Siri
Królowa Piekła
Dołączył: 20 Sie 2005
Posty: 263
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Reikland (1 LO)
|
|
Oczywiscie egoizm na pierwszym miejscu... Ktoś to dokonczy, prawda? Sh'een, nie bij, jakby List Dracona był nie taki jak trzeba. Cholera, szkoda, że biblioteka zamknieta, miałam taki fajny fragment z duchem-opiekunem...
- Pójdzie ktoś ze mną na boisko? – spytała Demelza, z nadzieją patrząc na resztę.
- Wybacz, Dem, mnie to nie interesuje... – Lavender wzruszyła ramionami.
- Taaak, ciebie interesują tylko przystojni gracze – prychnęła blondynka, potrząsając głową. – Hermiona?
Zapytana potrząsnęła głową w geście zaprzeczenia.
- Mapa szkoły– rzuciła z lekkim uśmiechem.
- Rozumiem... Ginny?
- Pójdę z Hermioną. Wiesz, quidditch to nie wszystko...
Demelza westchnęła cierpiętniczo.
- Jasne... Malfoy, może okażesz się dżentelmenem? – spytała Dracona, choć naprawdę nie sądziła, że musiała to robić. Liczyła na to, że któraś z dziewczyn jej potowarzyszy.
- Robins, dżentelmenem to ja jestem, ale nie dla ciebie – powiedział Draco, nie rzucając jej nawet przelotnego spojrzenia. – Zapomnij.
Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami. Podejrzewała, że ten pyszałek się nie zgodzi. Zabolało ją natomiast, że żadna z dziewczyn nie chciała z nią pójść.
- To się widzimy na kolacji – mruknęła i ruszyła z kopyta w stronę wyjścia, by następnie udać się do różowego domku celem przebrania się i wzięcia miotły z kufra.
Dracon również udał się w stronę wyjścia, lecz celem jego było napisanie listu do matki. Najwyższy czas się za to zabrać. Pozostała trójka poszła z profesor Clarke.
*-*-*
Matko,
Dotarłem już na miejsce. Nie jestem jednak pewien, czy to był dobry pomysł, co więcej, uważam, że ta szkoła będzie na mnie miała tragiczny wpływ. Jako przyszły spadkobierca rodu Malfoyów nie sądzę, żeby amerykańska szkoła czegoś mnie nauczyła. Szczególnie, że towarzystwo pozostawia wiele do życzenia. Niestety, nie przydzielono mi osobnego dormitorium, co uwłacza godności mojej, jako osoby i przyszłego dziedzica. Ufam, że ojciec zrobi coś z tym, zanim ja podejmę kroki.
Dracon.
Młody Malfoy przeczytał jeszcze raz treść listu. Był taki, jaki miał być. Suchy i oficjalny.
*-*-*
Demelza, przebrana w strój do quidditcha, dzierżąca w ręku wspaniałą miotłę, Nimbusa Milenium, prezent od rodziców za wspaniałe wyniki w nauce, podążała samotnie w kierunku boiska. Zasmuciło ją zachowanie dziewczyn; bardzo chciała, żeby któraś jej towarzyszyła, pomogła w treningu.
Dotarłszy na boisko, Demelza nie mogła się oprzeć jednemu faktowi: to było mniejsze niż hogwarckie, ale znacznie wyższe. Dziewczyna wolała sobie nie wyobrażać, jak tu się odbywają mecze i czy kafel na pewno nie uderzy widzów, gdyż bramki były dokładnie na wysokości najwyższej trybuny.
Demelza wsiadła na miotłę i wzbiła się w powietrze. Jakże cudownie się prowadziło Nimbusa! Nie trzeba było specjalnie się trudzić, miotła była niezwykle zwrotna. Pęd powietrza szumiał w uszach blondynki.
Nagle wyobraziła sobie, że jest na prawdziwym meczu i to nie szkolnym, lecz poważnym, pierwszoligowym spotkaniu. Oczyma imaginacji widziała już siebie jako ścigającą Lwów z Yorku, jedynej drużyny, którą uznawał jej ojciec, a przecież on sam nigdy nie widział rozgrywek quidditcha! Dziewczyna wręcz stanowiła rozmigotaną plamę w powietrzu. Z szybką i zwrotną miotłą wykonywała beczki, śruby, piruety... Wręcz z niebywałą precyzją pikowała, by następnie wzbić się w górę. To był jej świat, quidditch, jedyny czarodziejski sport, w którym mogła zaistnieć.
Znów zapikowała i wyhamowała zaledwie centymetr nad ziemią. Usłyszała cichy śmiech, dochodzący z najniższej trybuny. Zsiadła z miotły, podnosząc głowę w górę. Okazało się, że ktoś ją obserwował. Młody chłopak, mniej więcej rok starszy. Zbiegł z trybun, i zanim Demelza się obejrzała, stał obok. Był znacznie od niej wyższy, długie włosy fioletowego koloru nosił związane w kucyk. Demelza od razu zauważyła, że są one farbowane. Dzięki cioci Betty, siostrze ojca, fryzjerce z powołania, będącej starą panną od lat dziesięciu, nauczyła się rozróżniać, kiedy kolor jest naturalny, a kiedy nie. Chłopak był cały ubrany na biało, a w jego ciemnych oczach igrała nutka rozbawienia.
- Od kiedy dziewczyny grają w quidditcha? – zapytał wesoło, a jego usta ułożyły się w bezczelny uśmiech. Gryfonka z trudem się powstrzymała od strzelenia miotłą przez łeb temu chłoptasiowi.
- Od kiedy mają do tego talent – odparła chłodno, opanowując się.
- Nie zrozum mnie źle, ale u nas w szkole nie ma żadnej dziewczyny, która gra w quidditcha, chyba że... Zaraz! Ty jesteś ta z wymiany, nie?
Demelza potwierdziła skinięciem głowy.
- To wszystko wyjaśnia – niezrażony chłopak ciągnął swój monolog. – Podobno u was dziewczyny grają, a nawet chodzą na mecze. Tutaj naprawdę nie ma dziewczyn, które by grały, są tylko cheerleaderki, ale te to już szkoda gadać, nawet dopingować nie umieją... Masakra. Zamierzasz się pewnie dostać do drużyny, prawda? Obyś dostała się do Skorpionów, jestem tam kapitanem... I jednocześnie pałkarzem. Wiem, że to dziwne, ale czasami tak jest. Aspirujesz na ścigającą, czyż nie? Tak myślałem – uśmiechnął się wesoło, widząc potwierdzenie w oczach Demelzy. – Za dużo robiłaś akrobacji, aby być obrońcą czy też szukającym. Ale muszę ci przyznać, że dobra jesteś. A dziewczyna w drużynie to zawsze jakaś odmiana. Przynajmniej jedna osoba nie będzie się patrzyć na cycki cheerladerek. No ale wiesz, Ameryka... Ale zaraz! – Chłopak palnął się w czoło. – Jestem taki gbur, nawet się nie przedstawiłem... Jonathan Rivet.
- Demelza Robins – przedstawiła się dziewczyna, speszona gadatliwością chłopaka.
- Jejku, ale imię... Trzeba ci to jakoś skrócić... Co powiesz na Demi? A może lepiej nie, skrócimy to jeszcze bardziej... Emi! Tak będzie najlepiej. A wracając do tematu... Jeszcze ktoś z waszej grupy gra w quidditcha?
- Pewnie! – Demelza ożywiła się. Powoli zaczynała czuć jakąś nić sympatii do Jonathana, który, choć gadatliwy, powoli wydawał się jej miłym młodzieńcem. – Ginny Weasley, z mojego roku i Draco Malfoy, ale z nim to nie warto...
Jonathan parsknął śmiechem.
- Draco, co za imię... – wykrztusił, zaśmiewając się do rozpuku. – Lepszego nawet moja matula nie wymyśliła... Ale wybacz... To prawda, że wasza szkoła jest podzielona na domy?
- Aha. Jest ich cztery. Jest Ravenclaw, ogólnie siedlisko kujonów, którzy nawet się bawić nie umieją, jest Hufflepuf, uważany za dom niedorajd, ale tylko przez Ślizgonów... Znaczy mieszkańców Slytherinu. Osobiście Puchoni, tak ich nazywamy, są bardzo fajni. Wspomniani wyżej Ślizgoni to dupki z żądzą ambicji... Prawie wszyscy, nie licząc zestrachanych pierwszaków, są cwaniakami. No i Gryffindor, tam lądują wszyscy, którym nie brak odwagi. Chociaż to się nie zawsze sprawdza...
|
|