Ettariel Ancalimë
(Nie)legalna Wampirzyca
Dołączył: 06 Cze 2005
Posty: 1951
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: z Haremu Aëlvego
|
|
- O, kurwa – zgrzytnął zębami Ostry. – Na wszystkie pioruny… Natan!
Klęczał przy bezwładnym kształcie, który jeszcze dziś był jego towarzyszem podróży. Przypuszczając, że Natan najzwyczajniej w świecie schlał się, chciał podnieść go i zawlec do wynajętej izby, lecz chłopak lał się przez ręce i był jakoś dziwnie ciężki. Przy słabym świetle ogarka Ostry obmacał klatkę piersiową młodszego kolegi – nienaruszona. Pochylił się nad gardłem…
Ogarek zgasł, jakby zdmuchnięty, choć w stajni nie czuło się najlżejszego powiewu. Cisza i ciemność otuliły mężczyznę na kształt lepkiej, gęstej smoły.
- Mówią, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
Dziewczęcy głos, który wypowiedział te słowa, w groteskowy sposób kontrastował z grozą sytuacji, lecz Ostry nie zastanawiał się nad tym. Zanim zapanował nad dławiącym mu gardło niepokojem, jego dłoń bez udziału świadomości odszukała za pasem rękojeść noża, palce zacisnęły się na niej pewnie i stanowczo. Daremnie jednak obracał głową na wszystkie strony i mrugał zawzięcie: żaden kształt nie zarysował się we wszechobecnej ciemności.
Dziewczyna zachichotała przenikliwie.
- Nie wysilaj się tak, kochaneczku, i zostaw tę zabawkę. Pokaleczysz się jeszcze i jaki będzie z ciebie pożytek?
Nie wątpił już, że ma do czynienia z jakąś ciemną mocą. Wolną dłonią nakreślił w powietrzu znak, który poradził mu kiedyś, jak na ironię, Natan, jako ochronę przed wszelkimi demonami. Sam zawsze wyśmiewał tę dziecinną wiarę w gusła, lecz teraz gotów był zmienić poglądy, jeśli miało to uratować mu życie.
- Ostry – rozległo się nagle tuż przy jego uchu. Morderca drgnął i błyskawicznie pchnął nożem w tę stronę, wkładając w to całą swą silę. Cios trafił w próżnię, a jego impet sprawił, że Ostry runął jak długi na klepisko, żałośnie wymachując rękami w poszukiwaniu oparcia. Gdzieś w pobliżu zatupał i szarpnął się koń.
- Kim jesteś? Czego chcesz ode mnie? – Spróbował namacać nóż, który wypadł mu z dłoni, bezskutecznie.
- Pogadać. Ot tak, jak starzy znajomi… No, prawie – uzupełniła uczciwie. – Szybki jesteś, jak na człowieka, i nawet odważny. Szkoda by było, gdybyś miał dołączyć do swego przyjaciela… Nawiasem mówiąc, to jemu zawdzięczasz przyjemność tej konwersacji. Jeśli wolisz, mogę zapalić światło. I tak widzę twą brzydką gębę, więc co za różnica.
- Wspaniałomyślna jesteś, jak na demona – wymamrotał, usiłując się podnieść. Musiała rzucić na niego jakiś czar paraliżujący, gdyż nie bez trudności udało mu się przyjąć pozycję siedzącą. O wstaniu nie było nawet mowy; nogi miał jak z waty.
Wnętrze stajni zalał żółty, rozchwiany blask.
Pierwszą rzeczą, która ukazała się oczom Ostrego, były nogi. A dokładniej, uda. Przez chwilę gapił się na nie, nie mogąc się zdecydować, czy skierować wzrok w górę czy w dół, ale dziewczyna rozwiązała jego problem, siadając naprzeciw. Oparła się wygodnie o ścianę i wyciągnęła nogi przed siebie. Łydki miała starannie obwiązane rzemykami sandałów.
Spojrzał wyżej, czując zawroty głowy. Napastniczka przyglądała mu się badawczo, z lekkim uśmieszkiem. Na jej bladej twarzy wykwitały intensywne rumieńce, a oczy błyszczały jak w gorączce. Gdyby nie ten błysk i nieco zbyt czerwone wargi, wyglądałaby absolutnie niewinnie.
- Ładna jestem, wiem – powiedziała skromnie. – Twój kumpel dał się na to złapać. Nie wiedział zbyt wiele. Głupio zrobiłam, że nie zabrałam się od razu za ciebie… Dobra, przejdźmy do rzeczy. Bellatrix Balzini. Widziałeś ją kiedyś?
Po plecach mordercy przeszedł lodowaty dreszcz. Po wykonaniu zlecenia poczuł się niemal bezpiecznie, wierząc, że brudne sprawki magików już go nie dotyczą. Że zapłacą mu, a on oddali się bezpiecznie i od tej pory będzie przyjmował już tylko zwyczajne, pospolite zlecenia od magnatów i bogatych kupców.
- Nie – zaprzeczył, macając wokół w poszukiwaniu czegoś ciężkiego. Czy demona można unieszkodliwić porządnym ciosem w łeb? Choć na chwilę, by dać sobie czas na ucieczkę. A może lepiej wbić w serce jakieś ostre narzędzie? Dlaczego, u licha, nie słuchał uważniej Natana?
Dziewczyna roześmiała się, mrużąc oczy jak rozbawione dziecko. Dopiero teraz dostrzegł, że trzymała w ręku jego nóż.
- Czym chcesz mnie załatwić? Wiązką słomy? Czy spojrzeniem?
Szybkim ruchem wyciągnęła coś z małego tobołka i zanim zdążył się zorientować, chwyciła go za ramiona, przewróciła i usiadła mu na plecach. Szarpał się, lecz wykręciła mu ręce z nadludzka siłą, po czym skrępowała je sznurkiem. Cienkim i mocnym, boleśnie wrzynającym się w nadgarstki.
- Więc jak będzie? Znasz Bellatrix?
- Nie widziałem jej nigdy, przysięgam… - wystękał. - Tylko Aëlve ma ten zaszczyt…
- Ale bywałeś w jej domu, tym na czwartym poziomie.
- Em… zdarzyło mi się.
- Dobrze – ucieszyła się Vea. – Zaprowadzisz mnie tam.
*
Zachodnia brama Sequisse była zatłoczona niemal każdego letniego dnia, i to bynajmniej nie przez podróżnych, lecz przez mieszkańców miasta, ściągających tłumnie na targ owoców. Jabłka, gruszki, morele, sprowadzane z południa figi i daktyle, obfitość orzechów i bakalii – nigdzie indziej w okolicy nie było tak dużego wyboru jak tu. Od samego rana przez bramę ciężko wtaczały się wozy obładowane towarem, kupcy pokrzykiwali na pomocników, by szybciej rozkładali stragany, a pierwsi klienci – głównie służący z bogatych domów - snuli się po pustawym jeszcze placu.
Jedna z handlarek, drobna, szczupła niewiasta o wyniosłym wyrazie twarzy, zrugała właśnie służącą za ospałość i zamaszyście kopnęła w siedzenie drugą, która przewróciła się o skrzynię z figami. Była wystarczająco bogata, by nie musieć tak wcześnie wstawać, ale lubiła sama pilnować swoich ludzi. Przywykła do niewygód: na cały majątek zapracowała wraz z mężem własnymi rękami i nie pozwoli tego zrujnować żadnym niezdarom. Tego dnia była w lepszym humorze niż zwykle, bo trafiała się okazja dodatkowego zarobku. Alicja Vard nigdy nie przepuszczała takich okazji.
Usiadła na małym, drewnianym krzesełku i, paląc fajkę, spokojnie obserwowała plac.
*
Kobieta świdrowała ją spojrzeniem. Vard czuła to, choć nie widziała jej twarzy przez czarną, gęstą woalkę.
- Ochmistrz hrabiego Miovalei polecił mi ciebie nie bez powodu – dobiegło zza woalki. – Bardzo chwali twoją bystrość, Alicjo. Powinnaś mu podziękować… bo to okazja do dobrego zarobku, kochana.
Vard słuchała uważnie wyjaśnień kobiety.
- … za cztery dni od dziś spotkasz mnie wieczorem w karczmie Trzy Wrony na drugim poziomie i zdasz relację. Pamiętaj, by nie rzucać się w oczy, ale staraj się dowiedzieć jak najwięcej.
- Zaliczka – rzekła spokojnie handlarka.
Kobieta wyjęła z zanadrza niedużą sakiewkę i wsunęła ją w dłonie Alicji.
- Nie krzyw się. – syknęła. – Właściwą zapłatę dostaniesz za trzy dni. Jeśli na nią zasłużysz. Jeśli nie… to pamiętaj, że przede mną nie można się ukryć.
Rzuciwszy z pogardą te słowa, nieznajoma wstała i wyszła.
*
Drobne ukłucia niepokoju popychały ją do zastanowienia, czy dobrze zrobiła, godząc się na zlecenie. Mogła nieźle wpaść, jeśli to były jakieś brudne machinacje. Sequisse to miasto magików, ostatnio zjeżdżali się tu dość tłumnie…
Odsunęła na bok ponure myśli. Dla sumy, którą obiecała jej kobieta z woalką, warto zaryzykować.
Następnego ranka miała spotkać się z trzema mężczyznami, którzy czatowali przy pozostałych bramach miasta, wymienić informacje i zastanowić się, co dalej. Cztery dni to mało na wyśledzenie grupy, której przewodzi czarodziej…
Na Placu Zachodnim wciąż nie było tłoczno. Do południa jeszcze daleko. Vard rozglądała się uważnie, lecz, póki co, nikt z wjeżdżających nie pasował do opisu. Wczoraj sterczała na darmo przez cały dzień w tym cholernym skwarze.
Jej uwagę zwróciły dopiero dwie ciemnowłose kobiety i mężczyzna, wszyscy troje na dobrych, acz zmęczonych wierzchowcach, obwieszonych tobołkami. Tamtych miało być wprawdzie siedmioro, lecz kto wie, czy się nie rozdzielili? Jedna z kobiet poszeptała coś do towarzyszy, po czym zeskoczyła z konia i podeszła do straganów po trochę owoców. Pozostała dwójka obserwowała plac.
- Fiiiigi, daktyle! – Alicja postanowiła skorzystać z okazji, by dowiedzieć się czegoś więcej o podejrzanych podróżnych. – Słodkie daktyle!
Kobieta, a raczej młoda dziewczyna, obejrzała się niepewnie i po chwili wahania zbliżyła się.
- Życzy sobie pani…? – zapytała uprzejmie handlarka. – Pewno z długiej podróży, głodni, zmęczeni?
- Tak… tak – dziewczyna zmieszała się wyraźnie. Miała ciemne oczy i ciemną cerę, jej twarz była ładna, lecz dość pospolita. – Proszę po trochu fig i daktyli.
Dwóch jeźdźców w kapturach minęło stragany i przejechało spokojnie przez plac. Alicja napotkała wzrok jednego z nich. Przez chwilę przyglądał się jej uważnie, podobnie jak kupującej owoce dziewczynie. Ta zaś, jak zdało się Vard, odwzajemniła spojrzenie. Lekki wietrzyk zsunął mu nakrycie z głowy i Vard ujrzała piękną twarz mężczyzny. Elfa. Prędko nasunął kaptur z powrotem i odwrócił się. Oboje popędzili konie i odjechali w stronę stromej uliczki, która prowadziła na drugi poziom.
Mam was, pomyślała Alicja, wsypując figi do podstawionej przez dziewczynę szmacianej torby. Przejrzałam wasz fortel.
Było dla niej jasne, że ta piątka stanowiła jedną drużynę i że umówili się w jakimś znanym sobie miejscu.
- Kira! – zawołał towarzysz dziewczyny. – Nie marudź tam za długo! Spieszymy się!
*
- Nie czułaś się obserwowana? Tam, na zachodnim placu?
- Mam nadzieję, że zbytnio się nie wyróżnialiśmy. Zresztą, kto by zwrócił na nas uwagę tak wcześnie rano? Wszyscy byli zajęci rozkładaniem straganów.
- Nie wiadomo, gdzie Bella może mieć szpiegów. A raczej wiadomo: wszędzie. Zawsze była sprytna. Kilku handlarzy zbyt uważnie nam się przyglądało, a ta dziewczyna kupująca daktyle…
- Daj spokój, Erredin! Gotowa jestem pomyśleć, ze wariujesz.
- Gotów jestem pomyśleć, ze zapomniałaś o ostrożności. Ty, taka mądra, zaradna?
Desirée spojrzała krzywo.
- Ze wszystkimi musisz współzawodniczyć. Od wszystkich musisz być lepszy. Dominować, przewodzić. Póki co, uchodzi ci to na sucho, ale kiedyś się doigrasz.
- Z twojej strony, jak sądzę, nie mam się czego obawiać?
- Jest osoba, która ma ci więcej do zarzucenia… Nie patrz tak, wiesz dobrze, o kim mówię. Myślisz, że cię nie przejrzałam? Essi nie dała się zdominować, nie pozwoliła sobą rządzić. Uraziła twoją dumę, bo jest dla ciebie zbyt silna. Wolisz mieć kontrolę, dlatego wybrałeś mnie. A mi z tym wygodnie. Jak na razie.
- Cóż za imponująca szczerość. Prawda jest taka, że to ona się ode mnie odsunęła po swoim powrocie z Ancelstierre. Urażając przy okazji moją dumę. Nie zastanawiałaś się, Dessie, jakim sposobem zdobyła tyle informacji w tak krótkim czasie, na dodatek informacji prawdziwych i przydatnych?
- Zastanawiałam się – przyznała elfka.
- I…?
Wzruszyła ramionami.
- Ważne, że jej się to udało, prawda? To też miałam na myśli, mówiąc o twojej potrzebie dominacji. Wyświadczyła ci przysługę, więc co cię to obchodzi? Essi już nieraz dowiodła, że jest godna zaufania. Wątpiłam w to przez chwilę, przyznaję… ale z innych powodów.
Czarodziej milczał. Miał na ten temat własne zdanie. Anielica dobrze broniła dostępu do swych myśli, ale miał przeczucie, że po Ancelstierre coś się zmieniło. Desirée nie całkiem się jednak myliła: okazywany przez Verissę chłód zranił jego dumę. Dołączył się do tego brak zaufania i to ciągłe wymykanie się spod kontroli, niemożność zapanowania nad tą dziwną kobietą. Wciąż w pewien sposób go fascynowała, ale po prostu nie mogli już więcej sobie wzajemnie dać. Bo tam, pod pożądaniem, które powoli wygasło, pod pozorami zrozumienia, była pustka.
- Drugi poziom. – Desirée wyrwała go z zamyślenia. – Siódmy dom za rzeźnią, naprzeciw…
- Nie, nie – zaprotestował żywo. – Mowy nie ma. Nie będziemy tam wchodzić w biały dzień. Jedziemy na poziom piąty.
- Słucham?
- Do mojej przyjaciółki, Klaudii de Valois. Jej można zaufać. Poza tym, uzgodniłem z Essi, że to tam zostawię wiadomość, na wszelki wypadek.
Wjeżdżając coraz to wyżej i wyżej, dostrzegało się wiele różnic: przed oczami wyrastały okazałe, zadbane domy z białego marmuru, ulice pustoszały. Posiadłość rodziny de Valois doskonale wpasowywała się w otoczenie: alejka ocieniona koronami niemłodych już wiązów zaprowadziła dwoje elfów przed skryty za kolumnami ganek. Drzwi frontowe bez wątpienia były dziełem sztuki, ciemne i wielkie, pokryte w całości misternymi zdobieniami, wśród których można było dopatrzyć się wyrzeźbionych scen z życia co słynniejszych przedstawicieli rodu.
Pośrodku widniała kołatka w kształcie – jakżeby inaczej – groźnie szczerzącej zęby głowy lwa.
Stukanie rozległo się donośnie w ciszy poranka. Zadudniły kroki, zaskrzypiały otwierane wewnątrz zasuwy i w drzwiach ukazał się garbaty, wiekowy służący.
- Witaj, Anselmo. – Erredin znał starca, który od lat już pracował u rodziny Valois. – Pani jest w domu?
Anselmo spojrzał posępnie.
- I owszem, panie Erredinie. Nie rusza się z domu już od długiego czasu… Ten pański list do szczętu ją załamał. Zjawiliście się, panie, w samą porę… Zaraz powiem komuś, żeby zajął się waszymi końmi, i prowadzę na pokoje.
- Nie trzeba, znam drogę.
- Pani jest w swoim gabinecie – mruknął staruszek, oddalając się w kierunku stajni.
- O co tu chodzi? – szepnęła Desirée do czarodzieja, gdy szli spiesznie ciemnym korytarzem.
Erredin zatrzymał się na chwilę.
- Powinnaś wiedzieć – rzekł z powagą – że Klaudia de Valois jest siostrą Lucjusza Vossena. Tego, który zginął z ręki Aëlvego.
Elfka zbladła straszliwie. Zobaczył w jej myślach wyraźne wspomnienie: krzyżujące się ostrza mieczy, Lucjusz recytujący zaklęcie, rozbłysk portalu. Wstyd i upokorzenie.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej? – zapytała słabo. – Nie spojrzę tej kobiecie w oczy… Za każdym razem zastanawiam się, co by było, gdybym nie uciekła jak ostatni tchórz. Aëlve nie dałby rady nam dwojgu. Nie żyłby teraz, nie porwałby Fei…
Erredin chwycił ją mocno za ramiona i potrząsnął.
- Przestań! – syknął. – Przestań się tym zadręczać! To nie twoja wina, rozumiesz?! Chciałaś go uratować, ale było za późno. Zdarzają się rzeczy, na które nie możemy nic poradzić. Pomścimy go, Dessie.
- Chciałabym w to wierzyć.
Czarodziej nie uznał za stosowne odpowiedzieć. Pociągnął ją za rękę po schodach na górę i bezceremonialnie otworzył jedne z drzwi. Oczom elfki ukazał się salon. A raczej salonik – przy pierwszym bowiem wrażeniu mnogość luster sprawiała, że pomieszczenie wydawało się większym niż było w istocie. Erredin skierował się w stronę zamkniętych drzwi, znajdujących się z prawej strony.
- Obeznany tu jesteś, nie ma co – mruknęła z przekąsem.
Erredin zapukał.
- Mówiłam, żeby mi nie przeszkadzać – dobiegły z gabinetu przytłumione, wypowiedziane zmęczonym głosem słowa.
Czarodziej uchylił drzwi i zajrzał ostrożnie.
- Klaudio…
- Erredin…? Ty tutaj? Ależ, to szaleństwo… Mówiłeś, że nie byłoby dla ciebie bezpiecznie tu wracać…
- Mała zmiana planów. Jak się czujesz, Klaudio?
Desirée patrzyła na kobietę, która ukazała się w progu salonu. Wyglądała, jakby nie zmrużyła oka przez całą noc. Gdyby nie siwe włosy, upięte w warkocz zawinięty dookoła głowy i smutna, poorana zmarszczkami twarz, mogłaby uchodzić za młodą. Upływające lata nie dotknęły jeszcze pięknej, dumnie wyprostowanej sylwetki ani delikatnych, zadbanych dłoni. Na widok elfki uniosła tylko brwi, a na jej wargach zadrgał subtelny uśmiech.
- Zadałeś pytanie, na które odpowiedzi z pewnością nie chcesz usłyszeć. Daruj sobie, Erredin. Nie użalaj się nade mną, mam tego powyżej uszu.
- To jest Desirée de Ténèbres. Klaudia de Valois.
Kobiety skinęły sobie głowami.
- Przykro mi – powiedziała ostrożnie elfka – z powodu śmierci twego brata, pani.
Mierzyły się wzrokiem. Desirée nie miała najmniejszej ochoty na dociekanie, jak wielu szczegółów dowiedziała się Valois z listu Erredina. Na szczęście czarodziej wybawił ją z niezręcznej sytuacji, podejmując z Klaudią swobodną rozmowę. Elfka obserwowała dyskretnie. Musieli się dobrze znać, musiała być między nimi jakaś silna więź, nić porozumienia. Nie wydawało jej się to dziwne. Erredin nie wyglądał na kogoś, kto ma problemy w pozyskiwaniu sobie przychylności kobiet.
- Dziś lub jutro przyjedzie tu Essi – tłumaczył. – Uzdrowicielka, pamiętasz…
- Jak mogłabym zapomnieć? Rany Aroda zagoiły się w kilka dni, ledwie blizny widać.
- Jeśli nas już nie będzie – podjął czarodziej – powiedz jej, że wszystko poszło jak należy i że może jechać w umówione miejsce.
- A ty mi powiedz, dlaczego ciągle lądujesz po uszy w kłopotach? Wyobrażasz sobie, że jesteś najpotężniejszym czarodziejem na świecie? Martwię się o ciebie, Erredin. Miałeś nie pokazywać się w Sequisse.
- Widzisz, nasza towarzyszka jest w niebezpieczeństwie. Przez własną głupotę, co prawda, ale nie możemy jej po prostu tak zostawić. Reszcie zbyt na niej zależy…
- A to umówione miejsce, to jakaś kryjówka? Powiedz mi, gdzie się znajduje. Może w razie czego uda mi się zorganizować pomoc.
- Mowy nie ma – powiedział ostro Erredin. – Nie mieszaj się w to, Klaudio. Im mniej będziesz wiedziała, tym lepiej.
- Jak zwykle… - Skrzywiła się, raczej z rezygnacją niż z dezaprobatą. – Pewnie jesteście głodni? Każę przygotować śniadanie.
*
Na przedmurzach Sequisse, gdzieś po zachodniej stronie miasta, dochodziło południe. W pobliskiej karczmie słychać było krzątaninę, kilku podróżnych w pośpiechu wyprowadzało konie ze stajni. Z idealnie błękitnego nieba bezlitośnie lał się skwar.
Ni stąd ni zowąd za stajnią zmaterializowała się ciemna postać. Pech chciał, że upadła prosto w pokrzywy; zerwała się szybko i klnąc wybiegła z zarośli.
- Pieprzona teleportacja – mamrotała, otrzepując się z liści. – Niepewny środek transportu. Dobrze, że chociaż miękkie lądowanie… Uff, ale upał… gdzie ja, do jasnej cholery, jestem?
Obeszła niedbale zbitą z desek stajnię i po chwili wahania otworzyła drzwi oberży. Rozejrzała się ostrożnie, mocniej nasunęła kaptur na twarz, po czym wsunęła się do środka i podeszła do mężczyzny, spokojnie jedzącego śniadanie.
- Smacznego, Cain. – Wzięła kromkę chleba z jego talerza i usiadła naprzeciw.
- Cześć, mała. Nie spodziewałem się ciebie tak wcześnie.
Rozejrzała się raz jeszcze, po czym zdjęła płaszcz i rzuciła go obok siebie na ławę. Uśmiechnęła się radośnie.
- Przyszłam zdać raport. – Zniżyła głos. - Pomyślałam, że może przyda ci się wiedzieć, gdzie jest dom Belli…
- No, no, Vea. Zaskakujesz mnie.
- Bez ofiar się nie obyło. Ale spokojnie, pozbyłam się zwłok. Na czwartym poziomie, po północno-wschodniej stronie miasta, znajdują się wille bogatych kupców. Między nimi także posiadłość rodziny Balzinich, na najdalszym, najbardziej skalistym krańcu Sequisse. Kamienny mur, mocna frontowa brama i kilka bocznych wejść. Tylnym, zmyślnie ukrytym za skałą, dowieźli tam tę elfkę, Feainne. Wyczuwa się tam dużo magii, więc spodziewam się, że jeszcze parę furtek jest ukrytych za jej pomocą. Zaryzykowałam teleportację i pobuszowałam trochę po obejściu. Zdaje się, że Bellatrix ma niewiele służby. Boi się, żeby nikt pary nie puścił…
- Jesteś pewna, że nikt cię nie obserwował?
- To ja śledziłam jakiegoś typa, który wychodził stamtąd przed świtem. Chyba mnie nie zauważył, a przynajmniej nic na to nie wskazywało. Jakąś dziwną aurę miał…
- Czarodziej?
Vea pokręciła głową.
- To nie była ludzka magia… Cain?
Obejrzała się, by zobaczyć, co takiego ciekawego widział za jej plecami. Do izby jadalnej weszła Verissa wraz z dwojgiem towarzyszy. Słuchała właśnie czegoś, co mówiła do niej druga kobieta, a raczej młoda dziewczyna z ciemnymi, krótko obciętymi włosami, kiedy jej wzrok spoczął przypadkiem na Cainie i Vei. Zignorowała ich całkowicie, po czym cała trójka, po zamówieniu śniadania, zajęła miejsce w przeciwnym kącie sali.
- Nasz aniołek blednie z dnia na dzień… - mruknęła Vea. - Może powinniśmy jej pomóc odnaleźć to źródło Mocy?
- Myślisz, że przyjęłaby pomoc? – Cain wciąż uparcie obserwował anielicę. – Poza tym, od tego się nie umiera. Spodziewam się, iż czytałaś wystarczająco dużo o aniołach, by o tym wiedzieć. Utracie resztek Mocy towarzyszy wyczerpanie, po jakimś czasie to mija, stan się stabilizuje… Trudniej jest wprawdzie potem znaleźć źródło i uzupełnić zapasy. To tyle teorii. O półkrwi aniołach nie ma praktycznie żadnych informacji. Póki co… jej stan jest nam na rękę.
- A jak tam negocjacje?
Cain uśmiechnął się, oczy mu błysnęły.
- Na dobrej drodze. Myślę – szepnął, nachylając się do ucha przyjaciółki – że już ją mamy.
Dziewczyna odwzajemniła uśmiech.
- Chylę czoła przed profesjonalizmem. I naprawdę nie rozumiem, dlaczego od razu nie wybrali cię do przeprowadzenia tej sprawy… Dobra, czas już na mnie. Rozejrzę się trochę, posiedzę pod domem Belli, może uda mi się namierzyć Aëlvego… Na drugim poziomie jest karczma Meduza, jakby co, to tam mnie szukaj.
*
Obserwował ją. Czekał, aż zostanie sama. Uzgodniła z chłopakiem i dziewczyną, że pójdzie do stajni przygotować konie, a oni przyniosą tobołki. Po chwili dwoje młodych ludzi zniknęło w ciemnym korytarzu, a ona skierowała się ku drzwiom wyjściowym. Nie omieszkała rzucić mu po drodze przeciągłego spojrzenia.
Kiedy tylko wyszła, podążył jej śladem.
W stajni było ciemno, gdy weszło się do niej z oblanego jaskrawym blaskiem słońca podwórza. On jednak nie miał problemu z dostosowywaniem wzroku do ciemności, od razu więc dostrzegł kobietę mocującą popręg przy siodle karego wierzchowca. Odgarniała opadającą jej co chwilę na ramiona kaskadę czarnych włosów.
Bez słowa podszedł i pomógł jej osiodłać dwa pozostałe. Nie protestowała, nie odezwała się.
- Więc? – rzucił krótko. – Przemyślałaś naszą wczorajszą rozmowę?
- Owszem. – Odwróciła się, spojrzała wyzywająco. – Zmieniam jednak warunki. Dostaniesz swoje informacje, Cain. Będę ci je przekazywać na bieżąco, tak jak chciałeś. Za pomoc w uwolnieniu Fei.
Nie powstrzymał sarkastycznego uśmieszku.
- Ach, cóż za szlachetność. A twoja rasa, Verisso, twoja matka, Minas Elenath? Nie pragniesz dowiedzieć się czegoś więcej? Poświęcasz coś, czego szukałaś przez całe życie dla kogoś, kogo znasz tak krótko?
- Nie wymigasz się, Cain – parsknęła. - To jest pierwszy warunek… bo może się okazać, że te informacje są więcej warte. Wtedy pomyślę nad moją rasą – ostatnie słowa wypowiedziała z ironicznym naciskiem.
- Nie myśl, że można mną tak łatwo manipulować…
- To moje ostatnie słowo – przerwała mu. – Daj mi znać, jak już podejmiesz decyzję. Lepiej zrób to szybko, bo się rozmyślę.
Już chciał odpowiedzieć, gdy przy wejściu do stajni rozległy się kroki. W ostatniej chwili ukrył się w jednym z boksów, nie zauważony przez przyjaciół anielicy. Cała trójka umocowała juki i wyprowadziła konie. Nie minęło wiele czasu, jak wyruszył ich śladem, prowadząc obok wierzchowca Vei.
Zaskoczyła go. Przewidywał, że będzie wolała zachować jego pomoc dla siebie i, co najważniejsze, w tajemnicy. Że jej drużyna poradzi sobie z uwolnieniem elfki lub też najzwyczajniej w świecie ją poświęci… A może nastąpił rozłam? Może niektórym, na przykład czarodziejowi, bardziej zależało na sztyletach? Było to prawdopodobne. Wampir zaśmiał się w duchu. Anielica jest dobrym graczem, pomyślał. Jeśli tak wyglądała sytuacja, to położenie drużyny było gorsze niż wcześniej przypuszczał.
Rozumiał jednak, że Verissa się nie wycofa. Jedynym zatem opłacalnym przedsięwzięciem było teraz znalezienie sposobu na wyzwolenie elfki.
*
- Muszę odetchnąć – upierała się Desirée. – Przejść się po mieście, uporządkować myśli. Sama. Mam taką potrzebę. Ile razy ci muszę powtarzać?
- A tobie ile razy trzeba powtarzać, że to niebezpieczne?
- Erredin – syknęła. – Nie bądź nadopiekuńczy. Jestem dużą dziewczynką. Nie na takie niebezpieczeństwa byłam już w życiu wystawiona. Nie pytam cię zresztą o pozwolenie. Daj spokój – dodała miękko, widząc jego zatroskane spojrzenie. – Jeśli nie wrócę przed zachodem słońca, możesz dopiero zacząć się martwić.
- Uważaj na siebie.
Podeszła bliżej, pogładziła go delikatnie po policzku.
- Odpocząłbyś trochę. Nie możesz czuć się za wszystkich odpowiedzialny. Sam mi dziś mówiłeś, że przeznaczenia nie da się czasem odwrócić.
- Ale jeśli od nas zależy, powinniśmy na nie wpływać.
- Na swoje, owszem. Na innych – niekoniecznie. Do zobaczenia wieczorem.
Patrzył za nią tak długo, aż jej szara, znoszona sukienka wtopiła się w tłumek przechodniów, zniknęła w bezbarwności miejskiej ulicy.
Dochodziło południe.
*
Szła powoli ulicami Sequisse. Rozglądała się dyskretnie, dla niepoznaki zaglądając do sklepików i zatrzymując się przy straganach. Kupiła nawet odrobinę owoców i barwną chustę, którą zawiązała sobie na włosach. Dla tutejszych była po prostu jedną z nich, załatwiającą sprawunki mieszczką. Uliczne walki dawno już ucichły, miasto na powrót przyzwyczaiło się do nieludzi i mieszańców.
Dopiero po południu, na drugim poziomie, spostrzegła, że ktoś jej się uważnie przygląda. Zbyt uważnie.
Kobieta była wysokiego wzrostu, a jej twarz skutecznie ocieniało szerokie rondo kapelusza. Desirée przysięgłaby, że już od jakiegoś czasu kręciła się w pobliżu. Zgubić ją, pomyślała elfka, przypominając sobie o głównym placu targowym, zawsze zatłoczonym, znajdującym się na tym samym poziomie. Ruszyła w tamtym kierunku, nie przyspieszając kroku, przekonana, iż „ogon” podąża za nią.
Traf chciał, że pomyliła drogę. Zgiełk miasta jakby przycichł, a ona znalazła się w brudnym, pustym zaułku. Im dalej szła, tym większy smród zdawał się unosić z rynsztoka. Gdzieś w oddali płakało dziecko, tłukło się szkło, jakaś kobieta klęła głośno. Ogólnie rzecz biorąc, okolica była raczej szemrana.
Dwóch postawnych, obdartych mężczyzn, którzy wyłonili się nagle zza rogu, dopełniło sielskiego obrazka dzielnicy biedy. Nie zamierzali jednak zadowolić się tą rolą.
- Hola, hola! – huknął ten szerszy w barach i bardziej obdarty. – Taka ładna niewiasta sama tu zbłądziła? Toż to nieobyczajnie tak się pałętać! Cosik się może przydarzyć!
Drugi zarechotał, zbliżając się niebezpiecznie.
Nie namyślając się wiele, Desirée obróciła się na pięcie i pobiegła. Nie miała zamiaru ryzykować niepotrzebnej szarpaniny. Lokalni zbóje mieli jednak nad nią przewagę w postaci oczywistego manewru: przy wylocie uliczki zagrodziło jej drogę dwóch kolejnych. Elfka szybkim ruchem wyciągnęła przypasany pod sukienką miecz i rzuciła się na tego, który podszedł pierwszy. Dzięki konsternacji, jaką wywołała broń u zwykłej, w ich mniemaniu, mieszczki, napastnik już po chwili tarzał się w kałuży własnej krwi. Z drugim też by się udało, gdyby nie to, że ten najroślejszy, nadbiegający na pomoc, podstawił jej nogę. Któryś wykręcił jej ramiona i wyrwał z ręki miecz. Szarpnęła się, kopnęła zamaszyście, ktoś stęknął z bólu. Ktoś inny zerwał jej chustę i boleśnie chwycił za włosy.
- I co, elfko? Dalej się stawiamy? Tylko się chcemy zabawić. Nie miotaj się, to wyjdziesz z tego cało.
Wrzasnęła, czując, jak jeden z napastników przytrzymał jej nogi i podwinął suknię. Z całej siły wpiła się zębami w rękę, próbującą zakryć jej usta. Wyzwoliła na chwilę nogi, znowu kopnęła, przytrzymano ją mocniej.
Pomoc nadeszła jak w bajce. Trzymający nogi elfki zacharczał nagle, puścił ją. Kopnęła go jeszcze dla pewności, wykorzystała moment zaskoczenia, by wyswobodzić ręce, błyskawicznie sięgnęła po nóż do cholewy buta i wbiła go w brzuch temu, który był najbliżej. Już chciała się rzucić na trzeciego – niepotrzebnie. Padł właśnie tuż obok, trzymając się za rozpłatane gardło. Ten z nożem w brzuchu darł się wniebogłosy, patrząc z przerażeniem na sikającą mu z trzewi krew.
Kobieta w kapeluszu uciszyła go, od niechcenia przesuwając mu mieczem po gardle. Pochyliła się nad jednym z trupów, starannie wytarła ostrze w jego ubranie, obejrzała je dokładnie w świetle słońca, wytarła jeszcze raz.
- Nie lubię mieć zababranej broni – wyjaśniła, chowając miecz do pochwy.
Desirée uspokoiła oddech. Wstała, poprawiając sukienkę.
- Masz szczęście, że za tobą szłam – dodała jej wybawicielka. – Dobrze machasz mieczem, ale takim czterem osiłkom nie dałabyś rady. Po tych okolicach nie łazi się samemu.
- Mogę wiedzieć, kim jesteś i dlaczego mnie śledzisz?
Kobieta zdjęła kapelusz. Była elfką. Elfką o krótkich, brązowych włosach i szczupłej twarzy z ostro zarysowanym podbródkiem. Lewe oko miała zakryte czarną przepaską, drugie, duże i niebieskie, patrzyło badawczo.
Zmieszała się nagle, spuściła wzrok.
- Nie śmiej się – powiedziała ostrożnie, trochę nieśmiało. – Ale… kogoś mi przypominasz. Z zamierzchłych czasów, jeszcze z dzieciństwa. Myślałam… ech, złudzenia! – Machnęła ręką, smutno pokręciła głową. – Za bardzo żyję przeszłością. Oddalmy się od tych trupów, zanim ktoś zauważy, i poszukajmy jakiejś przyzwoitej knajpy. Po takiej przygodzie musisz łyknąć czegoś mocnego.
Desirée obserwowała kątem oka swą dziwną towarzyszkę, gdy szły razem w stronę centralnej części miasta. Z zamierzchłych czasów... Ta myśl nie dawała jej spokoju.
- Wybacz – zagadnęła, gdy wypiły kilka łyków porzeczkowej nalewki i siedziały w karczmie Meduza, czekając na obiad. Nie miała najmniejszej ochoty, by cokolwiek jeść, ale wybawicielka uparła się, że Desirée wygląda blado i powinna się posilić. – Wybacz, że nie podziękowałam od razu. I przyjmij podziękowanie teraz. Masz rację, że nie dałabym rady. Nie wiem, jak ci się odwdzięczę.
Jednooka elfka uśmiechnęła się pogodnie.
- Nie ma pośpiechu… Może nadarzy się okazja.
- Jak się nazywasz?
- Saraniel de Ténèbres – odparła tamta z roztargnieniem.
Desirée zakręciło się w głowie. Otworzyła usta, ale nie mogła złapać oddechu. Saraniel, moja Sani…
Krew, wrzask mordowanych.
Elfia wiedźma!...
Warkocze małej dziewczynki podskakują w biegu.
Sani, uciekaj...
- Na bogów! - Saraniel wyglądała na przestraszoną. – Co się stało?!
Uspokój się, nakazała sobie w myślach elfka. Może to nie ona, może jakaś bardzo daleka krewna ma tak samo na imię…
- Skąd pochodzisz?
- Z Vereth. Takie nieduże miasteczko na…
- Wiem, gdzie jest Vereth! Siostrzyczko, tyle lat cię szukałam… byłam już pewna że nie żyjesz, że może zginęłaś w tamtym pogromie…
- Dessie… Więc jednak przeczucie mnie nie myliło.
Czuła się jak we śnie. Nie mogła powstrzymać łez, które stanęły jej w oczach, wciąż widziała przerażoną, osmaloną od dymu buzię dziewczynki, podskakujące w biegu warkocze. Straciła świadomość upływu godzin, gdy przyglądały się sobie, to zarzucając się wzajemnie wspomnieniami, to milcząc w niemożności znalezienia odpowiednich słów.
*
- Zaczynałem się martwić… - powiedział z wyrzutem Erredin i urwał na widok Saraniel. – Dessie, kto to jest?
- Moja siostra, Saraniel. Szukałam jej od tylu lat… Przeznaczenia nie da się odwrócić, Erredin. To ono kierowało dziś moimi krokami.
Czarodziej uniósł w zdumieniu brwi. Faktycznie, z wyjątkiem brakującego oka, podobieństwo było uderzające.
- Zabieramy ją do kryjówki – dodała elfka.
- Hm… Wybacz na chwilę – rzucił do Saraniel, mierząc ją podejrzliwym spojrzeniem.
Jednooka skinęła głową, uśmiechając się ujmująco. Czarodziej zaś chwycił Desirée za rękę i pociągnął ją za sobą jedną z bocznych alejek ogrodu rodziny Valois.
- Jesteś pewna, że można jej zaufać?
- Erredin, to moja rodzona siostra! Masz jakieś wątpliwości?
- Owszem. Budzi we mnie podejrzenia. Nie można nawet wniknąć w jej myśli, ma sprytną blokadę.
- To o niczym nie świadczy, do cholery! – elfka zirytowała się. – Kto życzy sobie, by czytano mu w myślach? Myślałam z początku, że mnie śledzi, ale szła za mną dlatego, że wydałam jej się znajoma… Uratowała mnie przed jakimiś typami, które chciały mnie zgwałcić w ciemnym zaułku. Zastanów się! Gdyby była oszustką albo szpiegiem, nie zadawałaby sobie tego trudu. Na dodatek przedstawiła się pierwsza, i powiedziała skąd pochodzi.
- Wyczuwam u niej magię.
- Sugerujesz, że jest czarodziejką?
- Nie, to śladowe ilości. Ale na pewno ma kontakt z czarodziejami.
- Erredin… - Desirée złagodniała, obrała inną taktykę. Wzięła go za rękę i spojrzała prosząco. – To moja jedyna szansa. Szukałam jej bezskutecznie… Nie mam poza Sani żadnej rodziny. Zależy mi na tym.
Uśmiechnęła się triumfalnie, widząc jego wahanie.
- Wiedziałam, że się zgodzisz. Sani! – zawołała. – Uzgodnione! Jedziesz z nami!
- Och, siostrzyczko, to wspaniale! Tak się cieszę!
Doskonale udało jej się ukryć rozbawienie. Była wszak mistrzynią udawania.
*
- Mmmhh? – Melvi powoli otworzył oczy. Coś mocno zaświeciło, więc zamknął je natychmiast, klnąc pod nosem.
- Cholero, przespałeś cały dzień! Wstać by się przydało, co?
- A ooodwal się…
Szarka nie zamierzała odpuścić. Ściągnęła z barda koc, o który bezskutecznie próbował z nią walczyć, po czym sięgnęła ręką gdzieś w bok i nagle na Melvelina spadły krople chłodnej wody.
- Osz ty… spać człowiekowi nie da, menda jedna…
Powoli zwlókł się z siennika, przecierając powieki, zanurzył dłonie w misce z wodą, która okazała się przyczyną gwałtownego przebudzenia, i obmył twarz. Caerme siedziała obok, trzymając w ręku latarnię.
- Jak to cały dzień? – zapytał przytomniej.
- Już wieczór. – Dziewczyna wyglądała na lekko zaniepokojoną. – A Erredin i Desirée się jeszcze nie pokazali…
Trubadur znienacka chwycił miskę i chlapnął jej zawartością na Szarkę. Dziewczyna wrzasnęła, próbując odebrać mu naczynie, po czym zerwała się i rzuciła do ucieczki wśród pisków i śmiechów, a Melvi popędził za nią, chcąc pozbyć się resztki wody.
- Chcesz wojny? – zawołała ostrzegawczo, wbiegając do Sali Łupów i chwytając za wiadro.
- Cicho, Szarka! – usłyszała za plecami. Ichaer zgromił ją wzrokiem, a Carmen położyła palec na ustach. Oboje nasłuchiwali.
- Ichaer twierdzi, że ktoś idzie – szepnęła starsza Wilczyca.
- Nic nie słyszę…
- Zapomniałaś już, że on potrafi usłyszeć mysz przemykającą się dwa domy dalej? – uśmiechnęła się Carmen.
- Więc może to mysz – mruknął Faeren, rozwalony na kanapie. – Albo nietoperz leci na polowanie.
- Albo nasi – powiedziała z nadzieją Szarka.
- Ćśś! – syknął niecierpliwie Ichaer.
Cała piątka zamieniła się w słuch.
- To tu? – usłyszeli szept.
Carmen i Ichaer ustawili się po bokach wejścia, kładąc dłonie na rękojeściach mieczy. Faeren wychylił się ciekawie zza oparcia sofy, wyjmując fajkę z ust i pogrążając się w obłoczku dymu.
Purpurowa zasłona uchyliła się, a ich oczom ukazała się głowa, a potem cała postać wysokiej, ciemnowłosej elfki.
- W porządku, to o… – zaczęła Szarka i zamilkła. Desirée prowadziła za rękę uderzająco do niej podobną kobietę, tego samego wzrostu, o takich samych błękitnych oczach… a raczej oku, bo na lewym miała przepaskę.
- Moja siostra, Saraniel – odezwała się pierwsza elfka w zupełnej ciszy, tonem tak naturalnym, jakby to wszystko wyjaśniało.
Faeren spokojnie kopcił fajkę. Przesunął po elfkach obojętnym wzrokiem, zatrzymał dłużej spojrzenie na Erredinie.
- No włazicie, czy będziecie tak stać?
|
|