Forum Miasteczko Verden Strona Główna   Miasteczko Verden
- Witaj w Miasteczku, gdzie fantastyka miesza się z rzeczywistością. W krainie buraczówką płynącą i zielskiem rosnącą.
 


Forum Miasteczko Verden Strona Główna -> Harëm Aëlvego -> WO fantasy [treść]* Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
  Post  - Wysłany: Pon 19:18, 05 Wrz 2005  
Feainne
Romanusowa
Romanusowa


Dołączył: 03 Cze 2005
Posty: 2759
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Verden


*
Zachodzące słońce rozlało się czerwienią po dachach domostw miasta Sequisse. Trzy kobiety szły ulicą obserwując tę codzienną wojnę dnia i nocy. Jak zwykle walka dostarczała na Ziemię falę pomarańczowo czerwono złotych promieni. Zjawisko to zwano popularnie zachodem słońca.
- Gdzie Caerme? – spytała Feainne, oglądając się za siebie – miała do nas dołączyć.
- Miała... – Desiree zamyśliła się – ale nie dołączyła. Towarzyszki milczały. Wszystkie dopuszczały ewentualną wersję wydarzeń. Ucieczka? Czemu nie. Spodziewały się tego. Ale... coś nie pozwalało im tak myśleć. Coś, co mówiło, że Wilczycę zatrzymało coś zupełnie innego. Przeznaczenie? Dlaczego by nie?
Teraz już nie było to niezwykłe.
Wszystko było możliwe.
Fenne już odruchowo położyła dłoń na rękojeści sztyleciku. Feainne.. twoja gwiazda gaśnie. Ale teraz jeszcze walczysz. Jeszcze walczysz o ostatni promień słońca.
Już niedługo noc. Gwiazdy. Wtedy mnie nie będzie kusił, sztyleciku. Ty zasypiasz wraz z zachodem i budzisz się wraz ze wschodem. Słońce.
- Gdzie jest Caerme... – zamyśliła się Fea.

*
W kryjówce było tak, jak zawsze. Zakurzone, ciężkie meble, kanapy czy posłania zniechęcały do odpoczynku. Ale ona była w domu. Tu był jej dom. Kiedyś. Jedna z niezliczonych kryjówek Wilków. A teraz?
Delikatnie rozsunęła zasłonę, która odgradzała przedpokój i obszerną salę, zwaną przez Wilki Salą łupów. Zwykle tam rozmawiali o dalszej trasie, podziale oraz o tym, co kupią za zdobyte pieniądze. Zbliżyła się, czując wzrastającą adrenalinę. Serce tłukło się tak, jakby chciało wyskoczyć na zewnątrz. Szarka dostrzegła blady płomień świecy i tańczące dookoła cienie. Usłyszała też głosy.
- Trzeba przyjąć kogoś. Kogoś do naszej hanzy. – jeden z głosów, tak dobrze jej znanych odezwał się. Zostało nas tylko dwóch. Dwóch samotnych wilków.
- Ano, zostało czy nie... wierzę, że Szarka żyje – ciągnął inny, męski głos.
Caerme przysłuchiwała się w milczeniu. I nie wierzyła. Nie wierzyła. Bo głosy poznała już dawno. Raven... jej Raven nie żył!
Carmen westchnęła.
- Raven, Neen... nie żyją. Szarka też nie...
- Szarka musi żyć! Znam ją! Ona tak łatwo nie umiera...
Reszty wypowiedzi już nie słyszała. Wybiegła z kryjówki, robiąc równocześnie dużo hałasu. Carmen i Ichaer bez namysłu wzięli miecze i ruszyli ku górze całkowicie zdezorientowani, kto mógł się dostać do ich kryjówki.
Ale Szarka już nic nie chciała wiedzieć. I wiedziała, że będzie żałować tej decyzji. Ale ona musiała odreagować. Nie... ona musiała zaszyć się gdzieś, w najdalszym kącie.
Na dworze szarzało już.
Noc kolejny raz zwyciężyła.
A Caerme czuła tylko łzy spływające jej z policzka.

*
Tymczasem trzy kobiety szły powoli w stronę zajazdu. Zajazd „Pod Czarnym Kotem” był dobrze ukryty wśród wielu zabudowań miasta Sequisse. Ale one znały drogę. Wszystkie trzy milczały. Nie wiedzieć skąd zerwał się silny wiatr, który zaczął targać długie włosy kobiet. Zrobiło się zimno. Niebo było usiane gwiazdami. I było coś, co sprawiło, że wszystkie trzy podskoczyły.
Ciszę nocną rozerwał krzyk mordowanej osoby.

*
Essi wracała razem z Erredinem. Usiedli na jakiś przydrożnych skałach. Położyła mu głowę na ramieniu, a serce biło jej bardzo szybko. Oboje milczeli, wpatrzeni w usiane gwiazdami niebo i księżyc. Dla niej to była cudowna chwila. Dla niego chwila ta mogłaby się nigdy nie skończyć.
Obydwoje odrzucili myśl, że zbyt długo włóczą się samotnie po lasach i gościńcach...

*
- Oddawaj medalion! – warknęła Aleesha, przykładając sztylet do szyi ich niedawnego znajomego – tego samego, który ukradł jej cenny wisiorek.
- Nie mam... – mruknął.
- Kłamie – powiedziała beznamiętnie Desiree – widać to w jego oczach.
- Oddawaj ten cholerny medalion, albo pożałujesz, że się urodziłeś! – Aleesha ostatkiem sił próbowała powstrzymać się. Rudowłosa nie powstrzymała się. Rzuciła się na niego, w powietrzu, ledwo dostrzegalnym ruchem wyjmując sztylecik z pochwy. I nim ktokolwiek zdążył ją powstrzymać zmasakrowała twarz mężczyzny. W jej oczach palił się dziwny, złoty błysk. Przez moment karczmę oświetlił oślepiający błysk.
Słońce.
Mężczyzna nie żył. Nawet nie ruszał się, nie drgał. Obecni w zajeździe wstrzymali oddech.
- Trzymaj Aleesha – mruknęła Fenne, wyrzucając jej cenny medalion z kieszeni kubraka, dobrze zaszytego od wewnątrz – trzymaj i nigdy nie dawaj żadnym chamom.
Elfka zemdlała.

____________________________________
I na tym kończy się mój czas, ale nie wena. Przepraszam, że tak długo :(
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Śro 19:47, 21 Wrz 2005  
Ettariel Ancalimë
(Nie)legalna Wampirzyca
(Nie)legalna Wampirzyca


Dołączył: 06 Cze 2005
Posty: 1951
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Haremu Aëlvego


Aleesha błyskawicznie złapała osuwającą się na ziemię elfkę i ostrożnie położyła ją na ławie.
- I to wy, elfy – warczała, nie ukrywając wściekłości – patrzycie z pogardą na naszą gorącą krew. Wychwalając przy tym swoją obojętność i opanowanie. Myślicie, że jesteście lepsi? Musiała ściągnąć na nas uwagę! Mogłyśmy wyciągnąć z niego tyle informacji! To jest morderstwo, zwyczajne morderstwo...
- Przestań, Aleesha – przerwała jej chłodno Desiree, pochylając się nad Feainne i dotykając dłonią jej czoła. – Nie gorączkuj się. Wy, ludzie, macie zwyczaj gdybania i użalania się. I to nie nad tym, co trzeba. Złorzeczenia elfom... Myślicie, że jesteście... jesteście... – głos elfki zadrgał nagle jak płomień świecy przy podmuchach wiatru – Aleesha... Ty masz rację. My wcale nie jesteśmy lepsi. Czujemy się tacy, ale... Aleesha... Przepraszam. Zawsze uważałam was za gorszych. Ale teraz zaczynam doceniać ludzi.
Aleesha nie przerywała jej ani słowem.
Wymiana zdań odbyła się szeptem i chociaż cała karczma na chwilę zamarła w ciszy, mogły być pewne że nikt ich nie słuchał. Wszyscy patrzyli na trupa ze zmasakrowaną twarzą. Przez chwilę. Potem rozbrzmiał zwykły gwar, nieco może głośniejszy, bo obecni w oberży mężczyźni nie mogli nadziwić się szybkości ruchów i zwinności rudowłosej elfki.
- ... jak błyskawica! W rzeczy samej, jak błyskawica! – mówił jakiś bas, starając się przekrzyczeć towarzyszy. – Ciekawe, za co ten biedak tak oberwał...
- Mówiłem wam, że z rudymi się nie zadziera! – zarechotał jakiś młodszy, zerkając co chwila w stronę skonsternowanych kobiet.

- Przenieśmy ją do izby – zaproponowała Aleesha. – Zaraz... chyba trzeba będzie się komuś wytłumaczyć – dodała, wskazując ruchem głowy zbliżającego się oberżystę.
- Ja się tym zajmę – mruknęła Desiree. – A ty siedź cicho.
Karczmarz, niski korpulentny człowiek w średnim wieku, podchodził powoli do centrum zamieszania. Co chwila rzucał im zalęknione spojrzenia. Na skinienie Desiree przyspieszył kroku i po chwili znalazł się tuż przy nich.
- Jak pan widzi – zaczęła śmiało elfka – zdarzyła się tu rzecz nieprzyjemna... ale konieczna. Ten człowiek jest bowiem, a raczej był, groźnym zbrodniarzem, na którym ciążyła kara tortur i śmierci.
Odczekała parę sekund, obserwując oberżystę, który skwapliwie kiwał głową.
- Tak więc – podjęła, kiedy jasne się stało, że mężczyzna nie ma nic do dodania – pański zajazd został wybawiony z bardzo kłopotliwej sytuacji. Rozumie pan?
- O-oczywiście.
- Wypadałoby może podziękować... – mruknęła Aleesha, zniecierpliwiona przedłużającym się milczeniem.
- Dzie... dziękuję... szlachetnym paniom...
- Dobrze, dobrze – machnęła ręką Desiree. – A teraz – zwróciła się do towarzyszki – przenieśmy ją na górę.
Nagle na zewnątrz rozległy się szybkie kroki i ktoś wpadł jak burza do oberży. Ciężkie drewniane drzwi zatrzasnęły się za nim z hukiem. A raczej za nią, była to bowiem Caerme, z rozwianym włosem i nieobecnym wzrokiem.
Zatrzymała się i, oddychając jeszcze szybko po długim biegu, wpatrywała się w rozgrywającą się scenę szeroko otwartymi oczami. Jej wzrok przesunął się po nieprzytomnej Feainne i zatrzymał na trupie Heigena. Przyskoczyła do niego, jakby rażona jakimś wspomnieniem i zaczęła przyglądać się zmasakrowanej twarzy i każdemu szczegółowi ubrania zabitego. Jej oczy zmrużyły się, a wargi zacisnęły w wąską kreskę.
- Znam go – odezwała się po dłuższej chwili wnikliwej obserwacji. Desiree z niejakim zdumieniem stwierdziła, że jej głos był zachrypnięty od płaczu. – Znam go z widzenia. Ten człowiek śledził mnie w Montfermeil i paru innych miejscach, zanim mnie złapali. Na pewno ma związek z handlem niewolnikami.
- Albo osobisty powód, dla którego nie chciał cię widzieć na wolności – wtrąciła elfka.
Caerme podniosła na nią szare oczy i Desiree z niejakim zdumieniem dostrzegła, że są zaczerwienione od łez. Ale nie skomentowała ani słowem.

***

Co ja tu robię, pomyślała Szarka, patrząc to na Desiree, to na Aleeshę. Co ja tutaj, do cholery, robię?! Wcale nie chciałam tu przyjść... Nie chciałam patrzeć na ludzi i słuchać ich głosów.
Zdała sobie sprawę, że nogi same ją tu przyniosły. Ale ona nie chciała być wśród innych. Potrzebowała samotności.
Zanim którakolwiek z jej towarzyszek zdążyła się odezwać, szarooka odwróciła się na pięcie i wybiegła z karczmy. Słyszała jeszcze głos wołającej ją Aleeshy, ale nie zawróciła. Niech sobie wołają. Ona nie zamierza tu wrócić. Koniec zmartwień, koniec rozpaczy. Rzuci się z najwyższej skały. Nikt nie będzie za nią płakał...
Zaślepiona łzami, nie widziała dokąd biegnie. Nie zobaczyła dwóch ciemnych postaci przed sobą na drodze, nie usłyszała ściszonej rozmowy dwóch głosów. Wpadła z impetem na jednego z nich i byłaby się przewróciła, gdyby nie chwycił jej za ramiona. Już chciała wrzasnąć parę słów i pójść swoją drogą, kiedy zobaczyła jego twarz. Zamarła i nie mogła wydobyć z siebie głosu, bo mimo ciemności poznała go od razu. To był Ichaer. Obok stała Carmen. Oboje patrzyli na nią w całkowitym milczeniu, zaskoczeni po stokroć bardziej niż ona. Nie przyszło jej do głowy, że będą szukać intruza, który włamał się do ich kryjówki, a potem uciekł z hałasem.
- Szarka... – wykrztusił wreszcie Ichaer. Jego ręce nadal spoczywały na jej ramionach.
- Szarka – powtórzyła Carmen. – Miło cię widzieć.

***

Siedzieli już jakiś czas na przydrożnych skałach, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo. Essi westchnęła. Tysiące myśli krążyło po jej głowie, nie mogąc znaleźć miejsca.
Poczuła, że musi przerwać to milczenie.
- Erredin? Wierzysz w przeznaczenie?
- Wierzę. Kiedyś nie wierzyłem, ale... ale to się zmieniło. Kiedy zostałem czarodziejem. Zrozumiałem, że jest coś, co decyduje o naszych losach, a na co nie można wpłynąć magią. Nie magią... ale poświęceniem. Przyjaźnią. Miłością. Trochę poświęcenia, jak mawiał mój Mistrz, może zmienić los całego świata.
Znów zapadła cisza, przerywana tylko cykaniem świerszczy i pohukiwaniem sowy.
- Essi... – odezwał się po chwili elf. - Ja wiem, że ty wątpisz. Wątpisz coraz bardziej po czymś, co zdarzyło się niedawno, a co cię zmieniło. Może ktoś cię ostrzegł, żeby nie ufać, bo wydawało mu się że przeznaczenie go zawiodło...
Zawiesił głos.
- Tak... – głos uzdrowicielki drżał tak, że mogło się wydawać, że za chwilę się rozpłacze. Ale z jej oczu nie popłynęła ani jedna łza. – Tak właśnie było. Anioł... mój współplemieniec... umierający gdzieś na wrzosowisku. Miał takie okropne rany... nie potrafiłabym ich uleczyć. Powiedział, że mam nie szukać swojego przeznaczenia, bo... bo jego zawiodło. Znał moje imię. Ktoś go zamordował... Anioła, rozumiesz? Przecież nie da się zabić Anioła! Umarł na moich oczach...
Drżała na całym ciele. Wiedział, że to wspomnienie sprawia jej ból.
Co miał jej powiedzieć? Że to było przeznaczenie? Że cierpienie ma sens? Przeznaczenie często działa niezgodnie z tym, co nazywamy sensem lub zdrowym rozsądkiem. Przeznaczenie często zadaje rany. A jednak to wciąż przeznaczenie... Nie znał swojego przeznaczenia. Ale wiedział, że jej pomoże. Że potrafi. Bo to nie polega na zrozumieniu, pewnych spraw nie zrozumie się nigdy.
Nie powiedział jej tego, ale nie musiał nic mówić. Essi wiedziała.
Objął ją ramieniem, a ona mocniej się do niego przytuliła. Wiedział, że właśnie tego potrzebowała. Tego milczącego spokoju, pełnego myśli jak niebo gwiazd, kiedy obok ciebie jest ktoś, kto cię rozumie.
Po raz pierwszy spotkałam kogoś takiego, z kim rozumiem się bez słów, pomyślała Essi, przymykając oczy. Czuła, że przeznaczenie jest blisko.
_______

Ale kicz XD
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Nie 18:15, 25 Wrz 2005  
Presea
Poszukiwacz Przygód
Poszukiwacz Przygód


Dołączył: 26 Cze 2005
Posty: 233
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Lublin


Szarka patrzyła Ichaerowi w oczy. Odbijały się w nich gwiazdy. Przez chwilę stali w milczeniu, lecz w końcu Carmen przerwała ciszę.
- Wiesz... – Było to bardziej stwierdzenie niż pytanie. Caerme pokiwała głową.
- Jak? – zapytała tylko.
Ichaer delikatnie puścił jej ramiona i odwrócił wzrok. Carmen spuściła głowę. Wiedziała o co chodzi.
- Shade – powiedział cicho.
Szarka przymknęła oczy. Shade tak jak Wilki miała swoją bandę. Jednak wiele ich różniło – Wilki mimo wszystko starały się nie zabijać. Ludziom Shade było wszystko jedno kogo ranią. Wilki napadały na samotnych podróżnych, karety możnowładców. Shade to nie wystarczało – była zdolna ograbić cały dwór i powyrzynać wszystkich jego mieszkańców.
A Wilków nienawidziła z całego serca.
~*~
Feainne nie otwierała oczu. Leżała nieruchomo w ciemnym pomieszczeniu, zza ściany dobiegały ją przytłumione odgłosy rozmów, jednak nie była w stanie wyobrębnić poszczególnych słów.
Pojedyńcza łza spłynęła po jej policzku.
Caerme... To jego wina... Wcale nie chciała zabijać Heigena, ale nie mogła się powstrzymać. To była wola sztyletu.
Dlaczego, pomyślała. Dlaczego zmusiłeś mnie bym go zabiła?
~*~
Desiree przez chwilę stała przed drzwiami pokoju Feainne. Ze środka nie dochodziły jednak żadne odgłosy, więc Elfka powróciła do głównej izby, sprawdzić, czy nic podejrzanego się nie dzieje.
- Podobno był poszukiwany... - Usłyszała zanim jeszcze przestąpiła próg sali. Emocje po niedawnym zajściu jeszcze nie ucichły. Desiree usiadła przy najbliższym stole.
- Jedna z tych kobiet mówiła, że był niebezpieczny...
Nagle szmer głosów ucichł. Cienie na ścianach poruszyły się niespokojnie – wiatr, który wtargnął przez otwarte drzwi usiłował zgasić świece i pochodnie oświetlające wnętrze gospody. Desiree spuściła głowę i postarała się stać się jak najmniej widoczna. Do gospody weszli łowcy nagród – Horn i Gareth. Młodszy z nich miał opatrunek na głowie.
Pewnie od Heigena, pomyślała Desiree. Zapewne w taki sposób im uciekł.
Tymczasem Horn okiem znawcy zlustrował gospodę. Jego wzrok zatrzymał się na dużej plamie krwi przy jednym ze stołów. Gareth zaś zapytał o coś oberżystę – ten energicznie pokiwał głową i żwawo gestykulując zrelacjonował Gerethowi całe zajście.
Desiree obserwowała wszystko z końca izby.
Kiedy Horn podszedł do niej nawet nie podniosła wzroku.
- Martwy jest wart o wiele mniej – rzucił chłodno.
- Dziwne – powiedziała Desiree nadal na niego nie patrząc. – Zazwyczaj to żywi złoczyńcy nie są w cenie.
- Możliwe, że tak jest z typami innego pokroju. Heigen był... Oryginalny.
- Zapewne. – Desiree w końcu spojrzała na Horna. Patrzył na nią bez mrugnięcia okiem.
- Która z was to zrobiła?
Desiree wzruszyła ramionami.
- Ta ruda – odezwał się Gareth podchodząc do nich. Pod bandażem na jego głowie było widać zaschniętą smużkę krwi.
- Gdzie jest? – zapytał Horn nie kierując pytania do konkretnej osoby.
- W jednym z pokoi na piętrze.
- Ani się waż! – syknęła Desiree gwałtownie podrywając się z ławy. Horn jednak nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. Zdecydowanym krokiem podążył na piętro.
Elfka po chwili pobiegła za nim.
~*~
Fenne stała przy oknie i patrzyła przez okno. Obserwowała zatłoczone mimo zmierzchu uliczki miasta. Kilka poziomów niżej mały rynek oświetlony był kolorowymi lampionami. Muzyka, którą słyszała Feainne wydawała się być istną kpiną z jej obecnego nastroju.
Nagle drzwi do pokoju, który dzieliła z Desiree otworzyły się. Feainne odwróciła się i odruchowo złapała za rękojeść sztyletu. Skrzywiła się czując bijące od niego ciepło.
Przed nią stał jeden z łowców głów, których w czasie podróży spotkały na swej drodze. Horn, przypomniała sobie.
- Czego chcesz? – zapytała cicho.
- Trzysta luidorów – powiedział sucho Horn. – W ramach rekompensaty.
- Nie mam trzystu luidorów – warknęła Fea opuszczając sztylet i ponownie odwracając się do okna. W tej chwili było jej wszystko jedno. Do pokoju weszła Desiree, a za nią Gareth.
- Nam się teraz nie spieszy – rzucił wymownie łowca głów. – Poczekamy.
~*~
Verissa nie mogła uwierzyć w to co się dzieje. Bo co właściwie się działo? Nie potrafiła nazwać swoich uczuć.
W jednej chwili odżyła w niej cała nadzieja. Nadzieja na lepsze jutro. Tłumaczyła sobie, że musi myśleć racjonalnie, nie może dać się ponieść chwili. Ale jak zachować spokój, kiedy wreszcie pojawiła się pomocna dłoń?
Wracając do zajazdu Essi podniosła wzrok, spojrzała w gwiazdy, a następnie przeniosła wzrok na Tor Deith – siedzibę czarodziejów. Cała wieża tonęła w ciemności, jedynie na szczycie błękitna poświata wydobywała się z wąskich okien. „Zakłócenia w polu magicznym”, wspomniał Erredin. Verissa westchnęła głęboko. Trudno, pomyślała. Trzeba zdać się na los.
~*~
Aleesha rozejrzała się. Uliczka była pusta, większość ludzi była na rynku.
Dziewczyna rozejrzała się i skierowała w kierunku rynku. Szczerze mówiąc, nie sądziła, aby Szarka tam była. Caerme zdawała się szukać samotności. Po tym jak wybiegła z karczmy Aleesha postanowiła jej poszukać.
Czarny kot wybiegł z jednej z bocznych uliczek przecinając Aleeshy drogę. Dziewczyna skierowała się w stronę, z której przyszedł.
- Caerme? – odezwała się cicho. Za cicho, by ktoś mógł ją usłyszeć. Jednak Aleesha słyszała czyjąś rozmowę. Podeszła bliżej, nadal jednak pozostając w cieniu budynku. Jej oczom ukazała się Caerme i jeszcze dwie osoby, chłopak i dziewczyna.
- Nie wiedzieliśmy, czy żyjesz – odezwał się chłopak. – Kiedy cię złapali skierowaliśmy się na północ, według planu.
Caerme nie odpowiadała.
- Jednak kiedy Neen i Raven zginęli, nie wiedzieliśmy, czy będziemy tu bezpieczni.
- Ale w końcu dom, to dom – uśmiechnęła się smutno jego towarzyszka.
Jednak Aleesha nie słyszała już jej słów. Raven... nie żył?
Cofnęła się powoli, starając się nie robić hałasu. Wpadła jednak na kosz z jabłkami, zostawiony przed domem przez jakiegoś kupca.
Świst mieczy wyciąganych z pochew.
Aleesha puściła się biegiem.
~*~
Caerme zagrodziła drogę Ichaerowi.
- Zostaw – nakazała. – Ja ją rozumiem. Nie chcę, ale rozumiem.
~*~
Aleesha wpadła do gospody mijając w drzwiach zaskoczoną Essi. Wbiegła na górę potrącając w międzyczasie jakiegoś mężczyznę wychodzącego z pokoju Desiree i Fenne, jednak nie miała czasu się nad tym zastanawiać.
Trzasnęła drzwiami do swojego pokoju.
Cholera, pomyślała i popatrzyła w okno, z którego widać było Tor Deith, wieżę magów.
Aleesha była bezsilna. Po chwili osunęła się na kolana, a w oczach stanęły jej łzy.
Pozbieram się, pomyślała po chwili. Zawsze się zbieram.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Nie 13:31, 16 Paź 2005  
Feainne
Romanusowa
Romanusowa


Dołączył: 03 Cze 2005
Posty: 2759
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Verden


~*~
Całą noc zalały jej łzy. I tylko czerń, aksamitna, oświetlona rozmazanymi punktami. Gwiazdy? Może...
A może ich już nie ma?
Feainne setny już chyba raz zbliżyła sztylet do policzka. Widziała, jak na jedną, jedyną chwilę słona kropla spływa po nim, błyszcząc światłem, wątłym, teraz pośrodku nocy. Odniosła wrażenie, że to już kiedyś było, że to już zostało opisane... kiedyś... Ona to wie, bo kiedyś ona czytała o tym. Pierścień, tak? Nie potrafiła sobie przypomnieć, ale to był wtedy pierścień.
A teraz?
Sztylet?
Na chwilę uśmiechnęła się przez łzy i spojrzała jeszcze raz w stronę okna.
A później znów były łzy, a po nich im bliżej poranka pojawiła się złość.
Nie zapłacę 300 luidorów.
Fenne zerwała się, po czym ubrała się i wypadła z pokoju, budząc tym samym Desiree. Nim jednak niebieskooka elfka zdążyła zrobić cokolwiek rudowłosej już nie było.
Razem ze sztyletem - zniknęła.

~*~
- Więc? Wracasz? – spojrzał na nią Ichaer. Pierwszy raz w życiu Szarka słyszała u niego podobny ton. Ton obojętności, ale i pełnego zdecydowania. „Jeśli nie, to nie...” – pomyślał mężczyzna, czekając na odpowiedź wilczycy. Ale było coś, co sprawiło, że czuł, że ma wilgotne oczy.
- Ichaer... Carmen... szukałam was... szukałam, idąc przez ogień, szukałam czując ból, szukałam, błądząc po omacku w ciemnościach. Szukałam, bo wiedziałam, że to nie miliony pomieszczeń, to nie zakurzone kryjówki były mi domem. To wy, nasza hanza była dla mnie tym, kogo zawsze szukałam, zawsze – głos Caerme załamywał się powoli – ale teraz, gdy umarła dla mnie, dla świata połowa z mojego domu nie mam do czego wracać. Nie ma już niczego, oprócz was do czego mogłabym powrócić. A jednak... Carmen, Ichaer... zbyt wiele wspomnień, zbyt wiele bólu znaczyłoby, gdybym wybrała was, a nie samotne ścieżki. Każdy wasz ruch, każdy oddech przypomina mi dom, taki, jaki pamiętałam. A wierzcie, że nikt nie chce aby ich dom się zawalił, runął. Udajmy więc, że dom zginął z nimi... zginął z Ravenem i Neen. Zginął. A my... to znowu Caerme, to znowu Przeznaczenie! To ono tu namieszało! – Szarka płacząc krzyczała przez ciemność do nich. – To ono jest wszystkiemu winne!
- Szarka... Caerme... rozumiemy Cię... aż zbyt dobrze. Zbyt wiele bólu, zbyt wiele łez zostało dziś przelanych. Ale nie płacz już. Tylko... przytul się do mnie raz jeszcze... chyba ten... ostatni raz. – powiedział Ichaer, czując miękkość jej włosów i łzy spływające po jego policzkach..
Nikt, absolutnie nikt nie wiedział wtedy jeszcze, że pół roku później Carmen i Ichaer zginą w jakiś lokalnych zamieszkach, nie wiedząc za co, za kogo i przez kogo... Naprawdę nikt tego nie mógł wiedzieć.
Tylko gwiazdy mrugały, mówiąc, że wiedzą wszystko.

~*~
- Ta rudowłosa ma temperament – przyznał mówiąc do Horna jego podopieczny – tak zatłuc drania, a Tobie tak odpowiadać... Mówię Ci Horn ona za bardzo podskakuje.
- Wiem, Gareth.
Gareth przypatrywał się mu w milczeniu.
- Wiesz, a nic nie robisz, psia mać! Chwyćmy się wreszcie czegoś. – znów odczekał chwilę w milczeniu, po czym kontynuował – Ceny niewolników, zwłaszcza zdolnych do pracy wzrosły ostatnio... No i jak zwykle potrzebują kobiet. – uśmiechnął się paskudnie.
- To dobrze. Może nam wpaść więcej niż jedna... – odpowiedział złośliwym uśmiechem Horn, zastanawiając się przez chwile.

~*~
Następny dzień był ciepły i słoneczny. Aleesha, Verissa i Desiree jadły w milczeniu śniadanie. Jakoś nigdzie nie było widać Feainne i Caerme. Verissa przerwała ciszę:
- Do tej pory nie wróciła? Ty ją widziałaś wczoraj, Aleesha?
- Zgadza się – odparła, dojadając jajecznicę.
Znów cisza.
- Desiree, podasz mi jeszcze chleba? Kosz leży niedaleko Ciebie... O... dziękuję – powiedziała Aleesha.
- Więc co robimy? Feainne zniknęła...
- ... w dodatku ze sztyletem – westchnęła Desiree – mam nadzieję, że nie dowiemy się później od jakiś plotkarek, że znów była masakra gdzieś w mieście...
- Desiree... Ty jesteś elfką. Powiedz mi, czy takie rzeczy mają aż tak duży wpływ na zachowanie człowie... elfa? – spytała Aleesha, popijając herbatę. – Rzadko się przecież zdarza, żeby zło było zamknięte w sztylecie.
- Niestety... zdarza się. Rzadko, ale widać jednak.
- To może mam pomysł: kupmy jakiś podobny sztylet i zamiast obecnego, gdy będzie spała podłożymy jej ten bez klątwy.
- Gdyby to się jeszcze udało... – odezwała się Essi – ona cały czas go ma przy sobie! Nawet podczas snu...
- Z resztą ostatnio niewiele śpi – wtrąciła Desiree – To z tym podłożeniem może się nie udać. Ona odnajdzie swój prawdziwy sztylet, bo... on jest źródłem mocy. A moc ją najwyraźniej przyciąga, zwabia i często nie pozwala jej robić tego, co ona chce. Narzuca jej swoją wolę.
- Trzeba by się zastanowić, jak można zdjąć bezpiecznie klątwę z niego.. Gdzieś czytałam o pierścieniu, który też narzucał swoją wolę. No i skończył tak, że zniszczyli go w jakimś wulkanie czy morzu ognia... Nie pamiętam już tego dokładnie. –powiedziała Essi, mrużąc oczy.
- Zniszczyć... trzeba się będzie zastanowić. To nie może trwać ani chwili dłużej. Już zwalili się na nas łowcy nagród. A 300 luidorów, które mamy im zapłacić to duża kwota. – odparła Desiree.
- Fakt, duża – odezwała się Aleesha, obserwując jak z karczmy wychodzi jakiś niski człowiek, wyglądający na żebraka. – Ale spójrzcie, Caerme wróciła.

~*~
- Rudowłosa jest gdzieś na mieście - odezwał się mały, chudy człowiek, wyglądający na żebraka. – Słyszałem... – przerwało mu uderzenie pięści o stół. – Przepraszam, sir.
- Nic, kontynuuj – odezwał się metalicznym głosem drugi mężczyzna.
- A więc, słyszałem, że ona jest mocą... i ona przyciąga...
Tym razem przerwało parsknięcie na tyle głośne, że biały kot w czarne plamki wystraszony umknął pod fotel. Angolvan skurczył się speszony.
- Kontynuuj – znów metaliczny głos.
- I ona przyciąga...eee...mmhhh... I tak jak ten pierścień... ta czarnowłosa tak powiedziała... że ona o tym czytała.
- Zadziwiające, naprawdę – odpowiedział Horn z ironią. – Nic, mów dalej.
- I...iiii...one muszą zniszczyć tą moc... Ona jest zła. Bardzo zła. Wrzucić w morze ognia.
- Ciekawe... – odezwał się łowca nagród. – Masz coś jeszcze?
- To wszystko – odparł Angolvan z ulgą– naprawdę nic więcej nie wiem – skurczył się pod podejrzliwym spojrzeniem.
- Dobrze, możesz iść. – odpowiedział Horn. Żebrak skierował się w stronę drzwi, obserwując go bacznie. Już, już miał wyjść, gdy Horn przypomniał sobie, o co mu chodzi. Rzucił w jego stronę złotą monetę.
- Trzymaj. I kup sobie jakąś strawę, człowieku.
- Dziękuję sir – ukłonił się Angolvan, zamykając drzwi karczmy znajdującej się niedaleko „Czarnego Kota.”

~*~
- Co powiedziałeś? – zagroziła sztyletem Aleesha. – Mów!
- Ja nic... ja niewinny sir... ja tylko nic... Niiiicccc- zajęczał Angolvan.
- On nic nie powie, Aleesha.
- Dobrze. – kobieta zmieniła pozycję, nadal jednak trzymając żebraka za połę jego dziurawego płaszcza. – Sama z nim porozmawiaj, Desiree.
Elfka podeszła bliżej, wpatrując się w jego przerażone oczy. Po chwili pogrzebała w kieszeni, wyjmując 3 monety.
- Powiedz, a nagrody możesz być pewien. Nie powiesz – wskazała ruchem głowy na Aleeshę, trzymającą sztylet. – możesz skończyć tak.
- Powiedziałeeem, że o tej mocy... Ja niewinny! Ja nic nie zrobiłem!!
- Kłamanie nie jest w cenie – mruknęła do niego ta czarnowłosa, z granatowymi oczami. – Nie jest i Ty dobrze o tym wiesz...
- Nie! Ja niewinny! – zajęczał jeszcze raz Angolvan, rozpaczliwie próbując się wyszarpać. Aleesha uśmiechnęła się, a jej uśmiech jeszcze bardziej go przeraził.
- Więc szantażujemy... – odezwał się z tyłu metaliczny głos. Trzy kobiety odwróciły się błyskawicznie, dostrzegając ostatnią osobę na Ziemi, jaką teraz chciałyby spotkać – To też nie jest w cenie. – dokończył Horn, przyglądając im się. Nim ocknęły się z zaskoczenia Angolvan wyszarpał się i podbiegając przypadł do nóg łowcy nagród. Aleeshy spełzł uśmiech z twarzy.
- To też nie jest w cenie. Więc? Macie coś jeszcze do dodania? – spytał ironicznie.
- Ty świnio... I jeszcze pytasz z ironią? – wybuchła Aleesha. – Jeszcze pytasz? Czy mamy Cię też nauczyć jak smakuje żelazo?
Horn przestał się uśmiechać.
- Na twoim miejscu bym uważał, czarnowłosa zdziro. Zobaczymy, kto tu będzie pierwszy czuł smak żelaza? – Horn wyciągnął z sykiem miecz.
- Sprawdźmy - syknęła Aleesha, chwytając drugi miecz, który jej rzucił. – Sprawdźmy, kto pierwszy będzie gryzł ziemię.
Był tylko błysk kling, krótki ruch i wypad. Aleesha poczuła, jak stróżka krwi spływa po jej ramieniu. W jednym momencie zrozumiała, że nie ma z nim szans. Żadnych szans.
Desiree też to zrozumiała, wyciągając z pochwy swój miecz. Chwilę później Essi także trzymała swój oręż w ręku.
- No, no... – mruknął Horn, parując trzy ciosy – i kto tu gra nieuczciwie? No kto? – zamierzył się i ze złością ciął Desiree, która padła, czując jak krwawi. – Kto? Myślałyście, że kim jestem? Szmacianą lalką? Myślałyście, że... – przerwał, słysząc ruch za sobą. Obrócił się, przyglądając się wątłej dziewczynie z kilkoma kwiatami wplecionymi we włosy. Ten jeden moment wystarczył, aby Versissa trafiła go tam, gdzie powinna. Łowca nagród upadł, rzężąc i plując krwią.
- Caerme... – Essi uklękła, szlochając. – Caerme... pomóż... pomóż.. nam – powiedziała, mdlejąc.

~*~
- Feainne? Caerme? – wymruczała Aleesha, czując ciepły koc i świeży bandaż obwinięty dookoła ramienia. – Wy..? Wy tutaj? A gdzie Horn, walka? Jest mój miecz?
Rudowłosa uśmiechnęła się, pokazując ręką w stronę szafki, pod którą złożona była cała broń.
- Wszystko jest już dobrze. Horn nie żyje, Essi zdrowa, tylko Desiree – mruknęła Fenne – ona ucierpiała najbardziej. Jeszcze kilka dni i będzie mogła już wstawać. Ale Ty... jeśli chcesz możesz chodzić... już.
- Tylko zostaw w spokoju ten bandaż – uśmiechnęła się Caerme. – Za dwa dni Essi powiedziała, że będzie można go ściągnąć.
- Essi? A gdzie ona jest?
- Idzie – odpowiedziała Feainne – zaraz wejdzie też gospodyni, przyniesie coś ciepłego.
Chwilę później wszyscy oprócz śpiącej Desiree jedli w milczeniu. Przez moment słychać było tylko obijanie łyżek o miski z zupą.
- Ale ja nadal nie wiem. Opowiedzcie, co było, co się działo z Tobą, Fenne, co się działo z Caerme... – powiedziała Aleesha, siadając w wygodnej pozycji. Feainne spojrzała na Caerme, westchnęła i... zaczęła opowieść.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Wto 21:45, 18 Paź 2005  
Ettariel Ancalimë
(Nie)legalna Wampirzyca
(Nie)legalna Wampirzyca


Dołączył: 06 Cze 2005
Posty: 1951
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Haremu Aëlvego


Feainne szła szybkim krokiem przez miasto, powoli budzące się ze snu. Uliczki i place zapełniały się ludźmi, przecierającymi jeszcze zaspane oczy, powietrze rozbrzmiewało krzykami i przekleństwami, stukotem końskich podków. Promienie wschodzącego słońca wbijały się w szare jeszcze wiosenne niebo, zamieniając je w morze lazurowego błękitu.
Szła szybkim, zdecydowanym krokiem, ale nie wiedziała dokąd idzie. Tak jakby nie zależało to od jej woli. Sztylet zdawał się prowadzić elfkę, kierować jej krokami. W jej głowie rozbrzmiewał jego szept, słowa szeleściły w chłodnym wietrze, który bawił się jej włosami.
Doszła do południowej granicy, gdzie naturalnym murem grodu była lita skała. Bez wahania wybrała ścieżkę prowadzącą na wschód, dookoła góry, jakby od lat znała tą drogę. Malownicza droga wijąca się między skałami, porośnięta mchem i kępami trawy, była rzadko uczęszczana. Feainne usiadła na jakimś głazie i patrzyła na złote promienie porannego słońca. Feainne... Dwa słońca mierzyły się wzrokiem, jakby tocząc walkę. Jedno potężne, rządzące światem, drugie małe i bezsilne. I żadne nie chciało ustąpić. Ale rudowłosa wiedziała, że nie wygra tej bitwy, zdawała sobie sprawę, że nie ma szans. Jej oczy zaćmiły się ciemnymi plamkami, kiedy usiłowała wytrzymać to przenikliwe spojrzenie. Nie, nie miała szans.
Spuściła wzrok.
Z przeznaczeniem nie można walczyć.
Feainne... Ten nieznośny szept, odbijający się w jej czaszce jak niemy krzyk. Feainne... Czekałem na ciebie.
Nie!
Daj mi szansę, złotooka. A wtedy ja dam szansę tobie.
Nie!!!
Mam moc. Ty masz moc. Kiedy połączymy nasze siły, nic nie stanie nam na drodze! Pokonamy nawet przeznaczenie.
Nie... Nie mogę...
Cofnęła rękę, sięgającą po sztylet.
Możesz, złotooka! Wszystko możesz! Ze mną...
Dłoń zacisnęła się na rękojeści.
No dalej. Pokonaj swoje obawy i lęki. Pokonaj siebie. Wyrzeknij się siebie, a osiągniesz moc... władzę...
Wyszarpnęła sztylet z pochwy, złoty blask rozlał się po zboczach góry. Wszystko wokół drgało i jaśniało, elfka czuła, że dudni jej w głowie, coraz głośniej i głośniej. Wszystko zamigotało, niebo nagle znalazło się na dole, a ziemia u góry. Fenne osunęła się na ziemię, uderzając głową o występ skalny i tracąc przytomność.

***

Obudziło ją mocne szarpnięcie za ramię. Spróbowała usiąść, odruchowo macając ręką koło pasa i jęknęła, kiedy przyschnięta rana z tyłu głowy oderwała się od skały. Przed oczami latały jej ciemne plamy. Zerwała się z miejsca, podpierając się o coś, co mocno chwyciło ją za nadgarstek i pociągnęło do siebie.
Poznała go od razu, mimo lekkiego otępienia wywołanego omdleniem. Gareth. Jeden z tych dwóch, którzy chcieli od niej trzysta luidorów odszkodowania. Trzysta luidorów!
- Co ty tu robisz? - syknęła, z trudem panując nad złością i ogromną pokusą wyciągnięcia sztyletu. - Spieprzaj stąd, zanim cię rozpłatam jak tamtego, dwoma ruchami.
Nie dotknęła nawet rękojeści, oparła się pokusie.
Musiało być już popołudnie, bo słońce było schowane za zwalistą górą.
Gareth patrzył na nią zimnym, obojętnym spojrzeniem ciemnobrązowych oczu.
- Czego chcesz? - warknęła.
- Trzysta luidorów.
- Odejdź.
- Trzysta luidorów - powtórzył spokojnie, nie spuszczając wzroku.
- Nie. Zapłacę. Ani. Centyma. - wycedziła Feainne, usiłując się opanować.
- Zapłacisz. Jeśli będzie trzeba, to... w naturze. Na niewolników jest duży popyt.
Wyrwała nadgarstek z jego ręki i odsunęła się na bezpieczną odległość.
- Chcesz mnie sprzedać?! Jeszcze nikt nie zrobił z elfa niewolnika. Spróbuj mnie schwytać - zadrwiła. - Dotknij mnie tylko, smarkaczu, a za chwilę twoja krew użyźni ziemię.
Gareth milczał, jego oczy dalej nie wyrażały żadnego uczucia. Feainne miała okazję przyjrzeć mu się trochę uważniej. Był średniego wzrostu i szczupły, w walce zapewne zwinny i szybki. Popielate włosy, obcięte krótko i nierówno, co chwilę opadały mu na opaloną twarz.
- Myślę - odezwała się po chwili, dalej przypatrując mu się zza opuszczonych rzęs - że powinniśmy zakończyć już tą rozmowę, która w oczywisty sposób do niczego nie prowadzi. Żegnam.
Zrobiła parę kroków i zakręciło jej się w głowie. W czasie rozmowy, elfka przez złość zapomniała o bólu głowy. Oparła się o jakiś głaz, ostrożnie dotknęła przyschniętej rany i odetchnęła z ulgą. Zranienie było powierzchowne i na dodatek niewielkie. Była po prostu lekko oszołomiona utratą przytomności, słońce musiało ją troszkę podgrzać.
Zebrała siły, poprawiła sukienkę i włosy i pewnym krokiem ruszyła przed siebie, wymijając go.
- A ja myślę - odezwał się chłopak, kiedy rudowłosa odeszła już kilka metrów - że możesz od razu zdać się na moją łaskę. Coś mi się zdaje, że Horn robi właśnie porządek z twoimi przyjaciółkami. Nie myśl, że jestem tu sam - rzekł w odpowiedzi na jej pogardliwe spojrzenie. - Mam w mieście tajnych współpracowników, którzy mogą cię dorwać na mój rozkaz.
Feainne odwróciła się i bez słowa ruszyła przed siebie.
Kiedy tylko minęła zakręt, puściła się biegiem.

***

- No ładnie... - westchnęła Essi po dłuższej chwili milczenia. - Ładnie się zaplątałyśmy.
Pozostałe jak na komendę spojrzały na Feainne, która spuściła wzrok.
- Gonią nas za to, że zabiłyśmy przestępcę. - kontynuowała uzdrowicielka. - Teraz załatwiłyśmy jeszcze łowcę...
- Nic tylko wyjechać - odezwała się Desiree. - Prawda, Essi? Polegam na twoim rozsądku. Powinnyśmy opuścić Sequisse w ciągu najbliższych kilku dni.
Essi spochmurniała nagle, zmarszczyła brwi. Wbiła wzrok w szarzejące niebo za oknem. Zapadło ciężkie milczenie.
- Wyjechać? - Aleesha dała wyraz zdziwieniu. - Uciekać? Żeby myśleli, że się boimy? Gareth cię oszukał, Fea. Nie chce się przyznać, że po śmierci Horna nie ma już żadnej pomocy.
- Nie wyjadę stąd szybciej niż za miesiąc - powiedziała ostro Essi. - Jak chcecie to... jedźcie beze mnie - dokończyła niepewnie.
- Już za późno - przerwała jej Feainne. - Przeznaczenie... to przeznaczenie, że się spotkałyśmy. Nie możemy tego niszczyć. Z przeznaczeniem się nie walczy.
- Ja nie mogę... nie chcę wyjechać - jęknęła Verissa, spuszczając głowę.
- A to dlaczego? Jest jakiś powód? Chcesz zabić kogoś jeszcze? Wyrównać rachunki? A może... - Aleesha zawiesiła głos.
- Wy tego nie zrozumiecie, ale... jest tu ktoś, kto może mi pomóc... Pomóc znaleźć moje przeznaczenie.
Nie szukaj jej. Przeznaczenie bywa zdradzieckie...
- Ja muszę tu zostać - powtórzyła po dłuższej chwili ciszy.
- Dobrze - odezwała się Feainne. - Zatem zostajemy. Na razie.
Caerme odetchnęła z ulgą. Bała się trochę wyrazić swoje zdanie, ponieważ one złapały ją, kiedy podkradała się do ich obozu i okazały litość. Szarka nie cierpiała litości, ale... była im wdzięczna.
Nie chciała opuszczać miasta.
- Dessie... - zaczęła niepewnie Essi, zerkając na błękitnooką elfkę.
- Tak? - indagowana podniosła głowę, najwyraźniej wyrwana z zamyślenia.
- Proszę, powiedz mi... Gdzie ono jest? Moje przeznaczenie. Mówiłaś, że wiesz... Dessie... ja nie będę robić z tego tajemnicy. Chcę tam dotrzeć. Mam już dość niedomówień.
Westchnęła.
Desiree milczała, czując że jeszcze nie powinna nic mówić.
- Nas wszystkie - kontynuowała Essi cicho i z wielkim spokojem - Wszystkie, jak tu siedzimy... połączyło przeznaczenie. I przeznaczenie nas rozłączy. Może nawet szybciej niż się spodziewamy.
Desiree wstała i podeszła do okna.
- Niektórzy mówią, że południowy wschód, za osławionym Starym Lasem... Gdzieś w Górach Skalistych... To bardzo daleko stąd. Inni utrzymują, że należy kierować się na południowy zachód, żeby odnaleźć to miejsce. Wysoki szczyt w Górach Błękitnych, tonący w chmurach. To jest jeszcze dalej. Mówią nawet, że... że twoi współplemieńcy założyli tam więcej niż jedno miasto. Byli nawet śmiałkowie, którzy odbywali górskie wspinaczki, żeby się o tym przekonać. Nie słyszałam, żeby którykolwiek z nich wrócił.
Tym razem wszystkie milczały. Cisza przeciągała się coraz bardziej. Ponownie przerwała ją starsza elfka.
- Nic więcej nie wiem, Essi. Ale naprawdę, z całego serca chcę ci pomóc. Powinnaś zwrócić się do kogoś, kto ma większą wiedzę i większe możliwości.
- Już się zwróciłam. On...
- Aha - domyśliła się Feainne. - To ten elf, na którego tak się gapiłaś, kiedy wjeżdżałyśmy do miasta?
Essi spiorunowała ją wzrokiem.
- On zresztą też się na nią gapił - wtrąciła Caerme. - Widziałam go tu wczoraj.
- Tak. To on. Też mieszka pod "Czarnym Kotem"
- On wie? - zapytała Desiree. - Wie dokładniej, gdzie to jest? Musi to być w takim razie aen Saevherne?
- Jest czarodziejem, ale nie Wiedzącym.
- No tak. To też sporo wyjaśnia.
Szarka otworzyła szeroko oczy.
- Elf. Na dodatek czarodziej. I chciał ci pomóc? Tobie...
- Mi, człowiekowi? - uśmiechnęła się Essi, a w tym uśmiechu było coś strasznego. - To miałaś na myśli, tak? Powinnaś raczej powiedzieć: mi, mieszańcowi. Ludzie trzymają razem, a nieludzie razem. Ci drudzy przyjmują do swojej grupy tylko półelfów. A taki ktoś jak ja? Elfy mną pogardzają, a ludzie, gdyby wiedzieli kim jestem, nienawidziliby mnie...
- Nieprawda! - przerwały jej jednocześnie Feainne, Aleesha i Szarka. Desiree tylko uśmiechała się zagadkowo.
- Nie mów tak, Essi - powiedziała ostro Aleesha. - My nie pogardzamy tobą. Nie nienawidzimy cię.
W oczach uzdrowicielki błysnęło coś na kształt wzruszenia i radości.
Tysiąc niewypowiedzianych słów cisnęło się na usta. Essi milczała, nie mogąc znaleźć tego właściwego.

***

Słońce chyliło się ku zachodowi, zdawało się sięgać do wnętrza izby długimi złocistymi palcami.
Desiree czytała jakąś książkę, Caerme leżała na łóżku wpatrzona w sufit, a Feainne i Essi siedziały na parapecie pogrążone w rozmowie. Aleesha spała.
- ... To był piękny dom - mówiła cicho rudowłosa elfka. - Zniszczony przez czas, porośnięty bluszczem... Piękny. Mój. A ogródek... nie był zbyt duży, ale uwielbiałam go. Przesiadywałam w nim godzinami. Było tam jeszcze kilka gospodarstw, ale za mało, żeby nazwać to osadą. Kilku elfów, którzy przyjeżdżali czasami na wymianę handlową, nazywało to miejsce Dol Elaine. Piękna Dolina. Była rzeczywiście cudowna. Między domami wił się mały strumyk...
Feainne przerwała na chwilę i westchnęła.
- To było moje życie. Część mnie. Ale później... wyrwali mi tę część. Brutalnie. Bolało, bardzo mocno bolało. Wiesz, jak to jest, kiedy zabierają ci dom?... A ty nagle zdajesz sobie sprawę, że straciłaś bezpowrotnie całe swoje dotychczasowe życie? I nic już ci nie zostało...
- Nie wiem, Fea... bo ja nie miałam domu. Ponad dwadzieścia lat mieszkałam u elfiej rodziny. Oni kochali mnie jak własną córkę, pamiętam jeszcze jak wmawiali mi, że są moimi rodzicami, że należę do nich. Ale to nie to samo... Ja nie byłam jedną z nich. Jedni mieszkańcy miasteczka patrzyli na mnie z pogardą, inni z litością... Znalazło się parę osób, które mnie polubiły, staliśmy się przyjaciółmi. Pamiętam jeszcze łzy w ich oczach, kiedy odjeżdżałam. Ale ja nie mogłam zostać. Bo to nie był mój dom.
- Dom to nie tylko miejsce, to najbliższe osoby. Oni byli twoim domem, Essi. A ja... razem ze swoim miejscem zamieszkania straciłam najbliższych.
Obie zamilkły, patrząc na fioletowe niebo.
Z rynku dochodziła wesoła muzyka.
- Nie mogę już tu siedzieć - odezwała się Essi. - Idę się przejść.
Żadna z jej towarzyszek nie poruszyła się. Coś w głosie uzdrowicielki mówiło, że chce być sama.

***

Mieszczanie wylegali na ulice, ulice Sequisse zapełniały się coraz bardziej. Nic dziwnego, w końcu następnego dnia zaczynał się szczególnie świętowany w tych okolicach w końcu kwietnia Tydzień Lille, zwany również Tygodniem Rozkwitającej Wiosny. Dni te były wolne od pracy, przedstawiciele wszystkich ras zgodnie bawili się i ozdabiali domy kwiatami. Tylko czasem zdarzały się międzyrasowe zamieszki.
Essi, ubrana w ciemnofioletową bluzkę z falbankami i długą czarną spódnicę, również z falbanką, szła przed siebie, przeciskając się przez gęstniejące tłumy. Zmierzała w kierunku południowo-zachodnim, tam gdzie wcześniej Feainne. Stoki gór tonęły w coraz słabszych promieniach zachodzącego słońca. Tutaj nie było już nikogo. Zatrzymała się na chwilę i chłonęła ten piękny widok. Uwielbiała zachody słońca.
Nawet nie zauważyła, jak minął kwadrans.
- Mae govannen, Essi.
Verissa drgnęła, odwróciła się jak sprężyna i, unosząc głowę, spojrzała prosto w zielone oczy Erredina. Swojego rodzimego języka* nie słyszała od dawna... Bardzo dawna. Nie mogła wydusić z siebie słowa.
- Witaj - opanowała się wreszcie.
Uśmiechnął się.
- Też nie mogłaś wytrzymać tych tłumów? Domyślałem się, że cię tu znajdę.
- Skąd?
- Nie wyglądasz na taką, co często się bawi.
- Zaskoczę cię. Lubię się bawić... chociaż rzeczywiście nie za często. Dziś akurat nie mam ochoty. Nużą mnie takie tłumne obchody.
Podszedł bliżej i usiadł obok niej na skale. A ona poczuła, jak serce nagle dziwnie przyspieszyło bieg. Cholera! Co się ze mną dzieje? Uspokój się, rozkazała sobie w myślach. Uspokój się!
Wzięła kilka głębszych oddechów.
- Skąd znasz mój język? - nie mogła się powstrzymać od zadania tego pytania.
- Wiem o was, Aniołach, więcej niż ci się wydaje. Chociaż... to i tak nie jest dużo. Można nawet powiedzieć, że bardzo mało. Jesteście bardzo tajemniczą i niedostępną rasą.
- Jestem tylko pół-aniołem, Erredin, nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę.
- Domyślałem się. Gdybyś była Aniołem czystej krwi, nie błąkałabyś się po świecie, tylko mieszkała w Bleu Ville razem ze swoimi współplemieńcami.
- Erredin, czy ty... ty... wiesz gdzie to jest? Umiałbyś... wskazać mi kierunek?
- Wiem tylko tyle, że powinnaś kierować się na południowy zachód. Ale to nie takie proste, Essi. Czeka cię dużo przeszkód. Bardzo dużo. Będę zbierał wiadomości, a ty musisz uzbroić się w cierpliwość.
- Wiesz... jakoś tak na razie... tak bardzo mi się nie spieszy - ze zdziwieniem usłyszała swój głos wypowiadający cicho te słowa.

***

Aleesha obudziła się o zachodzie słońca. Odruchowo usiadła na łóżku i byłaby za chwilę wstała, gdyby Feainne, siedząca obok na fotelu, nie chwyciła jej mocno za nadgarstek.
- Dokąd się wybiera nasza chora? Dobrze że się obudziłaś, śpiochu, ale masz jeszcze leżeć. Dopiero pojutrze Essi zdejmie ci opatrunek.
Dziewczyna syknęła z bólu, dopiero teraz przypominając sobie o ranie. Ułożyła sobie wygodnie poduszki i oparła się o nie w pozycji półleżącej.
- Wszystkie tu jesteście?
- Nie. Essi poszła na spacer - Caerme podeszła i usiadła na brzegu łóżka. - Jak się czujesz?
- Dziękuję, nie jest źle - odparła Aleesha, starając się nie krzywić z bólu.
- Wiecie co, dziewczyny? - odezwała się po chwili. - Trochę się nad tym zastanawiałam i tak sobie myślę, że nie powinnyśmy robić krzywdy temu Garethowi. Dobrze zrobiłaś, Fea, że go nie zabiłaś - dodała z lekkim sarkazmem. - Może się nam przydać.
- Oczywiście - potwierdziła Desiree z drugiego końca pokoju. - Na pewno uda się z niego wyciągnąć jakieś informacje.
- Nie będzie chciał mówić - powiedziała Feainne z powątpiewaniem.
- Och, istnieją przecież skuteczne sposoby, żeby go do tego nakłonić - Szarka uśmiechnęła się paskudnie. - Nie lubię uciekać się do przemocy, ale... w niektórych przypadkach jest to nieuniknione.
- Tylko w ostateczności. Skoro nie lubisz używać przemocy, Caerme, to pewnie znasz też inne skuteczne sposoby. Możemy go przekupić.
- Nie przesadzaj, Dessie - żachnęła się Aleesha. - Poza tym nie wydaje mi się, żeby sprzedał się tanio.
- Na pewno nie za mniej niż trzysta luidorów... - westchnęła złotooka. - Zostaje więc tylko szantaż. Skutecznie zaszantażowany, nie da się przekupić nikomu innemu.
- A tak w ogóle... to czego właściwie chcemy się dowiedzieć?
Wszystkie spojrzały na Szarkę.
- Na pewno - odezwała się Wilczyca po chwili milczenia - paru istotnych szczegółów o handlarzach niewolników, do których z pewnością należał Horn i należy Gareth. Bardzo możliwe, że ten wasz szlachcic, Heigen, też był jednym z nich, ale zdradził albo nie dotrzymał jakiejś umowy... Jakkolwiek by nie było, musimy rozwiązać też jego sprawę, żeby mieć wszystko jak na dłoni.
Zapadła złowroga cisza, zakłócana tylko odgłosami muzyki z ulicy. Decyzja była już podjęta.
__________

* Mae govannen znaczy w quenyi "witaj", "miło cię widzieć". Przyjęłam, że język elfów ze Śródziemia będzie tutaj mową Aniołów.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Wto 9:13, 06 Gru 2005  
Presea
Poszukiwacz Przygód
Poszukiwacz Przygód


Dołączył: 26 Cze 2005
Posty: 233
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Lublin


Dni mijały. Nic nie wskazywało na to, aby dziewczęta zostały w najbliższym czasie aresztowane. Nikt o nic nie wypytywał. Tylko stali bywalcy Czarnego Kota patrzyli na nie z dziwną mieszanką obojętności, strachu, nienawiści i szacunku. Chociaż szacunku było najmniej.
Tydzień Lille dobiegał końca. Zabawa jednak trwała w najlepsze, od rana do wieczora.
Zabawa. Zależy jak na to spojrzeć. Rano i owszem – akrobaci popisywali się na ulicach, przed małymi drewnianymi teatrzykami zbierały się tłumy. Wieczorami muzyka rozchodziła się po całym mieście. A alkohol po całym ciele. Czasami ktoś kogoś szturchnął – przypadkiem, lub zamierzenie – bójka gotowa. Tak było i dzisiejszego wieczoru – poszło o elfa rozmawiającego z niewłaściwą kobietą.
Aleesha szybkim krokiem szła w kierunku gospody. Nie miała najmniejszej ochoty wdawać się w międzyrasowe zamieszki. Prawdę mówiąc była jeszcze zbyt osłabiona, by trzymać miecz, a co dopiero nim walczyć.
Mimo iż była coraz bliżej „Czarnego kota” odgłosy z rynku wcale nie stawały się cichsze ani odleglejsze. Krzyki ludzi były coraz bliżej. Władze jak zwykle czekały na to, by społeczeństwo załatwiało swoje sprawy między sobą.
Nagle ktoś złapał ją za ramię i wciągnął w jedną z bocznych uliczek. Zanim się spostrzegła trzymał jej ręce z tyłu i dłonią zasłaniał usta. Szarpnęła się.
- Cicho. – Usłyszała.
Poznała ten głos. To był Gareth.
Po chwili minęła ich grupka mężczyzn idąca w stronę rynku. Krzyczeli coś, a kilku z nich niosło miecze.
- Yh... – jęknął głucho Gareth, kiedy Aleesha zdołała szturchnąć go łokciem w żebra. – A to za co?
Aleesha odsunęła się od niego kilka kroków i odgarnęła włosy spadające jej na oczy. Zlustrowała Garetha uważnym spojrzeniem.
- Czego chcesz? – zapytała.
- Od ciebie niczego – mruknął. – Nie chciałaś się chyba spotkać z tymi zamroczonymi wściekłością i piwem prostakami.
Aleesha prychnęła ironicznie.
- Nie twoja sprawa z kim się spotykam – warknęła.
- Wybacz, następnym razem nie będę się narzucał z pomocą.
- A od kiedy jesteś taki chętny do pomocy kobietom?
Gareth roześmiał się – było w tym śmiechu coś, co przeraziło dziewczynę. Nie pytając o więcej ruszyła w kierunku wyjścia z uliczki, jednak drogę zagrodziły jej dwie wysokie, barczyste postacie. Kareta zatrzymała się za nimi, a ze środka wyszła kobieta ubrana w długi, czerwony płaszcz.
- Gareth... – Mężczyźni odsunęli się robiąc jej przejście.
- Gareth – powtórzyła i uśmiechnęła się drapieżnie.
Chłopak stał spokojnie włożywszy ręce do kieszeni kurtki.
- Dawno się nie widzieliśmy, prawda? – zapytała kobieta obchodząc go dookoła i wodząc palcami po jego ramionach.
- Trochę czasu minęło – przyznał Gareth uśmiechając się lekceważąco. – Ale jeszcze się nie stęskniłem.
Kobieta roześmiała się.
- Ty może i nie, ale Balzini stęsknił się za Heigenem. Gdzie on jest?
- Odkąd to Balzini tak się przejmuje swoimi niezbyt lojalnymi współpracownikami?
- Nie zmieniaj tematu.
- Nie żyje. – Gareth wzruszył ramionami. Oczy kobiety zwęziły się niebezpiecznie. – Ktoś go załatwił.
- Ach tak? – Kobieta zastanowiła się chwilę splatając ręce na piersiach. – A Horn?
- Nie widziałem go od kilku dni.
Kobieta zamilkła ponownie. Przeszła kilka kroków i spojrzała na Aleeshę, jednak dziewczyna wiedziała, że zauważyła jej obecność już na początku.
- To wielka szkoda – wysyczała w końcu kobieta i zdecydowanym krokiem wyminęła swoich strażników. – Zabić ich – poleciła i znikła w karecie, która natychmiast ruszyła.
Jeden ze strażników pchnął Aleeshę w kierunku Garetha. Chłopak złapał ją i mruknął cicho:
- Poczekaj aż załatwię pierwszego i zabierz mu broń.
Następnie wyprostował się i sięgnął po swój miecz.
Po zaledwie kilku sekundach jeden ze strażników osunął się na kolana i upadł na twarz. Aleesha szybko przyklękła przy nim, złapała jego miecz i podniosła wzrok.
Gareth błyskawicznie wykonywał zwody i ataki, jednak strażnicy mieli liczebną przewagę.
Aleesha zerknęła w bok na stos beczek ułożonych na kształt piramidy i podpartych drewnianymi blokami tak, by nie potoczyły się po ulicy. Dziewczyna wyrwała jeden z bloków.
- Gareth! – krzyknęła. Chłopak odwrócił się i podskoczył unikając w ten sposób uderzenia przez beczkę wina. Opadł na bruk miękko jak kot. Strażnicy nie mieli tyle szczęścia.
Aleesha doskoczyła do tych, którzy pozostali na nogach. Szczęk mieczy odbijał się echem po uliczce, jednak z oddali dał się słyszeć tętent kopyt.
Błysk klingi. Aleesha ledwo zdołała zablokować cios przeciwnika. Korzystając z jego zaskoczenia kopnęła go tak, że przewrócił się i uderzył głową w kamienie.
Aleesha zamrugała nerwowo, zakręciło jej się w głowie.
- Cholera – warknął Gareth widząc jak dziewczyna osuwa się na ziemię, po czym ostatni raz pchnął mieczem.
~*~
Fea upadła na bruk przewracając przy tym mały teatrzyk dla dzieci. Natychmiast jednak stanęła na nogi i uderzyła człowieka, który ją popchnął.
Właściwie to sama nie wiedziała kiedy rozpoczęła się bójka. Jednak po szybkim przeanalizowaniu wszystkich opcji, uznała, że chętnie zostanie i odreaguje wydarzenia ostatnich kilku dni.
- Nie mieszaj się! To ciebie nie dotyczy! – warknął na nią jakiś mężczyzna.
- I co z tego?
- Elfka! – krzyknął ktoś inny. – To elfka!
Więc dzisiaj najbardziej nie lubimy elfów, tak?, pomyślała Fea krzywiąc się.
Feainne wyjęła miecz. W tym momencie miała przewagę nad najbliżej stojącymi ludźmi. Jednak dostrzegła, że w tłumie pojawia się coraz więcej broni – szybko się zaopatrywali. Jednak zanim Fea zdołała zadać pierwszy cios na rynku pojawili się strażnicy. Wielu ludzi próbowało niepostrzeżenie wycofać się w jakieś bezpieczne miejsce, lecz nie było to takie proste. Strażników było coraz więcej.
- Feainne...
Cholera, pomyślała i spojrzała w dół. Caerme tkwił przy jej boku – nawet nie pamiętała kiedy go tam przymocowała.
- Patrz – nakazało Przeznaczenie. Feainne spojrzała – między domami dostrzegła przejeżdżający powóz. Nie widziała kto siedzi w środku, ale czuła, że musi go zabić. Zaczęła iść w jego kierunku, a ludzie jakby usuwali się jej z drogi.
Nagle ktoś uderzył w nią z impetem i poczuła, że zanurza się w zimnej wodzie.
~*~
Erredin obserwował całe zajście z boku. Nikt go nie widział w ciemnym zaułku. Straż zatrzymała co bardziej agresywnych obywateli. Cała reszta – przed chwilą nie mniej agresywna – udawała, że wszystko jest jak w najlepszym porządku, a podarte i poplamione krwią koszule są wynikiem wspaniałej zabawy.
W tym momencie Erredin zobaczył Feainne. W jej stronę kierował się konno jeden z gwardzistów. Fenne go nie widziała, cały czas trzymała wyciągnięty miecz. Erredin zaniepokoił się. Coś było nie tak. Strażnik coś do niej mówił. Fea wyciągnęła sztylet – błysnął w świetle pochodni. Caerme, pomyślał Erredin i rzucił się w kierunku Elfki. W biegu wypowiedział inkantację i otworzył portal – koniecznie musiał ją stąd zabrać.
~*~
Aleesha otworzyła oczy i zobaczyła nad sobą szary sufit. Cienie migotały po nim niepewnie – jedynym źródłem światła była stojąca na stole świeczka. Za oknem było ciemno.
Aleesha podparła się na rękach. Leżała w niewygodnym łóżku, którego chyba nikt nigdy nie próbował porządnie zaścielić. Przetarła dłonią oczy.
- Przepraszam za bałagan – odezwał się sarkastycznie Gareth wchodząc do pokoju. Postawił na stole butelkę przezroczystego płynu i zdjął koszulę. Polał płynem ramię i skrzywił się nieznacznie. Aleesha przyjrzała się – długa rana przecinała jego skórę.
- Co się stało? – spytała.
- Tych z miejskiej gwardii było więcej – wyjaśnił biorąc igłę do ręki i również polewając ją płynem.
- Dlaczego mnie zabrałeś? – zapytała Aleesha wstając. Gareth nie odpowiedział. W skupieniu usiłował zszyć sobie ranę.
- Daj – powiedziała Aleesha. – Sam nie dasz sobie rady.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Sob 21:23, 28 Sty 2006  
Ettariel Ancalimë
(Nie)legalna Wampirzyca
(Nie)legalna Wampirzyca


Dołączył: 06 Cze 2005
Posty: 1951
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Haremu Aëlvego


Erredin w błyskawicznym czasie znalazł się przy rudowłosej elfce i zanim zdążyła się zorientować, już wciągał ją w portal. Nie celował w konkretne miejsce, ale jak najbliżej. Miał nadzieję, że wyczucie go nie zawiedzie i nie trafią na jakąś pustynię na drugim końcu świata albo w inną uliczną zamieszkę.
Ruda doszła do siebie zaskakująco szybko – jeszcze w locie szarpnęła się z całej siły i przesłoniła mu pole widzenia burzą ognistych włosów, a potem równie z równą mocą wpakowała mu łokieć pod żebra. Czarodziej zaklął cicho, ale chwycił ją za ramię i nie zwolnił uścisku, dopóki nie wypadli z portalu z głuchym łoskotem. Drewniana podłoga. Ostrożnie uniósł głowę i rozejrzał się. Korytarz tonął w półmroku.
Dokładnie w tym samym momencie kilka kroków przed nimi rozległy się kobiece głosy i śmiechy, a zza poręczy schodów wyłoniły się trzy postacie.
- Cholera – odezwał się głos, na dźwięk którego Erredin odetchnął z ulgą. – Aleesha ma klucz od pokoju. Gdzie ona się podziała?
- To ja może pójdę do gospodarza po zapasowy – zaproponował inny głos, wyższy i należący z pewnością do młodej dziewczyny. Jednocześnie jego właścicielka odwróciła się i zbiegła lekko po schodach.
Jednak po chwili czarodziej musiał zwrócić uwagę na coś innego – jego współpasażerka w magicznym locie znów zaczęła się wyrywać, miotając przy tym ciche przekleństwa, bez wątpienia skierowane do niego. Po chwili szarpaniny sztylet jakimś sposobem wypadł lub został wytrącony z jej dłoni i potoczył się z brzękiem po deskach podłogi. Oboje rzucili się w jego kierunku, nie zwracając uwagi na stojące pod drzwiami kobiety, które zdążyły już ich zauważyć. Oboje rzucili się jednocześnie, ale Erredin był szybszy – pstryknął palcami jednej ręki, drugą blokując rudej drogę, i w sekundę później trzymał już połyskującą srebrzyście rękojeść.
- Co robisz, idioto?! – warknęła, wyciągając rękę po broń. – Oddaj moją własność!
- Nie wiesz z czym masz do czynienia, Feainne – odparł chłodno, chowając sztylet za siebie.
- Skąd wiesz... – zaczęła i urwała po chwili, trochę zakłopotana. - No tak, jesteś czarodziejem. Wy, czarodzieje, często nadużywacie swojej władzy... której i tak zresztą nikt wam nie dał.
- Spokojnie, Fea – odezwała się pojednawczo Essi, podchodząc do elfki. Nie potrzebowała o nic pytać, wystarczyło jedno spojrzenie na sytuację – na gasnący portal, na wymianę zdań między Erredinem a Feainne.
- Nie powinniśmy rozmawiać o tym tutaj. Wiecie, nigdy nie wiadomo... – dodała ściszonym głosem, ogarniając korytarz znaczącym spojrzeniem. – O, idzie Caerme z kluczem.
Wilczyca zatrzymała się na najwyższym stopniu schodów, patrząc na rozgrywającą się scenę szeroko otwartymi oczami. Ona również dostrzegła zarys magicznego portalu i błysk sztyletu, ale bez słowa przekręciła klucz w zamku i otworzyła drzwi.
- Chodź – Essi pociągnęła czarodzieja do pokoju. – Musisz wyjaśnić nam kilka spraw.
- Muszę? – elf uniósł brwi.
- No, dobrze. Powinieneś... Jeśli już się w to zaplątałeś...

Przestronną izbę oświetlało kilka ogarków i trzaskający w kominku ogień. Cała czwórka weszła do pokoju, starannie zamykając za sobą drzwi, i rozsiadła się mniej lub bardziej wygodnie na stołkach i fotelach. Już w pierwszych dniach pobytu dziewczęta zrobiły tu małe przemeblowanie. Teraz trzy łóżka stały obok siebie po lewej stronie od wejścia, w środkowej zaś „izbie” z kominkiem znajdował się stół i fotele. W prawej wnęce, zasłoniętej teraz kotarą, leżały w nieładzie na podłodze i półkach rzeczy lokatorek.
Feainne, wyraźnie wzburzona, patrzyła na Erredina wyczekująco spod gniewnie zmarszczonych brwi.
- No? – ponagliła go po chwili krępującej ciszy. – Masz coś do powiedzenia, panie czarodzieju? Na przykład to, dlaczego zagarnąłeś moją własność? Rościsz sobie do niej jakieś prawa? – ten problem zdawał się najbardziej nurtować elfkę, chociaż starała się nie dać tego po sobie poznać.
- Rozumiem, Feainne – Essi nie mogła się powstrzymać od myśli, chociaż właściwie niedługo znała Erredina, że nie słyszała u niego do tej pory tak lodowatego głosu – że nie liczy się tu fakt, że przed kilkoma minutami uratowałem ci życie? A może nie tylko tobie.
- Ach, tak? – powiedziała Fea z przekąsem, wychylając się do przodu i piorunując go wzrokiem. – Wy, czarodzieje, niczego nie robicie bezinteresownie. Nie prosiłam się o żadne ratowanie życia! Nie wiem nawet, jak się nazywasz.
Elf pokręcił głową i wzniósł oczy w górę z miną „i dogadaj tu się ze wściekłą babą”.
- Erredin – przedstawił się, wstając na chwilę z fotela i pochylając głowę w nieco ironicznym ukłonie. – Posłuchaj mnie, Feainne. Nie chodzi tu tylko o twoje życie. W transie pozabijałabyś sporą liczbę ludzi, zanim zdołaliby cię obezwładnić. Wiem, co mówię. A poza tym... – zamilkł na chwilę, patrząc trochę nieobecnym wzrokiem na ogień w kominku. Nikt mu nie przerywał.
- Nie wiesz – zaczął ściszonym głosem po kilku chwilach ciszy – nawet nie zdajesz sobie sprawy, jaką groźną broń posiadasz. Gdyby ktokolwiek się o tym dowiedział... Teraz zjeżdża się do Sequisse coraz więcej czarodziejów, niektórzy są mi nieprzychylni. Kiedy dowiedzą się o przebiegu wydarzeń, o tym, że byłem w to zamieszany... To oczywiste, że zaczną coś podejrzewać. Zaczną węszyć i wysyłać szpiegów. A to nie będzie dla ciebie dobre, Feainne. Nie tylko dla ciebie, zresztą. Dla nas wszystkich.
Znów zapadła cisza. Złotooka patrzyła na czarodzieja z rosnącą ciekawością, nie mogąc wykrztusić z siebie ani słowa.
- Nie męcz nas, Erredin – powiedziała Essi. – Powiedz coś więcej o tym sztylecie. Słyszałam kiedyś legendę o pięciu takich sztyletach o wielkiej mocy... Wykuły je elfy wiele, wiele lat temu.
- Ja słyszałam o tylko trzech – odezwała się po raz pierwszy Desiree. Erredin spojrzał na nią z uznaniem, zastanawiając się, kim ona może być. Widział po jej oczach, po sposobie mówienia, że była od niego ze dwa razy starsza. Jej wiedza też na to wskazywała.
- Istotnie, były tylko trzy sztylety – potwierdził. - Legendy zwykle wyolbrzymiają. Caerme, Aine i Deith – czyli Przeznaczenie, Światło i Płomień, nazywane też Przeznaczenie, Moc i Śmierć. Zostały, jak słusznie powiedziałaś, Essi, wykute przez elfów. Nikomu nie udało się nawet w przybliżeniu ustalić, kiedy – głównie dlatego, że od wielu wieków miało je w ręku bardzo niewielu czarodziejów. A zwykli ludzie, którzy trafiali na nie przypadkiem, nawet nie podejrzewali, co mają w posiadaniu. Zawsze sztylety ginęły im w tajemniczy sposób lub doprowadzały do ich śmierci.
Każdy ze sztyletów był inny, miał innego rodzaju magiczną moc. Caerme podążał za przeznaczeniem, zwykle niezależnie od woli posiadacza. Dążył do tego, co miało się stać bez względu na wszystko. Aine wymagał ogromnie silnej woli, by go opanować i zmusić do działania, ale jeśli już komuś o wielkiej mocy magicznej się to udało, ostrze Światła było bezwzględnie posłuszne jemu, i tylko jemu – dopóki nie stracił swojej siły. A Deith... on był najstraszniejszy z nich wszystkich. Słusznie nazwano go Śmiercią – służył zwykle do zemsty i siał zniszczenie i śmierć, powoli wyniszczając i osłabiając duszę właściciela. Jego użycie wymagało znajomości czarnej magii co najmniej czwartego stopnia.
Nie muszę ci chyba mówić, Feainne, bo na pewno już wiesz, który z nich znalazł się w twoim posiadaniu.
Wszystkie oczy zwróciły się na rudowłosą elfkę, która opuściła wzrok i szepnęła ledwo słyszalnie:
- Tak. Wiem.
- Caerme – powiedziała Desiree niemal równie cicho. – Domyślałam się tego.
Fea skinęła głową.
Erredin wstał, podszedł do niej i położył broń na jej kolanach.
- Strzeż go dobrze. Niech nie opuszcza tego pokoju – tutaj nie zostanie tak łatwo namierzony. I nic nie będzie cię kusiło do jego użycia. Bo skutki tego mogą być katastrofalne.
- Mam chodzić bez broni?
- Będziesz stokroć bezpieczniejsza bez niego – odpowiedział, podchodząc do drzwi.
W ostatniej chwili odwrócił się, już z dłonią na klamce.
- Pamiętajcie, ani słowa o Caerme, kiedy wiecie, że ktoś inny może was słyszeć. I uważajcie na szpicli, bo głowę daję, że zaczną się koło was kręcić w ciągu trzech dni. Jeśli nie wcześniej. Już prawie północ. Dobranoc.
Pochylił lekko głowę w pożegnalnym ukłonie i wyszedł.
Kiedy za czarodziejem zamknęły się drzwi, cztery kobiety nie poruszyły się przez dłuższą chwilę, kompletnie nie wiedząc, co powiedzieć. W oczach Szarki było zaskoczenie i niedowierzanie, Feainne wpatrywała się bez słowa w srebrne ostrze, dalej leżące na jej podołku, a Desiree obserwowała ją kątem oka, udając całkowicie pochłoniętą czerwono-złotymi językami ognia. Essi siedziała nieruchomo przez kilka sekund, a potem nagle wstała zamaszyście i wybiegła z izby.
Desiree i Caerme spojrzały po sobie.
- A jej co odbiło? – zapytała Wilczyca.
- Mam nadzieję, że będzie na siebie uważać – mruknęła w odpowiedzi elfka.

***

Dogoniła go na schodach prowadzących do wyższych pokoi. Stał przy małym oknie na półpiętrze i w zamyśleniu patrzył na zasypiające powoli miasto. Odwrócił się na ciche skrzypienie desek pod jej stopami i uśmiechnął się.
Essi stanęła obok niego w oknie. Przez chwilę żadne z nich się nie odzywało. Oboje patrzyli na coraz spokojniejsze uliczki.
- Chodźmy na spacer – odezwała się wreszcie Essi.
- Po tym wszystkim, co opowiedziałem, nie boisz się włóczyć po nocy?
- Z tobą się nie boję.
- A jak będą chcieli cię dorwać? – drażnił się z nią z wesołymi iskierkami w oczach.
- Obronisz mnie – odpowiedziała, szczerząc do niego zęby.
- Jasne – mruknął z nutką ironii w głosie, biorąc ją za rękę i zbliżając twarz do jej twarzy. Przez chwilę stali i patrzyli sobie w oczy, a potem zeszli po schodach i przeszli przez pustą izbę jadalną. Chwilę później wchłonęła ich ciemna ulica, a chłodny nocny wiatr przyjemnie owiewał twarze.
Spacerowali powoli, dalej trzymając się za ręce, bezwiednie niemal zmierzając za skały z drugiej strony miasta, gdzie ostatnio codziennie chodzili. Mogli tam spokojnie porozmawiać, nie obawiając się spotkania żywej duszy.
Coś zaszeleściło za rogiem ulicy i jakiś cień, najwyraźniej starający się pozostać niezauważony, przebiegł cicho pod wystającym dachem jednego z budynków i zniknął a wąskiej przecznicy. Essi nie należała do strachliwych, ale w tym momencie odruchowo mocniej ścisnęła dłoń elfa i przysunęła się do niego, oglądając się wędrującym cieniem – ale nie było po nim śladu.
- Przez ciebie zacznę się bać własnego cienia – szepnęła z uśmiechem, , chociaż w jej oczach czaił się niepokój.
- Ty? – Erredin zaśmiał się cicho, obejmując ją w pasie i przytulając do siebie. – Nie wierzę. Zresztą, ja tylko chciałem was ostrzec. Na pewno któraś z was zrobiłaby jakieś głupstwo. A tak w ogóle – dodał po chwili – to jest was pięć, nieprawdaż? Gdzież to się podziała twoja piąta przyjaciółka? Dawno ją widziałaś?
- Jeszcze dziś przed południem. Trochę się o nią niepokoję... Była ostatnio ranna i jest jeszcze osłabiona. Mam nadzieję, że nie zemdlała w jakiejś uliczce.
- Z tego co wiem, o mało nie wpadła w łapy najmniej powołanych do tego ludzi, ale jakoś im się wywinęła. Ktoś musiał jej pomóc.
- Tutaj?! Żartujesz chyba. Nie jesteśmy tu mile widziane, prawdopodobnie nas ścigają. Kto miałby ją wybawiać? Jeśli Aleesha rzeczywiście wpadła im w łapy...– uzdrowicielka zawiesiła na chwilę głos. – To trzeba będzie ją odbić!
- Ani mi się waż! – czarodziej podniósł głos, a potem mówił spokojnie dalej: - Wiesz, czym to grozi? Złapią was wszystkie, jak muchy w sieć. Mówiłem ci, że Aleesha jest bezpieczna. Jak na razie. Nie ścigają was otwarcie, ale na pewno liczą na to, że w końcu was złapią.
- Na razie bezpieczna?! - uniosła się Verissa. - Mam czekać, aż zacznie jej coś grozić?
- Nie każdy, kto na początku wydaje się wrogiem, musi nim być... – Erredin zatrzymał się nagle i ujął jej dłonie w swoje, patrząc jej w oczy. – Zaufaj mi... Verisso. Zaufaj mi. Jeśli chcesz zmienić swoje życie... musisz mi zaufać.
Essi patrzyła przez chwilę w jego zielone oczy. Fakt, musiała mu zaufać. Bez niego nie spełni swoich marzeń. Tych związanych z odnalezieniem Góry Aniołów... i nie tylko. Spuściła wzrok, nie chcąc mu ułatwiać odczytania jej myśli.
- Wracajmy już, dobrze? – szepnęła, przerywając przedłużającą się ciszę.
Nie musiała mówić nic więcej.

***

- Zrobione – powiedziała Aleesha z niejaką dumą, odkładając igłę na stolik.
Gareth przesunął palcami po szwie.
- Nieźle – mruknął z uznaniem.
Ich ręce spotkały się na jedną krótką chwilę, ale ona szybko cofnęła swoją, unikając jego wzroku. Sięgnęła po jakiś w miarę czysty kawałek materiału, zamoczyła w wodzie i delikatnie przemyła zszytą ranę. Chłopak wyjął jej szmatkę z dłoni.
- To już sam potrafię – rzekł z sarkastycznym uśmiechem.
Aleesha wzruszyła ramionami, po czym wstała i podeszła do okna. Niebo było od kilku dni wyjątkowo pogodne, teraz widać było chyba wszystkie gwiazdy. Po chwili odwróciła się do Garetha, który zakładał właśnie koszulę.
- Dlaczego mnie stamtąd zabrałeś? – powtórzyła.
Tym razem on wzruszył ramionami.
- Załatwiliby cię – odpowiedział wymijająco, ruchem głowy wskazując jej miejsce obok. Dziewczyna usiadła w bezpiecznej odległości, na drugim końcu łóżka.
- A wolno wiedzieć, dlaczego się tak o mnie troszczysz? Jaki masz w tym interes?
- Interes? – parsknął. – Interes? Pomyślmy. Trzystu luidorów i tak nie dostanę. Narażę się Balziniemu. I Bellatrix. To straszna kobieta... potrafi się mścić. Horna już nie odzyskam. Tak, tak, wiem o tym – odpowiedział na jej zmieszaną minę i pytające spojrzenie. – Zresztą... nie byłby mi już do niczego potrzebny.
- Coś takiego – prychnęła Aleesha z równą ironią. – Chcesz mi wmówić, że zrobiłeś to bezinteresownie? Wiesz, gdzie mieszkamy. Masz mnie w ręku. Sugerujesz, że za całą naszą piątkę nie dostaniesz trzystu luidorów?! W takim razie nie zazdroszczę pracodawców.
- Idiotko! – krzyknął. – To niebezpieczna gra! Nie mieszaj się do tego. A zresztą... Już i tak się zamieszałaś. Teraz pozostaje ci tylko zdać się na mnie. Ja wiem, co robię, dziewczyno.
- Nazywam się Aleesha.
- Wiem.
Aleesha, nieco zbita z tropu, milczała przez chwilę, wpatrując się uparcie w plamę na pożółkłej pościeli.
- Posłuchaj, Gareth – zaczęła niepewnie. – Ja... nie mogę tu zostać. Muszę ostrzec dziewczyny! One też są w niebezpieczeństwie, wiem o tym. Poza tym... jeśli mnie długo nie będzie, zaczną się niepokoić. I mogą przedsięwziąć rzeczy, przez które się jeszcze bardziej ujawnią.
- Chcesz mi wmówić – chłopak naśladował ją, uśmiechając się szyderczo – że twoje przyjaciółki zaczną cię szukać? Martwić się? Naiwna dziewczyno. Prysną jak najdalej, żeby ratować własne tyłki, a na ciebie nawet się nie obejrzą! To są właśnie „przyjaciele”. Mówię to na podstawie swojego doświadczenia.
- Gówno mnie obchodzą twoi przyjaciele i twoje doświadczenie! – rozdarła się, coraz bardziej zdenerwowana i roztrzęsiona.
Znów wstała i podeszła do okna, nerwowo wykręcając palce. Dopadły ją wątpliwości. Może Gareth miał rację? Może rzeczywiście jej współlokatorkom spod „Czarnego Kota” nie zależy na jej życiu?
- Do tej pory mnie nie zawiodły – powiedziała cicho. Nie potrafiła zagłuszyć własnych myśli. – To dlaczego ja mam je zawieść?
Nie odpowiedział.
Przez chwilę oboje trwali w bezruchu, ona przy oknie, a on na niestarannie zaścielonym łóżku. Po chwili usłyszała jak Gareth wstaje i też podchodzi do okna. Odwróciła się nieco zbyt gwałtownie po to, by znaleźć się twarzą w twarz z nim.
Przez chwilę oboje stali bez ruchu, ona z rękami cały czas zaciśniętymi na parapecie, on z wesoło – ironicznym błyskiem w oczach. Przez jedną krotką chwilę.
Chłopak odchrząknął cicho i cofnął się, odwracając wzrok. Aleesha, jeszcze bardziej zakłopotana, również spuściła oczy. A potem wyminęła go i ruszyła w kierunku drzwi.
- Muszę już iść – mruknęła.
- Zostań... – chwycił ją za nadgarstek i przytrzymał. - Na razie zostań. Wyślę kogoś do twoich przyjaciółek – dodał szybko, widząc niechęć na jej twarzy. – Albo... ostrzegę je sam.

***

Essi i Erredin, cały czas rozmawiając, weszli do karczmy. Już od progu ogarnęło ich przyjemne ciepło i zapachy (mniej lub bardziej przyjemne). Izba była pusta, ale świece dalej się paliły.
Elf zatrzymał się przy wejściu na korytarz prowadzący do wynajmowanych kwater.
- Czekam tu na ciebie za parę minut. Weź wszystkie medykamenty i inne niezbędne rzeczy. Zaprowadzę cię do chorego – wyjaśnił w odpowiedzi na pytające spojrzenie. – Obiecałem pewnej kobiecie, że znajdę pomoc dla jej syna. Jest ciężko ranny.
Uzdrowicielka skrzywiła się niechętnie, trochę na pokaz. Z pewnością miała większą ochotę na wskoczenie pod kołdrę i odpłynięcie w krainy snu niż na kolejny nocny spacer. Ale z drugiej strony... Nie przyznawała się nawet sama przed sobą do tego, że chciała przebywać z nim jak najwięcej.
No i możliwość zarobku. Potrzebowała pieniędzy.

***

Stanęli przed domem. Zamożni, pomyślała Essi. Musieli tu mieszkać zamożni ludzie.
- Zamożni – potwierdził szeptem czarodziej i sięgnął zdobionej do kołatki w kształcie kwiatu.
Dom w istocie wyglądał bogato. Gzymsy i parapety miały niezliczoną ilość zdobień, a wokół rozciągał się spory ogród pełen rzadkich roślin. Dobry wzrok uzdrowicielki zarejestrował to wszystko pomimo ciemności. Drewniane drzwi były całe pokryte płaskorzeźbami, i tak idealnie wypolerowane, że odbijały delikatny blask księżyca.
Podczas gdy Verissa zajęta była kontemplowaniem gry srebrzystego światła, drzwi uchyliły się i ukazała się w nich wysoka postać kobiety. Podniosła wyżej trzymaną w ręku latarnię i nieufnie przyjrzała się gościom.
- Kto tu? – odezwała się ostrym, niskim głosem. – O tej porze nawet moi służący już śpią.
- To ja, Klaudio – odparł Erredin. – Obiecałem ci przecież, że przyprowadzę kogoś, kto może wyleczyć twojego syna.
- Erredin! – głos kobiety wyraźnie zmiękł. – Przyprowadziłeś ją? Wchodźcie, wchodźcie. – Cofnęła się, gestem zapraszając ich do środka. – Ale żeby o tak nieprzyzwoitej porze! Myślałam, że szanujący się czarodzieje śpią o tej porze.
- Szanujący się czarodzieje mało śpią – mruknął elf, zamykając za sobą drzwi.
Essi rozejrzała się wokół. Ściany przedpokoju, obwieszone trofeami, biżuterią i dziełami sztuki tonęły w migotliwym świetle latarni. Pod stopami czuła miękki dywan. Naprzeciwko znajdowały się drzwi do salonu, a z prawej strony ciągnął się długi korytarz zakończony schodami. W złotym blasku drgającego płomienia całe wnętrze sprawiało wrażenie ciepłego i przyjaznego.
Z zamyślenia wyrwał ją głos i wyciągnięta dłoń właścicielki posiadłości.
- Nazywam się Klaudia de Valois.
- Essi, uzdrowicielka. Miło mi – Essi uścisnęła rękę kobiety.
- Mi bardziej, proszę mi wierzyć, mi bardziej. Wierzę, że Erredin przyprowadził mi dobrego medyka. Mój syn... kochany najmłodszy Arod... jest ciężko ranny. Te walki uliczne – Klaudia de Valois skrzywiła wydatne usta. Uzdrowicielka przyjrzała jej się dokładniej. Musiała mieć co najmniej pięćdziesiątkę. Może pięćdziesiąt pięć. – Wmieszał się niechcący w jakąś sprzeczkę mieszczaństwa.
Przerwała na chwilę i podeszła do bocznych drzwi, których Essi do tej pory nie zauważyła. Otworzyła je i zawołała:
- Mona! Idź do sypialni panicza i przygotuj go na przyjęcie medyka. I sprzątnij trochę, jeśli będzie taka potrzeba. No, już! Ruszaj się, dziewczyno!
- Już lecę, pani – głos, który dobiegł z izby, był zaspany i pełen pretensji do życia za zrywanie biednej służącej „o takiej nieprzyzwoitej porze”. Po chwili wybiegła stamtąd dziewczyna w szlafroku, ukłoniła się szybko Essi i Erredinowi i pobiegła długim korytarzem. Po chwili dało się słyszeć ciche człapanie bosych stóp na schodach i skrzypnięcie jakiś drzwi na górze.
- Pozwólcie na chwilę do salonu – odezwała się gospodyni. – Napijecie się czegoś? Zjecie?
- O takiej nieprzyzwoitej porze? Nie, dziękuję. Wracam już do siebie.
Odpowiedziało mu pełne dezaprobaty skrzywienie ust.
- Jak chcesz.
- Dobranoc. Dobranoc, Essi.
Essi uśmiechnęła się do niego w odpowiedzi, patrząc jak wychodzi i zamyka za sobą drzwi.

***

- Ma pani piękny dom.
- Dziękuję – Klaudia de Valois okazała się całkiem miłą kobietą. Piły razem herbatę, przywiezioną z dalekich krajów, i rozmawiały o tym i owym, siedząc w urządzonym z przepychem salonie.
Essi wpatrywała się z zachwytem w duży obraz oprawiony w złotą ramę. Przedstawiał srebrzystobiały zamek w poświacie księżyca z tysiącem wieżyczek, stojący na wysokiej górze. Wokół niego latały gołębie, a sama budowla zdawała się emanować jakimś wewnętrznym światłem. I mocą. Malunek w jakiś sposób fascynował uzdrowicielkę, tak że nie mogła od niego oderwać wzroku.
Tylko ta rama go szpeciła.
- Podoba się pani? – przerwała chwilowe milczenie właścicielka tego całego bogactwa.
- Jest piękny. Cudowny.
- Prawda... Dostałam go od brata. Jest czarodziejem – kobieta westchnęła, a było to westchnienie pełne dezaprobaty i litościwego pobłażania. – Już od dawna tu nie mieszka, ale przysyła czasem podarunki. I przyjeżdża. Za dwa tygodnie mają tu zjazd, jak co trzy lata. Na pewno się zjawi. Erredin jest jego najlepszym przyjacielem – dodała wyjaśniająco. Essi pokiwała głową.
Do salonu wpadła służąca z rozwianym włosem i oznajmiła, że panicz Arod jest gotowy na przyjęcie pani uzdrowicielki.
- Dobrze – gospodyni skinęła głową. – Możesz iść spać.
Dziewczyna ziewnęła tylko w odpowiedzi i już po chwili zamknęły się za nią drzwi do pokojów służby.
Tymczasem Essi podążyła za Klaudią de Valois do sypialni chorego.

***

Sypialnia była urządzona podobnie jak reszta domu. Na hebanowej komodzie stał pozłacany lichtarz ze świecami, które były jedynym oświetleniem pomieszczenia. Essi podeszła do łóżka.
Chłopak nie mógł mieć więcej niż szesnaście, siedemnaście lat. Jego długie czarne włosy były rozrzucone w nieładzie na poduszce, a spod na wpół przymkniętych powiek patrzyły na nią półprzytomnie jasnoszare oczy. A przynajmniej w tym świetle wydawały się jasnoszare. Twarz miał okropnie bladą.
Uzdrowicielka zdjęła z ramienia torbę i położyła ją na podłodze.
- Proszę pokazać mi ranę.
Rana nie wyglądała ciekawie. Zajmowała chyba połowę ramienia i jątrzyła się brzydko.
- Zakażenie – mruknęła Essi. – Kiedy to było?
- Przedwczoraj – odezwał się słabo chory.
Essi odwróciła się i napotkała zatroskane i pytające spojrzenie Klaudii. Bez słowa skinęła głową.
- A teraz...
- Tak, tak, chce pani zostać sama z chorym. Nie będę przeszkadzać.
Kiedy za gospodynią zamknęła się drzwi, uzdrowicielka otworzyła swoją torbę. Po pokoju rozszedł się ostry zapach mieszanki ziół. Zaczęła wyjmować słoiczki, buteleczki i bandaże. Arod przyglądał się z zainteresowaniem.
- Jest pani w stanie mnie wyleczyć? – zapytał ochrypłym głosem. – Tylko niech pani nie kłamie. Ja nie boję się śmierci.
- Jak na razie - mruknęła i dodała głośniej: - Zrobię, co w mojej mocy. A ty nie gadaj za dużo, bo i tak już jesteś słaby.

***

Essi otarła z czoła kropelki potu. Ostrożnie pochowała do torby wszystkie medykamenty i inne akcesoria. Zostawiła tylko na stoliku przy łóżku jedną małą buteleczkę z przezroczystym różowawym płynem. Rzuciła jeszcze jedno spojrzenie na śpiącego chłopca i przystanęła na chwilę, wsłuchując się w jego równy oddech, po czym wyszła z pokoju.
Od razu natknęła się na Klaudię de Valois, czekającą pod drzwiami. Uniosła brwi w zdziwieniu. Szlachta i bogacze nigdy nie czekali. To na nich zwykle się czekało. Ta kobieta musiała bezgranicznie kochać swojego najmłodszego syna.
- Będzie żył – odpowiedziała na rozpaczliwe pytanie w jej oczach.
- Dziękuję – szepnęła de Valois.
- Proszę dopilnować, żeby codziennie rano i wieczorem przemywał ranę płynem, który zostawiłam.
Gospodyni skinęła głową, prowadząc uzdrowicielkę z powrotem po schodach.
- Nie przeżyłabym, gdyby zginął... – opowiadała. - Jego starsi bracia wyfrunęli w świat, kiedy Arod był jeszcze małym dzieckiem. Jeden zginął w wojnie domowej. O drugim nie słyszałam już nic od dziesięciu lat. Poza tym... wcześnie stracił ojca... Tylko on mi teraz został – głos kobiety zadrżał lekko, jak płomień świecy, którą niosła. A może to było tylko wrażenie?
- Zostanie pani jeszcze? – Klaudia opanowała już głos. – Może zje pani coś?
- Nie, dziękuję – Essi nagle poczuła się zmęczona. Mroczki latały jej przed oczami. Zastanawiała się, czy jest już druga, czy może trzecia w nocy.
- Proszę chwilę zaczekać – gospodyni zniknęła na chwilę w drzwiach jakiegoś pomieszczenia. Po paru minutach wróciła z pokaźną sakiewką, którą wręczyła Essi.
- Mam nadzieję, że to godna zapłata... pani magiczko.
- Nie jestem czarodziejką.
- Niemożliwe. Bez magii nie zdołałaby pani go uleczyć. Było już tu kilku lekarzy, żaden nie powstrzymał zakażenia.
- No dobrze – westchnęła Essi. – Można powiedzieć, że jestem kimś w rodzaju czarodzieja.
Nie było sensu wyjaśniać różnic. Nie było sensu tłumaczyć, że jej magia różni się od tej ludzkiej jak elf od goblina. Że to właściwie nie jest magia, tylko pierwotna Moc, która od początku świata była we władaniu aniołów. Moc uzdrawiania i nie tylko. A magia czarodziejów niewiele ma z nią wspólnego.
Nie było sensu tłumaczyć tego zwykłemu człowiekowi.
Verissa pożegnała się i wyszła, ważąc w ręku sakiewkę. Co najmniej czterdzieści luidorów. A może pięćdziesiąt... Pokręciła z niedowierzaniem głową.

Spotkała go przed zajazdem. Stał i patrzył w niebo. Wyjątkowo piękne, jak na tę porę roku.
- Nie do końca rozumiem – powiedziała. – Przecież ty mógłbyś równie dobrze go wyleczyć.
Uśmiechnął się.
- Wiem.

***

- Nie zgadniesz, kto tu był, Essi – przywitała ją chwilę później Desiree.
- Pojęcia nie mam – mruknęła. – Aleesha?
- W tym problem – wycedziła ze złością Feainne. – Właśnie w tym problem. Trzyma ją gdzieś i nie chce powiedzieć, gdzie. Mówi, że to dla naszego dobra, ale ja coś nie bardzo mu wierzę...
- Mów składniej, proszę – westchnęła Essi, zanurzając dłonie w balii z czystą wodą. – Kto tu był? Kto ją trzyma?
- Gareth – głos rudowłosej elfki był pełen niechęci. – Głowę dam, że on coś szykuje.
- Przyszedł i powiedział, że Aleesha jest u niego – zaczęła Desiree. - Nie chciał wyjawić, gdzie mieszka... Udało mi się tylko wyciągnąć z niego, że wplątał ją w jakąś awanturę. Razem się wplątali. Oboje są w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Najlepiej, żeby na razie tam została. Oni już wiedzą, że jesteśmy „Pod Czarnym Kotem”.
- Oni? – Essi umyła twarz, a potem weszła za kotarę, gdzie znajdowały się wszystkie ubrania.
- Dokładnie tak samo zareagowałam – odezwała się nagle Caerme. – Nie chciał nic powiedzieć, ale ja wiem. Od początku wiedziałam. To są handlarze niewolników.
- Cudownie! – Feainne wzniosła ręce w górę w teatralnym geście. – Po prostu cudownie! Będziemy miały małe trudności z zachowaniem życia. Bo, jeśli dobrze rozumiem, taka jest już stawka w tej grze. Już nie trzysta luidorów.
- Zawsze jest jakieś wyjście – zza kotary wyłoniła się uzdrowicielka w krótkiej czarnej koszuli nocnej na ramiączkach i lekko wskoczyła z rozbiegu do swojego łóżka. Szarka parsknęła śmiechem.
- Gdzie ty właściwie się włóczyłaś, co?
- U chorego byłam... – mruknęły spod kołdry długie zwoje czarnych włosów.
- Akurat.
- Chcesz zobaczyć dowód? – Essi poderwała się i sięgnęła za łóżko. Po chwili trzymała w ręku sporych rozmiarów wyszywaną sakiewkę. – I co? – zapytała wesoło. – Szczęka opadła, co? Dawno nie zarobiłam tylu pieniędzy naraz.
- Nieźle – mruknęła Desiree. – Tam musi być z pięćdziesiąt luidorów.
Essi odłożyła sakiewkę i położyła się na wznak. Wpatrzyła się w sufit.
- Nigdy nie zarabiałam jakoś specjalnie dużo. Niektórym może by to przeszkadzało... Ja właściwie nie mam domu. Włóczę się po świecie i szukam odpowiedzi. Szukam... wartości. Siebie. A leczenie, uzdrawianie innych zawsze przynosiło mi satysfakcję. Ten równy, spokojny oddech, powracające rumieńce, otwierające się oczy... Tak naprawdę to wszystko jest nagrodą za wysiłek. I to nie o to chodzi, że mi na nich zależy. Nie. Przywracam do życia, wyrywam ze szpon śmierci jej ofiary. W pewien sposób ją pokonuję. Ty też to czułaś, Dessie?
Starsza elfka spojrzała na nią ze zrozumieniem. I uśmiechnęła się.
- Tak, Essi. Dokładnie to... – westchnęła, a jej oczy zamgliły się lekko. Jak zawsze, kiedy wracała do wspomnień. Tych dobrych. – Rozumiem cię doskonale.
- Byłaś uzdrowicielką, Desiree? – Caerme otworzyła szeroko szare oczy. – Dlaczego to rzuciłaś, skoro...
Zawiesiła głos, a Desiree wzruszyła ramionami.
- Z różnych powodów – mruknęła, w oczywisty sposób nie chcąc rozwijać tematu.
Caerme nie pytała.
- Dobranoc – wymruczała Essi spod kołdry.

***

Następny dzień był taki jak poprzednie. Spokojny, ale jednocześnie wypełniony lękiem. Dziewczęta oglądały się na każdym kroku, gotowe w każdej chwili ujrzeć za sobą twarz szpiega. Albo mordercy. Gotowe w każdej chwili wyciągnąć z sykiem miecz i walczyć o życie. Na szczęście walczyć nie musiały.
Aleesha nie wróciła.
Zapadał wieczór, kiedy siedziały we trzy w izbie. Feainne, Caerme i Essi. Desiree gdzieś poszła.
- Mówię wam – tłumaczyła Fea. – Musimy poszukać Aleeshy. Nie mam zaufania do tego Garetha, to po pierwsze, a po drugie nawet jeśli założyć, że mu ufam, to jakoś nie bardzo wierzę, że uda mu się ją uchronić przed... przed tym wszystkim.
Przed czym właściwie?, chciała zapytać Szarka, ale ani słowo nie przeszło jej przez gardło. Zastanawiała się, czy na pewno chciała znać odpowiedź.
- Daj spokój, Fea – odezwała się Essi. – On mówił prawdę. Widocznie ma powody, żeby ją chronić. Skoro teraz mają już wspólnych wrogów...
- Nie podoba mi się to – mruknęła Caerme. – Z każdym dniem tutaj mamy coraz więcej wrogów.
Essi spojrzała na nią i tylko pokiwała głową.
Rozległo się ciche pukanie, a potem drzwi skrzypnęły cicho i do pokoju weszła Desiree. Jej twarz była niby spokojna i pogodna jak zwykle, ale dało się zauważyć lekkie zaniepokojenie.
- Cisza – rzuciła krótko, sadowiąc się w fotelu. – Kompletna cisza.
Odpowiedziały jej dwa pytające spojrzenia. Tylko Feainne ze zrozumieniem pokiwała głową.
- Nikt mnie nie śledził – wyjaśniła elfka. – Podejrzane, prawda? Co oni kombinują? W co my się właściwie zamieszałyśmy? Wiem tylko, że to handlarze niewolników. Organizacja oficjalnie nielegalna. Ale gdyby władcy naprawdę mieli coś przeciwko, to znaleźliby skuteczne środki na zlikwidowanie takich delikwentów... Myślę, że oni sami czerpią z tego jakieś korzyści. Poza tym mam pustkę w głowie. Więcej mogłaby nam wyjaśnić tylko Aleesha, ale jej nie ma.
- Albo Gareth – dodała Feainne, mrużąc złociste oczy. – Ale z niego nic nie wyciągniemy.
- Pozostaje tylko czekać i być dobrej myśli – podsumowała Essi, wstając i podchodząc do niewielkiej półki zawieszonej na ścianie. Wzięła z niej grzebień, podeszła do lustra i zaczęła rozczesywać swoje długie czarne włosy.
- Dobrej myśli! – prychnęła złotooka. – Też coś! Spodziewałam się po tobie więcej rozsądku, Essi.
- Słucham? – głos uzdrowicielki zadrgał niebezpiecznie. – Nie zapominaj, kochana, że anioł też potrafi rozpętać piekło... Oj, potrafi.
- Anioł? – wykrztusiła Caerme. Widać było, że prawie odebrało jej mowę. – O aniołach słyszałam tylko z legend i opowieści.
- Ja też dużo słyszałam i czytałam – Essi przysunęła się bliżej lustra. Teraz poprawiała makijaż. – Większość to bzdury. Ale w każdej legendzie jest trochę prawdy – dodała tonem kończącym dyskusję. Wilczyca nie zadawała więcej pytań.
- Gdzieś się wybierasz, Essi? – Fea przerwała nieco kłopotliwe milczenie.
- Mhm. Na spacer.
- Sama?
- Nie...
- To dobrze – pochwaliła Desiree. – W takiej sytuacji, w jakiej jesteśmy, niebezpiecznie wychodzić samej wieczorem.
Essi prychnęła tylko, zakładając buty.
- Na razie – rzuciła, zanim zamknęły się za nią drzwi.

***

- Wiesz, Essi... Chciałbym zaprowadzić cię dziś w szczególne miejsce.
- Szczególne? – zainteresowała się. Lubiła szczególne miejsca.
- Bardzo szczególne. W pewnym sensie magiczne.
Szli powoli w dół ścieżką prowadzącą za miasto, na przeciwny stok góry. Ostatnie promienie słońca znikały już za horyzontem. Doszli wreszcie do niewielkiej płaskiej przestrzeni ukrytej za drzewami. Essi poczuła delikatny, ledwie wyraźny impuls, pojawiający się zawsze, kiedy obok znajdowało się większe skupisko czarów i zaklęć.
- Rzeczywiście magiczne miejsce – mruknęła.
- Magia chroni je przed ludźmi. Uważaj, przekraczamy barierę.
Erredin pchnął ją lekko do przodu i po chwili magia, odzywająca się dotąd nieśmiałym impulsem, przebiegła dreszczem po całym jej ciele. Poczuła opór, jakby przedzierała się przez jakąś ciężką zasłonę albo gęsty żywopłot. Zacisnęła powieki. A potem dreszcz minął i pozostało tylko to kłucie, jeszcze mniej wyraźnie niż wcześniej.
Verissa nabrała powietrza i otworzyła oczy. I westchnęła.
Stali wśród ruin, w miejscu, które kiedyś musiało być niewielkim dziedzińcem. Bardzo dawno temu. Z budynku, przed którym stali, zostały tylko ściany i ozdobny łuk drzwi wejściowych. Wokół rozpościerał się zarośnięty ogród, a bluszcz piął się po kamiennych kolumnach otaczających plac.
To było rzeczywiście szczególne miejsce.
Musiało mieć kilka tysięcy lat. Pachniało starożytnością i tajemnicą.
Podchodziła do kolumn zwieńczonych roślinnymi zdobieniami i dotykała je z niedowierzaniem. Czuła się tak, jak gdyby dotykała tamtych zamierzchłych czasów i wdychała powietrze sprzed tysięcy lat. Zbliżyła się do łuku wejściowego. Dopiero z bliska można było dojrzeć wyryte na nim napisy. Essi nie rozumiała ich, ale poczuła na ich widok coś dziwnego, uczucie, jakby gdzieś, kiedyś je widziała.
Nieśmiało zajrzała do wnętrza budynku. Był prostokątny, a przed przeciwległą ścianą znajdowała się kamienna płyta z kręgiem kolumn. To musiała być świątynia, pomyślała.
- Tak – usłyszała za sobą cichy głos Erredina. Na niego też działała atmosfera tego miejsca. – To była świątynia.
Weszli razem do środka.
- Czczono tu Arienę, boginię Słońca. Mówią, że świątynię zbudowały elfy, ale ja doszukałem się innej, paradoksalnie bardziej wiarygodniej wersji. Ten przybytek został wzniesiony przez inne istoty. Śmiertelników, którzy je widzieli, można policzyć na palcach obu rąk.
- Co masz na myśli?
Elf milczał.
Essi chodziła wzdłuż ścian, przyglądając się wyrytym płaskorzeźbom. Czy to na skutek magii, czy z innych nieznanych jej powodów, były całkiem wyraźne i tylko częściowo podniszczone. Przedstawiały królów i szlachtę, czarodziejów i kapłanów, kupców, wojowników, rzemieślników i chłopów. Kobiety i mężczyzn. Dzieci, dorosłych i starców. Z kamiennych, ale jakby tętniących życiem ścian, patrzyły na nią twarze ludzi, elfów, niziołków i krasnoludów. Rozpoznała nawet wiedźmina, z dwoma mieczami i wykruszonym ramieniem.
Nagle przystanęła. I głośno wciągnęła powietrze.
Skrzydlata postać miała tylko połowę twarzy i jedną rękę. Jednak ta połowa twarzy, która została, była bardzo wyraźna. Z regularnych rysów okolonych bujnymi lokami patrzyło nieruchomo przed siebie duże, równie regularne oko. Puste i zobojętniałe. Bez wyrazu. Uśmiech, który miał być wyrazem szczęścia, był szyderczy, jakby mówił „nie ma przeznaczenia. Nie masz tu czego szukać”. Jednak Essi nie odwróciła wzroku. Powoli wyciągnęła rękę i przesunęła palcami po zimnej i nieruchomej twarzy. Przed oczami stanął jej umierający anioł z wrzosowiska. Głaskała jego twarz, patrzyła z obojętne błękitne oczy. Obojętne i pełne cierpienia.
Ściany świątyni zawirowały, zlewając się z ciemnym niebem nad wrzosowiskiem. Twarz anioła była w połowie żywa, a w połowie skamieniała. Cierpiąca i lodowata. Wiatr szumiał złowrogo. Nie szukaj jej, szeptały spękane i krwawiące usta, groteskowo wykrzywione. Nie masz już czego szukać... Przeznaczenie bywa zdradzieckie. Nagle wiatr sypnął jej w oczy piaskiem, przesłaniając widoczność. Kiedy je otworzyła, sekundę później i wieki później, nie było już złotowłosego anioła. Był zarośnięty ogród i plac otoczony kolumnami. Wieczorny wiatr szumiał cicho w trawie. Stała na środku placu, ktoś obejmował ją mocno w pasie, podtrzymywał.
- Już dobrze, Essi – usłyszała szept tuż przy uchu. – Już dobrze...
Erredin nie pytał o nic, a ona nic nie mówiła. Stali oboje pośrodku kręgu kolumn, ona otoczona jego ramionami, drżąca – już sama nie wiedziała, z jakiego powodu. Wizja minęła, rozwiała się. Zostało po niej tylko wspomnienie. A jednak drżała dalej, czując ogarniające ją gorąco. To dlatego, że on był tak blisko?... Pozwoliła myślom płynąć, nie dbając, czy on je odczyta.
- Essi – szepnął elf. – Verissa...
Podniosła wolno głowę, czując na twarzy jego oddech. Błysk w jego oczach. Błysk... czego? Przymknęła powieki. A on pochylił się i pocałował ją. Tak po prostu.
Kiedy przerwali pocałunek, Essi westchnęła tylko, a potem powoli, powoli otworzyła oczy. Erredin patrzył na nią i uśmiechał się lekko, a w jego oczach było coś takiego... Verissa już w wielu oczach widziała podobny wyraz. I nigdy, nigdy do tej pory nie potrafiła – albo nie chciała – odpowiedzieć na niego tak, jak od niej oczekiwano. Często o świcie, po dwóch miesiącach albo dwóch dniach, wysuwała się cicho z łóżka, ubierała, pakowała... i odchodziła. Nie cierpiała pożegnań. Bywało też tak, że to ona budziła się z pustym miejscem obok siebie. I nigdy nie żałowała.
Nie, nie potrafiła kochać.
Wiedział, o czym myślała. Ale nie skomentował. Patrzył tylko na nią tym zagadkowym spojrzeniem, a potem pocałował ją jeszcze raz. Jego zręczne palce zaczęły rozwiązywać sznureczki i haftki jej bluzki, która po chwili zsunęła się z cichym szelestem na trawę. Czuła jego usta na szyi, coraz niżej i niżej. Jej dłonie niemal bezwiednie wplątały się w jego włosy. Osunęli się na ziemię, na rzucony przez czarodzieja płaszcz.
A potem były już tylko ciche i głośniejsze westchnienia i urywane szepty. Szelest rozrzucanych wokół ubrań. Dotyk. Dreszcz. Jego. Jej... I zachwycenie.
Jej przeciągły krzyk odbił się echem od kamiennej kolumnady i zanikł w czarnym aksamicie nieba.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Sob 17:06, 25 Mar 2006  
Feainne
Romanusowa
Romanusowa


Dołączył: 03 Cze 2005
Posty: 2759
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Verden


To jest tzw. 3 i trochę strony Times New Roman 12-stką. Trochę Feainnistycznie i pogmatfane, mam nadzieję, że zrozumiecie. Jakby co to - komentarze.
Doszłam do wniosku, że jednak życie niczego mnie nie nauczyło XD

_ _ _ _ _ _ _ _ _

Była noc. Rudowłosa westchnęła mimowolnie, przypatrując się tarczy księżyca. Sztylet chowała w bezpiecznym miejscu, przynajmniej za dnia. Ale w końcu teraz była noc! Co może zrobić jej sztylet? Nic. Zauważyła, że Caerme zgodnie z jej imieniem działa tylko podczas dnia. Wierna tej zasadzie wyjęła go z bezpiecznej kryjówki. Światło księżyca odbiło się świetliście na klindze. Mały rubinek na rękojeści błysnął niewinnie. Fea westchnęła mimowolnie. W pokoju nie było nikogo, mogła jak na razie do woli oglądać swój sztylecik. Gdy tylko wracała któraś z jej towarzyszek chowała go prędko do cholewy buta. Wolała nie niepokoić ich tym, że nie stosuje się do zaleceń czarodzieja.
- Nic nie zrobisz, prawda Caerme? W końcu jest noc...
Nic? Ja nigdy nic nie robię, Feainne. Nigdy. To Przeznaczenie. Jestem jego ostrzem, najwyższym wymiarem.
- Wymiarem? Jeśli już jesteś jego narzędziem. Po prostu ostrzem. Ale Ty zabijasz, sztyleciku. Nigdy nie pomagasz. Więc czym tak naprawdę jest Przeznaczenie? Śmiercią?
Jednym z moich końców jesteś Ty, Fea. Bez twojej pomocy nic nie zrobię.
- Ale co jest twoim drugim końcem?
Fenne wsłuchała się, skoncentrowała. Nie wiedziała już, czy to sen czy jawa. Chciała usłyszeć odpowiedź... Już, już prawie słyszała szept sztyletu, jeśli można było to tak nazwać.
- Fea! – Desiree wpadła do pokoju. Błysk klingi rozjarzył się słonecznym blaskiem, rzucając nienaturalne cienie na złotooką. Trans... – przemknęło jej przez myśl Sztylet wprowadził ją w trans.
- Rzuć go! Nie dotykaj! – Podbiegła bliżej. W ostatnim momencie udało się jej przytrzymać Feę, żeby nie spadła z okiennego parapetu na podłogę lub co gorsza – ulicę.
Rudowłosa spojrzała ze złością na elfkę. Wymamrotała coś niewyraźnie o Przeznaczeniu.
A później zemdlała.

~*~
Essi westchnęła. Wydała cichy jęk.
- Jejku... – objęła mocniej Erredina, szukając ustami jego ust. Połączyli się w kolejnym pocałunku.
Kochali się powoli, dokładnie. Pochłaniali się wzrokiem, jakby to był ostatni raz. Pierwszy z ostatnich. Świat przestał dla nich istnieć zupełnie. Liczyła się tylko Ona... Liczył się tylko On.
I niebo powoli zmieniające barwę z ciemnego granatu do jasnego błękitu poranka.
Essi zasnęła, przytulona do czarodzieja.

~*~
Aleesha poderwała się, słysząc jak wchodzi Gareth.
- I..? – Zapytała, gdy ledwo otworzyły się drzwi. – Co z nimi?
- Przekazałem, nie bój się. – Zdjął płaszcz, po czym usiadł na krześle na wprost Aleeshy. Czarnowłosa spojrzała na niego. Z jego oczu odczytała wszystko.
- Nie uwierzyły Ci. Myślą, że coś jest nie tak... – Powiedziała. Po chwili ciszy dodała. - Bo jest.
- Bo jest?! – Powtórzył Gareth. – Co jest nie tak? Masz dach nad głową, jesteś bezpieczna. Nie tak, jak one! – Uniósł się. I powiedział o jedno zdanie za dużo.
- Właśnie to jest nie tak! – Aleesha wstała. – Myślisz, że mogę tak siedzieć, gdy one są w niebezpieczeństwie? I gdy... – urwała. Spojrzała na niebezpiecznie błyszczące, ciemnobrązowe oczy. – Nie jestem pewna, czy je na pewno dobrze ostrzegłeś... One nie wiedzą, o kogo chodzi – dodała.
Podszedł bliżej. Przytulił ją. Aleesha uspokoiła się.
- Zostań jeszcze. Dla swojego dobra. Wiem, że to ciężkie, ale ujawniając się i powracając do twoich towarzyszek jeszcze bardziej skażesz je na ich uwagę. Będą was śledzić. W końcu przyjdzie taki moment, że nie uciekniecie, nie obronicie się. Co wtedy?
- Rozumiem – zwolniła uścisk i podeszła do okna. Na parapecie spacerowały gołębie. Jeden z nich miał oznakę pocztowego. – Ale wtedy staniemy murem razem... Na pewno. Masz może kartkę i pióro? Muszę zapisać coś szybko. Pewną myśl, żeby do niej powrócić wieczorem. Coś... w rodzaju kartki z pamiętnika.
Gareth zmieszał się nieco. Po chwili przyniósł jej to, o co prosiła.
- Zostawię Cię na chwilę. Wrócę za niedługo. – Powiedział, po czym wyszedł. Szczęknął zamek. Aleesha szybko dopadła krzesła, po czym zanotowała wszystko, co widziała z okna. Opisała widok dokładnie i obecną sytuację. Napisała, że nic jej nie jest. Nigdzie nie mogła znaleźć sznurka. Zdesperowana rozcięła zasłonkę sztyletem.(XD – dop. Dżu ^^) Liścik przywiązała do nóżki gołębia. Nie miała pojęcia, dokąd zaniesie ją gołąb.
- Gospoda „Pod czarnym kotem” gołąbeczku – szepnęła. Nie wierzyła, żeby w czymkolwiek to pomogło. Wypuściła gołębia, jeszcze długo wpatrując się w granatowe niebo.

~*~
- Fenne... – mruknęła Caerme – żyjesz? Desiree co z nią będzie?
Elfka zamyśliła się. Nie miała pojęcia, czy sztylet nie spowodował tylko wstrząsu. Rudowłosa żyła, nadal jednak była nieprzytomna.
- Żyje... Ciągle jeszcze nie odzyskała świadomości. Ale wyjdzie z tego – odparła Desie.
- Zastanawiam się tylko po co go wyjmowała? Chyba nie sądzisz, że ktoś był w pobliżu. Może ktoś, kto nam zagrażał? - Spytała Caerme.
- Nie wiem... W każdym razie ten sztylet nie jest bezpieczny. Zmusza właściciela do zabijania. Przeznaczenie? Może... Kto wie, co to było.
Szarka milczała chwilę. Nagle usłyszała , jak coś stuka w okno. Podeszła i wpuściła pstrokatego gołębia. Na nóżce miał jakąś kartkę. Odczepiła ją szybko, puszczając go wolno. Podała ją Desiree. Elfka rozwinęła liścik.
- To... Od Aleeshy! – Odparła zdumiona.
- Tylko jak ona to wysłała?
- No właśnie... – mruknęła Desiree. – Czy to ważne? – Spytała, po czym zaczęła czytać treść listu.

~*~
Dlaczego mnie zmuszasz? To nie może być Przeznaczenie... Bo czym musiałoby być? Śmiercią. – usłyszała swój głos, gdzieś daleko. Zupełnie nierealny. Nagle obudziła się, odzyskując świadomość. Przynajmniej tak jej się zdawało.
- Gdzie jestem? – Zapytała zdezorientowana. Stała na polu krwi. Dookoła była tylko czerwień. Przez środek doliny płynęła rzeka. Także purpurowo-czerwona.
- Na początku. Tu się skończyła historia, Feainne. Dokładnie w równonoc jesienną to się zaczęło.
- Tylko co się zaczęło? I kim jesteś? I dlaczego... Cię nie widzę. – Nagle ujrzała błyszczącą, srebrną klingę wbitą w ziemię. Rozpoznała od razu. Caerme.
- Wypuść mnie stąd! Chcę odejść, słyszysz, sztylecie? – Wyrwała go z ziemi. To nie było śmieszne. W każdych innych warunkach gadanie do broni i proszenie go o wypuszczenie uznałaby za objawy choroby psychicznej. Powoli sama nie wiedziała, czy widzi to naprawdę, czy to sen. Zacierał jej się kontur, gdzie i czy w ogóle żyła.
- Nie mogę. Musisz wiedzieć. Zobaczyć... Czym było moje Przeznaczenie.
- Tylko dlaczego ja? – Jęknęła. – Gdzie ja jestem? – Usiadła ciężko na ziemi. Przyłożyła sztylet do serca. Jeden mocny ruch i będzie po wszystkim... Tylko jedno pchnięcie...
- Nie zrobisz tego – usłyszała ten sam głos.
- A to dlaczego?
- Bo to nie twoje przeznaczenie, Słońce.

~*~
Caerme, Aine i Deith – czyli Przeznaczenie, Światło i Płomień, nazywane też Przeznaczenie, Moc i Śmierć. – usłyszała głos Erredina. Pilnuj go dobrze... Niech nie opuszcza tego pokoju... Po jaką cholerę go wyciągałam? – Zastanawiała się Fea. Zobaczyła, że krainę pogrążają ciemności. Po chwili czerń spłynęła i na nią.
- Mała wycieczka, Feainne. Do przeszłości... Dalekiej przeszłości.
Mrok. Czerń.
Spłynęły na nią jak jedwab.
Otworzyła oczy i zobaczyła promienie słońca.
- Umarłam? – Wyszeptała. Była zbyt słaba, żeby wstać.
- Wstań, Caerme. – Powiedział jakiś mężczyzna. Fea ze zdumieniem stwierdziła, że leży w więziennej celi.
- Nie mam siły... – Wyszeptała, co było absolutną prawdą. Miała coraz większy zamęt w głowie.
- Też bym nie miał. W końcu to dzień twojej egzekucji. Nareszcie zapanuje porządek... Wszystko będzie spokojnie. Nie będzie Cię, żadnych zwrotów akcji, przeznaczeń i losów.
- Coo? – Fenne poczuła, że ktoś ją szarpnął, a po chwili podniósł. Zachwiała się. Gdyby nie ręka strażnika, upadłaby. Po chwili poczuła, że wynoszą ją z celi. Jakoś było jej to obojętne. Zaniesiono ją na jakiś plac. Dookoła stało wielu ludzi i innych istot. Panowała dziwna, niepojętna cisza. Tylko te szepty... Przywiązali ją do jakiegoś stosu. Palenie na stosie? – Przemknęło jej przez myśl. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę z tego, gdzie się znalazła. Szarpnęła się mocno i bezskutecznie.
- Wycofujemy się? Mordować i kierować ludźmi możemy... Ale samemu umierać już nie? – Powiedział z ironią strażnik.
- O co chodzi? – Spytała elfka.
- Zaraz Cię stracimy, Przeznaczenie. Nasz świat Cię nie chce. Los? Czyjeś przeznaczenie? Nie! Jesteśmy tylko my i nasze decyzje, nasze działania! Słyszysz? – Krzyknął strażnik. Feainne zdała sobie sprawę, że kiedyś czytała podobną bajkę. Opowieść o tym, że kiedyś na ziemi mieszkały uczucia i wartości. Było opowiadanie o ślepej miłości, i o jej zranieniu się kolcami róży. Słyszała o Śmierci i Rozpaczy, które usiłowały zabić Nadzieję. Więc kim ona jest? Przeznaczeniem? Nagle zauważyła, że do stosu przywiązują jeszcze kobietę i mężczyznę. Niedaleko niej.
- Aine – szepnęła do jasnowłosej dziewczyny. To nie był jej głos. Więc czyj? – Deith – odezwała się do czarnowłosego mężczyzny.
- Wierzymy w Ciebie, Caerme. Możesz to odwrócić, uratować nas. Musimy żyć. A jeśli nie my... To coś, co pozostanie po nas. Nasza dusza musi przeżyć zamknięta w czymkolwiek.
- Wiem. – Odparło Przeznaczenie. – Pozostaniemy.. Nie bójcie się. – Uśmiechnęła się. Uśmiech nie zniknął z jej twarzy, gdy podpalano stosy. I chociaż Fea wyła z bólu, Caerme tylko zawołała:
- Zemsta spotka was wszystkich... Nas nie można zabić, śmiertelnicy. Przetrwamy...
Po skończonej ceremonii troje ze strażników zauważyło, że w miejscu, gdzie zostali spaleni Caerme, Aine i Deith coś się błyszczy. Podeszli bliżej. To były trzy sztylety. Przeznaczenie, Światło i Płomień. Zabrali je ze sobą. Nie wiedzieli, że w tym samym dniu rozpocznie się zemsta wielkiej trójki.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pon 15:32, 27 Mar 2006  
Presea
Poszukiwacz Przygód
Poszukiwacz Przygód


Dołączył: 26 Cze 2005
Posty: 233
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Lublin


- Gareth? – szepnęła Aleesha wpatrując się w małe okienko.
- Hmm? – odezwał się Gareth z poziomu podłogi, gdzie sypiał przez ostatnie dwie noce, odstąpiwszy dziewczynie łóżko.
- Śpisz?
- Yhy – potwierdził wzdychając.
- Kim była ta kobieta, wtedy, w zaułku?
Gareth przewrócił się na plecy i roześmiał gorzko. Aleesha odwróciła wzrok do ściany. Nie lubiła, gdy śmiał się w ten sposób. Wydawało jej się wtedy, że jest w nim coś niebezpiecznego, jakiś szalony pierwiastek – choć może była to prawda.
Od czasu ich pierwszego spotkania minęło już kilka tygodni, a ona wciąż nie potrafiła rozgryźć Garetha. Kiedy zobaczyła go na drodze do Sequisse wydawał się być całkowicie przyćmiony osobą Horna. Wyglądał na ucznia, który dopiero uczy się profesji. Jednak sposób w jaki trzymał broń – Aleesha dopiero teraz to sobie przypomniała – sugerował, że nie była to dla niego pierwszyzna. Potem w gospodzie, wydawał się myśleć bardziej trzeźwo od wściekłego Horna. A opowieść Feainne o ich spotkaniu za miastem ukazywała Garetha w jeszcze innym świetle.
A teraz?
- Nie możesz spać, co? – zapytał wstając. – Poczekaj chwilę – dodał i wyszedł z pokoju.
Aleesha zapaliła stojącą na stole świecę i ponownie usiadła na łóżku. Gareth wrócił po chwili z butelką wina w jednej ręce i dwiema szklankami w drugiej. Napełnił szklanki i podał jedną Aleeshy.
- Zamiast odpowiadać na pytania chcesz mnie upić i wykorzystać? – zażartowała dziewczyna.
- Jakbyś zgadła – odpowiedział uśmiechając się i siadając obok niej. – Byłoby nam wspaniale razem.
- Nawet sobie tego nie wyobrażaj – zaśmiała się cicho. – Przejdź lepiej do rzeczy.
- Jak chcesz. – Gareth wzruszył ramionami, jednak zamiast mówić wypił kilka łyków wina i zapatrzył się w płomień lampy.
- Ta kobieta – podjął po chwili – to Bellatriks, żona Balziniego. Sądzę, że ich małżeństwo nie wynikało z jakichkolwiek uczuć, ale ze swego rodzaju rozsądku. W świetle obowiązującego w tym kraju prawa jest rzeczą bardzo opłacalną mieć męża takiego jak Balzini, czy żonę taką jak Bellatriks. Jedno może wyciągnąć drugie z najgorszego bagna.
- To nawet logiczne – odezwała się Aleesha obserwując twarz Garetha, który nadal wpatrywał się w płomień świecy. – Domyślam się, że ich pozycja w półświatku wzrosła od kiedy połączyli siły.
Gareth pokiwał głową.
- Wzrosła i to jak. Balzini trzęsie całą północą kraju, a w pozostałych prowincjach ma duże wpływy. Wszędzie ma swoich ludzi.
- Takich jak Heigen?
- Nie, sprawa z Heigenem wyglądała nieco inaczej. Trzeba zacząć od tego, czym zajmuje się Balzini.
- Handel żywym towarem, jak to ładnie nazywa – powiedziała Aleesha przypominając sobie usłyszany jeszcze w Montfermeil strzęp rozmowy. Gareth potwierdził i uzupełnił poziom płynu w szklankach.
- Wywozi ich w dwa miejsca – podjął po chwili. – Do Linron silnych ludzi, nadających się do pracy na plantacjach i farmach, oraz do Seuille - głównie młode dziewczyny. Stamtąd czerpie najwięcej zysków. Tamtejsze prawo, jak wszędzie zresztą, ma sporo luk, a jeżeli umiejętnie się je wykorzysta można pławić się w luksusach bez najmniejszego ryzyka.
- Dużo wiesz o Seuille.
- Pochodzę stamtąd. Heigen też pochodził. Był, można powiedzieć, przedstawicielem Balziniego po drugiej stronie granicy. Zarabiał na tym całkiem nieźle, ale w pewnym momencie postanowił opuścić Balziniego i zabrać mu przy tym dosyć dużą kwotę pieniędzy. Uciekł z Seuille, a gdy Balzini się o tym dowiedział, wściekł się i zatrudnił mnie i Horna.
- Balzini nie będzie niezadowolony, że nie oddasz mu jego pieniędzy?
- Nie sądzę. Bardziej ucierpiała wtedy jego duma, a tą sumę odrobi sobie w kilka miesięcy. Nie zapłaci tylko naszego wynagrodzenia – trzysta luidorów – dodał uśmiechając się gorzko.
- Czy ja dobrze rozumiem? – zapytała Aleesha siadając prosto na łóżku. – Te trzysta luidorów, które usiłowaliście od nas wyłudzić?!
Gareth nie odpowiedział tylko wypił kolejny łyk wina – tym razem prosto z butelki. Aleesha z jękiem oparła głowę na dłoniach.
- To jeszcze nie wszystko.
- Tak myślałam – mruknęła do siebie Aleesha.
- Kiedy przyjechaliśmy do Sequisse skontaktowała się z nami Bellatriks. Mówiła, że ma osobiste porachunki z Heigenem, ale nie wiem jakie. Wydaje mi się jednak, że jego śmierć pomieszała jej szyki, bo wczoraj w nocy wyglądała na zirytowaną. Chciała się pozbyć jedynej osoby, która coś o tym wiedziała – mnie, a przy okazji i ciebie.
~*~
Feainne z krzykiem usiadła na łóżku. Sztylet upadł na podłogę, więc Szarka szybko odsunęła go na bezpieczną odległość. Jednak nic nie wskazywało na to, by Fea zamierzała zrobić z niego użytek.
- Fenne... – powiedziała Desiree siadając obok rudowłosej i przytrzymując roztrzęsioną elfkę za ramiona. – Fea! – zawołała.
Feainne spojrzała na nią przestraszonym wzrokiem.
- Płonęłam – wyszeptała, a w jej oczach stanęły łzy.
- Co? – spytała Desiree odgarniając jej włosy z czoła. – O czym ty mówisz?
- Byłam na stosie i płonęłam... – powtórzyła Feainne i ukryła twarz w dłoniach. Desiree z niepokojem spojrzała na Szarkę.
- To tylko sen... – odezwała się Wilczyca podchodząc bliżej.
Feainne pokręciła przecząco głową.
- Nie – powiedziała przez łzy. – To prawda. Tak było wiele lat temu. W tym mieście stracono troje ludzi...
- Fea – przerwała jej Desiree. – Odpocznij chwilę. Później wszystko opowiesz.
Elfka pokiwała głową i ponownie opadła na poduszki.
~*~
Musiała się dowiedzieć kim byli Caerme, Aine i Deith. Musiała poznać prawdę. Musiała odkryć jaką rolę ma do spełnienia w ich historii. I kim była ta kobieta, którą sztylet chciał zabić.
Odwróciła głowę. Sztylet leżał na podłodze. Martwy, cichy. Nie wzywał jej. Czuła, że daje jej czas na przemyślenie wszystkiego, podjęcie decyzji.
~*~
Desiree wstała i podeszła do drzwi, skinieniem dłoni przywołała Caerme. Dziewczyna podeszła zerkając uważnie to na sztylet, to na Feainne.
- Słuchaj – powiedziała Desiree wzdychając. – Zostanę z nią, a ty idź, poszukaj tego miejsca, o którym pisała Aleesha. Gdybyś spotkała Essi i Erredina powiedz, żeby tu przyszli. Erredin powinien wiedzieć o czym mówiła Fea. Albo przynajmniej powinien wiedzieć gdzie szukać.
Szarka pokiwała głową.
- W nocy będzie ciężko, ale dobrze. Dasz sobie radę? – zapytała sięgając po leżącą na łóżku kurtkę. Zapięła pas z mieczem.
Desiree przytaknęła i zamknęła drzwi za Wilczycą.
Fea leżała odwrócona twarzą do ściany. Desiree usiadła na swoim łóżku i wpatrzyła się w rozgwieżdżone niebo.
Od początku czuła, że znajomość zawarta w Montfermeil nie byłą zwykłym przypadkiem. A teraz Przeznaczenie rozszalało się na dobre.
~*~
Szarka spotkała Essi i Erredina niedaleko „Czarnego kota”.
- W końcu – powiedziała zamiast przywitania. – Desiree prosiła, żebyście szybko przyszli do gospody.
- Coś się stało? – zapytała Essi przyglądając się dziewczynie.
- Jeżeli o mnie chodzi, to wszystko staje się coraz bardziej dziwne. Zresztą Desi wam wszystko wyjaśni.
Verissa spojrzała na Erredina, po czym oboje szybkim krokiem skierowali się w kierunku „Czarnego kota”, a Szarka zbiegła na niższy poziom miasta.
Stąd widać niewiele, przypomniała sobie list czytany przez Desiree. Ale Wieża Czarodziejów jest wysoko, więc musimy być gdzieś niżej. Okno wychodzi na niski budynek, nie widziałam, żeby ktoś się tu kręcił. Prawdopodobnie niewiele wam to pomoże, ale cóż. Rano z bliskiej odległości słychać dzwon, kiedy otwierają bramy miasta.
Szarka pomyślała, że faktycznie, te informacje nie będą zbyt pomocne. Na początek postanowiła sprawdzić południową część miasta, w okolicy bramy miejskiej.
~*~
Essi zapukała w drzwi.
- To ja, Essi – powiedziała, choć nie słyszała kroków w pokoju. Po chwili jednak zasuwa drzwi szczęknęła cicho i ukazała się twarz Desiree. Verissa i Erredin weszli do pokoju.
- Co się stało? – zapytała Essi.
- Znowu sztylet? – zapytał Erredin wskazując na leżącego na podłodze Caerme.
- Chyba tak – przyznała Desiree. – Sztylet wprowadził ja w coś w rodzaju transu, później zemdlała. Obudziła się przestraszona, mówiła coś o stosie. Wydaje mi się, że mówiła o przeszłości, o jakimś zdarzeniu, które miało miejsce w tym mieście – zwróciła się do Erredina. – Wiesz coś o tym?
Czarodziej w milczeniu pokiwał głową.
- Usiądźmy, wszystko wam opowiem – powiedział w końcu.
Usiedli, a Erredin rozpoczął opowieść. Fea również słuchała, odwrócona do ściany.
- Według legendy – rozpoczął czarodziej – trzy sztylety zostały wykute przez elfy wiele lat temu. Kiedy ludzie czegoś nie rozumieją, wymyślają własne wyjaśnienie, czasami mniej lub bardziej absurdalne. Dlatego winą za wykonanie sztyletów obarczyli elfy. Tymczasem prawda jest zupełnie inna.
- Wiele lat temu – kontynuował. – w tych stronach spotkały się trzy osoby. Aine, młoda elfka, Deith, syn jednego z najpotężniejszych czarodziejów wszechczasów, a także Caerme – człowiek. Aine władała pradawną, elfią magią. Deith, jako potomek potężnego rodu, władał czarami ludzi. To właśnie jego rodzina wzniosła Tor Deith. – Erredin wskazał przez okno na górującą nad miastem Wieżę Magów. – Zaś Caerme... Caerme posiadła moc, jakiej nikt inny nigdy nie zdobył. Nie wiadomo jak, nigdy nie wyjawiła tej tajemnicy. Całą trójka siała postrach wśród okolicznych magnatów. Nie bez powodów zresztą – ich moc przerażała ludzi. W środku nocy odprawiali różne rytuały, miasto nawiedzały potworzy, znikali ludzie. W końcu postanowiono położyć kres ich działalności. Podstępem podano im środki odurzające, zakuto w kajdany z dwimerytu. I spalono na stosie. Poprzysięgli zemstę na ludziach, którzy przyczynili się do ich śmierci. Dzięki mocy Caerme ich dusze zostały zaklęte w sztyletach.
- Kłamstwo! Kłamstwo! – syczał z wściekłością sztylet, ale jedynie Feainne słyszała jego głos.
~*~
Kilka godzin po tej rozmowie Desiree szeptem rozmawiała z Essi. Fea spała na swoim łóżku.
- Sądzisz, że sztylet chce wykorzystać Fenne, żeby zemścić się na potomkach tamtych ludzi?
- Wiedziałyśmy przecież, że ma na nią zły wpływ, że kieruje nią i że chce zabijać.
- Tak, chociaż nie podejrzewałam, że chodzi o zemstę... Myślałam, że po prostu chce zabijać, nieważne kogo. Chociaż nie wiem co jest gorsze.
Ciche pukanie przerwało im rozmowę. Essi na palcach podeszła do drzwi, Fea obudziła się i usiadła na łóżku.
- Kto tam? – zapytała Verissa.
- Ja! – odpowiedział głos zza drzwi. – Caerme!
Essi otworzyła drzwi i wpuściła mokrą dziewczynę do pokoju.
- Pada – wyjaśniła. – Leje, w zasadzie.
- Znalazłaś Aleeshę? – zapytała Fea.
Szarka pokręciła przecząco głową. Sprawdziłam na razie jeden rejon, ale na razie nie widać po niej śladu.
~*~
Aleesha zamknęła oczy, szumiało jej w głowie.
Zupełnie, jak wtedy, pomyślała. Jak w teatrze...
~*~
Byli szczęśliwi po dzisiejszym przedstawieniu. Owacje na stojąco, to było ich wynagrodzenie. Poza tym dostawali marne grosze. Ale i tak byli szczęśliwi.
Pozostali aktorzy już dawno wyszli z budynku teatru, bawili się w którejś z miejskich karczm. Aleesha i Raven świętowali tylko w swoim towarzystwie. Tańczyli na scenie oświetlonej jedynie wąską smugą światła wpadającą przez niedomknięte drzwi z sąsiedniego pomieszczenia. To był ich wieczór, dla nich przedstawienie się nie skończyło.
Jego dłonie na jej talii – ten dotyk hipnotyzował ją. Zatracała się w jego niebieskich oczach.
Odprowadził ją do stojącego za teatrem wozu należącego do aktorek, a ona delikatnie, lecz stanowczo wciągnęła go do środka.
~*~
Aleesha położyła głowę na ramieniu Garetha.
- Dobranoc, Raven – szepnęła błądząc już na pograniczu snu i jawy.
- Mhm – mruknął cicho Gareth.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Czw 9:14, 27 Kwi 2006  
Ettariel Ancalimë
(Nie)legalna Wampirzyca
(Nie)legalna Wampirzyca


Dołączył: 06 Cze 2005
Posty: 1951
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Haremu Aëlvego


Następnego dnia wypogodziło się trochę. Słońce wyjrzało nieśmiało zza ciężkich burzowych chmur, rozjaśniając szare poranne niebo. Na ulicach kramarze rozkładali już sklepiki, handlarze koni ciągnęli zwierzęta na targ. Wkrótce w Sequisse, stolicy Meader, małego acz cennego lennego księstewka leżącego na południe od Seuille i Linron, rozbrzmiał codzienny gwar.
W oknie stojącej na uboczu oberży smukła ciemnowłosa postać rozsunęła ciężkie zasłony i wyjrzała na zewnątrz.
- Zobaczcie dziewczęta, jaki ładny dziś dzień.
- Eee? – odezwała się Fea, śpiąca na łóżku Aleeshy. Desiree zasnęła na materacu przytarganym ze swojego łóżka. Mimo tego że elfki mieszkały w osobnym pokoju, zwykle cała piątka spała w tym większym, wynajmowanym przez Szarkę, Aleeshę i Essi.
To właśnie Essi wstała pierwsza i wyglądała przez okno, wdychając dość czyste na tym poziomie miasta powietrze.
Desiree zwlokła się ze swojego posłania, ziewając. Feainne nie raczyła się nawet poruszyć.
- Ależ miałam koszmary... – mruknęła sennie.
- Jakie koszmary? – starsza elfka przyjrzała się jej uważnie.
- Nie pamiętam – odparła rudowłosa, zręcznie unikając jej spojrzenia. Kłamała. Pamiętała, i to aż za dobrze.
Błękitnooka patrzyła na nią jeszcze przez chwilę w całkowitym milczeniu, po czym wzruszyła ramionami i zniknęła za zasłoną „garderoby”. Tymczasem Verissa, jeszcze w koszuli nocnej, przysiadła na łóżku Feainne.
- Jak się czujesz? – spytała półgłosem, kładąc jej dłoń na czole.
Dobrze, chciała odpowiedzieć elfka. Nic mi nie jest. Nie przejmujcie się.
Nie odpowiedziała, a uzdrowicielka nie oczekiwała odpowiedzi.
- Potrzebujesz świeżego powietrza. Rusz łaskawie tyłek, przejdziemy się po mieście.
- Idźcie – usłyszały łagodny głos Desiree. – Ja poczekam aż Caerme wstanie i może pójdziemy dalej szukać Aleeshy.
Kiedy wychodziły, zatrzymała Essi w drzwiach.
- Może powinnaś porozmawiać o tym z...
- Nie sądzę, Dessie – przerwała jej chłodno Essi – żeby on był w stanie zrobić coś ponad to, co już zrobił. Przynajmniej nie bez przymusu. Bo właśnie tego się obawiam, że w końcu, zdenerwowany uporem Fei, spróbuje odebrać jej ten sztylet. I wcale mu się nie zdziwię.
Elfka nie odpowiedziała. Skinęła tylko głową, zamykając drzwi za towarzyszkami. Kiedy poszły, westchnęła, usiadła na powrót w fotelu i wpatrzyła się niewidzącym wzrokiem w śpiącą Szarkę.

***

Feainne i Essi szły pełnymi straganów i krzyków ulicami, trzymając się pod ręce. Zatrzymywały się, oglądały towary, rozmawiały, chichotały, obserwowały przechodniów. Fea niemal zapomniała o koszmarach sennych i sztylecie, który leżał bezpieczny w gospodzie. Stała właśnie przed brudnym, nadtłuczonym lustrem, przymierzając kolczyki i naszyjnik z jasnych bursztynów.
- Ładne – pochwaliła Essi, wychylając się zza czarnych chust i szali. – Kupujesz? No, decyduj się.
Elfka przejrzała się jeszcze raz w lustrze, pomarudziła, potargowała się. A potem rzuciła na ladę kilka monet i poszły dalej.

***

Wnętrze było duszne i słabo oświetlone. I śmierdziało dymem. Feainne skrzywiła się lekko, poprawiając na szyi sznur nabytych niedawno bursztynów i demonstracyjnie powachlowała się dłonią. Essi zakrztusiła się lekko, a elfka spojrzała na nią z wyrzutem. Uzdrowicielka wepchnęła ją przed chwilą do warsztatu płatnerza, twierdząc, że Feainne koniecznie powinna zapatrzyć się w nową broń.
- Dessie powiedziała – upierała się Essi – że to najlepszy płatnerz w mieście. A ty potrzebujesz jakiegoś ostrza, nie?
- Nie – odburknęła. – Mam przecież...
Zamilkła i zagryzła wargi pod spojrzeniem Verissy, może nie morderczym, ale na pewno nie wróżącym nic dobrego.
Prawdą jednak było to, że rudowłosa elfka broni nie posiadała, jeśli nie liczyć przeklętego sztyletu, bezpiecznie ukrytego pod opieką Desiree.
- No, Fea, nie rób min – szepnęła Essi, kiedy weszły do warsztatu, i uśmiechnęła się przepraszająco. – Wszystkie jesteśmy w niebezpieczeństwie, a ty chyba najbardziej. Musisz mieć jakąś broń – dodała z naciskiem.
Feainne nie odpowiedziała.
- Witam szanowne panie – przywitał je miecznik, chyląc głowę w ukłonie. Miecznik nie był człowiekiem. Był krasnoludem. To by wyjaśniało, dlaczego zakład świecił pustkami, a koło oszklonych półek kręcił się tylko jeden pracownik. Człowiek. Właśnie wymachiwał posrebrzaną szablą, prezentując ją jedynemu klientowi. – Czym mogę służyć?
Feainne najwyraźniej nie zamierzała się odezwać.
- Jakiś miecz dla tej pani – powiedziała uzdrowicielka, najwyraźniej rozbawiona naburmuszoną miną elfki. – Lekki, poręczny...
- Ma się rozumieć – skinął głową krasnolud i zmierzył rudowłosą wzrokiem. – Niecałe sześć stóp*... ze sto trzydzieści funtów*... Proszę za mną. Dobrze włada pani mieczem? Ach, co ja gadam. Przecież pani elfka, widać że zwinna i dobra w walce, nie tak jak te niedojdy ludzie... – mruknął, zniżając głos.
Essi skrzywiła się, ale nie powiedziała ani słowa. Najwidoczniej miecznik nie uważał jej za człowieka. I w gruncie rzeczy niewiele się mylił.

***

Syknął wydobywany z pochwy miecz. Zalśniła w słońcu rękojeść, wybita złocistożółtymi topazami.
Feainne spojrzała z zachwytem na trzy szlachetne kamienie, odbijające blask słońca.
- Śliczne – szepnęła.
Zamaszyście zawinęła mieczem, zwracając uwagę przechodniów, którzy ze strachem i niechęcią w oczach schodzili jej z drogi. Trudno im się dziwić, wszak zamieszki jeszcze się do końca nie uciszyły.
Miecz, wyróżniający się pięknym wykonaniem, pochodził z dalekiego księstwa Gwydionu na dzikiej północy.
- Prawda – odezwała się Essi, wyciągając rękę po broń. – Pokaż.
Obejrzała przedmiot i zamachnęła się nim kilka razy. Nic. Ani jednego drgnienia. Żadnego impulsu.
Ten na pewno nie był magiczny.

***

Promienie słońca wdarły się przez okno, osuszając ostatnie pozostałe krople deszczu. Mały pokoik z wolna napełniał się światłem dziennym. Aleesha otworzyła oczy i przeciągnęła się.
- No, nareszcie – usłyszała. – Już się przestraszyłem, że cię wczoraj za bardzo upiłem.
Dziewczyna przetarła oczy knykciami. Gareth siedział na drewnianym stołeczku i wkładał buty.
- Gdzie idziesz?
- Na spacer – mruknął. – Ale nie martw się, nie będziesz tu sama – dodał ze złośliwym uśmiechem. Niedawno przyjechał mój przyjaciel – wyjaśnił w odpowiedzi na pytające spojrzenie. – Będzie miał zaszczyt cię poznać i pilnować. Nie grzeszy wprawdzie wielkim sprytem i przebiegłością, ale gwarantuję, że będziesz się dobrze bawić. Powinien niedługo być – z tymi słowami chłopak odwrócił się i wyszedł.
Nie zapomniał zamknąć drzwi na klucz.
Aleesha westchnęła i usiadła na łóżku. Nie musiała się nawet przebierać, bo już od trzech dni chodziła i spała w tych samych ubraniach. Zastanawiała się, czy jej list dotarł do dziewczyn. Nie wierzyła w to za bardzo, ale... zawsze była jakaś iskierka nadziei. Choćby malutka. Jeśli dostały list, może zaczną jej szukać. I może znajdą...
Gareth w gruncie rzeczy obchodził się z nią nie najgorzej, ale nie mogła znieść świadomości, że jest więziona.

***

- Ciii – syknęła Szarka, niepotrzebnie, bo idąca za nią Desiree poruszała się zupełnie bezszelestnie. – Przechodziłam tu wczoraj, ale nie zaglądałam – wyjaśniła ledwie słyszalnym szeptem. - Dość podejrzane miejsce, lepiej nie ryzykować.
Elfka skinęła głową.
Przeszły cichutko obok rozwalającej się drewnianej budy, z której dochodziły pijackie głosy. Desiree chwyciła towarzyszkę za ramię i mocno osadziła w miejscu.
- Słuchaj – szepnęła.
W budynku było co najmniej trzech mężczyzn. Rozmawiali podniesionymi głosami. Widać impreza trwała długo, bo jeden już bełkotał. Dwaj pozostali byli niemal całkowicie trzeźwi.
- Nalej jeszcze, Zyvik, a nie żałuj – zawołał ten bełkoczący. - Jeszcze, do pełna! Osz, kurwa twoja mać! Do kufla, nie na kaftan!
- Cichaj, szelmo, dość już dziś wychlałeś – powiedział lekko chrypiący bas. - My tu ważne sprawy omawiamy. Interesy! Tak więc – zwrócił się do drugiego kompana – uciekła wam Wilczyca na granicy Seuille? A teraz tu ją widziałeś, w Sequisse. Cóż za zbieg okoliczności.
Szarka spojrzała na Desiree, która bez słowa pokiwała głową. Wilczyca zacisnęła dłoń na rękojeści miecza.
- Tak było jak mówię, nie inaczej. W dziwnej kompanii tu przybyła, z jakimiś trzema niewiastami. Heigena pono zasiekły! Wszystkie trzy elfki, jedna ruda, dwie czarne. Nic, ino włóczą się po mieście, węszą... z czarodziejami się bratają...
- Poprawka, Kornik. Jest jeszcze czwarta. A raczej piąta, jeśli wszystkie liczyć...
- To po cholerę ty mnie pytasz, Zyvik, skoro tyle wiesz?!
- ...a ta gdzieś przepadła – kontynuował Zyvik, jakby mówił do siebie - razem z łowcą, którego nasłali na Heigena.
- Pleciesz. Trupa łowcy, tego Horna, znaleźliśmy w jakiejś brudnej uliczce. Ktoś go zarąbał parę dni temu. Kilka osób, jeśli wierzyć zostawionym śladom.
- Miał pomocnika, młodego smarkacza... Mały spryciarz nosa nie wychyla ze swojej dziupli, wie, że na niego dybią.
- A dziewczyna? Jest z nim?
- Wątpię. Gdyby ją miał, nie musiałby się chyba tak chować. Mógłby ją oddać zamiast Heigena, może chociaż częściowo odkupiłby swoje błędy...
W stodole zapadła cisza, przerywana tylko bełkotem pijaka, który gadał coś do siebie.
Caerme i Desiree znów popatrzyły po sobie. Elfka pociągnęła dziewczynę za rękaw w stronę ulicy, ale Caerme wyrwała się. Zaczekaj, powiedziała, poruszając bezgłośnie ustami.
Zebrani w szopie mężczyźni podjęli przerwaną rozmowę.
- A ten chłopak... – zaczął Kornik. – Ty wiesz gdzie on się chowa. Gdzie?
Caerme i Desiree wytężyły słuch.

***

- Cholera – zaklęła Aleesha, po raz kolejny wychylając się przez okno. – Za wysoko...
Pokój znajdował się na trzecim piętrze. Za nic nie wyskoczy! Usiadła zrezygnowana na parapecie, przewieszając nogi na zewnątrz i zaczęła szukać jakiegoś oparcia, na którym mogłaby postawić nogę, choćby maleńkiego. Nic.
Zgrzyt klucza w zamku.
Aleesha odwróciła się błyskawicznie i przyskoczyła do drzwi, gotowa odepchnąć wchodzącego i wybiec na zewnątrz. Ale nie zrobiła żadnego ruchu więcej. Zamarła w miejscu z półotwartymi ustami, gapiąc się na mężczyznę, który zamykał już drzwi od środka.
- Co, Aleesha? Nieźle się poplątało, nie? Nie wytrzeszczaj tak oczu. Ja to się dopiero zdziwiłem, kiedym usłyszał od Garetha, kogo tu trzyma. Do dziś mam siniaka na brodzie, bo tak mi szczęka opadła, że z hukiem uderzyła o podłogę.
- M-Melvi? To ty?
- Nie, święta krowa – parsknął. – Dobrze cię znowu widzieć, mała.
Podszedł, bezceremonialnie uściskał dziewczynę i pocałował ją w policzek.
Melvelin, zwany przez wszystkich Melvim, był przyjacielem Aleeshy z teatru. Nie był jednak aktorem, ale poetą i trubadurem. Pewnego dnia po prostu przyczepił się do trupy i od tej pory był wszędzie z nimi. Przygrywał na lutni na przedstawieniach, a kiedy za mało zarobili na teatrzyku, szli we trójkę, Melvi, Aleesha i Raven, i śpiewali po placach i karczmach. Wiek barda zawsze był dla Aleeshy zagadką, podejrzewała że był od niej starszy z dziesięć lat, ale równie dobrze mógł mieć dwadzieścia pięć albo nawet trzydzieści pięć.
- Skąd się tu wziąłeś, wariacie? I od kiedy jesteś przyjacielem tego Garetha?
- Trochę przesadził, nazywając mnie przyjacielem – skrzywił się poeta. – Ale znam go już, ho ho... sporo czasu.
- ... I przyszedłeś mnie pilnować, bo on cię o to poprosił?
- Mam wobec niego parę długów, mała. Poza tym przebąkiwał coś, że tak jest dla ciebie lepiej...
Dziewczyna prychnęła pogardliwie.
- ... ale ja myślę, że ty sama wiesz, co jest dla ciebie lepsze. Podobno cię szukają. Chcą was zabić, ciebie i Garetha.
- Wiem.
- Posłuchaj – Melvi najwyraźniej staczał wewnętrzną walkę. Aleesha zrozumiała, że teraz albo nigdy. Chciał jej pomóc, ale jeszcze się wahał. Musiała to wykorzystać i jakoś go przekonać. – Posłuchaj...
- Melvi – przerwała mu – Gareth może zaraz wrócić. A ja muszę się stąd wydostać. Pilnie.
- Aleesha – jęknął błagalnie. – On mi jaja urwie jak cię wypuszczę.
- Nie poświęcisz się dla mnie? – zakpiła, ale spoważniała natychmiast. – Muszę ostrzec parę osób.
Nie do końca wierzyła, że Gareth to uczynił. A jeśli nawet, to na pewno nie powiedział im wszystkiego.
- Jeśli ich nie ostrzegę, mogą stracić życie. Albo wolność, nie wiadomo co gorsze. Chcesz mieć na sumieniu śmierć czterech osób?
Wiedziała, w co uderzyć. Poeta przygryzł wargę, jeszcze się wahał. A potem powoli wyjął klucze i podał je dziewczynie. Aleesha, nie zwracając uwagi na jego cierpiętniczą minę, porwała klucze i pocałowała barda w oba policzki.
- Zawsze wiedziałam, że jesteś wspaniały, Melvi.
- Nie kadź mi. Wymyśl lepiej jakąś wiarygodną wymówkę dla tego urwisa.
- Na twoim miejscu nie zostałabym tu ani chwili dłużej. Chodź ze mną – pociągnęła go za rękę.
Razem wymknęli się z budynku i popędzili wąskimi uliczkami na czwarty poziom miasta, w kierunku oberży „Pod Czarnym Kotem”.

***

Powoli zapadał wieczór, a Verissa i Feainne najzwyczajniej w świecie obijały się. Po długim i wyczerpującym maratonie po straganach i sklepikach przyszedł czas na odpoczynek przy lampce wina i ploteczkach w eleganckiej karczmie „Złota Róża”.
- Ładne miasto – odezwała się Essi. – Naprawdę ładne. Mogłabym tu nawet zamieszkać... na jakiś czas.
- Zamieszkać? – prychnęła elfka. – Tutaj? Nie, dziękuję. Nie zapominaj, że jesteśmy ścigane. Zostaniemy tu tak długo, żeby odnaleźć Aleeshę. I zaraz wyjeżdżamy.
- Znaleźć Aleeshę? A może my jej niepotrzebnie szukamy, co? Kto powiedział, że musi do nas wrócić? A może już wyjechała, jak najdalej od tego miejsca, w ogóle się nami nie przejmując? Nie zdziwiłabym się, w końcu nic jej z nami nie wiąże.
- Sugerujesz – Fea zmarszczyła brwi – że mamy wyjechać i zostawić dziewczynę własnemu losowi? Essi, nie możemy...
- Dlaczego nie możemy? Masz może jakiś pomysł, jak ją w ogóle znaleźć?! Nie mamy żadnej wskazówki, zostaje nam tylko przetrząsnąć całe miasto. Widzisz w tym jakąś szansę?
- A co robią Dessie i Caerme? Właśnie przeszukują miasto. A ty, Essi – elfka zniżyła głos do szeptu – czy nie przetrząsasz całego świata w poszukiwaniu spełnienia swoich marzeń? Nie mając żadnej wskazówki, a jeśli już, to znikome? Południe, zachód... co ci to da? Wiesz ile krain rozciąga się na południe stąd? Widzisz w tym jakąś szanse powodzenia?
- Tak – warknęła uzdrowicielka. – Tak się składa, że widzę. Dostałam wskazówki. Spotkałam kogoś, kto może mi pomóc. Wiesz o tym. Moje marzenia... być może mają szansę się ziścić. Nie mogę przepuścić tej okazji, choćbym miała wystawiać innych na niebezpieczeństwo. Zabrzmiało egoistycznie?
- I to jak – Feainne westchnęła i pokręciła głową. – Ty, Essi, dalej jesteś dla mnie zagadką. I chyba nie tylko dla mnie. Ciągle zaskakujesz, zupełnie nie wiadomo czego się po tobie spodziewać.
Essi westchnęła i wsparła łokcie na stole, a głowę na rękach.

***

Szarka i Desiree biegły ulicami Sequisse, nie starając nawet się ukrywać. Elfka zatrzymała się nagle i szybko zlustrowała wzrokiem okolicę.
- Tutaj – szepnęła, ciągnąc szarooką w jakąś ponuro wyglądającą bramę.
Mały placyk był pusty.
Desiree otworzyła drzwi oznaczone ledwo widocznym numerem 6 i obie bez tchu popędziły na trzecie piętro. Drzwi były niedomknięte. Weszły do środka. Pusto.
Caerme jęknęła i ciężko usiadła na fotelu z obdartym obiciem.
- Uciekła?
______________

*stopa angielska, 30,48 cm, funt brytyjski - 0,45 kg (chyba powinno się zgadzać, nie pamietam bo pisałam tą część dość dawno)


Ostatnio zmieniony przez Ettariel Ancalimë dnia Pon 15:51, 22 Maj 2006, w całości zmieniany 1 raz
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pon 11:05, 22 Maj 2006  
Sh'eenaz
Najwierniejsza
Najwierniejsza


Dołączył: 04 Cze 2005
Posty: 206
Przeczytał: 0 tematów




Nie za długie to, wiem. Mogłabym pisać jeszcze kilka dni, ale nie bardzo mi to na rękę. W ogóle średnio wyszło.

- Uciekła?
- Cii, ktoś idzie. – szepnęła Desiree.
Istotnie - elfka miała rację - Ktoś powoli wspinał się po krętych schodach. Desiree gorączkowo analizowała sytuację. Wszystko wskazywało na to, że Aleesha uciekła. Elfi słuch podpowiadał jej, że w ich kierunku zmierza tylko jeden człowiek. Po sposobie jego chodu wywnioskowała, że to mężczyzna. Zacisnęła dłoń na rękojeści miecza.
- Chodź – Caerme chwyciła ją za rękę i pociągnęła w kierunku wyjścia.
- Co ty… - zaprotestowała elfka.
- Mam plan.
Desiree zastanawiała się jaki można mieć plan idąc prosto na wroga, żeby było ciekawiej, w przypadku Szarki, bez broni.
- Przystojniaczek z ciebie – powiedziała zalotnie Caerme, mijając popielatowłosego* mężczyznę. Chłopak zmierzył ją pogardliwym spojrzeniem od stóp do głów, po czym poszedł dalej. Szarooka, dumna z siebie, uśmiechała się szeroko od ucha do ucha i nawet zaczęła nucić pod nosem jakąś wulgarną piosenkę. Desiree miała wrażenie, że poszło zbyt łatwo.

Gareth uszedł zaledwie kilkanaście kroków, kiedy zobaczył, że drzwi do jego mieszkania są otwarte. W środku, tak jak się domyślił, nie zastał Aleeshy. Obrócił się na pięcie i popędził z powrotem w dół.
- Desiree, wiejemy. – usłyszał z dołu dziecinny głos jasnowłosej.
- Przed jednym mężczyzną? – zaśmiała się elfka.

~*~

„Pod czarnym kotem” jak zwykle było wielu klientów. Większość milczała i w samotności zbierała myśli nad kuflami piwa. Jedynie jakaś grupa krasnoludów wybijała się na tle reszty. Głośno przeklinając i wyzywając siebie nawzajem próbowali rozegrać kolejną partię Czarnego Durnia. Biorąc pod uwagę zamiłowanie krasnoludów do wulgaryzmów druga część nazwy tej gry zdawała się jasna, natomiast dlaczego tytułowy „dureń” był czarny zastanawiał nie jeden gość w gospodzie. Jednak żaden jakoś nie miał ochoty do podjęcia dyskusji z rasą, która raczej nie była darzona zbyt wielką sympatią. Gospodarz zniecierpliwiony i zły, co jakiś czas spoglądał to na zegarek, to na świetnie się bawiącą kompanię. Ani to ani podany przez barmana rachunek nie zmusił jednak wesołej gromady do opuszczenia gospody. I właśnie wtedy wszedł Melvi wraz z Aleeshą. Nie przejmując się docinkami i okrzykami typu „no no no” gości zgromadzonych w gospodzie, Aleesha pociągnęła Melviego za sobą i skierowała się w stronę pokoi. Barman rzucił jej znaczące spojrzenie, ale ona zbyła go, mówiąc krótko:
- Rozliczymy się później.
Melvi wyszczerzył zęby w rozbrajającym uśmiechu i poszedł za dziewczyną na górę. Drewniane schody trzeszczały pod ich stopami. Czarny kot otarł się o nogi poety. Trubadur splunął trzy razy za siebie.

- Aleesha? – zapytała Fea
- Gareth? – zdziwiła się Essi.
Obie dziewczyny zdążyły już wrócić do zajazdu. Przed przyjściem Aleeshy nie wiele rozmawiały. Większość czasu spędziły w milczeniu, oddając się własnym myślom. Fea zastanawiała się czy Caerme i Desiree czegoś się dowiedziały. Essi męczyła myśl o Górze, której poszukiwała i elfie**, którego zaczynała darzyć coraz poważniejszym uczuciem.
- Melvi, trubadur. – przedstawił się chłopak o trójkątnej twarzy i włosach koloru słomy.
- W liście napisałaś, że nazywa się Gareth…
- No cóż sprawy trochę się pokomplikowały…
- Trochę? Kochana Aleesha, już myślałam, że straciłyśmy cię na zawsze. – Fea za wszelką cenę próbowała zachować poważaną minę, po chwili jednak wybuchnęła śmiechem dając w ten sposób upust wszystkim troskom, jakie męczyły ją przez ostatnie kilka tygodni. Promienie zachodzącego słońca oświetliły jej twarz. Aleesha zauważyła, że ostatnie przeżycia zostawiły na niej swoje ślady.
Tymczasem poeta podszedł do towarzyszek, swojej znajomej z teatru, i wyciągnął rękę w geście powitania. Rudowłosa przedstawiła się z uśmiechem:
- Feainne.
Essi nie podała dłoni:
- Chyba, Aleesha – powiedziała dość chłodnym tonem – Powinnaś nam wiele wytłumaczyć.

~*~

- Pax, pax drogie panie. – negocjował Gareth, lustrując spojrzeniem miecz Desiree – Piękna, elfia robota. – skomentował.
- Pax to ty sobie możesz do rzyci wsadzić. – Caerme stała z założonymi rękami, bez broni, pewna siebie. – Gdzie jest Aleesha? Odpowiadaj.
Desiree przyłożyła ostrze miecza do szyi Garetha.
- Uciekła. – oświadczył spokojnie chłopak – Uciekła z tym przeklętym Melvim. Niech ja go tylko złapię…
- Melvi? Kto taki? Jakiś twój pieprzony przyjaciel? – Szarka najwyraźniej ćwiczyła swój bogaty zasób słownictwa.
- Poeta. Wierszokleta. Trubadur.
- To jedno i to samo, głąbie. – podsumowała jasnowłosa.
- Myślę – Desiree schowała miecz. Gareth odetchnął głęboko. – Caerme, że możemy już iść.
- Chcesz go tak zostawić?
- Szkoda brudzić posadzkę. – powiedziała. – Poza tym – dodała chwilę później, kiedy schodziły w głąb uliczki - zapamiętaj sobie Caerme - ja nigdy nie zabijam bez powodu. A Aleesha żyje. I mam wrażenie, że całkiem dobrze się miewa.
- No to gdzie teraz?
- Do „Czarnego kota”. Mam przeczucie.

~*~

Bellatriks, ubrana w czerwoną suknię z aksamitu, przechadzała się tam i z powrotem po komnacie. Na stole, nakrytym czarnym obrusem, leżał sztylet. Starożytne ostrze połyskiwało krwawo w blasku zachodzącego słońca, wpadającego do okrągłego pomieszczenia przez wielkie, gotyckie okna. Czarnowłosa kobieta schowała cenną broń do szkatułki wysadzanej diamentami. Wyszeptała pod nosem jakąś tajemniczą formułę i schowała wszystko do sobie tylko znanej skrytki pod podłogą. Następnie wezwała służącego.
- Powiedz Strażnikom Tajemnicy, żeby zjawili się u mnie zanim zajdzie słońce.

~*~

- To znaczy, że musimy stąd wyjechać. I to szybko. – podsumowała Aleesha, sięgając po szklankę wody przyniesioną przez służącego. Była dość zmęczona, nie tyle powtarzaniem całej historii dwa razy (po drodze zdążyła przyjść Desiree z Caerme), co wydarzeniami ostatnich kilku godzin.
- I ustalić czy zabieramy tego całego trubadura ze sobą. – powiedziała Essi, która wciąż była nie w humorze i dawała to odczuć wszystkim na około.
- Narażał się na gniew Garetha pomagając mi uciec. Poza tym, co się z tym wiąże, przysłużył się także wam. Jeżeli tu zostanie, z pewnością zginie.
- Cóż… - Feainne uśmiechnęła się lekko – przynajmniej trochę umili nam czas śpiewem.
- O nie! – jęknęła Wilczyca. – Nienawidzę poezji.
- A ja uwielbiam. – po tych słowach elfka poszła do sąsiedniego pokoju, żeby oznajmić poecie, co postanowiły. Kiedy weszła trubadur smacznie spał, przytulając do siebie butelkę po piwie.
- Może jednak poczekam z tym do rana. – skomentowała, uśmiechając się pod nosem.
Tej nocy żadna z dziewczyn się nie wyspała. Przez większość czasu planowały dalszą podróż. Tylko, nieświadomy niczego Melvi smacznie spał, od czasu do czasu pochrapując głośno.

~*~

- Przejdziecie tajemnym tunelem. Prowadzi do gospody. - szeptała Bellatriks, co chwilę zerkając z obawą na ściany jak gdyby bała się, że mają uszy. - Chcę zobaczyć was jeszcze przed wschodem słońca.
Pięć zakapturzonych postaci skinęło w milczeniu głowami i zniknęło w ciemności tunelu. Bellatriks zamknęła przejście. Czekała. Jej zielone oczy dziwnie iskrzyły się w półmroku. W całym zamku zapadła niemal namacalna cisza.

~*~

Była czwarta nad ranem, kiedy się zaczęło.

*On miał czarne włosy? Już poprawione.
**Bo to był elf, nie? Wiedzący?


Ostatnio zmieniony przez Sh'eenaz dnia Pon 17:31, 22 Maj 2006, w całości zmieniany 3 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Śro 15:07, 24 Maj 2006  
Feainne
Romanusowa
Romanusowa


Dołączył: 03 Cze 2005
Posty: 2759
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Verden


Na początku chciałam was przeprosić, bo już dawno nic nie pisałam. Chyba jednak naprawdę wezmę się za powtarzanie interpunkcji... Jak coś będzie źle albo będzie bardzo zgrzytać, to napiszcie. To są równe 3 strony 12, timesem w Wordzie.

~*~
Jeździec nosił wysokie, skórzane buty. Długi czarny płaszcz powiewał za nim jak skrzydła nocnego ptaka. Jego koń w pełnym galopie wpadł na rynek miasta, roztrącając stragany i omal nie miażdżąc ludzi. Siedzący z tyłu mężczyzna musiał trzymać się mocno, żeby nie spaść. Starając się przekrzyczeć szum powietrza, zawołał:
- Dokąd ci się tak spieszyyyy? – Mało brakowało, a spadłby, gdy koń przeskoczył jeden z kolejnych straganów. Za nimi ciągle ktoś krzyczał i przeklinał, wzywał bogów do zemsty. – Nie mówiłeś, że mamy coś ważnego do załatwienia.
- „My” nie mamy. Ale ja tak.
- Niech cholera i piekło pochłonie ciebie i twoją sprawę! Nie możesz zwolniiiić?
Jeździec nie musiał zwalniać. Dotarli do celu. A raczej do miejsca, gdzie miał się on znajdować. Po dobrze znanej Garethowi gospodzie „Pod Czarnym Kotem” zostały same zgliszcza. Kilku osmalonych dymem i ubrudzonych sadzą ludzi uwijało się, próbując ostatecznie dogasić ogień. Jeden z nich usiadł, ocierając pot z czoła. O jego nogi otarł się czarny kot.
- O święta Melitele – odezwał się dosyć wysoki, jasnowłosy mężczyzna zsuwając się z siodła tuż za Garethem. – To była najlepsza karczma, jaką znałem w Sequisse – jęknął – nawet piwo za darmo i obniżki miałem...
Popielatowłosy nie czekał, aż towarzysz dokończy. Podszedł do jednego z ludzi, tego który przed chwilą usiadł.
- Co tu się stało? – Spytał, spoglądając na robotnika.
- Pożar był, moiściewy.
- Czy za porządny obiad i piwo uraczyłbyś mnie wiedzą mniej ogólną, ba, widoczną nawet? Miałem tu znajomą, nie wiem co się z nią stało.
- Za obiad? – Prychnął człowiek. – I piwo? Wybaczcie, wielmożny, ale najadłem się do syta, całkiem niedawno.
Gareth westchnął, po czym sięgnął za pazuchę. Robotnik wzdrygnął się, myśląc że nieznajomy sięga po miecz. W Sequisse ostatnio często ludzie grozili bronią i wyżynali się. Mężczyzna nie wiedział, czy to jakaś nowa moda, czy kolejna rozbójnicza hanza. Uwielbiał za to narzekać, że „za jego czasów” tak nie było.
- A za drobny upominek? – Gareth potrząsnął małą sakiewką. – Jak będzie?
- To dokąd idziemy, panie? – Odpowiedział robotnik, westchnąwszy ukradkiem.

~*~
Gareth beznamiętnie przyglądał się jak robotnik zjada kawałek pieczeni i popija ją piwem. Jadł niechlujnie i rozrzucał resztki jedzenia po stole. Nie obchodziło go to. Ważniejsza była opowieść.
- Ile było kobiet? Widziałeś je dokładnie?
- Oczywiście, że tak! – Człowiek, jak już zdążył się dowiedzieć Gareth, nazywał się Melieran. Przekonał się też, że już po dwóch piwach rozwiązuje mu się język. Po postawieniu trzeciego wszelkie lody zostały przełamane. Oblizał palce, po czym zaczął na nich wyliczać – jedna ruda, elfka. Potem jeszcze druga, ta już ciemnowłosa Jeszcze jedna czarna, kobieta tym razem. I taka o jasnych włosach. Przynajmniej to te, co z bronią do sieni wpadły, co pana wielmożnego interesują, oby zdrowie i pomyślność, a wszelakie...
- Daruj to sobie Melieran. Co było dalej? Jak tych pięciu zakapturzonych typów wpadło do gospody? – Przerwał mu jasnowłosy, z którym Gareth przyjechał.
- Wtedy – beknął robotnik – wtedy to się sieczka zaczęła. Okropna rzeźnia...

~*~
Około czwartej nad ranem w karczmie „Pod Czarnym Kotem” było niewielu ludzi. Przeważali stali bywalcy i pijacy, czasem urozmaicani podróżnymi. Karczmarz już dawno poszedł spać, zostawiając na nocnej zmianie swojego pomocnika. Do wschodu słońca pozostawały jeszcze niecałe dwie godziny. Za oknami oberży szarzało; ciemna noc ustępowała miejsca świetlistemu porankowi.
I wtedy się zaczęło.
Niewiadomo jak i skąd w karczmie pojawiło się pięciu zakapturzonych mężczyzn. Wszyscy nosili szare, elfie, dobrze maskujące płaszcze. Poruszali się cicho. Pomocnik karczmarza nie usłyszał żadnych kroków zbliżającej się śmierci. Poczuł tylko zimne ostrze przyłożone do jego gardła. Goście karczmy zamarli, uciszyli się. Tylko jeden pijak bełkotał coś niewyraźnie w kącie.
- Teraz podasz nam numery pokoi, które wynajęły cztery kobiety. Wśród nich są dwie elfki. – Pomocnik dygotał. Zastanawiał się co jest bardziej lodowate: ostrze miecza czy głos nieznajomego. – Oczywiście, że podasz. Mam rację?
Pomocnik przymknął powieki, widząc błyszczące oczy wpatrujące się w niego spod szarego kaptura.
- Nieee... Nieee...
- Prawda, że powiesz?
- Nieee... Niie róbccii-eee miii nic złego – zdołał wydyszeć. – Osiemnaście i.... Chyba siedemnaście*.
- Chyba czy na pewno? Na sklerozę mamy inne środki – z cienia wyszedł drugi, najwyraźniej nie mający tyle cierpliwości co jego kompan.
- Na pewno. – Odparł już bardziej stanowczo pomocnik karczmarza.
Mężczyzna w szarym kapturze poczuł pod ostrzem ciepłą krew, która nagle siknęła na ladę.
Ludzie zaczęli uciekać z karczmy.

~*~
- Musiałybyśmy wyjechać południową bramą – powiedziała z przekonaniem Aleesha. – A potem... Potem drogą ku Aeviss. – Nakreśliła ruchem dłoni obszar dosyć dużego państwa na mapie.
- Ku Aeviss? – Uniosła brwi Desiree.
- Jak dla mnie każdy kierunek jest dobry – wtrąciła Szarka. – Byle dalej od Sequisse.
- Jak dla mnie też – dołączyła do rozmowy Feainne. – To miasto źle na mnie działa. Każdego dnia czuję, że się duszę... Północna część Aeviss, do której dostałybyśmy się jest trochę dzika. Może nie zaszkodziłoby nam trochę świeżego powietrza?
- Oczywiście, jeśli byłoby też miejsce, gdzie można dostać ciepłą strawę i kąpiel – dodała Aleesha.
- To jak? W którą stronę? - Wszystkie cztery spojrzały pytająco na Essi, która do tej pory nie odezwała się ani jednym słowem. Sprawiała wrażenie trochę znudzonej całą rozmową i dziwnie nieobecnej.
- Południe – szepnęła cicho, czując na sobie spojrzenia towarzyszek. Erredin... Erredin powiedział, że Góry Aniołów, mojej Góry Przeznaczenia muszę szukać na południowym zachodzie. A południe to Aeviss. Tylko się zgodzić...
- Niech będzie. – Na jej twarzy pojawił się zagadkowy uśmiech. – Ku południu.
- Cudownie – Feainne ziewnęła. – A teraz wybaczcie, najwyższy czas się wsypać. Żadnych rzeczy nie mam stąd więcej do zabrania. Dobrej nocy – mruknęła, kładąc się na dodatkowym materacu. Nie siliła się na przejście do swojego pokoju. Niedaleko niej położyła się Caerme, również zmęczona. Nie zasnęły jednak od razu. Jeszcze chwilę słuchały rozmowy pozostałych towarzyszek.
- Chyba nie będziecie miały mi za złe, jeśli do naszej eskapady wciągnę jeszcze jedną osobę? – Spytała Essi – na pewno przyda nam się ktoś znający się na czarach, drodze... I wielu innych rzeczach – dodała z błyskiem w oczach.
- Erredin. – Stwierdziła Desie.
- Tak. Erredin.
- Wyruszamy o świcie. Zostały jeszcze niecałe dwie godziny... – Elfka spojrzała na nią uważnie. – Zdołasz go odnaleźć?
- Postaram się. Nie czekajcie na mnie, jeśli nie wrócę na czas. Spotkamy się przy południowej bramie. – Odparła. – Chyba wiem, gdzie on może być.
- Uważaj na siebie – wtrąciła Aleesha, pamiętając o słowach Garetha. – Śledzą nas.
Verissa nie odpowiedziała. Była całkowicie świadoma ryzyka, jakiego się podjęła. Po chwili przymknęła cicho drzwi pokoju numer osiemnaście, biorąc ze sobą swoją torbę i rzeczy.
- Chyba właśnie to nazywają miłością. Albo raczej zauroczeniem – skomentowała Szarka, leżąc na łóżku.

~*~
Sen zakradł się cicho. Skrzypnęły potępieńczo materace; na świecie zrobiło się szaro. Dopiero wtedy objął delikatnie w swoje ramiona trzy kobiety.
Aleesha, Caerme i Feainne spały.
Tylko Desiree czuwała, siedząc przy oknie. Jej szósty zmysł – zmysł wpadania w kłopoty – odebrał jakiś sygnał.
W tym momencie rudowłosa spadła z materaca i podczołgała się do miejsca, gdzie ukryty był sztylet.
Ktoś szedł do góry po schodach.

~*~
Essi galopowała przez uśpione miasto. Wiatr targał jej włosy.
Ktoś wychylił głowę z okna.
Schował ją natychmiast, gdy usłyszał dudnienie kopyt o bruk.
Nie było nikogo, kto wątpiłby, że ulicami galopowała na czarnym jak noc koniu śmierć.

~*~
Ona ma już Światło. Włada już Śmiercią. Brakuje jej tylko Przeznaczenia, złotooka. Strzeż go, strzeż sztyletu!
Ona nie może nimi zawładnąć. Ona nie może mieć naszych dusz!
Bo wtedy... Wtedy na świecie nas zabraknie. Nie będzie już Aine. Nie będzie już Deith. Caerme również zginie.
Bo wtedy, ponownie złączeni, umrzemy jeszcze raz.
Wstań, wstań i schowaj go! Uciekaj stąd, Feainne. Uciekajcie wszyscy od niej.
Obudź się!

Feainne otworzyła oczy i podczołgała się do skrytki, gdzie trzymała sztylet. Desiree tymczasem już zaczęła budzić towarzyszki.
- Fenne, zostaw ten sztylet! – Krzyknęła niebieskooka elfka.
Ale było za późno. Ktoś wyważył drzwi, wyłamując je całkowicie z zawiasów. Z dołu dobiegły krzyki mordowanych ludzi, którzy nie zdążyli uciec z gospody. Do środka weszło trzech zakapturzonych mężczyzn.
- Adsumus!** – Krzyknęli chórem, dobywając mieczy.


* - były gdzieś określone numery pokoi? Nie pamiętam już, ale chyba nie.
** - Adsumus to „jesteśmy” z łaciny. Możecie mnie zabić, ale nie mogłam się powstrzymać. Za dużo Narrenturmu ostatnimi czasy...


Ostatnio zmieniony przez Feainne dnia Sob 14:28, 27 Maj 2006, w całości zmieniany 2 razy
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Nie 21:27, 04 Cze 2006  
Ettariel Ancalimë
(Nie)legalna Wampirzyca
(Nie)legalna Wampirzyca


Dołączył: 06 Cze 2005
Posty: 1951
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Haremu Aëlvego


- Adsumus!
Szarka i Aleesha poderwały się z łóżek, Fea cofnęła się, przewracając krzesło. Desiree stała spokojnie.
- Jakim prawem zakłócacie nasz sen, panowie? - w głosie elfki nie było strachu. Zbyt wiele przeżyła, żeby się bać. - Czyżby jakaś sprawa nie cierpiąca zwłoki?
- Owszem - odezwała się jedna z zakapturzonych postaci. Aleesha poczuła, jak na dźwięk tego głosu stają jej włosy na karku. - Domyślna jesteś, elfko. A teraz oddajcie go po dobroci. Nie lubię zabijać bez potrzeby.
- No proszę - zmrużyła oczy Desiree. - Tak się składa że ja również. Więc lepiej wyjdźcie sami...
- Chyba że wolicie zostać wywleczeni - dokończyła cicho Feainne.
- Grozisz mi, ryża dziwko?
Fea chwyciła za rękojeść sztyletu, ale Desiree była szybsza. Wyrwała rudej broń i wcisnęła w dłoń nowo zakupiony miecz, który leżał na jednym z krzeseł. Caerme natomiast wylądował względnie bezpiecznie w cholewie buta niebieskookiej elfki.
Ten czas starczył napastnikowi na doskoczenie do Desiree z wyciągniętą szablą. Dwóch pozostałych jakby na sygnał zaatakowało Aleeshę i Szarkę.

***

Verissa pędziła przez miasto. Dwie godziny do świtu. Miała mnóstwo czasu... Mnóstwo czasu, pomyślała, uśmiechając się. Nie mogła się powstrzymać od głośnego parsknięcia. Teraz powinna myśleć tylko o tym, jak by jak najszybciej go znaleźć, przekonać i wydostać się z miasta przez południową bramę. Tęskniła za jego oczami, uśmiechem. Za dotykiem jego dłoni i pocałunkami.
Cholera, w końcu nie widziała go aż dwa dni!
Z szarzejącej ciemności wyłoniły się ostre skały otaczające górską ścieżkę. Essi zeskoczyła na ziemię i pogładziła czarną klacz po chrapach.
- Poczekaj tu, śliczna - szepnęła. - Wrócę za chwilkę.
Z tej strony ścieżka była dość wąska i pięła się pod górę. Nie chciała ryzykować, przeprowadzając nią Elaine, więc zostawiła klacz na granicy miasta.
Przymknęła oczy. Powieki jej zadrgały, a włosy zawirowały lekko, chociaż wiatr powiewał tylko odrobinkę. Syknęła cicho, czując w plecach przeszywający ból, jakby ktoś rozrywał jej skórę i mięśnie. Była do niego przyzwyczajona.
Chwile później ciemna postać wzniosła się w górę i przy akompaniamencie szumu skrzydeł pofrunęła nad stromym zboczem.

***

Dwóch kolejnych wyskoczyło nagle ze schodów, jakby wyrośli spod ziemi. Szarka cięła na odlew, próbując zasłonić sobą Aleeshę. Ciemny płaszcz zabarwił się na czerwono przy lewym ramieniu, a napastnik wrzasnął, bardziej ze złości niż z bólu. I z furią rzucił się na drobną dziewczynę.
Z pokoju wybiegły dwie elfki. Fea rzuciła się na odsiecz dziewczynom, a Desiree, obwieszona torbami, wpadła jak burza do siedemnastki po rzeczy. Przynajmniej część rzeczy, bo nie liczyła na to, że uda się ocalić wszystkie. Na szczęście za jej radą Essi zabrała już swoje. Szczególnie ważne były jej eliksiry i inne medykamenty, niektóre bez wątpienia magiczne.
Za Dessie wyskoczył z osiemnastki jeden z mężczyzn, ten który wyzywał Feainne, a za nim drugi, który, nie oglądając się, zbiegł na dół. Trzeci został w środku i najprawdopodobniej zwijał się z bólu od ciosu Szarki.
Zostało trzech.
Rudowłosa podbiegła do tego, który właśnie wyszedł. W ręku trzymał pałkę. Elfka zrozumiała w lot - nie chcieli jej zabić. Ją, i tylko ją, mieli wziąć żywą.

***

Essi zniżyła lot, zastanawiając się, czy przebije się przez magiczną osłonę. Bariera była silna, musiała zostać założona setki lat temu przez jakiegoś potężnego maga. Skoncentrowała się i wyciągnęła rękę. Zakręciło jej się w głowie. Bardzo rzadko używała prawdziwej, pierwotnej Mocy. Nie była to właściwie Moc, ale jej znikoma cząstka, którą posiadał w sobie każdy anioł, jedni więcej, inni mniej. Ona zdecydowanie należała do tej drugiej grupy.
Z palców wypłynęła jakby smuga białego światła, która dotarła do bariery. Essi zanurkowała w dół i miękko opadła na trawę. Udało się. Tylko przez chwile kręciło jej się w głowie.
Rozejrzała się. Nic się nie zmieniło. To miejsce wyglądało dokładnie tak samo jak parę nocy temu. Było tak samo niezwykłe.
- Verissa.
Zauważył ją pierwszy. Stał za nią, z nieodgadnionym spojrzeniem i zagadkowym uśmiechem. Westchnął tylko, kiedy się odwróciła.
Wiedziała, jak musiała teraz wyglądać. Przemiana zawsze nadawała dziwny blask jej skórze, a rysom nadzwyczajną delikatność. Oczy jarzyły się w ciemności niezwykłym światłem, ruchy były nieco lżejsze, a czarny puch skrzydeł falował leciutko za każdym podmuchem wiatru.
Tak, z pewnością wyglądała nieziemsko. W dosłownym tego słowa znaczeniu.
Erredin przypatrywał się jej przez chwilę.
- Co tu robisz o tej porze?
- Mogłabym cię spytać o to samo. Mam ważną sprawę. Erredin, jesteśmy w niebezpieczeństwie.
- Bellatrix - szepnął. - Wyciąga łapy po sztylet.
Elf znał Bellatrix, i to nie od dziś. Obserwował ją od dość dawna, ale ona była zdolną czarodziejką. Nikt nie wiedział o jej umiejętnościach magicznych, z wyjątkiem pięciu zakapturzonych osobników zwanych przez nią szumnie Strażnikami Tajemnicy. I Erredina. Nawet własny mąż tej kobiety nie miał pojęcia, z kim żyje i współpracuje od kilkunastu lat.
Od paru dni wiedział, że szukała Caerme. Co się stało z pozostałymi sztyletami, było dla niego zagadką. Nie mógł wykluczyć że jakimś sposobem je zdobyła ani że zostały zagubione. Miał tylko pewność że istniały - znał całą historię na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że każdy ze sztyletów straciłby moc, gdyby choć jeden z pozostałych uległ zniszczeniu.
- Desiree miała przeczucie. Rozkazała nam się pakować tak stanowczym tonem, że po prostu nie mogłyśmy odmówić - parsknęła Essi.
- A więc wyjeżdżacie.
Essi patrzyła na niego w milczeniu, nie pozwalając odczytać swoich myśli.
- Chyba nie sądzisz, że przyszłam się pożegnać?
- No tak - zadrwił. - Ty przecież nie znosisz pożegnań.
Milczała.
- Przepraszam - powiedział po chwili. - Wiem, po co przyszłaś. Essi, nie mogę jechać z wami. Za tydzień zjazd czarodziejów. Bellatrix nie wie, że tu jestem. Jedźcie, a ja będę dalej badał sprawę sztyletów i... twojej wędrówki.
- Nie pomożesz nam lepiej, niż jadąc z nami.
- Tak się składa, że lepiej wiem, jak mogę wam pomóc.
- Tak się składa, że nie wiesz. Erredin... - Essi zmieniła taktykę. Przysunęła się bliżej i zatrzepotała rzęsami. - Zrób to dla mnie. Proszę.
Westchnął i pokręcił głową, ale nie była to odmowa. Nie odpowiedział. Wahał się.
- Jedź - szepnęła. - Po co masz tkwić w tym mieście. A ja...
Chcę, żebyś był przy mnie, pomyślała.
Bez słowa objął ją i wtulił twarz w jej włosy. Essi przytuliła się do niego. Czekała. Miała tylko nadzieję, że nie będzie zwlekał z decyzją. I że zgodzi się jechać.
Jego dłonie przesunęły się po jej skrzydłach i wplątały we włosy. Stali tak kilka długich chwil, bez słowa.
- Erredin, ja nie mam czasu. Wyjeżdżamy o świcie, a ty musisz jeszcze wrócić po rzeczy.
Czarodziej uśmiechnął się pod nosem.
- A kto powiedział, że jadę?
- Jedziesz? Wiedziałam, że się zgodzisz - Verissa zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała w policzek. Erredin wziął ją za ramiona, przyciągnął bliżej i pocałował w usta. Przez chwile oboje zatopili się w namiętnym pocałunku, ale Essi nie mogła sobie pozwolić zapomnieć się na dłużej. Czas naglił.
- Zejdź ścieżką na granicę miasta, zostawiłam tam konia z moimi rzeczami, i jedź do "Czarnego Kota"... Spotkamy się przy południowej bramie.
- Albo i nie. Twoje przyjaciółki najpewniej wyjechały właśnie tamtędy. Myślisz, że nikt ich nie obserwował?
- Nieważne - ucięła, popychając go lekko, ale niecierpliwie w kierunku ścieżki. - Jedź, ale szybko. Ja - zamachała skrzydłami - może zdążę przed tobą. No, jedź. Aha, jak możesz, to pomóż mi bezproblemowo przebić się przez tą zasłonę. Nie mam tyle siły.

***

- Szybko, na dół! - syknęła Desiree, ciągnąc Aleeshę za rękaw. Za późno. Z dołu dobiegał już swąd spalenizny.
Podpalili zajazd.
Fea z furią pchnęła tego z pałką na ścianę. Zaskoczonego cięła sztyletem w brzuch i energicznie przekręciła ostrze.
- To za ryżą dziwkę - warknęła. - Nie nauczono cię, jak się zwracać do kobiet, chamie?
Zakapturzony napastnik zacharczał, wypluł krew i zwalił się na podłogę.
Tymczasem Szarce udało się uniknąć kolejnego ciosu. Cofała się w kierunku drzwi siedemnastki. Jej przeciwnik był silny.
Ogień trzaskał już coraz bliżej, wspinał się po drewnianych schodach. Z parteru dochodziły wrzaski pijaków, obudzonego karczmarza i jego wystraszonego pomocnika.
- Przez okno! - krzyknęła Caerme.
- O nie - jęknęła Aleesha. - Nie mam do tego szczęścia.
Wszystkie cztery, ścigane przez dwóch napastników pozostałych na korytarzu i jednego, który wcześniej pobiegł na dół, a teraz zdążył wbiec z powrotem, wpadły do siedemnastki. Fea i Szarka skoczyły pierwsze, Desiree za nimi. Aleesha zawahała się. I wyskoczyła, ale o sekundę za późno. Poczuła ból w lewym ramieniu i ciepło spływającej krwi.
Kiedy jakimś cudem znalazła się na ziemi, o dziwo ze wszystkimi kończynami w komplecie, zdążyła dojrzeć jakiś kształt spływający powoli na ziemię tuż obok. Postać najwyraźniej starała kryć się w cieniu.
- Aleesha, nic ci nie jest?
- Essi!
Pozostała trójka jak na komendę odwróciła się w kierunku chowającej się w cieniu postaci.
- Tak, ja. Szybko, po konie i do południowej bramy - Essi ogarnęła spojrzeniem płonący budynek. - Muszę mu powiedzieć, że nie ma tu po co wracać. Pospieszcie się! Spotkamy się przy południowej bramie. Albo nie... jedźcie do najbliższej wsi na południe, co koń wyskoczy. Dołączymy do was jak najszybciej.
Wszystkie cztery westchnęły, kiedy postać zamachała skrzydłami i uniosła się w górę. Nie miały jednak zbyt dużo czasu na zachwycanie się. Były ścigane. Puściły się biegiem do stajni. Desiree z pomocą Fei w pośpiechu przytroczyła bagaże.
Aleesha nagle przystanęła, jakby coś ja uderzyło.
- Nie ma Melviego.
Feainne zmarszczyła brwi, a jej usta zacisnęły się w wąską kreskę.
- Spodziewałam się tego.
- To nie on! - krzyknęła ciemnowłosa dziewczyna, wsiadając na konia. - On by nas nie wydał. Uprowadzili go!
- Jedziemy - zakomenderowała stanowczo Desiree, która najwyraźniej miała już wszystkiego dość. - Na konie, szybko. Nie będziemy chyba przejmować się jakimś grajkiem?
- To mój przyjaciel! - warknęła ze złością Aleesha. - Pomógł mi. Nie zostawię go...
- Decyduj się - przerwała jej Fea. - Albo jedziesz z nami, albo szukasz swojego grajka. Wybieraj.
Aleesha westchnęła z rezygnacją i popędziła konia.

***

Jeździec na czarnym wierzchowcu pędził galopem brukowanymi uliczkami. Kierował się od Tor Deith w kierunku północnej bramy. Wiatr rozwiewał w pędzie jego ciemnokasztanowe włosy.
Essi zniżyła lot i ostrożnie skierowała się w kierunku galopującego konia. Miała nadzieję, że uda jej się wylądować na siodle za jeźdźcem, jednocześnie dokonując przemiany. Leciała już niemal tuż nad jego głową. Jeździec obejrzał się, nie wstrzymując wierzchowca.
- Essi - szepnął, zwalniając nieco. - Siadaj.
Przymknęła oczy i skoncentrowała się, jeszcze bardziej zniżając lot. Udało się. Opadła miękko na siodło i przylgnęła do pleców Erredina, obejmując go w pasie.
- Zabrałeś rzeczy? - krzyknęła, łykając wiatr, bo od razu przyspieszyli.
- Tak! - odkrzyknął.
- To dlaczego jedziemy na północ?!
Nie odpowiedział.

- Twoje przyjaciółki pojechały południową bramą - wyjaśniał Erredin, kiedy już wyjechali za miasto i skierowali się na południe. Od strony góry, nie miasta. Była to oczywiście okrężna droga, ale czarodziej upierał się, że tak będzie lepiej. - Nie możemy wzbudzać podejrzeń. Bellatrix na pewno obstawiła bramy miasta.
Essi, która pogodziła się już z tą wersją, nie oponowała.
- Kim jest ta Bellatrix?
- To żona...
- Balziniego, wiem. Znam ogólnie dostępne informacje. Chcę wiedzieć, kim ona naprawdę jest? Skoro interesuje się sztyletem Fei, to musi być...
- Czarodziejką - dokończył. - Owszem. Z całkiem sporą mocą, jak na jej wiek. Opowiadałem wam o trzech sztyletach. Ona interesuje się wszystkimi. Najprawdopodobniej ma jeden z nich.
- Co jej dadzą wszystkie sztylety? Władzę nad światem? Magiczny eliksir na zmarszczki?
Elf parsknął.
- Myślę, że gdyby chodziło o to drugie, już dawno rozpętałaby wojnę.

***

- Idioci! Patałachy! - Bellatrix dawała upust emocjom, pochylając się nad szklaną kulą. Patrzyła właśnie na płonącą karczmę, ścigane dziewczyny wyskakujące przez okno i jej ciężko rannych poddanych. Kolejny raz uderzyła pięścią w stół, aż zadzwoniły cichutko pozłacane świeczniki. Nikt jeszcze nie zabił ani jednego Strażnika Tajemnicy!
Cóż, będzie musiała znaleźć kogoś nowego na miejsce tego, który zginął. Pozostali są ranni, ale przeżyją.
Strażnicy mieli bez hałasu uprowadzić rudą, a pozostałe zabić. Trochę im nie wyszło, bo nie dość że narobili hałasu, to jeszcze spalili tę cholerną oberżę. Bezmyślni idioci.
Czarodziejka klasnęła w dłonie. Po chwili zza kotary wyłonił się Bernie, najbardziej zaufany służący.
- Znajdź Aëlvego - poleciła. - Powiedz, że rozkazuję mu stawić się tu za trzy dni z odpowiednimi osobami. Przekaż mu to - dodała, podając służącemu jakieś malutkie zawiniątko. - Będzie wiedział, o co chodzi.
Bernie wzdrygnął się na dźwięk usłyszanego imienia. Człowiek bowiem, który je nosił, wyróżniał się niezwykle przyjemną powierzchownością i równie nieprzyjemnym charakterem i zwichrowanym umysłem. Krótko mówiąc, Aëlve był płatnym mordercą. Wyjątkowo okrutnym.
Bernie wiedział jednak, że jego pracodawczyni się nie odmawia. Chyba że ktoś chce mieć poważne kłopoty. Skinął więc pokornie głową i oddalił się pospiesznie.

***

- Pierwsza wieś od południowej bramy? - powtórzył Erredin, ściągając wodze i oglądając się za siebie.
Essi potwierdziła skinieniem głowy.
- Wąpierzyna - odezwał się po chwili. - To niedaleko, dotrzemy tam za dwie godziny, góra trzy.
- Wąpierzyna? - parsknęła Essi. - Ciekawa nazwa. Zastanawiające, skąd się wzięła?
- Z głęboko zakorzenionego lęku przed wampirami, jak mniemam. Pogubić się czasem można w tych wioskach. Co jedna, to bardziej pomysłowi mieszkańcy. Wąpierzyna, Wąpierzów, Wampirze Zagłębie, Wąpierzy Dół... Nowe Gacki, Stare Gacki. Jest tego cała masa. Nawet w okolicach mojego rodzinnego Tir Immyrth była taka wioska.
- Tir Immyrth... To gdzieś na południu An'doru?
- Południowy wschód. Nieduże miasteczko, właściwie osada. Niegdyś mieszkało tam sporo elfów, teraz zapewne zostały resztki...
- Dawno tam nie byłeś?
Milczał przez chwilę.
- Dawno. To było piękne miejsce, zbudowane przez elfy. Rzeczki, mostki, kolumny, rzeźby, ogrody... Wiesz co, Essi? To było najpiękniejsze miejsce na świecie.
Verissa ze zrozumieniem skinęła głową. Znów przypomniała sobie swój dom. Nie ten, w którym mieszkała przez wiele lat. Nie. Ten, w którym powinna mieszkać. Ten, do którego, wedle rządzących tam zasad, nie miała prawa należeć.

Jasnowłosa kobieta z dwoma długimi warkoczami jeszcze raz wyjrzała niespokojnie przez okno. Zasłoniła szczelnie firankę.
- Już poszli, Elore.
Elorelei Ailée wyszła z garderoby, kołysząc dziecko, i odetchnęła z ulgą. Na całe szczęście dziewczynce nie przyszło do głowy nagle obudzić się i zacząć płakać, co zdarzało się dość często.
- Dziękuję ci, Tindriel. Wiesz, że nie unikniesz kary za to, że pomagasz mi się ukrywać? To się ciągnie już ponad rok... Verissa nie może spędzić całego dzieciństwa w ukryciu.
Tindriel bez słowa podeszła do Elore, przytuliła ją i pogładziła po czarnych jak węgiel włosach.
- W końcu nas znajdą, mnie i Rissę - ciągnęła Elore z głową na ramieniu przyjaciółki. - To nie może trwać wiecznie. Odkryją ją i wyrzucą na pastwę gór, na śmierć. A ja tak chciałabym się nią nacieszyć! Chciałabym zobaczyć jak stawia pierwsze kroki, jak się bawi, śmieje, jak dorasta...
- Jest taka możliwość, wiesz o tym.
- Tindriel, ja nie mogę. Spędziłam w Minas Elenath tak wiele lat... A raz wyklęty anioł nie może wrócić. Ona, jeśli jej się poszczęści, będzie mogła prowadzić tam na dole normalne życie wśród innych ras. Ja bym nie potrafiła.
A ja, pomyślała jasnowłosa, uspokajając szlochającą przyjaciółkę, nie potrafiłabym zostawić własnego dziecka na pastwę losu. Nawet przeklętego i niechcianego. I nigdy, przenigdy bym tego nie zrobiła. Nie uczyniłabym tego, co ty uczynisz. Bo przecież to jest już przesądzone.


Essi otrząsnęła się ze wspomnień. Kiedyś, jeszcze jako młoda dziewczyna, spotkała Wiedzącego, który na jej prośbę pomógł jej te wspomnienia odzyskać. Wymagało to długiego przygotowania, podawania magicznych ziół i eliksirów, wprowadzania w trans.
Czasem żałowała, że tak bardzo chciała znać te wydarzenia.

***

- Wąpierzyna - Caerme z trudem odczytała drewnianą tabliczkę przybitą do przydrożnego drzewa. Tabliczka musiała być już dobrze wysłużona - napis, rozmyty i zamazany przez pogodę, niepogodę i inne mniej lub bardziej przypadkowe czynniki, był ledwie widoczny.
Desiree, Feainne i Aleesha (dwie ostatnie na jednym koniu) podjechały bliżej.
- Pierwsza wieś na południe - westchnęła Aleesha, która wydawała się już trochę zmęczona wydarzeniami ostatnich dni. Wiadomość o śmierci Ravena, walka z Hornem, walka ze zbirami Bellatrix, więzienie w domu Garetha, ucieczka... Do tego jeszcze rana na lewym ramieniu, z braku czasu prowizorycznie owinięta kawałkiem starego płaszcza, krwawiła i piekła boleśnie. - Jeśli to na pewno tu, to może poszukajmy jakiejś gospody i odpocznijmy troszkę?
- Chyba zwariowałaś - prychnęła Feainne. - Ech, ci ludzie, za grosz pomyślunku i rozsądku. Za parę godzin będą nas szukać. Jeśli już nie zaczęli.
- Mówiłaś coś o rozsądku, Fea, czy się przesłyszałam? - odparła z przekąsem Aleesha. - Zaprawdę, rychło w czas. Dobrze chociaż, że przypomniałaś sobie o tym teraz, a nie jak nas dorwą i, dajmy na to, będą siekać na cząstki, palić żywcem albo...
- Zamilknij, z łaski swojej - przerwała jej Desiree. - Mamy teraz ważniejsze zmartwienia. Proponuję znaleźć jakąś ustronną polankę i rozłożyć się tam na parę godzin i zaczekać na Essi i Erredina.
- Nie podoba mi się ten cały Erredin - wtrąciła rudowłosa. - Jest elfem, prawda, ale coś za bardzo interesuje się sztyletem. Właśnie, Dessie... Mam nadzieję, że go nie zgubiłaś?
Desiree nie raczyła odpowiedzieć, rzuciła jej tylko wymowne spojrzenie, które wyrażało jednoznaczną opinię na temat zdrowia psychicznego Feainne.
- Musimy zostawić im jakiś znak, żeby wiedzieli, gdzie nas szukać - powiedziała Caerme, objeżdżając dookoła wielkie drzewo.
- Świetna wskazówka dla pościgu - mruknęła Fea. - Może najlepiej tu zaczekajmy, co?
- Co ty dziś taka sarkastyczna i zgorzkniała?
- Mam zły dzień.
Starsza elfka patrzyła w niebo, całkowicie ignorując towarzyszki.
- Będzie padać - powiedziała cicho. - Niedobrze. No, dobra - odezwała się głośniej do pozostałych. - Jedziemy w las, ale nie za daleko. Powinni nas szybko znaleźć.

***

- Często cię nachodzą? - spytał Erredin, niespokojnie patrząc w niebo.
- Co?
- Te wspomnienia. Wyłączasz się ze świata zewnętrznego, jakbyś śniła. Często tak się zdarza?
Essi, nieco zmieszana, nie odpowiedziała od razu.
- Od czasu do czasu. I zazwyczaj jest coś, co na nie naprowadza. Zacząłeś wcześniej mówić o swoim domu, i powiedziałeś, że to najpiękniejsze miejsce na świecie... A ja się czasem zastanawiam, jak wygląda mój dom. Wiesz, bo te wspomnienia... one nie są dokładne. Niosą jakąś określoną treść, w jakiś sposób widzę, co się dzieje, chociaż obraz jest niewyraźny i jakby zamazany. Nie mam pojęcia jak wygląda tamto miejsce, Minas Elenath, wiem tylko, że ma mnóstwo białych wieżyczek, które odbijają światło gwiazd, i mnóstwo pięknych domów, a wszędzie słychać śpiew.
- Minas Elenath, to znaczy...
- Wieża Gwiazd. Tak moi współplemieńcy nazywają miasto, na które wy wymyśliliście nazwę Bleu Ville, taką prostacką i... bardzo ludzką.

***

Desiree przyjrzała się ranie.
- Nie jest tak źle, tylko trochę krwi ci ubyło. Szybko się zagoi.
Pogrzebała w torbie i wyjęła jakiś flakonik, prawie pusty.
- Wywar z tymianku i szałwii - mruknęła. - mam nadzieję, że Essi ma tego większy zapas. Dziewczyny! Mogłaby któraś się ruszyć i poszukać babki lancetowatej? Jak największe liście, bo rana jest dość rozległa. Na szczęście niezbyt głęboka...
- Szarka, rusz się i poszukaj babki - powiedziała Feainne, wyciągnięta leniwie na trawie.
- Sama się rusz! Patrzcie ją, myśli że jak jestem najmłodsza, to będę za służącą robić! Niedoczekanie twoje, Fea.
- Cicho! - syknęła nagle rudowłosa. Wszystkie zastygły w milczeniu.
- Ktoś idzie - szepnęła Desiree.
Szarka podeszła w kierunku ledwie uchwytnego odgłosu kroków z dłonią na rękojeści miecza i ustawiła się tak, żeby zasłonić sobą Aleeshę i Dessie.
Z gęstych zarośli wyłoniła się wysoka postać z długimi czarnymi włosami, ubrana na czarno.
- Co ty, Szarka, chcesz mnie zabić?
- Essi! Przestraszyłaś nas. Alarm odwołany - rzuciła żartobliwie szarooka w kierunku towarzyszek.
- Niezłą wybrałyście kryjówkę - odezwał się Erredin, wychodząc z krzaków za Verissą, która właśnie otrzepywała się z liści.

***

- Gareth? - pytał Melvi drżącym głosem, przytulając do siebie lutnię jak małe dziecko zabawkę. - Co tu się w ogóle dzieje? W co ja się wplątałem?
- Przymknij się - warknął chłopak, który właśnie usadowił się na siodle. - Wsiadaj za mną i jedziemy. Szybko! Bella nas ściga. Jeszcze chwila i nas dopadną!
- Nie bardzo rozumiem, skąd ten nagły pośpiech? Przed chwilą spokojnie słuchałeś relacji tego robotnika, a teraz nagle zacząłeś się miotać.
- Zrozumiałem parę rzeczy. Możliwe, że śledzą nas od dłuższego czasu i czekają na odpowiedni moment. Wio, Szprotka!

***

- Gareth nie wyjechał jeszcze z miasta - powiedziała Bellatrix do wysokiego zakapturzonego osobnika. - Gońcie za nim i przyprowadźcie go tu jak najszybciej.
Musiała go złapać i przesłuchać, zanim przyjedzie Aëlve.
- A tamte cztery kobiety?
- Wyjechały. Moi ludzie nie zdołali ich zatrzymać. Zapewne ich nie dogonicie. A zresztą - dodała z błyskiem w oku - dla nich przygotowałam coś specjalnego. Łapcie tylko chłopaka i tego blondyna, który mu towarzyszy.
- Rozkaz, pani.

***

Gareth popędził konia i obejrzał się. Kolejny usłużny (na widok sakiewki) robotnik wskazał mu południową bramę.
- Tędy jechały, panie. Jeszcze, tego tam, przed świtem. Cztery ich było. Wypadły jak ta, tego tam, burza. Jak strzelił na południe.
Dochodziła druga po południu, kiedy dwóch jeźdźców na gniadym wierzchowcu wyjechało galopem południową bramą Sequisse.
Musimy je dogonić, myślał Gareth, zastanawiając się, dlaczego z miasta wyjechały tylko cztery z pięciu kobiet. Nie mógł jakoś przyjąć wersji, że robotnik, prosty bądź co bądź człowiek, nie potrafił doliczyć do pięciu. Może któraś spłonęła w pożarze? Chłopak poczuł się trochę nieswojo na myśl, że mogła to być Aleesha. Mniejsza z tym, nie dowie się, dopóki ich nie dogoni.
Musi je ostrzec. I znaleźć Aleeshę.
Melvi spał w siodle.


Ostatnio zmieniony przez Ettariel Ancalimë dnia Pon 17:09, 05 Cze 2006, w całości zmieniany 1 raz
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Pon 16:20, 05 Cze 2006  
Presea
Poszukiwacz Przygód
Poszukiwacz Przygód


Dołączył: 26 Cze 2005
Posty: 233
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Lublin


- Melvi, schyl się!
- Nie mogę bardziej! Lutnia mi się wbija w żebra! – krzyknął bard, jednak posłusznie pochylił się, jednocześnie kurczowo trzymając się przyjaciela.
Gareth odwrócił się w siodle i wycelował jednoręczną kuszę w pędzącego za nimi jeźdźca. Rozległ się świst, a potem grot przebił gardło goniącego.
Gareth zatrzymał konia i zeskoczył na ziemię. Melvi również zszedł, a raczej spadł z siodła. Nogi się pod nim ugięły.
- Cholera jasna – mruknął Gareth popatrzywszy na swojego wierzchowca. Zwierze było całe mokre i toczyło pianę z pyska, a po chwili, najwidoczniej biorąc przykład z barda, przewróciło się na bok. – Melvi, bierz manatki i przesiądź się na konia tego nieżywego.
Melvi wyciągnął juki spod konia i poszedł, gdzie mu kazano. Doskonale wiedział, co Gareth teraz zrobi. Przywiązywał juki do siodła, gdy jego uszu dobiegło żałosne rżenie konia.
- Jedziemy dalej – oznajmił po chwili Gareth wycierając miecz z krwi. – Nie sądzę, żeby ktoś nas nadal ścigał.
- Gareth, nie zrozum mnie źle, ale chętnie bym się urwał w jakimś miasteczku. A nuż będzie tam jakiś cyrk, czy wędrowny teatr...
- Nie zrozumiem cię źle, ale tutaj już nie ma miast. Nawet wsi. Musisz pojechać ze mną do Aeviss, chyba, że chcesz zostać w tym lesie, albo wrócić do Wąpierzyny, gdzie cię na pewno znajdą. Wsiadaj na konia.

~*~

- Zaraz mi kręgosłup pęknie! – jęknęła Fea odchylając się nieco od Aleeshy. Nadal jechały na koniu czarnowłosej – nikt, nawet Fea, nie potrafił wyjaśnić czemu „zapomniano” o jednym z wierzchowców. Fakt pozostawał jednak faktem, że teraz Santiago, koń Aleeshy, niósł podwójny ładunek, co znacznie opóźniało ich ucieczkę. Na drugiego konia nikt nie miał funduszy.
- Ściemnia się – poinformowała Desiree. – Wjedźmy głębiej w las, przenocujemy tam.
Niecałe pół godziny później znaleźli małą polankę w lesie. Niebo przykrywały ciemne chmury, więc zaraz zaczęto znosić gałęzie dla ochrony przed deszczem. Erredin wzmocnił szałas zaklęciami („Taki przydatny czar”), więc mogli spokojnie doczekać ranka.
- Dessie – zagaiła Aleesha kiedy elfka zmieniała jej opatrunek na ramieniu. – Pogubiłam się... Myślałam, że rozumiem o co chodzi Bellatrix, ale chyba rozumiem coraz mniej...
Desiree uśmiechnęła się lekko.
- Masz szczęście – powiedziała. – Mi się wydaje, że wiem, o co ten cały ambaras, ale zupełnie nie mam pojęcia co robić.
- Jak to – zdziwiła się Aleesha. – Przecież to ty zarządziłaś wyjazd z Sequisse...
- Ale nie sądzę, żeby powstrzymało to Bellatrix. Po prostu pomyślałam, że potrzebujemy trochę czasu, żeby przemyśleć kilka spraw. Ale ucieczka nam nie pomoże. A jak na razie, mój plan opiera się tylko na ucieczce – dokończyła cicho i jakby ze smutkiem Desiree.
- Auć – syknęła Aleesha, kiedy rana zaszczypała. Desiree spojrzała na nią przepraszająco. – Nic się nie stało. Dzięki – dodała, kiedy elfka skończyła i zaczęła składać swoje leki do torby.
- Nie ma sprawy. Tylko, jeśli mogę prosić, nie kalecz się tak często.
- Nie będę – obiecała ze śmiechem Aleesha, zaraz jednak spoważniała. – Dessie, dziękuję, że jesteś. Że się nami opiekujesz. Ja pewnie już dawno wpadłabym w łapy Bellatrix.
Desiree pokręciła głową.
- Ona nie chce żadnej z nas. Chce tylko Feainne. Pewnie sądzi, że ma sztylet.
- Ciebie nie próbuje omamić? – zapytała Aleesha wskazując na wystającą zza cholewki buta rękojeść. Desiree pokręciła głową.
- Nie. Nie odzywa się. Tylko czasami czuję bijące od niego ciepło. Jak gdyby wołał słońce, Feainne.

~*~

- Dzisiaj wieczorem dojedziemy pewnie do Gór Granicznych? – zapytała Szarka wsiadając na konia. Na horyzoncie widać było szary zarys niskich, lecz rozległych gór, naturalnej granicy z Aeviss.
- Tak – przytaknęła Desiree. – Ale zanim dotrzemy do jakiejkolwiek cywilizacji może minąć więcej niż tydzień. – Kupieckie karawany i w ogóle normalni ludzie, jadąc do Aeviss, trzymają się głównego traktu. A my kluczymy bocznymi drogami.
- Ale przynajmniej ludzie Bellatrix nas nie dorwą – zauważyła Aleesha, jednak Erredin pokręcił głową.
- Ona pewnie przewidziała to, że będziemy omijać uczęszczane szlaki – powiedział. – Od naszego wyjazdu minęły dwa dni, pewnie zdążyła zmobilizować wszystkich morderców w państwie. Jeżeli tak, to wkrótce ktoś nas wywęszy. Jeżeli Bellatrix nie wie, że z wami jadę, to mamy pewną przewagę.

~*~

- Aëlve przybył, pani – zameldował Bernie stając w progu sypialni Bellatrix. Jego pracodawczyni rozczesywała właśnie swoje długie włosy siedząc przy bogato zdobionej toaletce.
- Wspaniale – powiedziała. – Wprowadź go do gabinetu. Zaraz do niego przyjdę.
Bernie nie odpowiedział, po cichu wycofał się na korytarz zamykając za sobą drzwi. Zszedł na parter, gdzie w obszernym holu stał przystojny mężczyzna.
Aëlve był dość wysoki. Włosy miał modnie zaczesane do tyłu, zielone oczy niby od niechcenia przesuwały się po wiszących na ścianie obrazach. Pochodził ze szlacheckiej rodziny i nosił się wyjątkowo elegancko, w czym nie przeszkadzały mu dość wysokie „zarobki”. Przy boku miał paradną szablę z fantazyjną rękojeścią, lecz ci, którzy go znali, bądź co nieco o nim słyszeli, wiedzieli, że Aëlve potrafi walczyć każdą bronią, a nawet rzeczami, których normalny człowiek nie podejrzewałby o bycie niebezpiecznymi.
- Pani zaraz zejdzie – oznajmił Bernie otwierając drzwi do obszernego gabinetu i gestem zapraszając gościa do środka.
Aëlve usiadł w jednym z wygodnych foteli i wyjął z kieszeni małe zawiniątko, które wczoraj przekazał mu służący Bellatrix wraz z poleceniem, by następnego dnia stawił się u niej w domu. Mężczyzna ostrożnie rozwinął materiał i ponownie spojrzał na to, co było w środku. Był to miniaturowy sztylet. Aëlve od razu zorientował się, że ma pomóc Bellatrix odzyskać kolejną broń – jakiś czas temu kobieta poprosiła go o pomoc w zlikwidowaniu pewnego czarodzieja, który był w posiadaniu innego noża, Aine, jak nazywała sztylet Bellatix. Aëlve nie pytał dlaczego jego pracodawczyni nazwała sztylet kobiecym imieniem, nie taka była jego powinność. Zdarzało mu się pracować dla ludzi szalonych, którzy mieli swoje dziwactwa (tak jak on, nota bene) i z doświadczenia wiedział, że lepiej w nie nie wnikać.
Znudzony czekaniem nakłuł repliką sztyletu jedno z winogron leżących na talerzu.
Bellatrix przybyła po kilku minutach. Aëlve wstał i ukłonił się na powitanie.
- Mam dla ciebie zadanie – powiedziała gospodyni po wymianie grzeczności. – Jak wiesz chodzi mi o ostatni, trzeci sztylet. Ma go pewna ruda elfka. Niestety zdołała uciec moim Strażnikom, pewnie dlatego że są z nią jeszcze cztery kobiety, wszystkie dobrze władają bronią.
Aëlve miał własne zdanie na temat ludzi Bellatrix, owszem, byli dobrzy w swoim fachu, ale niejednokrotnie widywał lepszych. Zachował jednak tą uwagę dla siebie. Bellatrix kontynuowała:
- Prawdopodobnie mają teraz sojusznika, ale tym się nie przejmuj. Kojarzysz Horna? – Aëlve potwierdził skinieniem głowy. – Zasiekła go jedna z nich. Ale za to Gareth, jego wspólnik, pojechał za nimi razem z jakimś trubadurem. Obaj zdołali uciec moim Strażnikom, lecz od miejscowych rzemieślników wiem, że cała grupa pojechała na południe w kierunku Aeviss. Zabij wszystkich, tylko przyprowadź mi tą elfkę i dostarcz sztylet. O honorarium porozmawiamy później, na razie – powiedziała podając mężczyźnie pokaźnych rozmiarów sakiewkę – masz tu zaliczkę.

~*~

Góry nie były trudne do przebycia. Skaliste zbocza nie były strome, ale kiedy człowiek miał już nadzieję, że zjechał na dół, zaraz wyrastało przed nim kolejne wzniesienie. Drzewa nie rosły w tym rejonie, więc nie było żadnej ochrony przed słońcem (które zresztą od kilku dni kryło się za chmurami), ani przed ewentualnymi prześladowcami.
- Tam płynie strumień – rzuciła Essi w stronę towarzyszy. – Zatrzymajmy się na chwilę.
Fea rozejrzała się w około. Od strony lasu, skąd przyjechali znowu nadciągały chmury.
- Psia pogoda – skomentowała elfka. – Może poszukamy jakiejś jaskini, co? Bo znowu zmokniemy...
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł – wtrąciła Verissa. – I tak mamy spore opóźnienie, w każdej chwili mogą nas dogonić...
- Essi, kto może nas dogonić, kto?! – warknęła Feainne wskazując ręką las. – Nikt nas nie śledzi!
- Czy będziesz skłonna przyznać, że jednak ktoś za nami jechał dopiero wtedy, gdy przywiążą cię do siodła i będą ciągnąć za koniem z powrotem w kierunku Sequisse? – powiedziała spokojnie Verissa.
- Sądzę, że Feainne ma racje – rzucił od niechcenia Erredin. Essi spojrzała na niego zaskoczona. – Niedługo się ściemni, a te chmury zwiastują burzę z piorunami. W dodatku konie to nie maszyny, muszą odpocząć.
- Dobra, jak chcecie – westchnęła Essi.

~*~

Chmury przetaczały się nad górami, lecz do tej pory nie spadła ani kropla deszczu. W oddali jednak niebo przecinały błyskawice i głucho dudniły grzmoty.
Aleesha wyszła z jaskini i zeszła trochę w dół po skalistym zboczu. Chciała trochę pobyć w samotności. Nawet nie spostrzegła kiedy znalazła się niedaleko strumienia, przy którym zatrzymali się przed kilkoma godzinami. Z zamyślenia wyrwał ją dopiero rżenie konia. Odruchowo przylgnęła do skały i ostrożnie wyjęła miecz.
- Jak sądzisz, kiedy je dogonimy? – zapytał jakiś głos, który wydał się dziewczynie dziwnie znajomy.
- Jutro, może pojutrze. – Drugi znajomy głos. Aleesha opuściła miecz, lecz nadal pozostawała w ukryciu.
- Ale na pewno jedziemy za nimi?
- Melvi, czy ja jestem wszechwiedzący!? – nie wytrzymał drugi głos.
- Dobra, dobra, nic nie mówiłem.
Aleesha stała jak wryta.
- Melvi? – szepnęła sama do siebie, po czym wyskoczyła zza skały i głośniej powtórzyła: - Melvi?!
Melvelin upuścił lutnię, co jednoznacznie świadczyło o tym, że był zadowolony z nieoczekiwanego spotkania.
- Aleesha! Żyjesz! – wypalił od razu. – Wybacz, że was nie ostrzegłem przed tymi zakapturzonymi, ale jak wyszedłem za potrzebą i zobaczyłem ich wchodzących do Czarnego Kota, to uznałem, że sobie poradzicie... – Zerknął na przyjaciółkę niepewnie, nie wiedząc, czy jego postępek zostanie mu wybaczony. Aleesha jednak nie patrzyła na niego, ale w kierunku konia przy którym milcząc stał Gareth. Melvi wziął to za dobry znak i kontynuował: - No a potem znowu wpadłem na Garetha i on się uparł, żeby za wami jechać. Gdzie twoje znajome?
- Na górze, w jaskini – odpowiedziała dziewczyna. – Chodźcie ze mną, zaraz będzie padać.
Po minie barda było widać, że jest wdzięczny Melitele czy jakiemuś innemu bóstwu za możliwość przebywania w towarzystwie innych ludzi, a nie tylko Garetha.
- Melvi, proszę, idź przodem – powiedziała cicho Aleesha.
Bard uniósł dłonie w geście mającym znaczyć, że nie ma nic przeciwko. Złapał konia za uzdę i poprowadził wąską ścieżką w kierunku, który wskazała dziewczyna. Kiedy oddalił się na tyle, by nie móc słyszeć rozmowy, Gareth powiedział:
- Miło cię widzieć.
- Ciebie też...
- Nie byłem pewny czy żyjesz. Podobno z miasta wyjechałyście we cztery.
- Essi jechała inną drogą, razem z Erredinem.
Po chwili milczenia ruszyli oboje w ślad za Melvim.
- Gareth – rzuciła w końcu Aleesha. – Przepraszam, że uciekłam.
Chłopak machnął lekceważąco ręką.
- Nie ma sprawy – powiedział. – Zresztą, wcale ci się nie dziwię.
- I przepraszam, że ci nie wierzyłam. Naprawdę je ostrzegłeś.
- Temu szczerze mówiąc też się nie dziwię. Zresztą dobrze wyszłaś na tym, że zwiałaś. Tego samego dnia ktoś przeszukał tamten pokój.
Aleesha zatrzymała się, zaraz jednak podjęła marsz.
- Ludzie Bellatrix?
- Nie sądzę – Gareth wzruszył ramionami. – Karczmarz mówił, że widział jakichś meneli wchodzących do zajazdu.
Z daleka było widać skałę, przy której znajdowała się zajmowana przez przyjaciół Aleeshy jaskinia. Ucichł już szmer strumienia, więc w około panowała absolutna cisza. Po chwili zaczęły kapać pierwsze krople deszczu.
Nagle Gareth złapał Aleeshę za rękę, przyciągnął do siebie i pocałował ją. Zaskoczona dziewczyna nie od razu zrozumiała co się dzieje, zaraz jednak oddała pocałunek. Serce tłukło się w niej jak oszalałe.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Post  - Wysłany: Śro 13:43, 28 Cze 2006  
Ettariel Ancalimë
(Nie)legalna Wampirzyca
(Nie)legalna Wampirzyca


Dołączył: 06 Cze 2005
Posty: 1951
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: z Haremu Aëlvego


- Gdzie Aleesha? – denerwowała się Feainne. – Nie powinna wychodzić sama na tak długo. Na dodatek zaczyna pa...
- Cicho! – syknął nagle Erredin. – Słyszycie? Ktoś idzie. Z koniem.
Desiree, która grzebała zawzięcie w swojej torbie, znieruchomiała nagle, a potem skinęła głową.
- Nic nie słyszę – mruknęła Caerme.
Feainne spojrzała na czarodzieja i uniosła brwi.
- Dobry masz słuch. Czy mi się wydaje, czy się domyślam, kto do nas zawitał?
- Chyba się dobrze domyślasz. Ale czekaj, dwóch ich jest. Aleesha z kimś rozmawia, są trochę dalej.
Teraz wszyscy zamilkli, nasłuchując.
- Tu! – usłyszeli krzyk dziewczyny. – W lewo, do groty, Melvi!
- Proszę, proszę – powiedziała z przekąsem Essi. – Czy to nie przypadkiem ten blondynek, który wam zwiał?
- Ten – potwierdziła ponuro Fea.
Po chwili cała trójka znalazła się w jaskini i zapanowało małe zamieszanie.
Kiedy już wszyscy rozsiedli się, gdzie mogli, ciszę, która nagle zapadła, przerwała Desiree.
- Mogę zapytać się szanownych panów – odezwała się uprzejmie, acz nie bez ironii – w jakim celu podążali za nami? Po co się tak spieszyli, żeby nas dogonić? Może powinnam raczej powiedzieć: z czyjego polecenia?
- Z niczyjego – burknął Melvi. – Instynkt samozachowawczy.
- Wierszokleta ma rację – odezwał się Gareth, szturchając trubadura, żeby się zamknął. – Jesteśmy w niebezpieczeństwie, tak samo jak wy. Ściga nas ta sama osoba – chłopak urwał i spojrzał niepewnie na Erredina, nie wiedząc, czy może przy nim wszystko powiedzieć. Czarodziej szybko rozwiał jego wątpliwości.
- Bellatrix – powiedział, kiwając głową. – Wiem. Nie wiem jednak, czy znajdujecie się w równie wielkim niebezpieczeństwie jak my. Domyślam się, że ściga was po prostu za niespełnienie rozkazów.
- Tak – potwierdził Gareth. – I z tego co wiem, chce mnie zabić. Ale wy... – zawahał się przez chwilę. Nie wiedział, czy powinien to mówić. - ...wplątaliście się w jakąś grubszą aferę, prawda?
Nikt nie odpowiedział.
- I mimo to chcecie się do nas dołączyć? – Desiree znowu przerwała milczenie. – Z nami grozi wam większe niebezpieczeństwo, jeśli już nas złapią. A z tym musimy się liczyć.
- Zaczekajcie – odezwała się Essi, która do tej pory milczała przytulona do ramienia Erredina. – Roztaczacie mi tu jakieś pesymistyczne wizje, zamiast działać. Jest nas ośmioro, wystarczająco mało, żeby przemykać się niezauważenie i wystarczająco dużo, żeby w razie co się obronić. Przecież nie wyśle na nas całej armii. Poza tym... mamy możliwości.
- Ona też ma – powiedziała Desiree. – W Sequisse miałyśmy okazję podziwiać popis jej możliwości.
- Nie – pokręcił głową Erredin. – To nie był popis jej możliwości. Ja znam tę kobietę. Mogę nawet powiedzieć, że znam ją dość dobrze. Nie na darmo śledzę ją od jakiegoś czasu. Próbuję rozwikłać jej tajemnice. Ona nie zaprzestanie pościgu, póki żyje. Jest szczególnie zawzięta na ciebie, Feainne, i na mnie. Ona też mnie zna. Na razie mam przewagę, bo nie wie, że byłem w mieście i wyjechałem z wami. Mówiłem wam już, że jest w stanie zmobilizować wszystkich morderców, których ma pod ręką.
- A niech zbiera morderców – powiedziała Fea ze złością. – Musimy ja załatwić. Musimy dać popalić tej babie. Niech wie, że nas tak łatwo nie pokona.
Erredin uśmiechnął się, najwyraźniej spodobała mu się wizja „załatwienia” Bellatrix.
- Nam też nie będzie łatwo. Ale muszę przyznać, że na to liczyłem. Tylko nie spiesz się tak z tym załatwianiem, mam nadzieję dowiedzieć się jeszcze paru istotnych rzeczy.
Dessie westchnęła.
- To co mamy robić? Byłam taka pewna siebie, jak wyjeżdżaliśmy, ale właściwie nie bardzo wiem, jaki mamy teraz cel. Dokąd jedziemy?
- Na wschód – zaproponowała Verissa. Wyglądało, jakby te słowa z trudem przeszły jej przez gardło. – Do An’doru.
Gareth potwierdził skinieniem głowy.
- Bella ma tam najmniejsze wpływy.
- An’dor, kraj nieludzi – jęknął Melvi. – Zamordują nas tam albo i co gorszego zrobią...
- Tobie? – parsknęła Szarka.
- Miałem na myśli tortury, smarkulo – warknął poeta.
- Uważaj, jak się do mnie odzywasz – syknęła dziewczyna, a jej oczy zwęziły się niebezpiecznie.
- Kogo zamordują, tego zamordują – odezwała się wyniośle Feainne i demonstracyjnie odgarnęła włosy ze spiczastego ucha.
- Daj spokój, poeto – skrzywił się lekko Erredin. – A wy, ludzie, to co? Nie napadacie i nie mordujecie nieludzi po wioskach? Nieludzi, którzy tak nawiasem mówiąc, są o wiele bardziej tolerancyjni? Nikt cię tam nie napadnie ani nie wbije na pal, tak jak wy to robicie.
Essi westchnęła i wyszła z jaskini.
- Przestaje już padać – oznajmiła po chwili, wchodząc do środka. Wzięła torbę i zarzuciła sobie na ramię. – Jak jechaliśmy, słyszałam gdzieś w pobliżu szum strumyka.
- To mały strumyk – odezwał się czarodziej. – Ale trochę dalej na południe jest jeziorko.
- Idziesz się wykąpać? – rudowłosa zerwała się z miejsca. – Idę z tobą.
- Ja też – powiedziała druga elfka. – We trójkę bezpieczniej. Jedna chwila... – dodała, wyjmując sztylet z cholewy buta. – Erredin, mógłbyś popilnować pewnej...hm... cennej rzeczy?

***

Feainne wynurzyła się z wody, zaparskała i potrząsnęła głową.
- Czyściutka, ciepła woda – mruknęła Desiree, wykręcając włosy. – Prawie jak w basenie. Mam tylko nadzieję, że nie najdzie nas tu nagle banda Bellatrix.
- Daj spokój, Dessie – roześmiała się Essi, która właśnie przepłynęła kilka razy długość jeziorka. – Ty czarnowidzu.
- Nie uważacie, że to wszystko to dziwna sprawa? – mówiła dalej elfka. – Naprawdę dziwna. Najpierw spotkałyśmy się my, w piątkę, i od razu podpadłyśmy tej wiedźmie. Potem pojawił się Erredin i okazało się, że on też jej nie lubi. Potem Gareth, który, zdaje się, wcześniej jej służył, a teraz nagle jest w niełasce i ten trubadur... tylko on znalazł się tu przypadkiem, chyba że go nie rozszyfrowałam.
- Myślę, że tu akurat nie ma żadnej zagadki – parsknęła Essi. – Trubadur jak trubadur, oni nigdy się nie wplątują w żadne afery. Chyba że przypadkiem.
Feainne roześmiała się.
- Tacy jak on po prostu mają pecha.
- Głupek jeszcze nie wie, że może to przypłacić życiem – powiedziała poważnie Desiree.
- Rzeczywiście dziwne to wszystko. Ale mnie spotykają chyba same dziwne rzeczy – Verissa wzruszyła ramionami. – Dobrze, że do nas dołączyli. Ten Gareth wygląda na takiego, co umie machać mieczem. A trubadura zostawi się w pierwszym miasteczku.
- Gareth ma rację – szepnęła Desiree. – My się wplatałyśmy w naprawdę poważną aferę. I jesteśmy w naprawdę niebezpiecznej sytuacji.
- Już za późno, musimy dalej ciągnąć tą grę. Nie wycofamy się. Przechowuj sztylet na zmianę z Erredinem, tak będzie najbezpieczniej...
- Ten Erredin – mruknęła Feainne – nie bardzo mi się podoba.
- Tobie nie musi – parsknęła Essi. – Ważne że mi się podoba.
- Widzę – uśmiechnęła się elfka. – Ale nie graj idiotki, nie to miałam na myśli. Chodzi mi o to, że zaufałaś mu tak od razu... Nie wiedziałaś, co to za jeden...
- Wam też zaufałam. Mnie nigdy nie mylą przeczucia, Fea. Nigdy.
Fea milczała.

***

- Na co czekacie? – spytała Essi, rozczesując schnące włosy.
- Na ciebie.
- Idźcie. Ja tu sobie jeszcze posiedzę i później wrócę.
- Ściemnia się, Essi – powiedziała Desiree.
- Komary cię zjedzą – dorzuciła Feainne, strzepując z ręki natrętnego owada.
- Przeniosę się bliżej naszej groty. Idźcie.
- Jak chcesz.

***

Kiedy zbliżały się do jaskini, usłyszały ciche brzdąkanie na lutni i śpiew dwóch głosów. To Melvi i Szarka śpiewali wesołe kuplety, od czasu do czasu wybuchając śmiechem. Pozostała trójka rozmawiała, pochylona nad jakąś mapą. Obok mapy dopalała się świeczka, którą Aleesha osłaniała przed podmuchami wiatru, które wpadały czasem do groty.
- ... a więc dojedziemy tutaj – usłyszały głos Garetha. – I tu mamy rozwidlenie dróg. Możemy jechać mniej uczęszczaną drogą. Zboczymy wprawdzie trochę na północ i nadłożymy drogi, ale będzie mniejsze ryzyko. Możemy też jechać głównym traktem, ale na pewno zdążą go obstawić...
- Boczne drogi też obstawią, nie łudź się – przerwał mu Erredin. – Może nawet będą je bardziej obserwować niż trakt kupiecki. Są pewni, że będziemy się ukrywać i kluczyć.
Chłopak zagryzł wargi.
- Zostają jeszcze bezdroża. Pola, łąki... Będziemy szli prosto, bez nadkładania drogi. Może to potrwać dłużej, ale za to bezpieczniej.
Czarodziej pokręcił głową.
- Możemy natknąć się na nieprzyjemne przeszkody, którym nawet magia nie zaradzi.
- A więc... trakt główny? – spytał Gareth z wahaniem.
- Tak. Najbardziej wygodny i wbrew pozorom, najbezpieczniejszy. W razie co, osłonię nas magiczną osłoną, tak że będziemy niewidoczni. Nie można bez przerwy utrzymać tego zaklęcia, ale przyda się w krytycznych momentach. Tak samo jak różne inne.
Gareth gapił się na niego w osłupieniu.
- Ty... jesteś czarodziejem? Kurde, a ja nie potrafiłem cię rozszyfrować. Dobrze się maskujesz.
Obaj parsknęli śmiechem.
- Cały szlak omówiony? – uśmiechnęła się Desiree, wchodząc do groty. – Wszystkie niebezpieczeństwa wyeliminowane?
- Chyba nie chcecie tak od razu skręcić na wschód? – wtrąciła się Feainne.
- Nie. Czeka nas jeszcze wiele mil na południe, dopiero potem przekroczymy granicę z An’dorem. W Aeviss będzie bezpieczniej.
- W tej dziczy? – skrzywiła się rudowłosa. – Znajdziemy tam w ogóle jakąś porządną karczmę?
- Hmm... – Erredin zastanowił się, albo udał, że się zastanawia. – W najbliższym czasie chyba nie bardzo. Dopiero trochę dalej za górami, z których powinniśmy się jutro wydostać.
- Mówiłam, że ten kraj jest trochę dziki – mruknęła starsza elfka. – W tych okolicach nikt nie mieszka. Ale kilkadziesiąt mil na południe zaczynają się osady. Myślę, że tam przenocujemy.
- A potem skręcimy na wschód – dokończyła Aleesha. – Na granicy nie sprawdzają?
- Ostatnio sprawdzali, ale dość pobieżnie – powiedział Erredin. – Jakoś sobie z nimi poradzimy.
- Na przykład magią?
- Na przykład. Ale wiele nie obiecuję. Magię łatwo wykryć... Gdzie Essi? – spytał nagle czarodziej, rozglądając się.
- Chciała zostać w lesie, to ją zostawiłyśmy.
Erredin skinął głową, a potem wstał i wyszedł z jaskini. Za jego plecami dwie elfki wymieniły porozumiewawcze spojrzenia.

***

Znalazł ją niedaleko od groty, za rzędem niskich skał. Siedziała na płaszczu rozłożonym na czymś, co od biedy można nazwać trawą i patrzyła w niebo. Wiatr rozwiewał jej włosy. Ściemniało się. Essi aż podskoczyła, kiedy usiadł obok.
- Ale mnie przestraszyłeś! Co się tak skradasz?
- Nie słyszałaś? – zdziwił się.
- Trochę się zamyśliłam – mruknęła, opierając głowę o jego ramię. – Wyłączyłam się.
Patrzył w milczeniu na jej profil na tle fioletowego nieba. Wysokie czoło, długie rzęsy, prosty nos, delikatny zarys ust. Była piękna. Najpiękniejsza na świecie, pomyślał, obejmując ją i zanurzając rękę w jej ciemnych włosach. Ich usta spotkały się, a oni osunęli się na ziemię.
- Znowu pod gołym niebem? – zachichotała. Granatowe oczy zabłysły lekko, jakby gdzieś na niebie przeleciała spadająca gwiazda i za chwilę zniknęła z pola widzenia.
- Z braku lepszych warunków – uśmiechnął się, rozpinając jej bluzkę.
Kochali się, a cieniutki sierp księżyca i kilka małych gwiazdek obserwowało ich z góry. Ale one nie powiedziały nikomu. Nigdy nie opowiadają o zdarzeniach, których były świadkiem.

***

Leżeli potem kilka długich chwil, rozedrgani i gorący, przytuleni do siebie, próbując uspokoić oddech. Było już całkowicie ciemno, musiała dochodzić północ.
- Erredin?
- Mhm?
- Mogę cię o coś zapytać?
- Mhm.
- Bo wiesz, jedna rzecz nie daje mi spokoju. Przyjechałam do Sequisse i od razu cię spotkałam. Zaufałam ci, bo... bo przeczucia nigdy mnie nie mylą. Ale skąd ty wiedziałeś kim jestem? Zachowywałeś się jakby cię to w ogóle nie zaskoczyło. Jakbyś mnie tam oczekiwał i miał pewność, że przyjadę. – Urwała i szturchnęła go lekko kolanem. – Erredin?
- Przepowiednia – powiedział enigmatycznie. – Ktoś kiedyś przepowiedział mi przyszłość. Nie jakiś tandetny jarmarczny wróżbita, tylko...
- Wiedzący – dokończyła szeptem Essi.
- Teraz ja cię o coś zapytam. Dlaczego zaproponowałaś podróż na wschód? Przecież... pamiętasz, co ci mówiłem. Prawda? Południowy zachód.
- Wiem – szepnęła. – Ale to najbezpieczniejsza droga, nie mam racji? Sam mi chyba mówiłeś, że ta wiedźma ma największe wpływy na zachodzie. Poza tym... ja się boję, Erredin. Boję się tam jechać. Przeczucie każe mi udać się w przeciwną stronę. Przeczucie mówi mi, że... nie chcę widzieć tego, co mogę tam zastać. Boję się jechać tam sama – zakończyła tak cicho, że ledwie ją usłyszał.
W oddali zagrzmiało, a po chwili spadły pierwsze krople deszczu. Tym razem zapowiadało się na ulewę.

***

W Sequisse pogoda bardziej dopisywała. Około północy Aëlve wszedł do jednego z najlepszych zajazdów w mieście i z trudem opanował chęć, żeby rzucić się na łóżko i zasnąć kamiennym snem. Cóż, nie ma chleba za darmo, pomyślał, pakując niewielki podróżny dobytek. Miał bez zwlekania wyruszyć w drogę. Pchnął wcześniej służącego do swoich ludzi, którzy ulokowali się w jakiejś zaplutej karczmie na pierwszym poziomie. Nie byli wprawdzie partnerami do rozmowy, ale za to byli dobrzy w swoim fachu.
Żaden jednak z nich nie dorównywał mistrzostwem Aëlvemu. Ten człowiek po prostu lubił torturować i zabijać. Rozkoszował się bólem w oczach ofiary, a zadawanie cierpienia było dla niego jak dobry seks (XD- dop. Ettari). Niewiele osób poza najemnymi mordercami wiedziało, że z wielu przedmiotów znajdujących się w przeciętnym pokoju, każda, nawet najmniej niebezpieczna rzecz była potencjalnym narzędziem zbrodni, kiedy pojawił się tam Aëlve. Większość z tych, którzy się tego dowiedzieli, już nie żyła. Tylko wśród morderców krążyło powiedzenie: „Jeśli Aëlve cię nie widzi, jesteś bezpieczny. Jeśli ty nie widzisz Aëlvego, możesz być o krok od śmierci”.
Zielonooki mężczyzna zerknął do sporego, nieco zabrudzonego lustra, wiszącego na ścianie i przeczesał palcami włosy, a następnie wygładził na sobie ubranie, po czym wyszedł i skierował się do stajni.
Już wkrótce mknął na szarobiałym wierzchowcu na najniższy poziom miasta.

***

Kiedy Essi i Erredin wracali do jaskini, pierwsze krople zamieniły się w prawdziwą ulewę. Niebo co chwila przecinały błyskawice. Dobiegli na miejsce trochę zmoknięci, mimo że przykryci długim płaszczem.
- No, jesteście – powiedziała Feainne. – My tu się zastanawiamy, czy wyjawić Garethowi cel naszej wędrówki.
Erredin spojrzał na pochrapującego Melviego z jakimś elementem odzieży złożonym pod głową, a potem na resztę dygoczącą z zimna i kupkę drewna leżącą pośrodku. Gareth pochwycił jego spojrzenie.
- Próbowaliśmy rozpalić ogień – wyjaśnił. – Ale nic z tego. Za dużo tu wilgoci.
Czarodziej przyklęknął i szepnął jakieś słowo, układając palce prawej ręki w skomplikowany sposób. Na stercie gałęzi zatańczyło kilka niebieskich iskierek, żeby za chwilę wybuchnąć ciepłym, pomarańczowym płomieniem. Cała grupka, owinięta w koce i pledy, obsiadła dookoła źródło ciepła.
- Dzięki – uśmiechnęła się Aleesha, wyciągając ręce w kierunku ognia. – Tak lepiej.
- Wyjawić cel wędrówki? – powtórzyła za rudowłosą Essi. – A po co? Nie lepiej dla niego, żeby nie wiedział? No i przecież ustaliliśmy cel.
- To jest cel... hm... pośredni – powiedziała Desiree. – Przyznaj, że bezpośredni jest inny. Zwiać, jak to wy, ludzie, mówicie. I nie ustaliliśmy, co zrobić ze sztyletem.
- Sztyletem? – zainteresował się Gareth. – Co ma jakiś sztylet do tego wszystkiego? On ma jakiś związek z Bellatrix?
- Ma duży związek – odparła elfka. – Ta kobieta nie spocznie, dopóki nam go nie odbierze i przy okazji nie wymorduje nas wszystkich. No, przynajmniej większości z nas.
- Magiczny?
- Coś w tym rodzaju.
- Ostatnio, jakieś dwa lata temu, wynajmowała Aëlvego. To bardzo niebezpieczny morderca. Kazała mu coś zdobyć i przywieźć, robiła z tego cholernie wielką tajemnicę. To był pierwszy raz, kiedy nie zleciła mu samego morderstwa. Tak mi się przypomniało – wyjaśnił w odpowiedzi na dziwne spojrzenia – bo teraz też coś przebąkiwała o tym facecie. Nie wiem, czy jej się wtedy udało to zdobyć. Możliwe, że nie, bo chodziła zła jak osa, mało nie pokąsała wszystkich wokół.
- Chciała zdobyć sztylet – szepnął Erredin. – Możliwe, że ten sam. Albo inny. Nie wiem, wiem tylko na pewno, że jeden ma. Są ich trzy.
- A... – Gareth zawahał się. – A jak zdobędzie wszystkie?
Wszyscy zamilkli, myśląc o tym samym. Melvi mamrotał coś przez sen.
 
Zobacz profil autora
Powrót do góry  

  Forum Miasteczko Verden Strona Główna -> Harëm Aëlvego -> WO fantasy [treść]* Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)  
Strona 2 z 4  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
   
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin