Ettariel Ancalimë
(Nie)legalna Wampirzyca
Dołączył: 06 Cze 2005
Posty: 1951
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: z Haremu Aëlvego
|
|
Baśń o pewnym weselu
Pisane na polski w wyniku pewnej głupawki.
Lubicie baśnie? To dobrze, bo ja też lubię. Czytać? Owszem. Słuchać? Oczywiście. Ale najbardziej lubię opowiadać. Kiedy opowiadam baśń, przeżywam ją na nowo, razem z moimi słuchaczami. Dziś chcę wam opowiedzieć o weselu. Mówicie, że każda baśń kończy się weselem? Bez wątpienia macie rację. Ale nigdzie nie znajdziecie wesela tak wyjątkowego jak to.
Posłuchajcie.
Było to dawno, dawno temu, za siedmioma górami, trzynastoma lasami i jedną rzeką. W kraju panowała wielka radość, gdyż królewskiej parze właśnie urodziła się córka. Król i królowa wydali z tej okazji wielkie przyjęcie, na które zjechały się setki gości. Było wśród nich jedenaście wróżek. Podchodziły one po kolei do kołyski, by rzucić na królewnę zaklęcia.
- Będziesz szczęśliwa – powiedziała pierwsza wróżka.
- Będziesz długo żyła, zachowując młodość – rzekła druga.
- Będziesz obdarzała innych radością.
- Odnajdziesz mężczyznę swojego życia.
- Twój uśmiech będzie jak blask słońca.
I tak dziewczynka została obdarzona jeszcze złotymi włosami, oczami jak gwiazdy, bajecznym bogactwem, słowiczym głosem, rozumieniem mowy zwierząt i ruchami lekkimi jak letni wietrzyk. Wróżki nie należały do osób myślących praktycznie, dlatego żadnej nie przyszło do głowy, by obdarzyć młodą dziedziczkę inteligencją.
W momencie, gdy jedenasta wróżka kończyła wypowiadać życzenie, w sali pociemniało nagle, powiał lodowaty wiatr i wielkie drzwi otworzyły się z trzaskiem. Stała w nich dwunasta, zapomniana wróżka – Matylda. Królowa poczuła, jak po twarzy spływają jej krople zimnego potu. No to mamy kłopoty – pomyślała. Rzuciła mordercze spojrzenie dworzaninowi, który przeglądał gorączkowo listę zaproszonych.
- Nie rozumiem – przekazał władczyni na migi z drugiego końca sali. – Nie ma jej na liście.
Królowa załamała ręce.
- Nie zostałam zaproszona – odezwała się Matylda głosem grzmiącym jak burza. – I wasza córka za to zapłaci.
Wśród milczenia gości podeszła do kołyski i położyła rękę na czole dziecka.
- Dzień, w którym włożysz białą suknię, odmieni twoje życie. A stanie się to za sprawą... za sprawą... – wiedźma zawahała się, jakby zapomniała słów – widelca*! No – powiedziała beztrosko. – To chyba na tyle. Jakieś pytania?
Wszyscy obecni milczeli z rozdziawionymi ustami. Matylda obróciła się na pięcie i wyszła. Drzwi za nią trzasnęły tak, że aż tynk odpadł miejscami od ściany.
Nieprzyjemne zajście szybko zostało zapomniane i kilka dni później goście rozeszli się (lub zostali wyniesieni) w wesołej i przyjaznej atmosferze. Królewna zaś wyrosła na piękną i szczęśliwą dziewczynę o oczach jak gwiazdy, złocistych włosach, słowiczym głosie i tak dalej. I wszyscy się cieszyli, a najbardziej jej rodzice.
A królowa potajemnie przykazała pokojówkom, by trzymały królewnę z dala od widelców i nigdy nie pozwoliły jej włożyć białej sukni.
Tak minęło wiele lat. Wszyscy starzeli się, a królewna za sprawą rzuconego zaklęcia wciąż była młoda i piękna.
Pewnego dnia w zamku zatrzymał się w gościnie pewien książę, który przybył ze swoim dworem z dalekiego kraju. Książę ów tak zakochał się w królewnie, że nie chciał wyjechać, dopóki jej nie poślubi. Ona nie kochała go, ale udawała miłość i dobrze się tym bawiła, bo żadna z wróżek nie obdarzyła jej też uczuciami.
Król i królowa z początku nie chcieli się zgodzić, ale w końcu przekonał ich urok osobisty księcia i jego ogromna miłość do dziewczyny. Zdawali sobie też sprawę, że wydać za mąż taką córkę – to jeden duży kłopot z głowy. Przynajmniej będą mogli w końcu zacząć jeść widelcami. Rozpoczęto więc przygotowania do wesela.
Zamówiono przepiękną, bogato zdobioną białą suknię z tysiącem falban, w której przyszła panna młoda wyglądała jak wielki tort, oraz długi do ziemi welon wyszywany diamentami. Zamówiono zestaw srebrnych widelców pasujących do zastawy (królowa postanowiła osobiście pilnować córki na uczcie weselnej). Rozesłano zaproszenia na wszystkie strony świata. Przybyli grajkowie i śpiewacy, którzy godzinami śpiewali i brzdąkali na mandolinach albo uganiali się za pokojówkami, wywołując piski i śmiechy. Sprowadzono najlepszych kucharzy, błaznów, połykaczy ognia, śpiewające papugi, tygrysy skaczące na ogonach i inne atrakcje. Zjeżdżali się też zaproszeni goście. Królewna lubiła przyglądać się temu wszystkiemu w wolnych chwilach, tuląc do siebie małego pieska, którego dostała w prezencie od narzeczonego.
Aż w końcu nadszedł ten dzień. Królewna ukazała się, z uśmiechem przyklejonym do twarzy, ledwo widoczna pośród falbanek i ozdób sukni, tak że nie wiadomo było, czego tak naprawdę dotyczyły okrzyki zachwytu gości – stroju czy jego właścicielki. Książę uśmiechał się promiennie, co chwila kichając i wycierając zaczerwieniony od kataru nos. Przeziębił się biedak, wystając co noc pod oknami narzeczonej i śpiewając serenady, przyjmowane przez nią z umiarkowanym rozbawieniem.
Wszystko przebiegało jak należy i po pewnym czasie królowa odetchnęła z ulgą. Mogło się wydawać, że klątwa podłej Matyldy nie zadziałała.
Królowa nie wiedziała, co ją czeka.
Pan młody, już dobrze wstawiony, wyszedł się przewietrzyć. Podczas gdy królewna korzystała z okazji, aby kokietować jednego z gości, z dziedzińca rozległ się okropny, mrożący krew w żyłach wrzask. Królowa zacisnęła drżące dłonie na poręczach tronu, a król zbladł tak, że jego ruda broda kontrastowała groteskowo z resztą twarzy. Po chwili do sali wpadła grupka uzbrojonych mężczyzn, na czele których biegł książę.
- Zdrada! Chcieli mnie zabić! – reszta wypowiedzianych przez niego słów nie nadaje się, moi drodzy, do powtórzenia. – Zła kobieto! – To ostatnie do nowo poślubionej żony, która stała ze spuszczonymi oczami i widelcem w ręku. Uśmiechała się.
- Zabierz jej widelec – szeptała gorączkowo królowa do króla. – Zabierz jej ten widelec!
- Słucham, kochanie? – król nie był już pierwszej młodości. – Jaki jelec?
Książę podszedł do królewny.
- Dlaczego nasłałaś na mnie morderców?
- Żeniłeś się ze mną dla pieniędzy – powiedziała słodziutkim głosikiem. – A ponadto masz dziesięć kochanek.
- Jedenaście – poprawił odruchowo i natychmiast zatkał usta ręką.
- Ach, tak? Mój wywiad źle doniósł...
(Jeden z błaznów cofnął się nieznacznie za plecy kolegi.)
Do tej pory nie wiemy, jakim cudem królewna zdobyła te informacje. Była wszak, jak już zostało powiedziane, głupia. Może lizus sam zgłosił się z informacjami w nadziei łatwego zarobku. Skąd miał wiedzieć, że pcha się z łapami w historię? Działał tylko dla własnego zysku. Tymczasem gdyby nie on, królewna nie dowiedziałaby się nigdy ani o zamiarach męża, ani o jego kochankach, gdyż, jak wspomnieliśmy, była...
No właśnie. Głupia.
- Widelec – syknęła królowa. – Zabierz jej! Szybko!
Ale księżniczka była szybsza. Jednym zręcznym ruchem wbiła widelec prosto w serce ukochanego męża. A on? Cóż, zrobił to samo. Co dziwniejsze, dokładnie w tym samym momencie. Skutków można się domyślać, ponieważ, mili słuchacze, chcę wam oszczędzić drastycznych opisów. Baśnie na tym nie zyskują. Dodam jeszcze, że z kąta sali rozległ się wśród mrożącej ciszy tylko jeden głos.
- Brawo – powiedział ów głos. – Brawo, królewno. Doskonały cios.
Właścicielki głosu – gdyż należał on do kobiety – nie odnaleziono, pojawiły się jednak plotki i domysły. Plotki i domysły zawsze się pojawiają. W tym wypadku ich autorzy jednomyślnie zrzucili odpowiedzialność na wróżkę Matyldę. Jak było naprawdę, nie wiadomo.
Wiadomo tylko jedno: król i królowa nie musieli ponosić dodatkowych kosztów związanych ze stypą. Nie licząc trumien i dwóch nowych widelców do kompletu.
Dalej lubicie baśnie?
Ja też.
Kto powiedział, że muszą się dobrze kończyć?
__________
*Widelce z prywatnej kolekcji M.D. Wszelkie prawa zastrzeżone.
|
|