Ettariel Ancalimë
(Nie)legalna Wampirzyca
Dołączył: 06 Cze 2005
Posty: 1951
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: z Haremu Aëlvego
|
|
Chwile szczęścia
"Zwrócę oblicze moje przeciw człowiekowi spożywającemu krew i wyłączę go spośród jego ludu. Bo życie ciała jest we krwi"
Księga Kapłańska 17; 10-11
"Now I can never show my face at noon
And you'll only see me walking by the light of the moon (…)
How could I be this way, when I pray to god above
I must love what I destroy and destroy the thing I love."
Sting
Miała piękne oczy. Kiedy była zamyślona, przypominały ciemnozłote promienie zachodzącego słońca. Kiedy była smutna, były jak suchy piasek na plaży. Kiedy zdobiły je łzy, wyglądały jak bursztyny, które znajdowała czasem na brzegu morza.
A gdy kiedyś, bardzo dawno temu, była radosna, jej oczy do złudzenia przypominały dwa słońca w pogodny wiosenny dzień.
Ale ona ostatni raz widziała dzień czterysta dziewięćdziesiąt siedem lat temu. Od tamtej chwili w bursztynowych oczach ani razu nie odbiło się słońce.
*
Patrzyła na zielonkawe morskie fale, jakby oczekując, że zabiorą ze sobą jej smutek. One jednak nie chciały jej zmartwień. Nic dziwnego, że zabierały tylko szczęście. Czasami tylko czuła na wargach jego smak, delikatny, słodki i bardzo nikły. Niedługo zabiorą go całkiem, już niedługo nic jej nie pozostanie.
Nic, oprócz wspomnień. Ale wspomnienia to za mało, by żyć.
I za wiele, by umrzeć.
Jedna muszelka, druga muszelka...
Tylko to mi zostało. Cichy szum. Muszle też mają wspomnienia, zaklęte w tym jednostajnym szumie morza. One też żyją pamięcią.
*
Kroki. Obecność.
Niewielu ludzi przychodziło na tą plażę, pełną kamyków i małych muszelek. Osady i przystanie były daleko stąd.
Cienki głosik.
- Co robisz?
Odwróciła się. Za nią stała mała dziewczynka, może siedmioletnia. Sama samiuteńka nocą na odludnej, dalekiej plaży. Miała na sobie prostą szarą sukieneczkę, brudną i w wielu miejscach podartą. Przez dziury można było dostrzec siniaki i gojące się rany.
Spojrzenie oczu koloru morskiej wody zawisło na twarzy mieszkanki plaży. W tych oczach można było wyczytać wszystko jak w otwartej księdze. Podróż, wypadek, napad zbójców, krzyk, śmierć i rozpacz. I samotną tułaczkę po obcych krainach. Głód, wyczerpanie i tęsknotę.
- Co tu robisz? – powtórzyła dziewczynka. – Mieszkasz tu? Tu przecież nikt nie mieszka.
- Owszem, mieszkam.
- Nie wierzę. Gdzie twój dom?
- Nie potrzebuję domu.
- A jedzenie?
Spojrzała spod przymkniętych powiek na szyję dziecka, na pulsującą żyłę pod skórą. Opanowała się.
- Radzę sobie.
Na chwilę zapadło milczenie. Dziewczynka mierzyła kobietę niepewnym wzrokiem, na ile to było możliwe w ciemności nocy. Kobieta w zamyśleniu obserwowała piaszczyste wybrzeże. Szum morza nie zakłócał ciszy, zdawał się raczej ją podkreślać.
- Też się zgubiłaś? – zapytało po chwili dziecko.
- Tak jakby. To było dawno temu. Zagubiłam się we własnym życiu i nie mogę znaleźć drogi powrotnej. Bo ona już nie istnieje. Ciągle tylko krążę w kółko... Zbieram muszelki... Te muszelki i szum fal, to wszystko co mam.
- Co? Nie rozumiem...
- Nic, nic. Nieważne.
- Czemu jesteś taka blada?
- Słońce mnie nie lubi.
*
- Dlaczego mieszkasz na plaży? Przecież jest tyle miast.
- Nie lubię miast.
- Bo w miastach nie ma muszelek? Ja mieszkałam w mieście. Czasem handlarze na ulicach sprzedają wielkie, śliczne muszle.
- Twoi rodzice nie żyją? – zapytała kobieta po chwili milczenia.
- Skąd wiesz?
- Potrafię czytać w myślach.
- Akurat, nie wierzę ci. Moi rodzice... – dziewczynka zająknęła się i spuściła głowę. Kontynuowała nieco zdławionym głosem. – Tak. Źli zbójcy nas napadli... na mnie nie zwracali uwagi... udało mi się uciec z nianią.
Dziewczynka zamilkła na chwilę, a kobieta nie chciała jej ponaglać. Ciemne chmury, gnane wiatrem, przesunęły się nieco, ukazując kawałek rozgwieżdżonego nieba jak kurtyna w teatrze odsłania piękną scenerię i oczekiwanych aktorów. Ale tu, na tej plaży, nie miał kto nagrodzić ich brawami.
- Potem... – teraz dziewczynka mówiła szeptem. – Trafiłyśmy z nianią do jakiejś wioski i tam pozwolili nam pomieszkać w stodole. Ale raz się obudziłam... i niani nie było. Zniknęła. Myślałam, że wróci... – mała pociągnęła nosem. – Ale nie wróciła. No i zostałam sama. Jak masz na imię?
Kobieta mimowolnie objęła ją ramieniem. Tylko dziecko może być tak bezpośrednie, pomyślała.
- Arlena – powiedziała głośno. – A ty?
- Masz strasznie zimne ręce, Arleno – szepnęło dziecko, opierając głowę na jej piersi. Już po chwili spało twardym snem.
*
Arlena spacerowała po plaży, to zbliżając się, to oddalając od śpiącej dziewczynki. Co za dziwne fatum sprowadziło tu tę małą? Cudem ocalała z napadu, przeżyła śmierć opiekunki i tułaczkę tylko po to, znaleźć się na tej plaży, miejscu zamieszkania potwora? Jak absurdalnie kruche jest ludzkie życie. Człowiek myśli, że jest już bezpieczny, nie mając pojęcia, że z objęć jednego niebezpieczeństwa trafił na drugie...
Zabić ją czy nie, myślała gorączkowo, rozgarniając stopą chłodny piasek. Zdecydowała w końcu, że na razie zatrzyma dziecko przy sobie. Ta mała była jej jedynym towarzystwem, jedyną szansą na rozmowę z człowiekiem. Co z tego, że to zaledwie dziecko. Dzieci rozumieją niektóre rzeczy lepiej niż dorośli.
Nad ciemną wodą rozlewały się już pierwsze odblaski wschodzącego słońca. Czas udać się na spoczynek. Arlena pogładziła po włosach śpiącą dziewczynkę i pewna, że w ciągu dnia mała nie odejdzie daleko, zaszyła się w swojej kryjówce na czas dziennego snu.
*
Wieczór. Znów szum fal, delikatny szept wiatru, tysiące muszelek. I dziecko, wpatrujące się w fioletowe niebo.
- Wróciłaś – szepnęła dziewczynka, przeżuwając kromkę chleba, przechowaną widocznie gdzieś w fałdach podartej sukienki. – Wiedziałam, że mnie nie zostawisz. Szkoda, że nie widziałaś zachodu słońca. Był prześliczny.
Arlena usiadła obok niej na rozgrzanym piasku.
- Chcesz? – zapytała dziewczynka, wyciągając w jej stronę kawałek twardego chleba.
- Dziękuję, najadłam się już – kobieta uśmiechnęła się pod nosem do tej naiwnej dziecięcej dobroci.
Chciała dowiedzieć się czegoś więcej o swojej niecodziennej towarzyszce. Bądź co bądź, na tę plażę nieczęsto trafiały zabłąkane siedmioletnie dziewczynki. Ta musiała być bardzo zaradna i wytrzymała, jeśli samotnie dotarła aż tutaj. Arlena delikatnie wniknęła do umysłu dziecka w poszukiwaniu obrazów z niedalekiej przeszłości, wizerunków rodziny i miejsca zamieszkania. Ujrzała smukłą ciemnowłosą kobietę o oczach koloru morskiej wody, która mogła być tylko jej matką, i wiele innych osób. Widziała ulice dużego miasta, bogato zdobione budynki, które lśniły złotem i przepychem, przechadzających się ludzi w wielobarwnych strojach. Mogła się tylko domyślać, że miastem tym był Konstantynopol. Nigdy tam nie była, ale wiele słyszała o cudach tego „drugiego Rzymu”, jak go ostatnio powszechnie nazywano. Zastanawiała się tylko, jakim sposobem to dziecko zawędrowało taki kawał drogi. Pewnie podróżowała z rodzicami do dalekich krajów.
- Pochodzisz z Konstantynopola?
- Tak. Skąd wiedziałaś?
- Mówiłam ci już, że potrafię czytać w myślach.
Dziewczynka zmierzyła ją uważnym spojrzeniem.
- Naprawdę?
- Nie musisz wierzyć, mała. Dla mnie ważne jest tylko, że to potrafię.
Dziewczynka zamilkła.
- A ty? Skąd ty pochodzisz? Widziałam w moim mieście ludzi z dalekiej północy, masz takie same czerwone włosy jak oni.
Mówiąc to wyciągnęła nieśmiało rękę i pogładziła długie, płomiennorude loki Arleny.
- Spostrzegawcza jesteś.
- Zawsze byłam. Ojciec mawiał, że będą ze mnie ludzie.
Nie przewidział wszystkiego, pomyślała Arlena, czując jak coś ściska ją za serce. Żal? Wiedziała, że to dziecko tu umrze, jeśli nie z jej ręki to z głodu i wycieńczenia. Zamiast wyrosnąć na ludzi, jej małe ciałko spocznie w piachu albo na falach i wkrótce będzie tylko prochem. Takie jest ich przeznaczenie.
- Jak masz na imię? – zapytała po chwili ciężkiego milczenia.
- Gaja. Umiesz czytać w myślach, a nie wiesz?
- Nie wszystko da się odczytać z myśli, Gaju.
*
- Arleno, spójrz, ile gwiazd!
Istotnie, niebo było usiane małymi diamentami jak ciemne włosy księżniczki.
- Wiesz, co sobie zawsze wyobrażałam? – mówiła z przejęciem dziewczynka. – Że na tych gwiazdach są różne światy. Na jednych mieszkają wróżki, na innych anioły albo bogowie... Jak ci się wydaje, to możliwe?
- Bogowie i anioły wędrują po ziemi. Przyglądaj się ludziom, a być może dostrzeżesz w nich to, czym naprawdę są.
- A ty kim jesteś?
Nie odpowiedziała. Kim jesteś? Ujawnij się w końcu, zabójco. Dziecko zadało ci pytanie, które dorosłemu nie przyszłoby do głowy. Tylko dzieci mówią wszystko wprost.
- Ty z pewnością jesteś aniołem – odparła wymijająco.
- Tak myślisz? Och, wolałabym być wróżką... Wróżki wiedzą, co zdarzy się w przyszłości. Nie te wróżki w kolorowych namiotach, którym się płaci drobnymi monetami, tylko takie... prawdziwe. Chciałabym wiedzieć, co mnie czeka.
- Czasem lepiej nie wiedzieć – powiedziała głucho Arlena.
Gaja spojrzała na nią pytająco, ale kobieta odwróciła wzrok.
*
- Lubiłaś swoje miasto?
- Och, bardzo lubiłam. Wszystko tam było... takie śliczne. W domu moich rodziców były piękne dywany, błyszczące meble, mięciutkie amada... adamaszkowe poduszki, piękne stroje, mnóstwo niewolników. Jechaliśmy w podróż, nie wiem gdzie, i nagle to wszystko się skończyło... – Gaja urwała i zamilkła na moment. – Dlaczego?
Arlena milczała długo. Gwiazdy pojawiały się powoli na ciemniejącym niebie, a ona wciąż trwała w milczeniu, tak że dziewczynka straciła już nadzieję na odpowiedź.
- Przeznaczenie – szepnęła w końcu, nie do końca wierząc we własne słowa. – Może było nam dane się spotkać?
- Och, jeśli tak, to chciałabym cię nigdy nie spotkać.
Cóż za rozbrajająca szczerość, pomyślała Arlena. Też bym chciała, żeby to się nigdy nie stało. Chciałabym nigdy cię nie poznać. Jesteś pierwszym śmiertelnikiem, którego naprawdę mi żal. Ty pragniesz być wróżką, a ja oddałabym wszystko, żeby nie musieć nią być.
- Dlaczego musimy umierać? – zapytała cicho Gaja. - Chciałabym nigdy nie umrzeć. I żeby moi rodzice nie umarli.
- Też kiedyś o tym marzyłam.
- Teraz już nie marzysz?
Pragnienie nieśmiertelności? Arlena pokręciła głową. Osiągnięte marzenia tak często stają się koszmarem. Żyła już ponad pięćset lat i nie czuła się przez to lepsza ani pełniejsza. Nie chciała żyć wiecznie, ale tak przywykła do tego istnienia, które trudno było nazwać życiem, że myśl o śmierci napawała ją lękiem. Im dłużej człowiek żyje, tym mniej boi się śmierci. Lecz jeśli jest się nieśmiertelnym, wygląda to zupełnie inaczej. Perspektywa całych wieków pustki i odosobnienia staje się obsesją, w której wysuwa się na czoło to przeżycie, ta ekstaza odbierania życia każdej nocy, która łączy się z powolną degradacją i umieraniem. Nieśmiertelność, będąca wieczną drogą do śmierci, która ma nigdy nie nadejść.
- Nie – odparła, z trudem panując nad głosem. – Nie marzę.
*
Kolejna noc. Arlena nie wiedziała, która z kolei. Już dawno przestała liczyć. Zaraz po zmroku wybrała się jak zwykle w drogę w poszukiwaniu zabłąkanych podróżnych. Z nadludzką prędkością dotarła do odległego lasu, gdzie lubiła polować. Wybrała go, mimo że mogła czasem znaleźć ludzi bliżej swojej plaży. Las ten jednak swym baśniowym wyglądem i tajemniczą atmosferą wprawiał ją w pewien rodzaj rozmarzenia, któremu towarzyszyły cudowne sny na jawie. Srebrne światło księżyca kładło się na liściach i kwiatach, tworząc blade efemeryczne zjawy, które to pojawiały się, to znikały bezszelestnie, szepcząc nieznanym językiem wiatru. Wróżki bawiły się w chowanego, między drzewami przemykały jednorożce, a z oddali dochodził smutny, zawodzący śpiew leśnych elfów. W ćmach, wiecznie dążących do złudnego światła, zaklęte były pokutujące dusze. Arlena wyobrażała sobie, że to ona jest taką ćmą, każdej nocy czekającą na choć odrobinę światła.
Ale nie była nią. Już dawno przestała czekać.
Tej nocy spacerowała jak zawsze, z rozkoszą zanurzając stopy w chłodnej trawie, nasłuchując pieśni elfów i ludzkich kroków. Długo nikt się nie zjawiał, aż w końcu wyczuła to. Obecność. Lekko jak cień przemknęła między drzewami, z którego dochodziły myśli. Myśli splątane, bezładne, trzepoczące się i wirujące jak ćma wokół świecy. Myśli szaleńca. Uświadomiła to sobie dopiero wówczas, gdy dotarła na małą polankę, na którą obojętnie popatrywały gwiazdy. Oparty o zwalone drzewo, siedział tam młody mężczyzna w zaniedbanym ubraniu. Wzrok miał wzniesiony w górę, jak zahipnotyzowany wpatrywał się w te obojętne gwiazdy.
Stała tam długo, obserwując młodzieńca. Niezwykły był to widok w tym dzikim, bajkowym lesie. Można by pomyśleć, że oczarowały go jakieś złośliwe wróżki. W końcu oderwał wzrok od nieba i spojrzał prosto na nią, stojącą przed nim milczącą zjawę.
Spojrzenie miał obłąkane.
- A więc przyszłaś w końcu – odezwał się ochrypłym szeptem. – Spodziewałem się ciebie.
- Przyszłam, kochanie. Nie opuszczę cię już do końca.
- Mówiono mi, że biała dama mieszka w tym lesie i porywa ludzi, ale nie wierzyłem. Bo wszak jesteś nią, prawda? Jesteś piękniejsza niż myślałem, pani. Zabierz mnie do królestwa duchów, o piękna. Od dawna marzyłem o tym spotkaniu. Śniłem o tobie.
Podeszła bliżej.
- Dziś zamkniesz oczy w moich objęciach. Zaśniesz słodkim snem, z którego nikt cię już nie obudzi.
- Gwiazdy opowiadały mi o tym zaczarowanym lesie. O wróżkach tańczących w ciemnościach i rajskich ptakach. Słyszałem śpiew elfów.
Skinęła na niego palcem, patrząc mu w oczy, hipnotyzując wzrokiem.
- Chodź do mnie. Już niedługo znajdziesz się wśród nich.
Wstał powoli i sztywno, jak lunatyk. Zbliżył się do niej niepewnym krokiem.
- Bliżej, kochanie. Jeszcze bliżej – powiedziała miękko.
Przyciągnęła go do siebie i delikatnym ruchem odgarnęła mu włosy z twarzy. Spojrzała w oczy. Piękne, zielone. Bał się, ale był nią oczarowany. Absolutnie zafascynowany. Poszedłby za nią wszędzie, gdziekolwiek by zażądała.
- Nie lękaj się – szeptała. – Jestem spełnieniem twoich marzeń. Kocham cię.
Delektując się chwilą, pochyliła głowę nad jego szyją. Już dotykała ustami jego skóry, kiedy nagle odezwał się zadziwiająco przytomnie.
- Co mnie czeka, Afrodyto?
- Wieczne szczęście – skłamała. – I wieczne ukojenie.
Krew popłynęła cudownym strumieniem. Arlena zamknęła oczy, i wstrząsana dreszczami, mocniej przytuliła do siebie ofiarę. To był jej raj, jej Eden, jej ukojenie. W takich chwilach nie potrzebowała innego. Dla takich chwil warto było istnieć. Warto było umierać każdej nocy.
*
- Arleno! – krzyczała w noc dziewczynka. – Arleno!
Noc nie odpowiadała.
Gaja usiadła na piasku i wpatrzyła się w fale. Czy ta dziwna kobieta w końcu ją opuściła? Nie zdziwiłaby się, w końcu ledwo się znały... ale jednak miała nadzieję. Zdążyła już polubić Arlenę, która była zupełnie inna od spotkanych dotąd ludzi. Wyjątkowa.
Odwróciła głowę i aż podskoczyła. Arlena siedziała za nią, zarumieniona i z błyszczącymi oczami. Uśmiechała się.
- Skąd się tu wzięłaś?
- Podeszłam przed chwilą.
- Nie słyszałam kroków! Powiedz mi... jesteś aniołem? Ludzie nie potrafią czytać w myślach ani tak cichutko zachodzić kogoś z tyłu.
Kobieta roześmiała się. Westchnęła i spoważniała.
- Możesz uznać, że jestem... swego rodzaju... aniołem.
Dziewczynce to wystarczyło.
- Och, jejku! Nigdy jeszcze nie spotkałam anioła tak blisko. Raz tylko widziałam jak leciał po niebie. Jego skrzydła tak cudnie błyszczały w słońcu! A ty, dlaczego nie masz skrzydeł?
- Nie każdy anioł ma skrzydła.
- Szkoda – mruknęła zawiedziona dziewczynka. I nagle inna myśl zaświtała jej w głowie: - A po co wysłano cię na ziemię?
- Żeby cię strzec, malutka. Nie pozwolić, żeby ludzie cię skrzywdzili.
A potem sama cię zabić. Nie, nie dam nikomu cię skrzywdzić.
- Naprawdę? – pisnęło podekscytowane dziecko. – W takim razie lubię cię, nawet jak nie masz skrzydeł.
- Dziękuję łaskawej pani – Arlena wyciągnęła się na piasku, podkładając ręce pod głowę.
Gaja milczała jakiś czas. W ciszy nabierała w swoje małe rączki jak największe garści piasku, szarego w ciemnościach nocy.
Długo trwała ta cisza, której akompaniował cichutko szum fal. Niespokojna, szmaragdowa tafla rozjaśniała się powoli, przechodząc z odcieni szarości w różowe blaski, kładące się na wodzie delikatną pieszczotą. Horyzont zarumienił się jak zakłopotane dziecko, które właśnie coś przeskrobało.
- Świta – szepnęła Arlena, jakby głośniejsze słowo mogło sprawić, że zachwycający widok rozwieje się albo okaże się snem. – Muszę cię opuścić na jakiś czas, Gaju. Wieczorem przyniosę ci coś do jedzenia.
- Dlaczego zawsze sobie gdzieś idziesz zanim wzejdzie słońce i wracasz dopiero wieczorem?
Arlena westchnęła tylko. Pochyliła się i pocałowała dziewczynkę w policzek. Chwilę później już jej nie było.
*
- Spójrz – powiedziała radośnie Gaja. – Zobacz, co dla ciebie znalazłam.
Otworzyła zaciśniętą pięść.
- Najpiękniejsza, jaką udało mi się znaleźć.
Arlena westchnęła i wzięła z dłoni dziewczynki zakręconą muszlę wielkości pięści. Muszla miała delikatną bladoróżową barwę, gdzieniegdzie urozmaiconą brązowymi plamkami. Była rzeczywiście piękna.
Muszelki, muszelki, kolejne muszelki. Coraz to inne, bo morze ciągle wyrzucało nowe.
Tylko to mi zostało. Moje chwile szczęścia.
To było moje istnienie. Istnienie, które przy najlepszych chęciach trudno nazwać życiem. Krąg z muszelek...
Wszystko było takie proste, dopóki ona się nie zjawiła. Ciemniejący widnokrąg, szum morza, noc. Gwiazdy na niebie, muszle na piasku. Oboje jesteśmy w czyśćcu, powiedział jej ktoś dawno temu. Możemy jedynie cieszyć się, że to nie piekło. Nie pamiętała już, kto jej to powiedział. Jej pamięć powoli tonęła w szumie morza. Zupełnie jak te muszelki, które znajdowała, a potem wyrzucała daleko, daleko. Oddawała morzu. Czasem tylko mgła wspomnień unosiła się nad zimną powierzchnią wody, nie dające się uchwycić blade strzępki. W tej mgle było wszystko.
Była nawet przyszłość.
Przyszłość zamknięta w kręgu z muszelek.
*
Promienie słońca zatoczyły ostatni krąg na morskich falach i wycofały się za horyzont, który pochłonął je i otoczył jak kurtyna akrobatów, którzy właśnie skończyli występy i kłaniali się przed zachwyconą publicznością. Chmury z gracją zamiotły scenę. Oświetlenie zmieniało się powoli. Na nocnej scenie jedna za drugą pojawiały się gwiazdy. Rozpoczynało się nowe przedstawienie.
Na wydmach kryła się postać. Ze swego ukrycia między drzewami obserwowała to niebo, to siedzącą na plaży drobną sylwetkę dziewczynki. Trwała tak przez długi czas w zupełnej ciszy i bezruchu. Dziewczynka wstała i zaczęła się przechadzać brzegiem morza, zanurzając stopy w nagrzanych przez cały dzień falach. Postać na wydmach w milczeniu wodziła za nią wzrokiem. Dziewczynka jednak nie zamierzała iść spać. Zbierała kamienie i muszelki i rzucała je w morze. Rozglądała się. Czekała.
Postać na wydmach dobrze wiedziała, na kogo.
Wolnym krokiem zeszła na plażę.
- Jeszcze nie śpisz, Gaju?
- Nie. Spałam w dzień, bo wiem, że przychodzisz tylko w nocy. Czekam na ciebie. Chodźmy na spacer – dodała nieśmiało, biorąc Arlenę za rękę.
- Chodźmy – szepnęła kobieta.
Szły po mokrym, ubitym piasku.
- Arleno?
- Tak?
- Czy zostanę tu na zawsze?
Arlena milczała, zaskoczona pytaniem.
- Nie mogę sama się stąd ruszyć. Nigdzie sama nie dojdę... Jestem za mała. Ale... może ty też chciałabyś się stąd ruszyć? Jedźmy razem w podróż.
- Nie mogę opuszczać tego miejsca.
- Dlaczego?
Dlaczego. Jak miała to wytłumaczyć? Żyła z dala od ludzi przez wiele lat, nie mogłaby się przyzwyczaić do ruchu i hałasu, otaczających ją obecności. Nie mogłaby zaakceptować podejrzliwych spojrzeń i uniesionych brwi. Nie potrafiłaby wtopić się w tłum i udawać człowieka. Było na to po prostu za późno.
- Nie lubię tłumów, kochanie. Jestem przyzwyczajona do samotności.
Gaja westchnęła. Może jeszcze zmienisz zdanie, wyczytała Arlena w jej myślach.
- Nie sądzę – odparła.
Prędzej pozwolę ci umrzeć.
*
Gaja nigdy nie płakała.
Samotne dnie, nieprzespane noce. Piasek na plaży, gwiazdy na niebie. Kobieta i dziewczynka trzymały się za ręce, zawieszone między żywiołami jak lśniące drobinki kwiatowego pyłu. Jedna zamknięta na wieki w pozorach piękna jak w porcelanowym naczyniu. Druga delikatna i słaba jak młodziutkie drzewko, a jednocześnie posiadająca niespożytą siłę. Nie wiadomo czy ta pierwsza nie była bardziej uzależniona od drugiej.
Gaja nie płakała. Czasem tylko siedziała nieruchomo na szarym piasku, a jej oczy nabierały dziwnego wyrazu. Arlena nauczyła się rozpoznawać ten wyraz. Zostawiała wtedy dziewczynkę jej myślom, a sama odchodziła. Czasem blisko, czasem dalej.
Na tle ciszy krzyczały mewy.
Gaja nigdy nie płakała. I ani razu się nie roześmiała.
*
Na tle ciszy krzyczały mewy. Gaja znów miała na twarzy ten dziwny wyraz, którego Arlena nie lubiła. Nie znosiła na niego patrzeć. Czuła wtedy, jak poczucie winy siada jej na sercu i wbija pazury, drapie, rozszarpuje.
- Ładne niebo – powiedziała cicho dziewczynka.
Arlena milczała.
- A ta chmura – mówiła dalej mała – wygląda jak wielki okręt, prawda?
Milczenie było ciężkie jak ołów. Arlena zdawała się być całkowicie pochłonięta układaniem muszelek, których nazbierały tego wieczoru. Muszelki posłusznie tworzyły całą gamę nierealnych kształtów. Z układanki wyłaniała się postać anioła z rozwianymi włosami i wzniesionymi ramionami. Z jednym skrzydłem, bo na drugie zabrakło muszelek.
Dziewczynka długo patrzyła na anioła.
- Stracił skrzydło – powiedziała w końcu.
Arlena znieruchomiała nad układanką.
- Stracił skrzydło – powtórzyła Gaja. – W walce.
- Z kim?
- Ze złymi ludźmi. Chciał ochronić dziewczynkę, którą się opiekował. Tak bardzo ją kochał, że pozwolił sobie uciąć skrzydło.
Spojrzenie pełne powątpiewania.
- Nie wierzysz w to.
- Oczywiście, że wierzę!
- Nie, nie... To nie tak.
- Więc jak? Dlaczego stracił skrzydło?
- W walce z samym sobą. Każdy anioł ma dwa oblicza, dobre i złe. Tak jak ludzie. To złe zwyciężyło. On nie bronił żadnej dziewczynki. Nie rozumiesz? Aniołom na was nie zależy. Nie chcą was ochraniać. Mają własne problemy. Żaden anioł nie zechciałby się dla ciebie poświęcić do tego stopnia.
Zamilkła. Rozwiałam dziecięce złudzenia, pomyślała z przykrością. I roześmiała się głośno, bo te złudzenia były niczym wobec setek żyć, które odbierała każdej nocy.
Roześmiała się zimnym, złym śmiechem. Zagłuszając cichy głos dziewczynki, mówiącej, że tak nie może być, że przecież we wszystkich baśniach i opowieściach zwycięża dobro. Że zło nie może, absolutnie nie ma prawa zwyciężyć.
*
Przekonała się, że w życiu jest całkiem odwrotnie.
*
Chwile szczęścia bezpowrotnie minęły. Skończyły się, zgasły jak mała wypalona świeczka. I było tak, że została po nich tylko krwawa wyrwa. Pustka, której nie można już zapełnić. Światełko zgasło i wchłonęła je ciemność.
*
Jestem obłąkana, pomyślała Arlena. Jestem całkowicie, zupełnie obłąkana.
Oczy koloru morskiej wody zeszkliły się, spod sztywnych, półprzymkniętych powiek patrzyły nieruchomo w dal. Była w nich pustka. Pustka, której nie można zapełnić. Mała twarzyczka ściągnęła się, skurczyła. Zbielała. Ostatnie westchnienie uleciało lekko, bez żalu z przezroczystych warg. Dłonie, wcześniej kurczowo zaciśnięte, teraz opadły ciężko.
Z dwóch ranek na szyi wypłynęła ostatnia szkarłatna kropelka.
Drobne ciało bezwładnie wysunęło się z jej ramion.
Co cię opętało?
*
Kiedy wypuścił ją z objęć, upadła ciężko na ziemię, jak szmaciana lalka. Zaciśnięte powieki, ręce konwulsyjnie szarpiące źdźbła trawy. Oddech coraz płytszy. Drżała.
- Arleno, wstań – powiedział głos. Brzmiał teraz jeszcze cudowniej, jeszcze głębiej niż wcześniej. Dźwięki nakładały się na siebie i rozdzielały jeden po drugim, jak odległe bicie dzwonów. Wirowały wokół niej. Kiedy powoli otworzyła oczy, zakręciło jej się w głowie. Każdy zmysł zyskał tysiąc dodatkowych wymiarów.
Jeszcze przed chwilą noc była ciemna, nieprzenikniona. Teraz Arlena widziała dokładnie każdy liść na drzewie.
- Wstań – powtórzył głos. – Pragnęłaś żyć, błagałaś, abym darował ci życie. Spełniłem twoją prośbę. Żyj więc.
Podniosła się. Rozejrzała. Wszystko wokół migotało delikatnie. Trawa otulała jej stopy, liście mieniły się odcieniami zieleni, gdzieś w oddali szemrał strumyk. Słyszała nawet cichy, cichuteńki szelest skrzydełek ćmy. Podbiegła do drzewa, dotknęła jego kory, przesuwała po niej palcami. Słowik skończył swoje trele. Zaszumiały skrzydła.
- Kim jestem?
Mówiła szeptem. Zdawało jej się, że jedno głośniejsze słowo, jeden dźwięk i cały ten urok pryśnie. Bała się. Ale chciała utrzymać to jak najdłużej.
- Jesteś boginią, moja droga. Nieśmiertelną. Wszystko widzisz, wszystko słyszysz. Niepodzielnie władasz życiem i śmiercią.
- Nigdy nie umrę?
Wytłumaczył jej wszystko. Powiedział jej, że tym, co może ją zniszczyć, jest słońce i ogień. Że w dzień musi ukrywać się przed zabójczym światłem. Że nie może się na dłużej wiązać z ludźmi, których nie zechce przemienić, bo to ją zabije. Wyjaśnił, że może czytać w myślach i poruszać się z nadludzką szybkością.
- Nieśmiertelna – powtarzała cicho. – Nieśmiertelna...
- Tak – szepnął. – Masz całą wieczność, żeby się tym nacieszyć. Zostało jeszcze jedno. Chodźmy się pożywić.
Dopiero w tej chwili odwróciła się w jego stronę. Jego twarz nie wydawała się już taka przerażająca i nadprzyrodzona. Teraz ona, Arlena, była taka jak on.
Teraz jego twarz mieniła się niezliczonymi odcieniami bieli. A oczy... oczy...
Arlena wstrzymała oddech.
On czekał cierpliwie.
*
Szli. Gdyby nie prowadził jej za rękę, zagubiłaby się w zachwycie nad każdym owadem, każdym ptakiem, każdym źdźbłem trawy. Wszystko przyciągało. Wszystko miało osobliwy, nieodparty urok.
Niebo ktoś zaciągnął zasłoną z chmur.
Kroki nie niosły ich w przypadkowym kierunku. To jej pragnienie wyznaczało drogę. Jej nieopanowane, niepohamowane pożądanie. Nie była świadoma, dokąd idzie. On wiedział.
Tego, do którego ona bezwiednie dążyła, spotkali w drodze. Szedł samotnie przez las, rozglądał się, nawoływał. Szukał jej. Chciała go tylko zobaczyć, dotknąć. Chciała go ujrzeć w tym nowym, niezwykłym świetle – pierwszy i ostatni raz.
To uczucie, które dręczyło ją gdzieś w głębi, oślepiło ją z całą siłą dopiero na jego widok. Stała i bez słowa patrzyła jak się zbliżał, zachwycona szelestem wiatru w jego jasnych włosach. I biciem jego serca, pulsowaniem krwi. Słyszała je całkiem wyraźnie. Było jak wezwanie, któremu nie można odmówić.
Zrozumiała.
Zrozumiała, że nie ma już dla niej miłości bez śmierci. Ani radości, ani rozkoszy, ani przywiązania. Bez śmierci nie ma niczego. Sądziła, że szybko przyzwyczai się do nowej towarzyszki. Myliła się.
- Arlena! Arlena! – nie widział jej jeszcze, wołanie niosło się po okolicy.
Chodź do mnie, chodź, powtarzała w myślach. Usłuchał.
Zobaczył ją, podbiegł.
- Arlena! Szukałem cię wszędzie, słońce. Co się z tobą...
- Ciii... – przerwała mu. – Już dobrze. Znalazłeś mnie.
Podeszła do niego, z pragnienia czując zawroty głowy. Jak przez mgłę przebijało się do jej świadomości to, co robi. W tej chwili nie myślała o niczym innym, tylko o tym pragnieniu. Było nie do wytrzymania.
- Arlena? Co się stało? Nie jesteś sobą.
Nie odpowiedziała. Zbliżyła usta do jego szyi. Bicie serca, wezwanie. Drżenie jego ciała, szum wiatru w liściach. Jego ból. Krew, życie wypijane łyk za łykiem. Wizja. Zobaczyła ich oboje, trzymających się za ręce. W tle spokojna osada, las, czysty błękit nieba. On gładził jej rude włosy, ona uśmiechała się do niego uśmiechem szczęśliwej śmiertelniczki. Marzenia uchodziły z niego powoli.
Jeszcze nie zdawała sobie sprawy, że odbiera mu życie.
To przyszło dopiero później, kiedy klęczała przy nieruchomym ciele. Zdawało się zimne jak lód, chociaż dopiero przed chwilą wyzionął ducha. Rozkosz zmieniła się w rozpacz, zapomnienie zastąpiła nieznośna świadomość, że będzie zawsze pamiętać. Pamiętać ciężar głowy opadającej miękko na jej ramię. Pamiętać chłód jego ust i smak ostatniej kropelki krwi.
Co cię opętało?
Pamięć to przekleństwo.
*
Zwróciłam się wtedy przeciwko swojemu mistrzowi, przypomniała sobie, podnosząc z piasku kolejną muszelkę. Tym razem nie rzuciła jej do morza. Wyrzuciłam mu wszystko szeptem zduszonym od bólu, usiłowałam go zabić. A on stał tylko i patrzył spokojnie, z nieodgadnionym wyrazem w czarnych oczach. Nie byłam w stanie nic mu zrobić, okazał się dla mnie za silny.
Okłamał mnie. My nie władamy życiem i śmiercią. Życie jest dla nas nieosiągalne.
A śmierć?
To ona nami rządzi.
Puste oczy Gai patrzyły z wyrzutem.
*
Jedna muszelka, druga muszelka... Koło się zamyka. Zamyka się krąg z muszelek. Wszystko na świecie żyje pamięcią. Morze, muszle i ja.
Potrzebowała jeszcze jednej, ostatniej. Do zamknięcia kręgu. Niebo szarzało. Po aniele z jednym skrzydłem nie było śladu. Wszystkie muszelki, z których był ułożony, otaczały teraz martwą dziewczynkę i wolne miejsce obok niej. Już nigdy jej nie okłamię, pomyślała Arlena. Nigdy nie powiem jej okrutnej prawdy. Nigdy nie zobaczę na jej twarzy tego wyrazu, którego tak nienawidziłam.
Ostatnia muszelka i gotowe. Arlena położyła się w kręgu obok małego, zimnego ciała. Przytuliła się mocno.
Pamięć to przekleństwo. Słońce przyniesie zapomnienie.
*
Przyniosło.
KONIEC
***
Jestem monotematyczna? Może tak. Ale włożyłam w to opowiadanie wiele serca. Dopracowałam je jak tylko mogłam. Chyba.
Co wyszło?
|
|