Ettariel Ancalimë
(Nie)legalna Wampirzyca
Dołączył: 06 Cze 2005
Posty: 1951
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: z Haremu Aëlvego
|
|
Gdzieś w głębi nocy pojawiła się już chłodna i wilgotna zapowiedź poranka. Essi wyciągnęła się na łóżku i przymknęła oczy. Dłoń Aëlvego spoczywała w jej włosach, leniwie bawiąc się jasnymi kosmykami. Anielica po raz kolejny pomyślała, że nie dziwi się Feainne. Ten Aëlve był naprawdę niesamowity, nie tylko w łóżku. Każdy, kto chociaż z nim rozmawiał, musiał odczuwać tę silną, fascynującą osobowość. Ciekawa rzecz, że ten morderca nie był zły w dosłownym znaczeniu. Żył po prostu w świecie pozbawionym moralności. Zastąpił etykę estetyką i było mu z tym dobrze.
Przyznała jednak w myślach, że bawiłaby się lepiej tej nocy, gdyby nie przymusowa zmiana wyglądu, do której nie zdążyła się przyzwyczaić i fakt, że musiała udawać dziwkę.
Nie musiałam, poprawiła się. To był najlepszy sposób, żeby do niego dotrzeć.
Poza tym... chyba szukałam okazji, by się z nim przespać.
- Lajila?
- Mhmm?
- Gdzie mogę cię spotkać w Sequisse?
Oho. Szczerość czy nowa zagrywka?
- Aż tak ci się spodobało moje towarzystwo?
- Robisz wrażenie.
Roześmiała się cicho.
- Nie szkoda ci nocy na gadanie?
Popchnęła go z powrotem na poduszki, obejmując udami jego biodra. Jednym ruchem głowy odrzuciła włosy na plecy. Jego palce błądziły już po jej gładkiej skórze.
Essi zdążyła jeszcze pomyśleć, ze ma chyba wyjątkową słabość do zielonych oczu.
I do popaprańców.
~*~
Melvi rozejrzał się ostrożnie, wypatrując czegoś podejrzanego. Nie dostrzegł nic takiego w zasięgu wzroku, ruszył więc z ulgą krętymi uliczkami Ancelstierre. Po chwili przystanął i zaklął wulgarnie na cały głos. W normalnych miastach jego zmysł orientacji funkcjonował nadzwyczaj dobrze, a tu zdawał się wręcz z niego pokpiwać. To przecież niemożliwe, żeby w tej cholernej leśnej osadzie były dwa place z burdelem o nazwie „Narcisse” i posągiem jednorożca na środku. Trubadur powiódł czujnym spojrzeniem po pustym placu. Zerknął tęsknie w stronę zamtuza i podążył w przeciwnym kierunku.
Przy skręcaniu w jedną z wielu niepozornych uliczek, coś kazało mu obejrzeć się jeszcze raz. Dwie wysokie postacie u wylotu Rzeźniczej wyglądały, jakby pojawiły się tam po prostu znikąd. Melvi głowę by dał, że przed sekundą ich tam nie było. Nerwowo przyspieszył kroku. Tego rodzaju lokalnych atrakcji lepiej było unikać.
Żeby tylko pomyśleć o czymś innym, zaczął się zastanawiać, czy Essi zrobiła postępy w zdobywaniu cennych informacji. I w jaki sposób próbowała te informacje wyciągnąć. Istniały dwie możliwości: albo bałamuciła tego psychopatę, albo dokonywała na nim jakiś rytualnych tortur. Tak czy inaczej, pomyślał, na pewno bawi się lepiej niż ja.
~*~
- Lajila...
- Lainwen?
- Było ci teraz dobrze?
- Och... tak. Dlaczego pytasz?
- Bo tylko teraz krzyczałaś. Jesteś trochę dziwna jak na kobietę twojej profesji.
- Rzeczywiście, pod tym względem jestem nieco staromodna. Krzyczę tylko wtedy, kiedy jest mi naprawdę, nadzwyczajnie dobrze. Ty też jesteś dziwny, że pytasz o takie rzeczy... kobietę mojej profesji.
Mrugnęła i pocałowała go w ucho. Usiadła na zgniecionym prześcieradle, przeciągając się. Powietrze w pokoju było słodkie i gęste.
- Muszę się przejść – schyliła się po rozrzuconą bieliznę. – Ochłodzić.
Patrzył chwilę, jak się ubierała, czesała i poprawiała makijaż, a potem zaczął szukać czegoś w leżącym obok łóżka tobołku. Wręczył jej błękitną, bogato zdobioną sakiewkę.
Zachować spokój, nakazała sobie. Sakiewka zdawała się parzyć ręce.
- Przecież wychodzę tylko na chwilę.
- Nie chciałem, żebyś pomyślała, ze jestem nieuczciwy. Zawsze płacę.
Uśmiechnęła się i położyła sakiewkę na parapecie.
- Zostawmy to więc tak, jak jest. Ty jesteś uczciwy, a ja naiwna. Dziś wieczorem?
- Późnym. Po zachodzie słońca.
- Do zobaczenia więc.
~*~
Majowa noc ociągała się. Troskliwe otoczyła miasto ciepłą, delikatną jak puchowa kołdra ciemnością, w której każdy cień zacierał tajemniczo swe kontury, a dźwięki rozlegały się zwielokrotnionym echem. Rytmiczne postukiwanie obcasów gubiło się w krętych uliczkach, jakby usiłowało wydostać się na zewnątrz.
Essi wyszeptała cicho kilka słów i zerwana wstążka od gorsetu zrosła się szybko. Niepokój o Melviego walczył o miejsce w umyśle anielicy ze zmęczeniem i lekkim rozdrażnieniem. Aëlve jechał do Sequisse, to wszystko. Wynikało z tego, że czekał jeszcze na kontakt z Bellatrix. Co innego mogłoby go tu zatrzymać? W mieście czarodziejka mogła go o wiele łatwiej zlokalizować niż w podróży.
Przyłapała się na tym, że nie myślała już o nim tak jak wcześniej. Morderca, który porwał Feainne, najemnik Bellatrix, szuka sztyletu... Próżne słowa. Zyskała nowy punkt widzenia, już nie tak obojętny, przez pryzmat dotyku, zapachu i wyszeptanego fałszywego imienia. Elektryzującego spojrzenia. Uśmiechnęła się. Nie wątpiła, że pozostanie długo w jej pamięci.
Był całkowicie wyzuty z sumienia, a jednak, pomimo tego beztroskiego stosunku do cudzego życia, na swój sposób uczciwy. Nie był kimś, kto oszukałby ladacznicę. Potrafiła go sobie wyobrazić, jak zabija bez cienia wahania, z uśmieszkiem na ustach, zleconą ofiarę albo po prostu kogoś, kto zalazł mu za skórę. Ale za nic nie umiała wyobrazić sobie jak kradnie – chyba, że w przypadku takim jak ten nieszczęsny sztylet.
Rozległy się kroki. Rozlegały się w pobliżu od jakiegoś czasu, lecz dopiero teraz zwróciła na nie uwagę. Rytm wydał jej się znajomy. Poczuła czyjś niepokój.
- Vico?
Postać, która wyłoniła się właśnie zza rogu, podeszła do niej szybko.
- Uff, Lajila... Nienawidzę tych pieprzonych krętych uliczek.
- Zgubiłeś się?
- Ehm... Prawie. Zmęczona jesteś, co? – zmienił temat. – Czy to... przekłada się na jakiś efekt?
- Jeszcze niewielki, ale wszystko przede mną. Jedzie do Sequisse, najprawdopodobniej jutro. Mów, czego się dowiedziałeś.
- Do usług. Morderców z bandy jest pięciu... A raczej zostało pięciu, po tym jak w spektakularny sposób załatwiłaś tamtych czterech, którzy atakowali Aleeshę i Garetha. Najmłodszy jest Kaan, ten smarkacz, co się na ciebie najdłużej gapił w karczmie, zapatrzony w mistrza jak w obrazek. Dieter, z okropną szramą od ucha do brody, Castor, Natan, trochę przygłupawy. Najstarszy i najinteligentniejszy to Ostry, ten z wąsami. – Bard zniżył głos. – Dziś o zachodzie słońca Aëlve ma się skontaktować z jakąś Bellatrix... Nie wiem tylko w jaki sposób.
Na dziecinnej twarzy kobiety pojawił się złośliwy uśmieszek.
- Ach, wszystko jasne... Umówił się ze mną dziś po zachodzie słońca. Wszystkiego się dowiem.
- Bellatrix to ta czarodziejka, na którą jesteście wszyscy cięci?
- Tak. Kto wie, czy nie stawi się tu we własnej osobie.
- Żartujesz? Taka persona? Nie sądzę, żeby się do tego zniżała. Wyśle jakiegoś podrzędnego żonglera, połykacza ognia czy innego magika...
- Nie pojmujesz powagi sprawy, kochany. Ona nie może sobie pozwolić na najdrobniejsze zaniedbanie.
Melvi zamyślił się.
- Zbóje wspominali coś, że wiedźma się wkurzy, bo Aëlve miał umowę na sztylet, nie na Feainne. I martwili się o jakiegoś Daniela, z eskorty Fei, jeśli dobrze zrozumiałem. Czemu nie mogła sama teleportować się po sztylet? To by ułatwiło sprawę.
Essi milczała.
- Musi być jakiś powód – trubadur przejął jej rolę w rozmowie i udzielił sobie odpowiedzi. – Może to ma związek z magią? Może nie można tego teleportować, bo straci moc?
- Cicho! – syknęła nagle anielica.
Spojrzał na nią zaskoczony. Położyła palec na ustach.
- Ktoś idzie – mruknęła. – Nie zatrzymuj się. O, cholera.
Trochę potrwało, zanim Melvi usłyszał kroki. I drugie tyle, aż zobaczył wychodzące z zaułka dwie zakapturzone postacie. Vico, zawołany aktor, nonszalancko przeczesał dłonią włosy i władczym gestem objął towarzyszkę. Postacie zastąpiły im drogę.
- Co to, teatr lalek czy bal przebierańców? – odezwała się niższa dziewczęcym głosem. – Wiedziałam, że czymś nas zaskoczą.
- Nie mamy za dużo pieniędzy – wymamrotał Melvi.
- Nie potrzebujemy waszych pieniędzy – w głosie wysokiego mężczyzny zabrzmiała drwina.
- Kamień spadł mi z serca – poweselał bard. – Dobrej nocy więc. Chodźmy, Lajila.
- Nie tak prędko. Chcemy tylko porozmawiać z... Lajilą. Swoją drogą, nie sądzisz, Lajilo, że Verissa to o wiele piękniejsze imię?
- Być może – nie dała się sprowokować Essi. Gorączkowo zbierała myśli, zachowując kamienną twarz. Skąd on znał jej imię? Skąd wiedział o kamuflażu? W życiu nie słyszała tego głosu ani takiego dziwacznego akcentu. Dwójka przybyszów zdawała się starannie kaligrafować każdą wymawianą głoskę. – Chciałeś chyba rozmawiać – przypomniała. – Nie krępuj się.
- Nie tutaj. Mamy ci do zaoferowania pewną... transakcję. Coś za coś.
- Nie musisz tłumaczyć na czym polega transakcja – parsknął trubadur. – Znamy to słowo.
Zakapturzony nie zwrócił na niego uwagi.
- No więc? – zniecierpliwiła się dziewczyna. – Decydujcie się, głodna jestem.
- Z jakiej racji mamy wam zaufać?
- Nie mamy żadnych racji – mężczyzna podszedł bliżej i nagle chwycił anielicę za nadgarstki, przypierając do ściany budynku. Tak błyskawicznie, że nie zdążyła zareagować. – To jest bardzo grzeczna prośba – wysyczał. – A moje prośby się spełnia, gdyż łatwo tracę cierpliwość.
Verissa uderzyła znienacka. Od dłuższej chwili zbierała siły, koncentrowała się. Zimny, nie oświetlający ciemności niebieskawy blask popłynął w stronę napastnika. Mężczyzna puścił ją, stracił równowagę i cofnął się kilka kroków. A potem wyciągnął rękę i wykonał jakiś gest. Falująca, rozmigotana powierzchnia zdawała się wahać przez moment, po czym zawirowała i zniknęła w jego dłoni. Ulica zakołysała się niebezpiecznie. Essi zorientowała się, że stoi pod ścianą i rozpaczliwie chwyta powietrze. Miała wrażenie, jakby ktoś uderzył ją z całej siły w żołądek, pozbawiając oddechu. To nie był dobry znak. Pokłady Mocy, które mogła wchłonąć, nie były nieograniczone. Co jakiś czas należało je odnawiać, a do tego potrzebne było starannie dobrane miejsce i czas.
A i to nie było teraz najważniejszym zmartwieniem.
- Masz temperament, aniołku – po głosie domyśliła się pod kapturem kpiącego uśmiechu.
Melvi dopadł jej i podtrzymał. Stanowczo odepchnęła jego ramię.
- Dobrze się czujesz? – szepnął. - Utrzymasz się?
Skinęła głową.
- Ma większą moc – odparła równie cicho. – Uważaj.
- Spokojnie – słuch mężczyzny dorównywał, jak się okazało, jego mocy. – Nie zamierzamy wam zrobić nic złego. Chciałaś mnie załatwić? Nie jesteś ciekawa, co mam ci do przekazania?
- Nie udawaj głupszego, niż jesteś – anielica odzyskała oddech i siły. - To nie było śmiertelne zaklęcie. Chciałam cię tylko nastraszyć. Myślałeś, że tak łatwo zaufam zakapturzonemu facetowi z ulicy? Nawet, jeśli zna moje imię?
- Nie tylko imię, Verisso Ailée. Co nieco o tobie wiem. Pozwól, że zyskam choć trochę zaufania, udzielając ci części tej wiedzy. Twoja matka, Elorelei, żyje. Nigdy już nie spotkała się z twoim ojcem. W ramach kary poddano ją niezbyt przyjemnemu zabiegowi wycinania pamięci – zrobił efektowną pauzę. Essi nawet nie drgnęła powieka. Wycinanie pamięci... Zagryzła wargi. To tak się tam kara za zbrodnię, jaką jest wymieszanie krwi...
- Och, nie martw się. Nie wyczyścili jej całkiem, bo co to by była za kara. Wystarczyło sprawić, by nie mogła sobie przypomnieć miejsca, w którym się z nim spotykała. Było odległe od jej miasta i już nigdy więcej tam nie trafiła. To nie wszystko. Była jeszcze jedna kara. Nielegalna. Widzisz, tu nie chodziło już tylko o romans z człowiekiem, z którego przypadkiem urodziło się dziecko. Twoja matka zamieszała się w bardziej zagmatwane sprawy i należało ją postraszyć. Została poddana sterylizacji. W bolesny sposób.
Melvi głupio rozdziawił usta i patrzył to na mówiącego, to na dziewczynę, to na Essi, z której twarzy uciekły kolory. Nikt jednak nie zwracał na niego uwagi.
- Kiedy? – Essi przerwała ciszę. – Kiedy to się zdarzyło? Kto to zrobił?
- Za dużo chcesz wiedzieć. Oboje znamy znaczenie słowa transakcja, prawda?
Zmrużyła oczy.
- Prowadź – powiedziała w końcu. – Mój towarzysz idzie z nami. I nic wam nie obiecuję. Wszystko zależy od tego, czego chcecie się dowiedzieć.
Kroki niosły się głuchym, jakby szeptanym echem. Dziewczyna, która szła z Melvim na przedzie, odwróciła się.
- Kilku drobiazgów – rzuciła beztrosko.
~*~
Feainne, jak większość elfów, potrafiła poruszać się całkiem bezszelestnie. Korzystała więc skwapliwie z tej cennej umiejętności, nie płosząc nawet śpiących w gęstwinie ptaków. Raz tylko rozległ się szelest w koronach drzew, który po chwili przerodził się w szum kliku par skrzydeł. Elfka znieruchomiała na moment, nie tracąc z oczu Taniela. Chłopak rozejrzał się i po chwili wahania poprowadził wierzchowca trochę w głąb lasu. Uznał widocznie, że pomimo zapadającej nocy lepiej nie rzucać się w oczy. Podążyła za nim i z pewnej odległości obserwowała, jak lokował się za zbitą osłoną z krzaków. Przywiązał jabłkowitą klacz do drzewa, uwolnił ją od ciężaru tobołków i podsunął obrok. Zwierzę z ulgą oddało się jedzeniu. Chłopak upewnił się, że klacz jest dobrze ukryta i skierował się z powrotem, najprawdopodobniej w poszukiwaniu choć śladu Fei. Zaczynał się chyba niepokoić.
Elfka kolejny raz zastanowiła się, czy warto ujawnić swoją obecność. Kusiło ją trochę, żeby po prostu pójść swoją drogą. Ten szczyl nie przyniesie jej przecież żadnych korzyści. Nie wiedziała, czy będzie w stanie znosić dłużej jego maślany wzrok i irytujące, pełne zakłopotania milczenie.
Z drugiej strony – umowa to umowa.
Fea westchnęła ciężko i wyszła ze swojej kryjówki. Rozłożyła płaszcz na ziemi, usiadła i zaczęła metodycznie przekopywać tobołki Taniela w poszukiwaniu czegoś do jedzenia.
~*~
- A więc? – Essi poczekała, aż za karczmarzem zamkną się drzwi i przesunęła spojrzeniem po dwójce nieznajomych. – Miło jest wiedzieć, z kim się rozmawia.
Karczma była niewielka i znajdowała się raczej na uboczu. Najwyraźniej cieszyła się powodzeniem klientów, którzy cenili spokój i nie lubili jak krew bijących się chlapie im do wina. I takich, którym zależało na dyskrecji.
Ledwie pojawili się na progu, właściciel, wysoki półelf o włosach białych jak mleko, zaprowadził ich do tylnej izby, oddzielonej od reszty pomieszczenia masywnymi drzwiami. Dziewczę wyglądające na jego córkę przyglądało się Melviemu i Essi z nieskrępowaną ciekawością. Bladoniebieski kolor włosów i zimny odcień skóry pozwalały się domyślać, że jej matka należała do plemienia wodnych nimf. Odwróciła się niechętnie, zawołana przez kogoś z zaplecza.
- Melvelinie.
Bard drgnął, usłyszawszy swoje imię, ale nie powiedział nic. Okoliczności zdawały się szeptać mu do ucha, że nie powinien się niczemu dziwić.
- Proszę, żebyś został tutaj – powiedziała miękko zakapturzona dziewczyna. Gdzieś w jej głosie kryła się groźba. Melvi spojrzał pytająco na anielicę, która skinęła głową.
- Zostań, Melvi – szepnęła. – I nie martw się.
- Wina i coś do jedzenia dla tego pana, na nasz koszt! – zawołała dziewczyna. Po chwili rozdzieliły ich ciężkie odrzwia.
Izbę pomalowano na nieskazitelną biel, a jedną ze ścian zdobił spory obraz, przedstawiający leśne jeziorko z wodospadem. Stół i ławy były stare, ale wypolerowane na błysk.
Mężczyzna zdjął kaptur, jego towarzyszka zrobiła to samo.
- Jestem Cain, jeśli już musisz wiedzieć – ozwał się chrapliwym, przyciszonym głosem.
- Vea Claire – poszła w jego ślady dziewczyna.
W świetle świec, które rozmieszczone były w przymocowanych do ścian świecznikach, Essi mogła w końcu przyjrzeć się ich twarzom. Cain miał ciemne włosy i wyraziste rysy. W oczach, patrzących na nią nad wydatnego nosa, błyskały zaczepne, ironiczne iskierki. Po chwili namysłu anielica uznała go za całkiem atrakcyjnego mężczyznę.
Vea uśmiechnęła się lekko, dostrzegając tę uważną lustrację. Ona z kolei miała niewiarygodnie długie, sięgające bodaj kolan włosy, a jej regularna twarz o wysokim czole była bez wątpienia obliczem osoby, która często się śmiała.
Essi nie było do śmiechu. Zwróciła pytające spojrzenie z powrotem na Caina.
- Verisso – zaczął. – Zapewne domyślasz się już, że skoro tak wiele wiemy o tobie, oczekujemy informacji innego rodzaju. Z jakiego powodu popadliście w konflikt z Aëlvem? Dlaczego wysłał część drużyny z jakąś kobietą na zachód, a sam tu został? Co ma z tym wspólnego Bellatrix?
Essi patrzyła na niego, a jej spojrzenie nic nie wyrażało. Cain pochylił się nad stołem w jej kierunku.
- Mamy wiele do zaoferowania w zamian – wysyczał. – Weź to pod uwagę.
Przerwało im wejście córki karczmarza. Wraz z nią wtargnął do izby zapach wina i pieczonego mięsa.
- Nareszcie! – Vea rzuciła się do pałaszowania dziczyzny. – Masz szczęście, Cain. Jeszcze trochę i znalazłbyś się na miejscu tego biednego dzika.
~*~
Wino falowało w dzbanie, postawionym na stole ręką karczmarza. W nietkniętym kubku też falowało. Mięso stygło. Melvi nie miał apetytu. Noc przeobrażała się, ustępując przed szarością świtu, a oni ciągle nie wychodzili. Trubadur nieufnie zajrzał do kubka i powąchał zawartość. Dlaczego Essi nie wychodzi? Najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie samo się nasuwało.
Melvi nie wiedział, czy wydałby sprawę drużyny za cenne dla siebie informacje. W jego przypadku takie informacje po prostu nie istniały.
Nie było jednak łatwo ukryć przed nim emocji. Zauważył zmianę na twarzy Essi, gdy zakapturzony przybysz mówił o jej matce.
Nie, nie zdziwiłby się, gdyby coś im sprzedała.
Nerwowo potarł dłonią czoło i jednym łykiem wychylił falujący trunek.
~*~
Sztylety. Zależało im na sztyletach. Z pewnością znali więc Bellatrix, liczyli tylko, że jej zeznanie rzuci na sprawę nowe światło. Miała jedną oczywistą przewagę – Cain i Vea (może należy raczej mówić: ich zleceniodawcy), mimo sporej wiedzy, nie wiązali Aëlvego z czarodziejką. Nie przyszło im do głowy, że magowie także zatrudniają morderców. Było to co najmniej dziwne.
Mogli więc nie wiedzieć, że sztylet znajduje się w okolicy.
- Znacie Aëlvego? – zapytała w końcu.
Cain skinął głową.
- Zdegradowany szlachcic, najemny morderca. Według wielu, najlepszy na całej Północy. Dlaczego pytasz? Znasz go, jak mniemam... całkiem nieźle.
Vea parsknęła cicho, zakrywając usta dłonią.
- Za wszelką cenę chcesz mnie sprowokować – anielica odchyliła się nieco w tył, opierając się o ścianę. – Wiedz, że ci się nie uda, kochanie. Do rzeczy. Ze zbójem mamy własne porachunki. Jeśli szukacie sztyletu, dorwijcie się do Bellatrix – dodała prosto z mostu. Jeśli potwierdzą, mam jedną pewną informację. Jeśli naprawdę Bella ma sztylet...
Nie potwierdzili. Byli sprytni.
- Zgadłaś – wargi Caina zadrgały w uśmiechu. – Nie ma co ukrywać. Jesteś za inteligentna i za spostrzegawcza, żeby się nie domyślić. Jaki mógłby być inny powód, dla którego śledzimy grupkę włóczęgów? Wiemy, że to cacko było w posiadaniu jakiejś elfki. Co dalej?
- Bellatrix ma nas prawdopodobnie pod obserwacją. Prowadzi sekretną bitwę z własnym mężem, handlarzem niewolników – Essi uważnie dobierała słowa. – Tylko że on nie ma pojęcia, kto jest jego przeciwnikiem. W Sequisse szarpali się o nas jak dwa psy. Zmiany stron, wzajemne mordowanie... Udało nam się wymknąć w tym zamieszaniu. Znacznych przeciwników zyskaliśmy w tak krótkim czasie.
- Jakim cudem nie dorwała was do tej pory?
Nie dorwała? Jesteśmy w cholernym potrzasku.
- Są wśród nas osoby, które umieją to i owo.
Vea i Cain spojrzeli po sobie, dziewczyna skinęła twierdząco.
- A Aëlve? Skąd ten się tu wziął?
Essi postanowiła zaryzykować. Czas sypnąć asem z rękawa.
- Aëlve – powiedziała powoli – jest tu na zlecenie Bellatrix.
Dwójka milczała przez dłuższą chwilę. Nie zdołali ukryć zaskoczenia. Pierwszy otrząsnął się on. Już otwierał usta, żeby zadać kolejne pytanie.
- Nie – uprzedziła go anielica. – Wystarczy. Teraz ja słucham.
~*~
Wracali niespiesznym krokiem, obserwując budzące się miasto. Rzemieślnicy pokrzykiwali na zaspanych uczniów, woźnica smagał batem konie, sklepikarze rozstawiali kramy, z podrzędnych zamtuzów wyrzucano klientów, którzy trochę się zasiedzieli. Słowem – życie intensywnie kwitło.
- Męcząca noc, co? – zagaił Melvi, usiłując znaleźć neutralny temat do rozmowy. Lepiej by było, gdyby zagadał o pogodzie, bo Essi spojrzała na niego z ukosa.
- Zasługi twoje są nieocenione – odrzekła z odrobiną sarkazmu. – Ale nie myśl sobie, że to koniec, Vico.
- Jasne – westchnął markotnie. – Jaki plan na dzisiaj?
Znajdowali się w południowo-wschodniej części Ancelstierre i ich oczom ukazały się właśnie w całym swoim przepychu miejskie ogrody. Mieszkańcy tego miejsca dbali o przyrodę i otaczali ją szczególną czcią. Powszechny był tu kult Matki Rozkwitającej Natury, który nie posiadał swoich chramów. Modły do bogini natury składano właśnie w ogrodach.
O tej porze było tu prawie pusto. Tylko spomiędzy bujnej trawy wyłoniła się niczym leśny krasnal głowa miejscowego pijaczyny, który zadomowił się w przybytku Matki – gdyż tak poufale nazywano boginię w tych okolicach.
Verissa i Melvelin wybrali jedną z ławeczek w ustronnym zakątku parku.
- Jestem umówiona po zachodzie słońca.
- Ach, tak... Ile razy musisz się z nim przespać, żeby się w końcu czegoś dowiedzieć? Będziemy tu chyba siedzieć do usranej śmierci.
Anielica żachnęła się z oburzeniem.
- Zamknij się! Myślisz, że tak łatwo grać dziwkę? On mi chciał zapłacić! Co za upokorzenie, miałam ochotę wepchnąć mu tę sakiewkę do gardła! – gwałtownym ruchem wyrwała Melviemu z ręki niedojedzone jabłko i z rozmachem cisnęła je w różaną rabatkę. Kilka białych płatków opadło powoli, z rezygnacją. - Nigdy nie zrozumiem, jak kobieta może się w taki sposób poniżać.
Bard milczał.
- Wiesz, Lajila... – zaczął w końcu ostrożnie, uznając że minęła chwila wybuchu. – Nie mogłabyś go tak... z innej mańki? Widziałem dziś niezły popis w twoim wykonaniu. Nie masz w zanadrzu czegoś podobnego?
- Mam to i owo – uspokoiła się już. - Rozeznawałam się w sytuacji, dziś działam.
- To dobrze. A ja?
- Rób, co uważasz.
Oboje starannie omijali temat nocnej rozmowy z dziwnymi przybyszami. On czuł, że to delikatna sprawa i przy niedyskretnym pytaniu jej złość posłałaby go jak to jabłko w kłujące krzaki. A ona błogosławiła los, ze można było tego uniknąć.
~*~
Aëlve czekał, z nudów rzucając kamykami w przelatujące gołębie i małe, zabłąkane w miejskiej puszczy miodojady. Spłoszone ptaki zrywały się wśród trzepotu skrzydeł. Miało się ku zachodowi i ciepły dzień nabierał już rześkiego posmaku wieczoru.
Nie dziwiło go, że Bellatrix wybrała na miejsce spotkania właśnie miejskie ogrody. Zielonookiego mordercę rzadko cokolwiek dziwiło. Miał zwyczaj szanować – albo przynajmniej tolerować - fanaberie swoich zleceniodawców. A ona miała fanaberie, odkąd tylko pamiętał. Zatrudniała go od czasu do czasu od ładnych paru lat i znał ją na tyle, na ile można kogoś poznać z profesjonalnych rozmów i reakcji, kiedy wykonanie zlecenia kończyło się fiaskiem (na szczęście, Aëlvego rzadko spotykały takie wpadki). I z plotek.
Wiedział, że jej mąż, niezmiernie ważny gracz w ryzykownym hazardzie, jakim był handel niewolnikami, uważał ją za przykładną małżonkę, dla której paranie się magią było tylko kolejnym nieszkodliwym kaprysem. Aëlve uśmiechnął się pod nosem z politowaniem. Taki chytry spryciarz, biegły w oszukiwaniu i nie dawaniu się oszukiwać, a pozwolił się tak omotać.
Sam miał ją bardziej za niezwykle bystry i utalentowany umysł, dążący bezwzględnie do celu, niż za kobietę. Ani jako młodzik z mlekiem pod nosem, ani jako dojrzały mężczyzna nie patrzył na nią tak, jak na wiele innych niewiast. Wiedział też, że w przeszłości – być może bardzo dalekiej – łączyło ją coś z tym elfim czarodziejem. Trafiła kosa na kamień, pomyślał, szukając wzrokiem kolejnego skrzydlatego celu. Starcie charakterów było nieuniknione. Musieli sobie wzajemnie mocno podpaść.
Miał wszelkie powody, by podejrzewać, że chodziło o sztylety.
- Aëlve.
Zza krzewów, otaczających odosobnione miejsce, wyłoniła się postać szara jak zmierzch, który zapadał już w mieście. Mężczyzna wstał i pochylił głowę w niedbałym ukłonie, a przez myśl przemknęło mu, że jej głos zabrzmiał inaczej niż zwykle.
Jakby była wściekła.
- Trafne spostrzeżenie, moja prawa ręko – wysyczała postać jadowicie i zsunęła z głowy kaptur. Morderca skrzywił się lekko. Jak zwykle nie krępowała się czytać w jego umyśle.
- Coś nie tak? – zapytał spokojnie.
Podeszła bliżej, celując w niego palcem wskazującym. Jej wąskie oczy zwęziły się jeszcze bardziej. Zdawało się, że sypną zaraz gradem śmiertelnie zatrutych strzał.
- Owszem – fuknęła ze złością. – Bardzo nie tak. Elfka zbiegła.
- Jak to – zbiegła? Tak po prostu? Kiedy?
- Dzisiaj. Tak po prostu wymordowała twoją doborową eskortę i uciekła. Wśród trupów nie było tylko jednego z nich. Młodego bruneta, którego zwerbowałeś w Sequisse.
Aëlve zacisnął wargi w wąską kreskę.
- Taniel. Dostanę gówniarza w swoje ręce i pożałuje jeszcze, że się urodził.
- Mam nadzieję. Ale to nie załatwia sprawy. Gdyby ktoś inny dopuścił do podobnego zaniedbania, obcięłabym mu genitalia i kazała zjeść. Na surowo. Ty jesteś zbyt cenny, by pozbawiać cię tak istotnego... narzędzia. – Bez wątpienia była to kpiąca aluzja do Feainne.
- Wierzę, pani. Poza tym, nie przepadam za surowizną.
Niewidzialna obręcz zacisnęła się nagle na jego szyi, nie pozwalając oddychać. Zabójca zachłysnął się i podniósł ręce do gardła. Przez chwilę Bellatrix z satysfakcją obserwowała, jak próbował chwycić powietrze, a potem obręcz puściła równie niespodziewanie.
- Nie racz mnie swoimi żarcikami – syknęła – i nie pokazuj mi się na oczy, dopóki nie wykonasz zadania jak trzeba. Jutro pojedziesz szukać zguby. I tym razem nie spartaczysz.
- Bez obaw, pani. W ramach rekompensaty przywiozę ci zwłoki Taniela i będziesz mogła obcinać, co tylko zechcesz.
Czarodziejka zmarszczyła gniewnie brwi, ale poniechała dalszego wyciągania konsekwencji za bezczelność tego szaleńca. Był przecież prawdziwym profesjonalistą, a takich nie spotyka się w każdej karczmie. Znał swoją wartość, skubaniec.
~*~
Od razu zauważyła, że coś jest nie tak. Aëlve wszedł do karczmy późnym wieczorem, w nie najlepszym nastroju. Zamienił kilka słów z oberżystą i wysypał na ladę parę srebrnych monet, które natychmiast zmieniły właściciela. Nowy posiadacz pieniędzy uprzejmie skinął głową, powiedział coś, a morderca wskazał ręką w górę. Kolejne skinięcie i oberżysta wrócił do własnych zajęć.
Aëlve rozejrzał się i dopiero, kiedy ją zauważył, Essi zdecydowała się podejść i zarzucić mu ramiona na szyję, stając się znów Lajilą. Rozchmurzył się nieco na jej widok.
- Czymkolwiek się martwisz – szepnęła, dotykając ustami jego ucha – znam na to lekarstwo. Chodź, Lainwen.
Z uśmiechem objął ją i poprowadził na piętro.
Kiedy zamknęły się drzwi i przekręcony został klucz w zamku, Aëlve zrobił coś zaskakującego. Nie wiadomo skąd i jak, w jego dłoni pojawił się lekki miecz, którego brzeszczot dotknął szyi anielicy. Essi zastygła w bezruchu, widząc niebezpieczny błysk w zielonych oczach. Ostrze wolniutko sunęło w dół, a on najwyraźniej bawił się jej zdziwieniem. Pozornie niedbale machnął bronią, mistrzowsko przecinając wstążki wiążące jej bluzkę. Wszystkie, co do jednej. Napięcie prysło i Essi wewnętrznie odetchnęła z ulgą.
- Wariat – roześmiała się. – Taki ładny gorset, nie wstyd ci? Co ja teraz na siebie wło...
Nie pozwolił jej dokończyć.
- Odpręż się, kochanie – wymruczała kilka chwil później. – Zapomnij w końcu o tych zmartwieniach.
- Już zapomniałem.
~*~
Essi wsparła się na łokciu i delikatnym, uspokajającym ruchem wodziła palcami po szyi i torsie kochanka. Jeszcze moment, kilka chwil, niech ostygną ciała i wyrównają się oddechy. Był odprężony, w lepszym nastroju i absolutnie nic nie podejrzewał. Wszak obok niego leżała tylko kurtyzana, inteligentna wprawdzie i zdolna, nie wspominając już o zaletach fizycznych, ale czy nie spotykało się czasem takich? Taka kobieta nie mogła nic zrobić mordercy, nie dość że świetnie wyszkolonemu, to jeszcze podchodzącego do swego zawodu z zamiłowaniem, jak do szczególnego rodzaju sztuki.
Essi uśmiechnęła się i spojrzała mu głęboko w oczy.
Wyciszasz się, uspokajasz... Patrz na mnie. Dobrze.
Powoli położyła mu palec na czole.
Spójrz, niebo odwraca się do góry nogami. Ogarnia cię całego. Patrz na mnie!
Ujęła go za skronie, przymknęła oczy. Głowa mordercy opadała ciężko. Czuła, jak z jej umysłu rozwijają się jakby na niewidzialnych szpulkach srebrzyste nitki, spływają po szyi, poprzez ramiona aż po opuszki palców...
Otwierasz umysł. Jedne drzwi, kolejne... Zaufaj mi.
Zielone oczy zamgliły się, tylko na dnie źrenic można było dostrzec słabe, drobniutkie iskierki, końce srebrnych nitek. Umysły połączyły się.
- Mów – szepnęła. – Mów, Aëlve. Widziałeś się dziś z Bellatrix?
- Tak... – jego głos był drewniany, bezosobowy.
- Co ci powiedziała?
- Wściekła... syczała jak wąż... Taniel... pożałuje. Posiekam na kawałki...
- Co mówiła Bellatrix? – powtórzyła cierpliwie.
- Elfka... wymordowała... skąd miała broń? Musiał jej pomóc.
- Kogo wymordowała?
- Wszystkich... uciekła. W pogoń... w tę stronę... spotkamy się. Oboje pożałują... zdzira.
Anielica opanowała ogarniające ją uczucie ulgi i indagowała dalej. Połączenie było słabe, Mocy ubywało, w każdej chwili mogło się przerwać.
- Co z przyjaciółmi elfki?
- Do nogi... wybić do nogi... Op... oprócz Wilczycy i elfiego czarodzieja... Bella wie najlepiej...
- Czy Bella ma już jakiś magiczny sztylet?
- Wybić... wszystkich...
- Aëlve, spójrz na mnie – przytrzymała uparcie osuwającą się głowę. - Patrz mi w oczy. Czy Bella ma magiczny sztylet?
- Kolejny... kolejny... trzeba zdobyć. Razem z rudą elfką... Zlecenie.
- Czy to ty zdobyłeś dla niej tamten sztylet?
- Zależy jej na nich... ciągle szuka... Nadaje dziwne imiona... Aine, Caerme... jest też trzeci... Nie wiadomo...
- Ty dostarczyłeś jej Aine?
Od słowa do słowa, w nieustannym skupieniu na utrzymaniu więzi, dzieląc uwagę między pytania i odpowiedzi, zdołała wydusić z niego ciekawe informacje. Fea zyskała sojusznika i uciekła, Aëlve następnego dnia wyruszał w pościg. Bellatrix, zgodnie z podejrzeniami Verissy, była posiadaczką sztyletu Aine, który nieraz próbowano jej odebrać. Stoczyła o niego zapewne niejedną walkę, a narzędziem był Aëlve. Łączność urywała się ciągle i anielica nie zdołała dowiedzieć się, kto połakomił się na magiczne ostrze i przegrał. Dowiedziała się jednak, że sztylety, transportowane przez portal, mogłyby narobić niezłego zamieszania w polu magicznym, zaalarmować wyczulonych poszukiwaczy, a nawet stracić cząstkę mocy. Zrozumiała teraz, jakim błędem było parokrotne otwieranie teleportów podczas podróży. Zostawiali dla Bellatrix tak wyraźne ślady, jakby rozwijali za sobą czerwony dywan.
Feainne została odesłana do Sequisse jako źródło informacji i ewentualny przedmiot szantażu. Zabójca został w mieście z zamiarem ścigania drużyny, a w razie niepowodzenia, miał postawić ultimatum, które już odgadli. Elfka za sztylet.
W końcu więź urwała się nieodwracalnie. Essi próbowała podtrzymać ją rozpaczliwym wysiłkiem, ale głowa mordercy opadła miękko na poduszkę, a powieki zatrzepotały i zamknęły się. Anielica klęła w myślach. Gdyby nie słabnąca Moc, mogłaby być może dowiedzieć się więcej, choć tak naprawdę hipnoza nie podlegała żadnym schematom i mogła się sprawdzić lub zawieść w każdej sytuacji. Nie minął długi czas, kiedy Aëlve przetarł czoło wierzchem dłoni i rozejrzał się, lekko zdezorientowany.
- Zasnąłem?
- Mhm – jej pogodny wyraz twarzy był tym razem o wiele bardziej szczery. - Nie chciałam cię budzić. Pomyślałam, że jesteś zmęczony.
Jego oczy błysnęły lekko.
- Nie tak łatwo mnie zmęczyć – odparł z filuternym uśmieszkiem i pocałował ją w szyję, jednocześnie przyciągając mocniej do siebie.
Rzeczywiście, pomyślała ze zdumieniem kilka chwil później. Nie tak łatwo. Zazwyczaj spotykała się po hipnozie ze stanem ogólnego oszołomienia, a delikwent dochodził do siebie o wiele dłużej. Najwyraźniej Aëlve nie podpadał pod definicję zwykłego człowieka.
~*~
Taniel zaczął tracić nadzieję, że ją znajdzie. Jak stado robaków toczyły go męczące wątpliwości – nie udało jej się czy go wystawiła? Może jest już daleko stąd, związana i zamknięta na trzy spusty w powozie albo wolna i szczęśliwa bez niego? Sam już nie wiedział, która możliwość była okropniejsza. Myśl, że elfka znajdzie się bezbronna w rękach Aëlvego lub jego zwierzchnika, czy to, że świadomie pozbyła się jego towarzystwa?
Chłopak ze złością kopnął pień drzewa i uderzył w niego pięścią. Wysoki buk przyjął to z godną obojętnością. Nie takich dziwaków widywał w ciągu swego długiego życia.
- Idiota – szepnął Taniel. – Przestań o niej myśleć. Kim ona jest? Zwykłym jeńcem!
Ma tak cudowne oczy... Taniel nigdy jeszcze nie widział takich oczu. Migotały jak najprawdziwsze gwiazdy. A kiedy się uśmiechała, słońce zaczynało mocniej świecić, a serce chłopca wyprawiało tam w środku jakieś przedziwne podrygi. A jej nogi...
- Kretyn – skarcił się i skierował kroki z powrotem do obozowiska.
Jakież było jego zdziwienie, gdy przy pozostawionych rzeczach zastał właścicielkę oczu, uśmiechu, nóg i innych boskich atrybutów, najspokojniej w świecie zajadającą ser z jego tobołka i popijającą cienkim winem z jego manierki. Serce od nowa zaczęło swoje głupie harce.
- Twardy ten ser – rzuciła beztrosko, nieświadoma (czy raczej udająca nieświadomą) wywołanego wrażenia. – A wino słabe. Ale lepsze to niż nic. Ruszamy w drogę?
Obok jabłkowitej klaczy stał gniady ogier, co rusz parskając i potupując niecierpliwie,
- Nie chcesz, eee... odpocząć? – wyjąkał z niemałym trudem.
- Wolałabym jednak jechać. Im więcej drogi zrobimy w nocy, tym lepiej.
- W drogę więc.
- Jest stąd jakiś bezpieczny szlak do Canterroy?
- Do... – gdyby Taniel teraz coś jadł albo pił, zapewne zakrztusiłby się śmiertelnie. Przerwał przywiązywanie juków i patrzył na nią w niebotycznym zdumieniu. – Dokąd?!
- Nie lubię się powtarzać – mruknęła elfka. – Co cię tak dziwi?
- Przecież to jest z grubsza w tym samym kierunku co Ancelstierre! Wpadniemy w łapy Aëlvego!
- Dlatego pytam o inny szlak, baranie!
- Nie ma. Pozostaje przedzieranie się przez chaszcze – powiedział zgryźliwie. – Aż zostawimy na pamiątkę kości w tej gęstwinie. W tamtych lasach działa magia, nie wiedziałaś o tym? Teraz nie masz w drużynie czarodzieja. Ani nikogo, kto zna drogę tak dobrze.
Elfka przygryzła wargę. Faktycznie, ten istotny aspekt umknął jej uwadze.
- Wolę zostawić kości w lesie niż w pracowni Bellatrix – odparowała jednak. – Poza tym jestem elfką, u licha! Zorientuję się w takim miejscu lepiej niż ty. Zresztą na razie nic nam w tych lasach nie grozi. Później, jak zajdzie potrzeba, wyjedziemy na główny trakt.
- Może jednak jedźmy na północny wschód? Rozumuję tak, że im dalej od Aëlvego i Sequisse, tym lepiej.
- Canterroy – nie ustępowała Fea. – Moja drużyna zapewne jest już w drodze.
- Ta drużyna, która cię opuściła w niebezpieczeństwie?
- Taniel... – jęknęła i ukryła twarz w dłoniach, jakby coś w niej nagle pękło. Pokręciła głową, chcąc widocznie odpędzić jakąś myśl. – Ty nie wiesz... nie rozumiesz.
Podszedł bliżej, przytulił ją, niezdarnie i z wahaniem, uspokajającym gestem pogłaskał po plecach.
- To nie oni mnie opuścili, to ja od nich odeszłam. Powiedziałam im, że znalazłam swoją szansę na szczęście... Pozłościli się trochę, były niemiłe słowa, ale w końcu zrozumieli. Odeszłam od przyjaciół z... z tym mordercą! Porzuciłam ich, bo mi... tyle naobiecywał... Podły gad! Och, Taniel... Ile to już dni minęło? Oni do tej pory myślą, że jestem szczęśliwa. Pojechali pewnie swoją drogą...
Chłopak milczał, zaskoczony potokiem słów. A więc to tak. Zakochała się. Znał swego pracodawcę bardziej z opowiadań niż osobiście, gdyż niedawno dopiero przystąpił do jego drużyny, ale Aëlve wyglądał mu nie tylko na profesjonalnego zabójcę, ale także zawodowego łamacza serc. Nie wahał się zapewne przed niczym.
- Czas ruszać – powiedziała po długiej chwili, już normalnym głosem. Lekko wskoczyła na konia, Taniel przytroczył tobołki i poszedł za jej przykładem. Miękka warstwa mchu stłumiła tętent kopyt.
Noc przemijała, puszczę ogarnął świeży poranek, a oni wciąż kluczyli wśród gęstwiny, to bliżej, to dalej od głównego szlaku. Co jakiś czas między drzewami migał strumień o niewiadomej nazwie, wyznaczając drogę.
~*~
- Aleesha... Aleesha! Obudzisz się wreszcie?
Ktoś potrząsnął lekko jej ramieniem.
- Hę?
- Wszyscy niewiele spaliśmy, mała – w oparach senności z trudem udało jej się rozpoznać głos Garetha. – Zjedz coś, prześpisz się trochę w siodle.
Nadludzkim wysiłkiem woli zmusiła się, żeby usiąść i przetrzeć oczy. Drużyna kręciła się już koło koni, przemywała twarze w strumieniu i pogryzała w pośpiechu kawałki chleba. Dziewczyna pomyślała, że wszyscy z dnia na dzień wyglądają na coraz bardziej zmęczonych. Desiree coraz rzadziej pocieszała resztę, zupełnie jakby sama traciła nadzieję, Erredin zrezygnował z wymądrzania się i odzywał się tylko, kiedy było to absolutnie niezbędne, a Szarka marudziła, nigdy nie marnując okazji do przeklinania i ofukiwania wszystkich dookoła. Ona sama czuła, że ubywa jej energii. Tylko Gareth, niezawodny Gareth, wydawał się nie zmieniać, i to podtrzymywało ją trochę na duchu.
Dopiero trzy dni później humory uległy jako takiej poprawie. Zaczęło się od tego, że ślad powozu tworzył zakole przy polance, gdzie eskorta Fei musiała popasać. Erredin stwierdził, iż wypada zbadać to miejsce, jako że wyglądało na pierwszy postój od długiego czasu, więc zeskoczyli z koni i rozeszli się po okolicznych krzakach. Gareth został na miejscu, oferując się przypilnować wierzchowców. Aleesha patrzyła bez przekonania na ślad paleniska i przerzedzoną, najprawdopodobniej wyjedzoną przez konie trawę. Co tu zobaczą nowego? Fei pewnie nawet nie wypuścili z powozu.
Caerme klęczała niemal z nosem w trawie, w poszukiwaniu choćby najdrobniejszego znaku. Wzdrygnęła się nagle i zerwała się odruchowo.
- Co to? – Aleesha podeszła bliżej.
- Krew – powiedziała Wilczyca zachrypniętym głosem.
Obie opadły na kolana, nerwowo rozgarniając źdźbła i listki. Rzeczywiście, na trawie, kamykach i liściach paproci widniały plamy zakrzepłej krwi. Ślad sugerujący, że ranny czołgał się albo był wleczony prowadził dziewczęta w stronę najgęstszych krzaków.
To właśnie z tamtej strony rozległ się nagle zduszony głos Erredina.
- Chodźcie tu! Wszyscy!
Caerme rzuciła się biegiem, potrąciła przyjaciółkę, rozdarła rękaw tuniki o ostre gałęzie i pierwsza była przy czarodzieju.
W krzakach leżały trzy trupy. Trzech mężczyzn. Aleesha poczuła jak ulga ugina pod nią nogi.
Udało jej się!
Erredin przykląkł i z obojętną twarzą zbadał zwłoki.
- Nie dalej jak wczoraj – zawyrokował. – Trzeba przeszukać okolicę.
Innych śladów nie znaleźli. Wyglądało na to, że elfce tym razem naprawdę się powiodło.
- Ale jak? – zapytał Gareth. – Nie mogła przecież mieć broni.
- Ślady wskazują, że jednego zabiła przy wodopoju, dwóch pozostałych w obozowisku. Liczy się fakt. Gdyby była ciężko ranna, nie odeszłaby za daleko. Więc żyje.
- No dobrze – odezwała się Desiree. – Mamy więc jeden dość istotny znak zapytania. A mianowicie: dokąd pojechała?
Zapadło milczenie. Nawet Szarka nie miała nic do powiedzenia.
- Obawiam się najgorszego – przerwał ciszę czarodziej. – Canterroy.
- Niemożliwe – szepnął Gareth. – Przecież wie, że ten morderca będzie się tu kręcił. Do Ancelstierre i Canterroy prowadzi do pewnego momentu ten sam szlak, który rozwidla dopiero się niedaleko przed Ancelstierre, jeśli dobrze pamiętam. Nie byłaby tak głupia.
- Powiedzieliśmy jej, że tam jedziemy, czyż nie? Mogła więc tam się skierować.
Mina Szarki była, delikatnie mówiąc, nietęga.
- Czy to oznacza, że się minęliśmy?
- Na to wygląda. Nie jest to oczywiście jedyna możliwość, więc najpierw musimy poszukać śladów i ustalić najbardziej prawdopodobny kierunek. Przykro mi – powiedział łagodniej do zrozpaczonej dziewczyny. – Wszyscy chcemy ją uratować, wierz mi, Caerme. Ale tu potrzebna jest też logika, nie tylko szaleńczy pościg.
~*~
Tak, pomyślał Melvi. Nie były to dla niej za lekkie dni. Ledwie udało mi się ją odwieść od ciśnięcia tej fatalnej sakiewki daleko w las, na zatracenie. Oddała mi pieniądze, mówiąc, że nie chce ich nawet dotykać. Szkoda tylu złotych monet. Sądząc po ich ilości, Aëlve musiał ją naprawdę docenić.
Wydaje się, że wraz z pozbyciem się pieniędzy, pozwoliła im oddalić się w dalsze rejony pamięci.
Bardziej dręczy ją coś innego.
Bard zamknął oczy i pod powiekami przemknęły mu tamte wydarzenia. Dwie zakapturzone postacie, błękitne światło, Essi zwijająca się z bólu i łapiąca rozpaczliwie oddech, gospoda, zamykające się drzwi.
Jak dużo im ujawniła? Czy powie o tym drużynie?
Na razie od drużyny oddzielał ich Aëlve.
|
|