Sh'eenaz
Najwierniejsza
Dołączył: 04 Cze 2005
Posty: 206
Przeczytał: 0 tematów
|
|
Motto poniżej zaczerpnęłam z opowiadania niewidzialnej, które zrobiło na mnie wielkie wrażenie. Ona z kolei zaczerpnęła je z twórczości Pidżamy Porno. Mam nadzieję, że nie obraz się o to, że wykorzystałam je także w moim opowiadaniu. Po prostu pewne słowa nie mogą mi wyjść z głowy i świetnie pasują do tekstu, który napisałam.
Wizja
“Stąpasz przez puste mieszkanie
Szalone czerwone słowa
Krwią wypisujesz na ścianie
A kiedy odejdziesz nad ranem
Oczy bezsenne będą bardzo boleć
Wtedy zobaczę zdjęty sznur od firanek
I otwartą brzytwę na stole.”
- Pidżama Porno “Nocny gość”
Cienka stróżka krwi przecina na pół linię życia. Mahoniowy, zniszczony, nie nakryty obrusem stół zabarwia się szkarłatem. Długie palce niewysokiego dwudziestolatka kreślą na blacie niezrozumiałe słowa. Blondyn wpatruje się nieruchomym, zamglonym wzrokiem w przegub swojej lewej dłoni. Prawa wciąż się porusza. Automatycznie, jakby to wszystko, co się dzieje, było rytuałem odprawianym wciąż na nowo, nieskończoną ilość razy, aż do śmierci.
Jest druga w nocy. Minut dwie. Sekund trzydzieści cztery.
Trzydzieści trzy.
Trzydzieści dwa.
Trzydzieści jeden.
STOP!
Nóż, leżący obok (to chyba ona musiała go tu zostawić zanim wyszła do pracy), błyskawicznym, szybkim, niemal nieuchwytnym dla oka, ruchem, przebija gładką powierzchnię dłoni (nie robię tego sam wiem że on mi pomaga kochany przyjaciel zawsze wie kiedy go potrzebuję). W zasadzie nie ma bólu. Został gdzieś obok. Jest dziura. Ogromna, wielka, z jadem wypływającym na zewnątrz. Trucizną zwaną życiem. Zegar na ścianie zamilkł.
Ta postać przy stole to ja.
Gatunek: człowiek
Jest w ciąży, powiedziała mi wczoraj. Teraz przychodzi tu wieczorami i staje w milczeniu obok stołu, przy którym pracuję i jadam. Czasami siada przy mnie i ujmuje moją dłoń całując nacięcia. Kiedy mnie zamęcza dociekając dlaczego to robię, odpowiadam, że szukam siebie. Wie, że kłamię. Nie pyta o nic więcej. Jednak wciąż uporczywie przy mnie trwa. Jakby nie rozumiała, że już jej nie potrzebuję. Powinna odejść, a nie chce. Nie rozumiem i nie pragnę litości. Jest trochę zbyt natarczywa, jak światło dzienne po, przynoszącej ukojenie, chłodnej ciemności nocy.
Za siedem miesięcy larwa gnieżdżąca się w jej brzuchu wyjdzie na zewnątrz. Może do tego czasu zje ją od środka. Jeżeli nie, mam nadzieję, że nie będę musiał jej oglądać. Nie przepadam za robactwem.
Lustro znowu ukazało mi drugie ja. Nienaturalną, zniekształconą twarz szaleńca. Nie jestem złą królową z bajki o Śnieżce. Jeżeli je rozbiję obraz powróci. We śnie. Ze zdwojoną siłą. A wczoraj miałem koszmar. Ona przyszła do mnie i powiedziała, że dziecko się rusza. Spytała czy chcę je poczuć. Zrobiło mi się zimno na samą myśl, ale mimo to przyłożyłem rękę do jej, niegdyś płaskiego, podbrzusza. W jego miejscu utworzyła się wielka, czarna dziura. W środku było pusto. I tylko coś śmiało się złowieszczo w rogu ciemnego, małego pokoju o żółtych, obskurnych tapetach. Diabeł nie ma twarzy (a imię jego sześćset sześćdziesiąt sześć).
Pytała, dlaczego w nocy krzyczałem. Odpowiedziałam, żeby pozbyła się dziecka. Rozpłakała się i zwyzywała mnie od najgorszych. A potem wyszła z domu. Była dziesiąta rano, minut cztery, sekund dwadzieścia osiem. Wróciła dokładnie piętnaście godzin później. Udawałem, że śpię. (wcześniej się wykąpałem woda miała barwę krwi).
I tak trwamy w milczeniu, w beznadziejnej próbie porozumienia. Tragizm naszej sytuacji powiększa się zmiana dzień. Teraz, kiedy rozwinął się w niej instynkt macierzyński, coraz częściej do mnie mówi. I choć te słowa nie mają sensu (raz miałem wizję też nie miała początku ani końca była czystą abstrakcją chorym wytworem mojego umysłu) wypełniają pustą przestrzeń między nami. To dla niej lepsze niż cisza. Dla mnie tylko wyraźniej zaznacza granicę milczenia.
Wróciła ze szpitala. Cała szczęśliwa i rumiana. Lekarz powiedział, że powinna odpoczywać, więc poprosiła mnie, żebym zaopiekował się dzieckiem. Było takie grubiutkie, o pulchnych rączkach. Uśmiechało się bezczelnie. Skóra mu się marszczyła. Miało oczy (czerwone). Zdążyła je uratować, zanim je udusiłem. Pieprzona święta.
Policja przyjechała. Była dwudziesta czwarta czterdzieści cztery, minut trzy, sekund pięćdziesiąt dziewięć. Kiedy schodziłem po wąskiej klatce schodowej usłyszałem jak mnie woła. Rozpacz, ból, niedowierzanie; to wszystko, co chciała wyrazić od ponad pół roku; wydarło się na światło dzienne w tym desperackim szlochu. Nie odwróciłem się. To nie mnie żegnała, ale swoją nadzieję.
Gdyby mnie wtedy posłuchała, do niczego by nie doszło. Nikt by nie płakał a ja nie siedziałbym teraz u tego dziwnego mężczyzny w kwadratowych okularach i szerokiej twarzy, który nazywa siebie psychologiem i myśli, że wie o świecie wszystko. Kiedy zadaje mi pytania nie patrzy w moją stronę. Całą jego uwagę pochłania kartka papieru i ołówek. Zauważyłem, że kiedy się skupia lewa brew unosi mu się, co jakiś czas, do góry. Śmieszny mechanizm – człowiek.
Tutaj ludzie chodzą w białych kitlach, mają w ręku strzykawki (nie nie takie duże jak w moich snach) i termometry. Są także pacjenci. Większość z nich ma swój własny świat. Są w lepszej sytuacji ode mnie. Ja już nie mam nic, dla czego warto po prostu być. Wcześniej bawiłem się z życiem w ciuciubabkę. Zastanawiałem się, kiedy przegram. Z miną pokerzysty szedłem przed siebie bez zmrużenia oka. I z nacięciami na rękach. To był mój świat.
I moje koszmary.
Koniec
04.04.2006, godz. 00:26
Pisane dziś, pewnie jeszcze będę wprowadzała zmiany, ale z pewnego powodu chcę wkleić pierwotną wersję, tego co kłębiło się w moich snach i nie dawało mi spokoju. To, co wklejam powyżej, jest jak szkic obrazu. Potem będą poprawki.
|
|