Sh'eenaz
Najwierniejsza
Dołączył: 04 Cze 2005
Posty: 206
Przeczytał: 0 tematów
|
|
Jako, że się nie udzielam na komentarze nie liczę, ale może kogoś zainteresuje.
Za korektę pojedynkową bardzo dziękuję Mici. Za korektę późniejszą Thiamkowi. :*
Gosi
Medea
„Stary mit o umierającym Bogu, nie przestając być mitem, schodzi z nieba legendy i wyobraźni na ziemię historii. Wydarza się - w określonym dniu i miejscu, pociągając za sobą możliwe do określenia historyczne konsekwencje.”
– C.S. Lewis
„Takie procesy nie powinny toczyć się w takich miejscach” – myśli jasnowłosa dziewczyna i odwraca wzrok od ołtarza, żeby nie patrzeć na duży drewniany krzyż i groźne oblicze Chrystusa. Długie woskowe świece rozpraszają gromadzące się w kaplicy cienie. Powoli zapada zmierzch. Zanim na niebie pojawią się pierwsze gwiazdy, rozprawa dobiegnie końca. Srogi głos dominikanina przywraca Ninę do rzeczywistości. Po chwili szesnastolatka przechodzi już pomiędzy rzędami ław i siada na krześle. Ludzie w czarnych opończach przyglądają się jej uważnie, kiedy zaczyna opowiadać. A potem mówi długo, może trochę zbyt długo i nie do końca na temat. Plącze się. Czuje na sobie ironiczny wzrok tych siedzących naprzeciwko i tych drugich, gromadzących się dalej, przy wejściu. Nerwowo mnie w drżących dłoniach biały materiał sukienki. I po raz kolejny w ciągu tego dnia dopada ją to niepokojące wrażenie, że oni wiedzą; że wszystkie te oskarżycielskie spojrzenia są wymierzone w nią, a nie w siedzącą nieopodal Berenikę.
– To nas nie interesuje – stwierdza rzeczowym tonem duchowny, którego tytuł budzi strach w całej chrześcijańskiej Europie. – Czy masz coś jeszcze do dodania? – Dziewczyna kręci przecząco głową. Tak bardzo chce wrócić na swoje miejsce, byle tylko z daleka od tych wszystkich spojrzeń, od patrzącego na nią tłumu, od odpowiedzialności. – Na pewno? – Obcy w skromnej, wiejskiej kaplicy wydaje się taki groźny w tym swoim długim, czarnym płaszczu, białej tunice i z krucyfiksem na piersiach.
– Nie, to znaczy… Ja… – Dziewczyna miesza się jeszcze bardziej. Rumieniec wypełza na jej policzki, a w kącikach oczu zaczynają gromadzić się łzy. Mocniej zaciska dłonie na materiale i czuje, że zaraz zerwie się z tej okropnej ławy i ucieknie z sali. „Muszę zeznawać…” – myśli. – „Muszę to zrobić dla siebie. Muszę być silna. Jego tu nie ma, nikogo tu nie ma… prawda? Prawda?” – Widziałam… – stwierdza i naprawdę stara się powstrzymać to koszmarne drżenie głosu. – Widziałam, jak podczas tamtej pełni, kiedy to się stało… Berenika… Wymknęła się z domu… Ona… Ona – jąka się. – Ona… była całkiem naga – wyrzuca wreszcie z siebie jednym tchem.
Stojące przy wejściu staruszki, o twarzach pomarszczonych jak skórki suszonych jabłek, czynią pośpiesznie znak krzyża.
– Gdzie odbywał się sabat, na który wybrałaś się pod osłoną nocy, wiedźmo? – Inkwizytor zwraca się do Bereniki, a kiedy ta nie odpowiada, dodaje: – Twoje towarzyszki, wiedźmo, zeznały, że dzięki mocy pogańskiego bóstwa posiadłaś moc lewitacji. Pytam więc, jaką magiczną maścią natarłaś swe grzeszne ciało? – Oskarżona nie odpowiada. Tylko na dźwięk słowa „towarzyszki” przenosi na chwilę wzrok na Ninę. – Milcz, jeśli chcesz być potępiona na wieki… – stwierdza wysłannik Kościoła, a w myślach dodaje: „Na torturach i tak się przyznasz. A ludzie i tak dowiedzą się tego, czego mają się dowiedzieć. I tak uwierzą w to, w co mają uwierzyć. Bo cokolwiek powiesz, i tak spłoniesz, wiedźmo. Ludzie potrzebują winnej, a religia – czarownic.”
– Wprowadzić współoskarżone.
„Wytrzymała jest – myśli Nina – wszyscy przeciwko niej, a ona siedzi tam już od dłuższego czasu, z dumnie uniesioną głową i ironicznym spojrzeniem. Zupełnie, jakbyśmy wszystko robili po jej myśli. Zupełnie, jakby się nie bała. Nie. To niemożliwe. Musi się bać.”
Szmer i odgłos przesuwanych krzeseł. Przed święte oblicze Inkwizycji wprowadzone zostają trzy starsze kobiety, z rękami wykręconymi do tyłu i skrępowanymi sznurem. Widać, że nie jadły od kilku dni. Ich ubrania są w strzępach. Odór niemytego ciała rozchodzi się w powietrzu. Nina rozpoznaje w nich wdowy z pobliskiej wsi. Uśmiecha się na myśl, że Berenika skończy tak samo. Jeżeli wszystko pójdzie tak, jak trzeba. Ale to uczucie trwa tylko chwilę. Nina czuje na sobie spojrzenie czarnych oczu czarownicy. I choć nie patrzy przed siebie, widzi tę twarz, z której zawsze biło tyle pewności siebie. Te opadające na ramiona rude loki i usta, wykrzywione w pogardliwym uśmiechu. Na samo wspomnienie tego uśmiechu robi jej się zimno.
– Czy ta młoda kobieta – dociera do niej pełen emfazy głos duchownego – uczestniczyła w sabatach?
– Tak – odpowiadają trzy wdowy zachrypniętymi głosami.
– Czy trzy dni temu, podczas pełni księżyca, w czasie jednego z waszych spotkań, przy użyciu czarnej magii uśmierciła dziewczynę, znaną jako Mira?
– Tak.
– W jaki sposób to zrobiła?
Tańcząca miała na sobie białą szatę, wyszywaną złotymi i srebrnymi nićmi. Cienki, zwiewny materiał podkreślał delikatną urodę dziewczyny. Kiedy ozdobna spinka upadła z brzękiem na marmurową posadzkę, włosy koloru zboża, dotychczas spięte w kok, sięgały pasa. „Płoń, płoń, głupia!” – krzyczała czarodziejka, która, daleko od miejsca zbrodni, przemierzała nieboskłon na złotym wozie zaprzężonym w czarne smoki. A czerwone płomienie obejmowały już nie tylko brzegi szat tancerki, ale całe jej ciało, igrały z jasnymi lokami. Po chwili nie było już widać ani szczupłej twarzy korynckiej królewny, ani ślicznej sukienki utkanej z jedwabiu; tylko bransoletki na dłoniach i bose stopy, które poruszały się w rytm niesłyszalnej muzyki.
Nina obserwuje mówiącą. Kilkudniowy pobyt w lochu zmienił ją nie do poznania. Wychudła, jej skóra przybrała brzydki szary odcień, a na przegubach rąk pojawiły się sine pręgi – ślady po łańcuchu. „Dobrze jej tak” – myśli. – „Nigdy jej nie lubiłam”.
– Jaka była przyczyna zgonu? – jeden z wysłanników Kościoła zwraca się do miejscowego medyka.
Otyły, niski mężczyzna stwierdza nosowym głosem:
– Ciało zamordowanej pokryte było śladami, przypominającymi rany po oparzeniach, ale bliższe oględziny wykazały, że nie miało kontaktu z ogniem. Nie umiem tego wytłumaczyć.
Ludzie szepczą. Inkwizytor uśmiecha się z zadowoleniem. Jasny płomyk świecy oświetla jego groźną twarz. W oczach, skrytych w cieniu kaptura, pojawia się błysk satysfakcji.
– Jak brzmiało imię pogańskiego bóstwa, do którego wznosiłyście modły i od którego czerpałyście moce? – na powrót zwraca się do współoskarżonych o czary kobiet.
– Hekate.
Nieopodal Świętego Gaju, w którym mieściła się świątynia Bogini czarnych ołtarzy, nawet niebo przybierało barwę cienia. Panował tutaj wieczny zmierzch, a czas dzielił się pomiędzy kolejne modlitwy, które nigdy nie docierały na szczyt Olimpu, bowiem Hekate, podobnie jak Hades, nie była mile widziana wśród innych Bogów. Rzadko kto zapuszczał się w te okolice. Niewiele też było kobiet, które swoje życie spędzały na służbie pani ciemności, czarów i widm.
Medea niemal od razu dostrzega Święty Gaj. Zwraca się do smoków w ich języku i po chwili podąża już kamienistą ścieżką wiodącą do świątyni, a strzępy mgły, niczym duchy, snują się wokół jej stóp. Wygląda jak jedna ze zjaw, która zbłądziła w drodze do krainy zmarłych. Dokładnie w tym samym momencie, daleko stąd, w pałacu króla Kolchidy Jazon znajduje martwą Kreuzę i ciała swoich synów, po czym z rozpaczy rzuca się na własny miecz. Ale Medea nigdy się o tym nie dowie.
Trzy wiedźmy są prowadzone w kierunku wyjścia, a ludzie cofają się w głąb kościoła, żeby zrobić im przejście. Nikt nie chce znaleźć się blisko opętanych siłą nieczystą kobiet. I wtedy Nina przypomina sobie jeszcze jeden szczegół. Szczegół, który może wykorzystać.
– Zanim to się stało… – zaczyna nieśmiało.
– To?
– Zanim ja i… – „I?”, zdaje się pytać Berenika. A chociaż siedzi tam cicho, z rękami i nogami przywiązanymi do krzesła, Nina ma wrażenie, że zna każdą jej myśl. Jak gdyby wszystko to wiedziała. – Zanim ja i Mira zaprzyjaźniłyśmy się... – Nie patrzy w tamtą stronę. Czuje, że jeżeli to zrobi raz jeszcze, to oni wszyscy zobaczą. – Zanim ja i Mira zaprzyjaźniłyśmy się – powtarza po raz kolejny, starając się, by jej głos brzmiał pewniej. Nie wychodzi. – Berenika mówiła mi wiele rzeczy. Ona bardzo kochała Polinika. Oni przysięgali sobie miłość – akcentuje silniej pierwsze słowo.
Oczy Medei płoną zazdrością; z jej wykrzywionych pogardliwie ust padają przesycone nienawiścią, złe słowa; jej dłonie o długich palcach, które uwarzyły niejedną truciznę, zaciskają się tak mocno, że aż bieleją kostki.
– Przysięgał – mówi. – Pamiętam dokładnie.
•
Do tej pory ledwie widoczny, sierp księżyca stawał się coraz bardziej wyraźny na tle ciemniejącego nieba. Morski wiatr rozwiewał kruczoczarne włosy czarodziejki, a silny zapach ziół drażnił zmysły. Syn Ajzona przypieczętował swój los jednym słowem. Wszedł na drogę, z której nie było powrotu. A za rękę prowadziła go niewiasta.
•
– Przysięgał! – powtarza. – Przysięgał! A potem zostawił mnie dla niej. Co on w niej takiego widział, o Bogini, co on w niej takiego widział?
Kamienny posąg Hekate patrzy na klęczącą kapłankę oczami ze szmaragdów.
– Czy Polinik jest obecny wśród zgromadzonych? – głos Inkwizytora słychać w całej kaplicy. Głośny i wyraźny. Przez jedną krótką chwilę Nina ma wrażenie, że zemdleje. „Nie, to niemożliwe” – myśli i robi jej się bardzo, bardzo gorąco, choć w pomieszczeniu panuje przejmujący chłód. – „Nie mogą go przesłuchać... ale przecież on jej już nie kocha… Wszystko pójdzie po mojej myśli. Musi.”
– Podejdź. Mamy kilka pytań w sprawie oskarżonej.
Chłopak nie patrzy na Ninę. Nie patrzy też na Berenikę, ale gdzieś przed siebie. Pustym, niewidzącym wzrokiem.
– Czy byłeś świadkiem uprawienia czarów przez oskarżoną?
– Nie, nie byłem świadkiem uprawiania czarów przez Berenikę – odpowiada cicho. Tak cicho, że prawie go nie słychać. Bezbarwnym, wyzutym z emocji głosem.
– Czy podejrzewałeś oskarżoną o uprawienie czarów?
– Nie, nie podejrzewałem Bereniki o uprawianie czarów.
– Czy porzuciłeś oskarżoną dla Miry?
– Porzucił! – Mocny, pewny głos dziewczyny o oczach czarnych jak ołtarze Hekate. Nienawiść.
– Wiedźmy i heretycy nie mają prawa głosu – odzywa się ktoś z tyłu.
– Może trzeba zawiązać jej oczy, żeby nie mogła opętać nas spojrzeniem, i zakneblować usta, żeby nie padły z nich przekleństwa? – dodaje inny.
– Nie ma takiej potrzeby – poucza jeden z dominikanów. – Bowiem moc Chrystusa Pana jest silniejsza od jej zaklęć. Tu, na poświęconej mu ziemi, czarownica jest całkowicie bezbronna.
Tymczasem Inkwizytor odprawia chłopaka niedbałym gestem. Ninie zadają jeszcze kilka pytań o Mirę. Mówi dużo spokojniej niż na początku i tylko to nieodparte wrażenie, że drewniane rzeźby świętych słuchają każdego jej słowa, powoduje okropne drżenie rąk. A potem przychodzi czas na kolejnych świadków. Kolejne oskarżenia. Kolejne elementy układanki wskakują na swoje miejsca. Chociaż tak naprawdę wyrok zapadł już w momencie, kiedy Nina wniosła oskarżenie, bo ludzie potrzebują ofiary, tak, jak religia czarownic.
– Brat jej, a syn mój, Sykstus, zmarł zaraz po urodzeniu. Ciało noworodka zniknęło z kołyski w przeddzień pogrzebu. Ludzie mówią… – Kobieta ociera łzy. – …że córka moja, niech ją ogień pochłonie, posiekała jego ciało na kawałeczki i złożyła w ofierze pogańskiej bogini, okrutnej Hekate! – matka świadczy przeciwko dziecku. Tłum wygraża czarownicy.
– Byłam w stanie zrobić dla niego wszystko – szepcze Medea, a w jej głosie nie ma żalu, jedynie nienawiść. – Wszystko. Nawet zabić własnego brata. Nie prosiłam o wybaczenie, nie modliłam się nawet. Po prostu patrzyłam w granatowe wody. Te same, z których tam dalej, gdzieś za linią horyzontu, królewscy niewolnicy wyławiali kawałki ciała Absyrtosa, by przekazać je oszalałemu z rozpaczy ojcu. A Jazon? Ten spojrzał wtedy na mnie tak, jakbym nie była godna wiązać mu sandałów. Głupiec.
Bogini milczy.
– Jestem pewna, że poiła mojego męża, niech Pan Bóg czuwa nad jego duszą, czarodziejskim wywarem! – oskarża matka Polinika, której mąż zawdzięcza życie Berenice.
– Kiedy jego ojciec wyciągał już dłoń do Persefony, to ja podałam mu zioła, które go uzdrowiły. Tego wieczoru moja twarz była dla Jazona twarzą najszlachetniejszą na świecie. Znikł także strach przed moimi czarami. Została spokojna, dobra żona o łagodnym spojrzeniu i delikatnym uśmiechu. Piękna Greczynka, która uratowała Ajzona od szarych wód Styksu. Greczynka, którą kochał. Tamtego wieczoru.
– Na pewno przez nią umarł nasz ojciec. Pod nieobecność lekarza poprosiłyśmy Berenikę o pomoc w leczeniu. Jako jedna z niewielu znała się na ziołach – zeznają córki właściciela wioski.
– Lament Peliad niósł się ulicami Iolkos. Długie, rozpuszczone włosy, bose stopy i nieprzepasane szaty były oznaką ich żałoby, a mojego zwycięstwa. Gniew Bogów i starszyzny wygnał nas z miasta. Jazon milczał coraz częściej. A potem pojawiła się ona – koryncka królewna o włosach koloru zboża.
Szepty przechodzą w ożywione rozmowy. Staruszki mruczą pod nosem modlitwy. Młodzi ludzie snują domysły.
– A może wykorzystała ciało noworodka do sporządzenia wywaru, dzięki któremu mogła latać nocami? – mówi jeden do drugiego, z coraz większym przerażeniem w głosie.
– A może, niech Pan Bóg ma nas w swojej opiece, do sporządzenia trującej mikstury? – odpowiada drugi.
– Tej samej, którą później nasączyła szaty Miry? – dodaje trzeci.
I tak mówią wszyscy, jeden przez drugiego, przekrzykując się i przepychając. A Inkwizytor stoi w milczeniu, a na jego dotąd kamiennym obliczu pojawia się cień satysfakcji.
„Dobrze” – myśli. – „Bardzo dobrze. Ludzie potrzebują winnej, a religia – czarownic. Stosy czekają.”
Kamienny posąg Hekate patrzy na klęczącą kapłankę oczami ze szmaragdów. Dymy ofiarne nie sięgają nieba – znak nieprzychylności Bogini. Medea odchodzi.
•
Koła wozu podskakują na kamienistych uliczkach. Pojazd, zaprzężony w cztery chude szkapy, mija domy mieszkalne, tego dnia ziejące pustką. Chata Bereniki została podpalona kilkanaście godzin temu – tuż po wydaniu wyroku skazującego. Na zgliszczach siedzi czarny kot o zielonych ślepiach. Każdy, kto przechodzi obok, czyni pośpiesznie znak krzyża, by odpędzić złe moce. A wóz toczy się nieubłaganie w kierunku wzgórza, na którym ma być wykonany wyrok. Większość czarownic wygraża tłumowi, który – niczym piekielny korowód śmierci – podąża za wiedźmami na miejsce kaźni. Od czasu do czasu zapleśniałe owoce trafiają prosto pod nogi, a niekiedy i w twarze kobiet. Te odpowiadają przekleństwami, zaklinając się na moce pogańskich bóstw. Wśród tłumu nie brakuje również Niny. Idzie spokojnie, nie wykrzykuje obelg pod adresem przeklętych. Chce już być na miejscu. Chce ujrzeć przywiązaną do słupa Berenikę i poczuć swąd palonego ciała. Mówią, że przyznała się do zbrodni po pierwszym strappado* i że znaleźli znamię diabła. Mówią, że w jej oczach nie było strachu, choć to niemożliwe, żeby go nie odczuwała. Mówią też, że kiedy po torturach przyniesiono ją półprzytomną do celi, wciąż powtarzała tylko jedno, jedyne słowo – „Przysięgał”.
Kiedy dochodzą na miejsce, Nina widzi, że jest jeszcze kilka innych wozów. Przygląda się twarzom czarownic. Przeważnie są to pomarszczone i brzydkie twarze starych, żyjących w samotności kobiet. Ale zdarzają się też młode i gładkie, nienaznaczone jeszcze piętnem czasu. Nina uśmiecha się z zadowoleniem, widząc Berenikę w brudnej, szarej tunice. Ze splątanymi, płomiennymi – jak ogień, który ją pochłonie – włosami, i ziemistą cerą. Zmierzcha, kiedy stoją tam bezbronne, wygłodzone i przywiązane do słupów. Tylko dwie z nich, dwie na kilkanaście, nie wyznają żalu za grzechy. Pierwsze gwiazdy pojawiają się na niebie, kiedy zapalają się stosy.
– Płoń, płoń, głupia! – woła Nina, a jej głos miesza się z tysiącem innych, nie mniej przepełnionych nienawiścią i strachem. A potem Berenika zaczyna się śmiać. Głośnym, nieadekwatnym do sytuacji śmiechem, który Nina słyszy po raz drugi w życiu. I po raz drugi w życiu ma to niepokojące wrażenie, że z nich dwóch to ona poniosła klęskę, chociaż stoi tu wśród tłumu, niewinna. Inkwizytor, ten sam, który prowadził publiczne przesłuchanie w sprawie śmierci Miry, inicjuje modlitwę. A chwilę później dołączają się pozostali zakonnicy, wreszcie na samym końcu tłum. I jest noc rozjarzona blaskiem ognia. I niebo pełne gwiazd. I słowa:
Gloria, gloria, gloria in excelsis Deo…
I śmiech Bereniki.
Koniec
*To jedna z tortur wymyślona po to by wymusić przyznanie się oskarżonego do winy. Podwieszanie więźnia wyglądało następująco: „Ramiona wiązano za plecami, a linę przewieszano przez blok. Więzień był unoszony w górę. Do stóp przywieszano mu ciężary, na skutek czego ramiona wypadały z torebek stawowych bez pozostawiania śladów ciężkiej tortury. Czasem stosowano jeszcze zaciski do kciuków i palców stóp, kiedy więzień wisiał.” Powtarzam za „Krótką historią czarownictwa” autorstwa Jeffrey B. Russell.
|
|