Ettariel Ancalimë
(Nie)legalna Wampirzyca
Dołączył: 06 Cze 2005
Posty: 1951
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: z Haremu Aëlvego
|
|
Wstawał świt. Wstające słońce oświetliło ciepłymi promieniami małe obozowisko z przygasającym już ogniem i porozrzucanymi tobołkami. Wokół tego, co wczorajszej nocy było ogniskiem, spało w najlepsze pięć kobiet. Gdyby ktoś tamtędy przejeżdżał, zdziwiłby się zapewne, co robią te bezbronne niewiasty, bez żadnej ochrony, w tym odludziu niezbyt bezpiecznym dla podróżnych. Gdyby jednak zobaczył owe bezbronne istoty w walce, zapewne przestałby się dziwić.
Jedna z nich, czarnowłosa, o bladej cerze, leniwie uniosła powieki. Po chwili podniosła głowę i zauważywszy pewnie, że jej towarzyszki śpią, wstała bezszelestnie i odeszła kilka kroków, starając się poruszać jak najciszej. Gdyby jakiś przypadkowy wędrowiec znalazł się w pobliżu, zauważyłby może coś na kształt smutku w jej granatowych oczach. Może dostrzegłby krzywy uśmiech, pełen goryczy i żalu do świata. Wyraz zamyślenia, nadający tej twarzy niepowtarzalnego, trochę przerażającego uroku.
Ale na szczęście dla dziewczyny, a może właśnie nie tylko dla niej, o tej porze droga, tonąca jeszcze w szarobłękitnym półmroku, była zupełnie pusta.
Będzie piękna pogoda, pomyślała odruchowo Essi, patrząc na bezchmurne niebo. Spacerowała powoli przed siebie, wchodząc na niewielkie porośnięte drzewami wzgórze. Jej głowę zaprzątały dziesiątki myśli, bynajmniej nie dotyczących pogody.
Dlaczego to się stało? Dlaczego musiało się stać. I czemu akurat ja byłam świadkiem jego śmierci? Śmierci nieznanego Białego Anioła, zabitego czyjąś nienawiścią... Nie szukaj JEJ. Ona jest dla ciebie zgubą. Przeznaczenie bywa zdradzieckie. Dlaczego świat jest taki? ONA jest dla mnie zgubą? Moja ojczyzna? Mój cel życiowy, to jedyne wzgórze, na które wchodzę przez całe życie? Dla którego poświęciłabym wszystko, nawet przyjaciół, gdybym ich miała... Nawet tego jedynego... gdybym go miała. Ale ja nie mam nic. Nic.
Poczuła coś mokrego na twarzy. Deszcz? Przecież niebo jest bezchmurne... Usłyszała ciche szlochanie, dochodzące jakby z oddali. Dopiero po długiej chwili zdała sobie sprawę, że siedzi na trawie, na szczycie wzgórza. I płacze. Z niedowierzaniem dotknęła twarzy i w otępieniu przyglądała się mokrej dłoni. Ostatni raz płakała, kiedy miała dziesięć lat.
Nie mam nic. Oprócz mojego wzgórza. Mojego celu. Jemu poświęcę życie.
Z uporem otarła łzy, nie zwracając nawet uwagi na cichutki, podejrzany szelest trawy. Dopiero na niewiele głośniejszy trzask gałązki oprzytomniała i zerwała się z miejsca. I odwróciła, w samą porę by zobaczyć przed sobą szarooką dziewczynę, która w tej samej chwili cofnęła się z przestrachem.
- Co ty tu robisz? – warknęła, zła, że ktoś przyłapał ją na tej chwili słabości. – Śledziłaś mnie?!
Szarka uśmiechnęła się. Był to uśmiech dziwny, lekko drwiący, pozbawiony emocji. Jednak kiedy się odezwała, Essi ze zdumieniem rozpoznała w jej głosie coś jakby współczucie. Pewnie nie umie inaczej się uśmiechać, pomyślała, życie nauczyło ją obojętności.
- Płakałaś?... – zapytała cicho Wilczyca.
- Nic ci do tego! – krzyknęła rozzłoszczona Essi, macając przy pasie w poszukiwaniu rękojeści sztyletu.
- Zostaw. Nie chciałam cię urazić. Byłam ciekawa dokąd idziesz... myślałam że mnie nie zauważysz.
Essi zacisnęła zęby, przypatrując się jej nieufnie.
- Ciekawa? – wycedziła po chwili milczenia. – Ciekawa? W dzisiejszych czasach ciekawość nie popłaca. Tym razem obyło się bez wyciągania broni, ale zapamiętaj to sobie na drugi raz, jeśli nie chcesz mieć kłopotów.
Szarka cofnęła się jeszcze o krok, może nie przestraszona, ale trochę zaniepokojona złowrogim błyskiem granatowych oczu. A może po prostu nie na rękę jej było wywoływanie kłótni. Znów zapadła niezręczna cisza.
Patrzyły na siebie przez kilka chwil w całkowitym milczeniu, każda starała się przeniknąć myśli tej drugiej. I żadnej się nie udało.
Ta dziwna czarnowłosa, którą nazywają Essi, nie dała się podejść. Trudno będzie odkryć jej tajemnicę, pomyślała Caerme, odwracając wzrok. Kim albo czym ona jest? Bo na pewno nie człowiekiem. Czuła, że każda z tych czterech dziwnych kobiet ma jakiś niezwykły sekret. Tajemnicę, związaną z przeznaczeniem, nie tylko swoim, ale także jej, Caerme. Z nimi może odnaleźć Wilki, swoich przyjaciół. Ichaer, Carmen, Neen... i Raven. Widziała ostry zakręt na swojej drodze. Ale co jest za zakrętem? Trzeba to sprawdzić. Ona, Wilczyca Szarka, nie zlęknie się niczego.
Milczenie przerwała Essi.
- A teraz – powiedziała lodowatym tonem – wracamy do obozu. A za godzinkę wyruszamy do Sequisse. Tam zobaczymy...
Urwała, nasłuchując. Caerme też nasłuchiwała, od dłuższej chwili.
Tętent kopyt coraz bardziej się zbliżał. Tylko jeden koń. Popatrzyły po sobie ze zdziwieniem. O tej porze mógł to być tylko jakiś zbieg. W tych okolicach nie było żadnej gospody, a wszyscy normalni podróżni, nawet gońcy królewscy, nie zrywali się przed świtem. A tym bardziej nie podróżowali nocą.
Essi też musiała to zrozumieć, Caerme wywnioskowała to z wyrazu jej spojrzenia.
- Szybko – syknęła, chwytając szarooką za ramię.
Szarka potknęła się w biegu, pociągając za sobą towarzyszkę i obie zjechały po zboczu, szeleszcząc w zaroślach.
- Co ty wyrabiasz? – zdążyła warknąć jej do ucha.
- Siedź cicho. Zaraz będzie tu jechał.
Wpatrzyły się w brukowany trakt, oświetlony promieniami wschodzącego słońca. Miały dobrą kryjówkę, wśród gęstych krzewów na skarpie, na oko z siedem stóp nad drogą.
Zadudniły kopyta i po chwili koń wyłonił się zza zakrętu. Kobiety wstrzymały oddech. A pół sekundy później Essi westchnęła mimowolnie. Widziała już gdzieś tego gniadego konia. I tego jeźdźca. Jeźdźcem był bowiem wątpliwy szlachcic Heigen we własnej osobie. Był mocno schylony w siodle, jego kasztanowe włosy powiewały w pędzie.
- To on – szepnęła. – Cholera, zwiał im.
- Kto? Komu? O czym ty...
- To długa historia. Później ci opowiem. A teraz chodź. Zobaczymy dokąd się wybiera nasz pan szlachcic.
Przy ostatnich słowach czarnowłosej obie biegły już na przełaj przez las. Wspinały się po stokach wzgórza, przedzierały przez zarośla, kaleczyły o ostre gałęzie. Essi wysforowała się do przodu, była tak szybka, że Caerme z trudem za nią nadążała.
- Zaczekaj – wydyszała. – Essi... O co tu, do cholery, chodzi? Co się dzieje?
Uzdrowicielka odwróciła się. Jej oczy nie wyrażały niczego. Absolutnie niczego.
Dobrze się maskuje, pomyślała Wilczyca. Bardzo dobrze. Ale na pewno coś ukrywa. A może to tylko pozory? Zgubiłam się w tym wszystkim... Takie życie... życie, jakie prowadzi ona i jej podobni, jest dla mnie zbyt skomplikowane...
Odwróciła wzrok, bo przenikliwe spojrzenie granatowych oczu wbijało się w nią jak dwa sztylety.
Poprzez rzadko rosnące w tym miejscu krzewy widać było już drogę. Schowały się za rozłożystym drzewem i wychyliły lekko głowy przez szpary między konarami.
- Ten facet – Essi w końcu pofatygowała się, żeby wyjaśnić sprawę – jest niebezpieczny. Wczoraj złapali go łowcy nagród. Byłyśmy tego świadkami. A teraz jest sam, to znaczy, uciekł... Oho, zbliża się. Zaczekaj tu, a ja zobaczę, którędy pojedzie.
***
Feainne otworzyła oczy.
Słońce dopiero wstawało zza pobliskiego wzgórza, ciesząc świat pierwszymi złotymi odblaskami. Słońce... Feainne... Słońce jest ciepłe i daje otuchę. Lecz słońce potrafi również spalić na popiół. Sięgnęła po sztylet, leżący u jej boku. Dotknęła broni, przesunęła po niej ręką, jakby upewniając się, czy leży na swoim miejscu. W tej chwili bardziej niż w ciągu ostatnich dni czuła narzucającą się wolę sztyletu. Czuła, że chce jej coś powiedzieć, może przekazać jakąś ważną informację? Rudowłosa elfka bardzo pragnęła się tego dowiedzieć, a z drugiej strony bała się tego. Zawsze więc, kiedy przyłapywała swoją rękę na sięganiu po ten tajemniczy przedmiot, cofała ją gwałtownie.
I zawsze, za każdym razem, dręczyło ją poczucie winy i strach, że jest za późno. Za późno na wysłuchanie rady sztyletu. Za późno na zastosowanie się do niej. Za późno na oparcie się jego woli. Za późno, by zapobiec czemuś, co być może się stanie. A być może już się stało.
Feainne przetarła dłonią twarz, starając się odpędzić ponure myśli. Usiadła na niewygodnym posłaniu z trawy i igliwia i przeciągnęła się. Desiree i Aleesha jeszcze spały. Essi nigdzie nie było widać. Wstała, cały czas ziewając i przecierając oczy i przespacerowała się kilka kroków tu i tam. Efektem tego porannego spaceru było stwierdzenie, że Szarka także gdzieś zniknęła. Gdyby nie to, że wszystkie konie skubały spokojnie trawę nieopodal, Fea byłaby pewna, że Wilczyca uciekła.
Bezszelestnie, żeby nie budzić śpiących towarzyszek, wróciła na swoje miejsce, wyjęła ze swoich juków niewielkie zielone pudełeczko i rozpoczęła poranną toaletę.
***
Na rozstaju stała drewniana, nieco już podniszczona tabliczka. Zamazany przez deszcze, śniegi i inne żywioły napis głosił, że droga na południe prowadzi do Sequisse, a droga na południowy wschód – do granicy z An’dorem, krajem zamieszkiwanym głównie przez nieludzi.
Wokół panowała niemal zupełna cisza, przerywana od czasu do czasu krzyknięciem kawki lub stukaniem dzięcioła. Nawet gałęzie drzew szumiały tak cicho, że ledwo słyszalnie.
Jeździec, który wypadł zza zakrętu, od północy, nie zastanawiał się zbyt długo z wyborem drogi. Prawdę mówiąc, to chyba w ogóle się nie zastanawiał. Nie zwalniając, wybrał trakt na południe.
Kiedy tętent kopyt ucichł w oddali, znów zapanowała całkowita cisza. Coś zaszeleściło w przydrożnych krzakach i wyłoniła się z nich czarnowłosa, ubrana na czarno postać.
Essi podeszła do rozłożystego drzewa.
- Szarka! Możesz już wyjść. Odjechał.
- Dokąd? – Wilczyca, wstała, otrzepując się z liści i trawy. Podniosła wzrok na twarz towarzyszki i zobaczyła na niej coś w rodzaju satysfakcji.
***
- ...pojechał na południe. Do Sequisse – dokończyła opowieść Essi.
Desiree i Aleesha, które zdążyły już wstać, w milczeniu pokiwały głowami. Feainne wpatrywała się w bezchmurne lazurowe niebo.
Pierwsza odezwała się Aleesha.
- Ciekawe. Gdyby chciał się dobrze schować, nie jechałby do miasta. A ta droga, z tego co wiem, prowadzi tylko i wyłącznie do Sequisse. Na pewno nie jest taki głupi, żeby jechać przez las.
- Prędzej szalony – mruknęła Essi.
- Pewnie ma tam kryjówkę. Albo protektora. Jakiegoś ważniaka... na przykład czarodzieja. Bo przecież nie jest tajemnicą, że w Sequisse mieszka sporo czarodziejów – popisała się wiedzą Desiree. - Tam też odbywają się ich doroczne zjazdy. Bywałam tam kiedyś... ale to nie to samo co Montfermeil. Tylko wygląd ma bardziej okazały.
Fenne i Szarka do tej pory nie odezwały się ani słowem. Wilczyca, której właśnie opowiedziano całą historię o Heigenie, myślała intensywnie, porównywała i kojarzyła fakty.
- Wiecie, co ja sobie myślę? – powiedziała nagle, wśród całkowitej ciszy. – Ten wasz szlachcic może... może mieć coś wspólnego z handlarzami niewolników. Tacy jedni... porwali mnie w Montfermeil. Ale udało mi się wywinąć. Zabiłam jednego i zwiałam. Ale to były tylko pionki... Ktoś musi za tym stać. Co o tym myślicie?
- E, tam – machnęła ręką Aleesha. – On mi wyglądał na zwykłego oszusta...
- Wydaje ci się – wtrąciła się Essi – że zwykłego oszusta ścigają łowcy nagród? I to chyba nie byle jacy. Zwykli oszuści mało komu przeszkadzają. A jeśli już, to zazwyczaj takim, których nie stać na łowców.
Zapadło milczenie. Każda z kobiet zajęła się własnymi myślami, porządkowała w głowie ostatnie wydarzenia. Po chwili odezwała się Desiree.
- Szarka może mieć rację... chociaż to trochę nie trzyma się kupy. A teraz, zamiast niepotrzebnie gadać i strzępić języki, zjedzmy coś i ruszajmy w drogę. Przekonamy się o wszystkim, jak dojedziemy na miejsce.
- Caerme... – zaczęła Aleesha.
Pozostałe jak na komendę odwróciły ku niej głowy. Essi kątem oka zauważyła, że Fenne drgnęła mocno, jakby coś ją zaskoczyło. Albo przestraszyło.
- Już myślałam, że nie będziecie na tyle łaskawe, żeby zwracać się do mnie po imieniu – powiedziała drwiąco Wilczyca. Jednak Desiree, która przyglądała się jej uważnie, dostrzegła jakąś zmianę w spojrzeniu szarych oczu.
- Uznałyśmy, że jesteś tego warta... Caerme.
***
Jechały niespiesznie traktem na południe. Słońce przygrzewało ciepło, a od czasu do czasu powiewał chłodny wietrzyk. Aleesha pogwizdywała wesoło jakąś skoczną cyrkową melodię. Desiree i Caerme, jadące na jednym koniu milczały, obie najwyraźniej bardzo zamyślone. Essi jechała z tyłu, obok Feainne, która do tej pory nie odezwała się ani słowem. Jechała ze spuszczoną głową i ponurą miną, wpatrzona w grzywę konia.
W końcu Essi nie wytrzymała i podjechała trochę bliżej rudowłosej elfki.
- Co cię gryzie, Fenne? Tylko nie udawaj, nie wykręcaj się, bo widzę, że coś jest nie tak.
Fenne spojrzała na nią nieco mętnym wzrokiem.
- Nic... Po prostu się nie wyspałam... zmęczona jestem... Poza tym nic mi nie jest.
Jedną ręką przetarła oczy, a drugą... Essi dopiero teraz zauważyła, że drugą rękę elfka cały czas zaciskała kurczowo na pasie. A dokładniej, na jakimś przedmiocie przy pasie. Uzdrowicielka przypomniała sobie o sztylecie, nabytym przez Feainne w Montfermeil.
Fenne musiała zauważyć to znaczące spojrzenie, bo skrzywiła się lekko i odwróciła wzrok.
- Domyślna jesteś, Essi. W tym tkwi mój problem.
- Wiem.
- Nie zadawaj pytań.
- Nie będę.
Essi popędziła nieco karą klacz, zanim jednak zdążyła się oddalić, usłyszała z tyłu głębokie westchnięcie. Szybko jednak zapomniała o tej krótkiej rozmowie – pochłonęło ją rozmyślanie nad imieniem dla swego wierzchowca.
- Będziesz się nazywała – szepnęła po kilku chwilach – Elaine. Bo jesteś naprawdę piękna. Wiem, że to pretensjonalne, ale kto by chciał nie mieć imienia?
Uzdrowicielka delikatnie pogłaskała czarną, lśniącą jak antracyt grzywę zwierzęcia. A klacz zaparskała wesoło, zupełnie jakby rozumiała swoją właścicielkę.
Miasto ukazało się im nagle, wyłaniając się zza ostatniego wzgórza. Było jakby przylepione do wielkiej skały i zbudowane częściowo na niej, miało więc od południowego wschodu naturalną ochronę. Srebrzystobiałe mury lśniły w promieniach popołudniowego słońca, odbitych dodatkowo w wodach rzeki, okalającej gród razem ze skałą. Całość prezentowała się wspaniale.
- Przed nami Sequisse – oznajmiła Desiree. Jej towarzyszki zdawały się chłonąć ten widok jak zahipnotyzowane.
- Dziesięciotysięczny gród – kontynuowała przemowę elfka – zbudowany przez krasnoludów z osiem wieków temu. Potem zagarnięty przemocą przez ludzi. Swój dobrobyt, jak już chyba wspominałam, zawdzięcza ostatnimi czasy głównie czarodziejom. A oni, korzystając z sympatii, jaką są tu darzeni, organizują tutaj doroczne konwenty. Tam mają swoją siedzibę.
Szarka spojrzała w kierunku wskazanym przez Desiree. Na górze, niemal na samym jej szczycie, sterczała wieża, nie różniąca się kolorem od samego miasta.
- No, no – Aleesha jako pierwsza odzyskała głos. – W samej rzeczy, piękne to miasto. Aż mi dech zaparło.
- Cudowne – powiedziała milcząca do tej pory Feainne. – Nie wspomniałaś jednak, Des, o jednej rzeczy. Wspomniany przez ciebie zjazd czarodziejów ma się tu odbyć całkiem niedługo. Zdaje się, że za miesiąc, albo nawet wcześniej. Słyszałam to i owo w Montfermeil – dodała w odpowiedzi na pytające spojrzenia.
- Coś mi się zdaje – westchnęła Essi, kiedy zbliżały się do bram miasta – że zabawię tu dłużej niż w Montfermeil.
Caerme jechała z tyłu, milcząca, nie odrywając oczu od śnieżnobiałych murów Sequisse. Miała mieszane uczucia. Trochę bała się tego wielkiego grodu, a z drugiej strony coś ją do niego ciągnęło. Jakaś nieznana siła pchała ją wciąż do przodu, a przeczucie mówiło, że tam z powrotem odmieni się jej życie. Nie wiedziała, co to mogło znaczyć. Może spotka kogoś wyjątkowego? A może... – tu serce mocniej jej zabiło – może odnajdzie w końcu Wilki? Bywała tutaj kilka razy i wiedziała już, że w tym mieście wszystko może się zdarzyć. Wszystko.
Tak się zamyśliła, że nawet nie zauważyła, że jechały już zatłoczonymi uliczkami grodu. Otaczał je zwykły miejski hałas: ludzie wrzeszczeli, przekrzykiwali się, zwierzęta szczekały, kwikały i rżały, turkotały koła wozów, stukały końskie podkowy.
- Gdzie się zatrzymamy? – zapytała Aleesha, podjeżdżając bliżej Desiree i Szarki, które jechały na jednym koniu.
- Znam taką jedną dobrą karczmę... – zaczęła Caerme. – Bardzo spokojną, na uboczu... Jest wyżej, na drugim poziomie.
- „Pod czarnym kotem”? – domyśliła się Desiree. – Też tam czasem bywałam...
- Tak, właśnie! – podchwyciła Wilczyca. – „Pod czarnym kotem”.
- To jak?
- Jedziemy – powiedziały jednym głosem obie elfki.
- Aleesha?
- Mi tam wszystko jedno.
- Essi? Essi! – krzyknęła Desiree, próbując odwrócić się w siodle, co jednak, ze względu na siedzącą za nią Szarkę, nie było możliwe.
- Zostaw ją – zachichotała Fenne, oglądając się dyskretnie na czarnowłosą uzdrowicielkę.
- Czemu się śmiejesz? – Aleesha także się obejrzała. – Na kogo ona tak patrzy?
Spojrzała w kierunku wskazanym ruchem głowy przez złotooką. I uśmiechnęła się.
Kilka metrów za nimi jechał na siwym ogierze ciemnowłosy młodzieniec. Elf. Essi zauważyła go za pierwszym razem, kiedy przypadkowo obejrzała się w tył. I po chwili mimo woli odwróciła się jeszcze raz. Elf miał ciemnobrązowe włosy, sięgające mu do ramion, urodziwą twarz i zielone oczy. Uniósł głowę i ich oczy spotkały się. Uzdrowicielka poczuła impuls, który odebrało całe jej ciało. Wiedziała już. Czarodziej. A może Wiedzący? W ciągu tej jednej sekundy przemknęło jej przez głowę wiele myśli. Przeznaczenie. Góra Aniołów. Bleu Ville. Przeszłość. Nieznany Anioł, umierający na wrzosowisku. I przyszłość... To wszystko trwało jedną krótką chwilę. A potem oboje odwrócili wzrok.
Nie ujechała jeszcze kilku metrów, kiedy poczuła przemożną ochotę, by znów się obejrzeć. Jakaś dziwna, nieznana siła zmuszała ją do tego, namawiał ją jakiś głos. Uległa. Znów spojrzeli sobie w oczy, a on uśmiechnął się. Odwzajemniła uśmiech i zadrżała, teraz już z zupełnie innego powodu.
Odpędziła myśl, że zbyt długo już włóczy się samotnie po lasach, miastach i gościńcach.
***
Zajazd „Pod czarnym kotem” rzeczywiście znajdował się na uboczu, z dala od miejskiego zgiełku. I rzeczywiście był cichy i spokojny. I przytulny. Nad wejściem wisiał zniszczony już nieco szyld, przedstawiający czarnego kota, a pod nim wypisana była wielkimi ozdobnymi literami nazwa gospody.
- Całkiem tu milutko i przyjemnie – orzekła Fenne, oddając stajennemu wodze swojej klaczy.
- Zgadzam się z tobą w całej rozciągłości – przyznała Aleesha, przypatrując się szyldowi. – Mam nadzieję, że ten czarny kot nie przyniesie nam pecha...
- Te wasze ludzkie zabobony – parsknęła rudowłosa. – Przecież koty to wspaniałe zwierzęta.
Jakby na potwierdzenie jej słów, czarny kot, który pojawił się niewiadomo skąd, z przymilnym mruczeniem otarł się o nogi elfki, która pogłaskała go. Po czym usiadł obok i zaczął lizać sobie łapkę, co chwilę spoglądając wrogo w stronę Aleeshy.
Żeby zaoszczędzić pieniądze, wynajęły dwa pokoje. W jednym ulokowały się Aleesha, Caerme i Essi, a w drugim Desiree i Feainne. Izby były schludne i przestronne, przedzielone zasłonami – w każdym takim „pomieszczeniu” znajdowało się łóżko, fotel i szafka, a w jednej dodatkowo niewielki stół. Każda izba miała też przedsionek, w którym stał wieszak na płaszcze i spora szafa.
Essi natychmiast zamówiła do siebie balię z wodą. Wykąpała się i zaczęła szukać czegoś do ubrania. Znalazła w końcu prostą czarną sukienkę bez rękawów, sięgającą jej prawie do kostek, i spięła ją w talii posrebrzanym paskiem. Włosy rozpuściła, żeby szybciej wyschły, rozczesała i wpięła w nie kilka srebrnych spinek, po czym umalowała się w pośpiechu. Caerme i Aleesha zeszły na kolację już dobry kwadrans temu.
Wychodząc, zerknęła na wiszące w sieni lustro. Nie jest źle, pomyślała, patrząc w granatowe oczy. Każdy inny powiedziałby, że wygląda olśniewająco, ale ona nie nigdy przywiązywała do tego zbyt wielkiej wagi.
Kiedy zeszła, jej towarzyszki siedziały już przy stole i rozmawiały.
- Ładne kolczyki, Essi – przywitała ją Desiree.
- Tak, piękne – przyznała Aleesha. – Nie kupiłaś ich przypadkiem w Montfermeil? Bo zdaje mi się, że widziałam tam podobne.
- Nie... Kupiłam je daleko stąd. A o czym to rozprawiałyście przed chwilą?
- Zastanawiamy się, czy obejrzeć dzisiaj miasto – pospieszyła z wyjaśnieniem Fenne. – Chociaż jego część, bo całego na pewno nie zdążymy.
- Nie wiem, czy będzie mi się dzisiaj chciało... Wolałabym odpocząć...
Rozmowę przerwała dziewka służebna, przynosząc dymiące potrawy.
- Mmm, ależ smakowicie pachnie – westchnęła Essi, spoglądając na dziwnie przyrządzone mięso ze śliwkami, stojące przed Aleeshą.
- To nasza specjalność – zaszczebiotała służąca. – Życzy sobie pani?
- Tak. Do tego jakieś dobre wino. Tylko nierozcieńczone!
- Służę łaskawej pani – powiedziała dziewczyna i pobiegła w kierunku baru.
Desiree, Aleesha, Feainne i Caerme skończyły już jeść, kiedy Essi dopiero zaczynała.
- Jak chcecie – powiedziała niepewnie – to możecie iść beze mnie.
- Na pewno?
- Tak. Idźcie. Dojdę do was.
Kiedy wstawały od stołu, Desiree rzuciła jej przenikliwe spojrzenie, jakby chciała powiedzieć „wszystko o tobie wiem, niczego przede mną nie ukryjesz”. Essi skrzywiła się nieznacznie, unikając wzroku elfki.
***
Spacerowały wolnym krokiem przez miasto, podziwiając kunszt dawnych budowniczych. Caerme rozglądała się niespokojnie. Uliczki, place, kamienice, strzeliste wieżyczki, ciemne zaułki... to wszystko zdawało się być pełne tajemnic, czekających tylko na odkrycie. W pewnym momencie zobaczyła TO. Za budynkiem ciągnął się szary, podniszczony mur. W pewnym miejscu tego muru widniała spora szczerba, przez którą spokojnie dałoby się przejść. Szarooka wiedziała, dokąd można było tamtędy przejść. Do kryjówki. Kryjówki Wilków.
Dopiero na głos wołającej ją Aleeshy zorientowała się, że od kilku chwil stoi w miejscu.
- Caerme! Idziesz?
- Idźcie! Zaraz dołączę!
Wiedziona jakimś instynktem, przelazła przez dziurę i znalazła się na malutkim placyku, ze wszystkich stron otoczonym murami. Ale ona wiedziała co robić. Z wielkim trudem podniosła jedną z płyt chodnika i wśliznęła się do wydrążonego tunelu. Tunel miał może z dwadzieścia metrów. Potem szło się po skarpie od północnej strony miasta i wyjmowało jedną z omszałych desek starego parkanu.
Szarka czuła, jak mocno biło jej serce. Zasunęła za sobą deskę i rozejrzała się po tonącej w półmroku grocie.
Była w kryjówce Wilków.
***
Essi siedziała przy stole i popijała wino. Rozmyślała. Nad swoim przeznaczeniem. Kto będzie tym, który je przed nią odkryje? Desiree? A może... może... Przypomniała sobie elfa, którego widziała dziś w drodze do karczmy. Bezwiednie uśmiechnęła się na jego wspomnienie. On był czarodziejem, co do tego nie miała żadnych wątpliwości. A może Wiedzącym? Pokręciła z niedowierzaniem głową. Wiedzących było bardzo mało, a do tego ukrywali się przed innymi rasami. Najczęściej w górach. Kto to widział, żeby wiedzący paradował sobie zwyczajnie po mieście? A zresztą zielonooki elf przyjechał zapewne na wspomniany przez Desiree konwent czarodziejów, a Wiedzący nie zaszczycali swoją obecnością takich zjazdów.
Z zadumy wyrwał ją delikatny impuls, rozchodzący się po całym ciele. Znała to uczucie. Jednocześnie zaskrzypiały drzwi i rozległy się ciche kroki nowego gościa. Essi gwałtownie uniosła głowę. I o mało nie zakrztusiła się winem.
Bo do gospody wszedł właśnie nowy obiekt jej rozmyślań. Wysoki, jciemnowłosy elf o pięknej twarzy i zielonych oczach. Podszedł do baru, zamienił kilka słów z karczmarzem i rozejrzał się po pomieszczeniu. Jego wzrok zatrzymał się na Essi i uzdrowicielka była pewna, że ją poznał. Uśmiechnął się, a ona poczuła jakiś dziwny ucisk w brzuchu. Co się ze mną dzieje, do cholery, pomyślała, odwzajemniając uśmiech. A potem zrobił coś, czego najmniej się spodziewała – podszedł do jej stolika.
- Można? – zapytał, wiercąc ją zielonym spojrzeniem.
- Oczywiście – odpowiedziała, nie mogąc wydobyć z siebie ani słowa więcej.
Usiadł naprzeciwko Essi, nie spuszczając z niej wzroku.
- Piękne to miasto, prawda? – zagaił po chwili milczenia. – Mniemam, że dobrze je znasz? Bo niewiele osób wie o istnieniu tej karczmy... Jednej z najlepszych w Sequisse... no i najspokojniejszej.
- Właściwie to jestem tu pierwszy raz... Przyprowadziły mnie tutaj znajome, z którymi podróżuję. Ale – uśmiechnęła się – wiem już, że nie jestem tu po raz ostatni. Ten gród rzucił na mnie urok.
Westchnęła i zamilkła na chwilę. Elf znów przerwał niezręczną ciszę.
- Wolno spytać, co cię tu sprowadza?
- W zasadzie to nic konkretnego. Podróżuję po świecie, obijam się po różnych miejscach... Z nudów.
Odwróciła głowę, unikając jego wzroku. Jeśli jest czarodziejem, pomyślała, to wie, że skłamałam. Że mam cel w tym podróżowaniu. Ale co go to obchodzi? Przecież w ogóle się nie znamy!
Przypatrywał się jej uważnie.
- Rozumiem że mi nie ufasz – odezwał się po chwili. – Bo i masz ku temu powody. W końcu w ogóle się nie znamy. Ale... wiem że mogę ci pomóc. Nie wiem jeszcze w czym, ale czytam to w twojej twarzy. W wyrazie twoich oczu. Tylko musisz sama o to poprosić. Bo wiem, że nie podróżujesz bez celu.
Patrzyła na niego wyczekująco, a w jej oczach pojawił się dziwny błysk. Mogący wyrażać zdumienie, tęsknotę, a nawet radość. Zrozumiał.
- Jestem Erredin z Tir Im.
- Zwykle przedstawiam się jako Essi, ale... chyba ci zaufam. Poza tym jesteś czarodziejem i zapewne wiesz już, jak się nazywam. Verissa Ailée.
Docenił jej szczerość skinieniem głowy.
- Bystra jesteś. Tak, jestem czarodziejem. Ale nie Wiedzącym. Do tego, żeby być Wiedzącym, trzeba być elfem czystej krwi, a ja do takich nie należę. W moich żyłach płynie jedna czwarta ludzkiej krwi. Mój dziadek od strony matki był człowiekiem.
- Przyjechałeś na ten zjazd, prawda? Słyszałam, że jest za miesiąc.
- Za cztery tygodnie.
Zamilkli na dłuższą chwilę. On zajął się jedzeniem, a ona wpatrywała się bezmyślnie w podziurawiony blat stołu. Co chwila przyłapywała się na tym, że cały czas myśli o nim. Co się ze mną dzieje, myślała, zaciskając palce na kielichu z winem. Tylu ich było, tylu przewinęło się przez moje życie... I żaden nie był tym właściwym. To w takim razie po co to ciągnąć? Po co, do cholery?
Nic nie zaszkodzi spróbować, mówiła jakaś inna część jej duszy. Nie zaszkodzi się przekonać.
- Essi... – uniosła głowę i spojrzała na niego pytająco. – Mówiłaś, że jesteś w Sequisse pierwszy raz. Myślę, że... Że mógłbym cię oprowadzić. Pokazać to i owo. Choćby dzisiaj. Co ty na to?
- Z miłą chęcią. Tylko pójdę się przebrać.
- Czekam tutaj za kwadrans.
|
|