Margot
Wędrowiec
Dołączył: 22 Sty 2006
Posty: 17
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: z Bagien Cukrowego Diabła
|
|
***
Stał na szczycie wzgórza i patrzył, jak ona osuwa się na ziemię. Ale nie czuł radości. Nie odczuwał smaku wygranej. Coś było nie tak...
Gdy się zjawił, ona już czekała. Wiedział, że czeka, choć nigdy nie słyszał jak się zbliża. Widział ją wyraźnie w świetle księżyca. Była pełna uczuć. I chciała z nim walczyć.
- Jesteś, więc...
- Jestem. Uczeń przerósł mistrza. Dłużej nie może tak być. Jedno z nas musi odejść.
Słuchał jej słów uważnie. Była taka pewna siebie... Zdradzały ją oczy - nie nauczyła się jeszcze w pełni panować nad emocjami. Odsłaniała się przed nie wiedząc o tym. A już miał nadzieję, że pobawi się nią dłużej. W końcu i tak by ją pokonał. Ale chciał zobaczyć czy jest dobrym nauczycielem. Niezbyt często trafiał na istoty podobne do siebie. Zazwyczaj niszczył zwykłych ludzi.
-Znasz reguły?
-Znam.
-Nie miej do mnie żalu. Sama wiesz, że musimy się eliminować. Nie możemy razem istnieć. To wbrew zasadom.
- Zasady! Zasady się łamie! Jeszcze nikt cię tego nie nauczył?- Krzyknęła, podchodząc do niego.
Nie cofnął się. Patrzył jej w oczy. - Tych zasad nie można złamać. Nie próbuj. Nie męcz się. Tak musi być. Nie jesteśmy w stanie walczyć z naszą naturą. Jestem silniejszy od ciebie. Słabi muszą zginąć. Inaczej stalibyśmy się ludźmi. Wiesz o tym.
Schyliła głowę i szepnęła: - A więc nie chcesz mi pomóc. Nawet nie próbujesz. A może... Może nie potrafisz? - Wyprostowała się nagle, uderzona tą myślą. - Jeżeli chcesz to cię nauczę. Tylko musisz chcieć. Ale ty chcesz, prawda? Tylko udajesz, że ci na mnie nie zależy. Wiem, że tak nie jest. Nie może tak być. Przecież jestem tu dla ciebie - uśmiechnęła się, patrząc na niego z ufnością. - A ty jesteś dla mnie. Nie możesz mnie skrzywdzić.
- Mogę. Nie jestem dla ciebie. Zrozum to wreszcie. Zrozum i nie proś więcej. Odejdź z godnością. Wierzę, że potrafisz.
- Potrafię. I odejdę. Wiesz, chyba nie chcę już być. Odebrałeś mi nadzieję. Nie mam nic. Więc zrób to szybko.
...Patrzył jak ona osuwa się na ziemię. Ale nie czuł radości. Nie odczuwał smaku wygranej. Coś było nie tak. Tylko, co?
Podszedł do niej. Chwycił ją za rękę. I zaczął się śmiać. Już wiedział. Zrozumiał. Oszukała go! A on dał się podejść jak dziecko... I jakoś nie czuł gniewu. Był szczęśliwy. Że jednak to ona wygrała, że jej nie zniszczył, że będzie musiał nauczyć się żyć z nią. - Śpij, mała. Odpoczywaj. Jutro czeka nas ciężki dzień - powiedział, wciąż się uśmiechając. - Ech, ci ludzie....
***
|
|