Feainne
Romanusowa
Dołączył: 03 Cze 2005
Posty: 2759
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: z Verden
|
|
Według pomysłu Milvy, tutaj co pewien czas będzie wklejana treść z AZ - Teraz Verden. W ten sposób można będzie uniknąć uciążliwego kopiowania tak wielkiej ilości tekstu.
Zapraszam do lekturki :]
Alternatywne zakończenie trylogii husyckiej - teraz Verden
Pierwsze promienie wschodzącego słońca przedarły się przez zasłonki. Blondyn, leżący na wysokim łóżku, przymrużył oczy. Usłyszał ją prędzej, niż zobaczył. Wyglądała jak bogini, oświetlona jasnymi promieniami. Jak wspaniała, najśliczniejsza...
- Elencza? To ty? Co ty tu robisz? Gdzie jest Ju... – urwał, widząc postać wchodzącą do pokoju.
- Ciii - przerwała mu bogini. - Jestem tu, kochanie. Jestem przy tobie. Już zawsze będę.
- Ju... Jutta? Ty żyjesz?
- Owszem - bogini odrzuciła z ramienia długi jasny warkocz, w jej głosie zabrzmiało zdziwienie. - Znowu bredzisz, Reynevan. Czemu niby mam nie żyć?
To był sen. To był tylko sen... - tłukło się w głowie Reynevana. Już chciał odpowiedzieć, gdy drzwi ponownie się otworzyły i ukazała się w nich głowa Samsona.- Pani Blażena woła do siebie. Jajecznica z selerem gotowa.
Reynevan, wciąż oszołomiony po koszmarnym śnie, ruszył za Juttą. W kuchni, przy stole, siedziała Marketa i Samson, a pani Blażena nakrywała do stołu.
- Coś blado wyglądasz, Reinmarze- zatroskała się Blażena. - Dobrze spałeś?
- Tak, wszystko w porządku...- odparł roztargniony Reynevan, siadając naprzeciw swojej Nikoletty, która wbiła w niego wzrok, patrząc z uwielbieniem.
Podczas gdy wdowa po Pospichalu nakładała im jajecznicy, Reynevan odnalazł rękę Jutty i ścisnął ją mocno. Nikola odwzajemniła uścisk, spoglądając w jego szczęśliwe oczy.
Tą iskrzącą od romantyzmu chwilę przerwała, wpadając z roztargnieniem, Rixa Cartafila de Fonesca.
- Gdzie on jest?! Gdzie ten pieprzony idiota?! - wrzasnęła i rozejrzawszy się po izbie, wybiegła, trzaskając drzwiami, zza których jeszcze przez chwilę dolatywały przekleństwa i złorzeczenia.
- Już sobie poszła? - zapytał niespokojnie Szarlej, wychylając się spod nakrytego długim obrusem stołu.
- Nie sądzę- powiedział Samson, otrząsając się z szoku po hałaśliwym przejściu Rixy. - Kogo ona szukała?
- Kto to wie - mruknął Reinmar, otrzepując się z kurzu, który opadł na niego przy trzaśnięciu drzwi. - Nie ma wśród nas raczej żadnego pieprzonego idioty.
- Ja podejrzewam, że wiem, o kogo jej chodzi - uśmiechnął się Szarlej. - Sądzę, że szukała Horna...
- Horna? - zainteresował się Reynevan. - Czy...
Przerwał mu donośny huk. Wszyscy aż podskoczyli, a Nikoletta zakrztusiła się jajecznicą.
- Jezusie Maryjo! - przeraziła się Blażena. - Cóż to było?
- Zaaabijęę! Zabiję cię!!! - z podwórza rozległ się wrzask Rixy, czyjeś wycie i ponowny wystrzał z rucznicy.
Towarzystwo zerwało się z krzeseł i wybiegło na zewnątrz. Nikoletta natomiast zaczęła się dusić...
Sytuację uratowała pani Blażenka, klepiąc dobroczynnie po plecach rzeczoną Jutteńkę.
- Hooooorn! Psia mać, wracaj tu! - Drzwi otworzyły się, uderzając Samsona w... W głowę ^^ Olbrzym chwycił wpół oszalałą Rixę.
Ta szamotała się przez chwilę, ale olbrzym miał mocny uścisk, więc dała za wygraną. Uspokoiła się, odgarnęła włosy z czoła i popatrzyła na siedzących przy stole.
- O co znowu poszło?- spytała pani Blażena uśmiechając się.
Rixa parsknęła wściekle. I jakby lekko się zarumieniła.
- Sami go zapytajcie! - fuknęła. - Ja nie mam zamiaru! A zresztą! To nie wasza sprawa! Odczepcie się wszyscy ode mnie! Dlaczego niby miałabym wam opowiadać, co?!
- Uspokój się! - Uniósł ręce Reynevan. - Pacjencja, droga Rixo! Pacjencja!
- A my się i tak domyślamy, o co poszło. - zachichotała Jutta.
- Co? Domyślacie...A odczepcie się ode mnie wszyscy! - Zielone oczy Rixy błysnęły złowrogo. - Wychodzę! A gdyby ten... ten palant się pojawił to powiedzcie mu, żeby nie wchodził mi w drogę. - Odrzekła, wymruczała coś cicho pod nosem, po czym zniknęła. Dosłownie rozpłynęła się w powietrzu. Pozostał tylko nikły zapach rozmarynu.
Szarlej uśmiechnąl się kącikiem ust.
- No, no. Wydaje mi się, że nasza Rixa...
- ...dostała okresu - dokończył spokojnie Reynevan. - Gdyby nie znikła, mógłbym jej coś na to dać...
Wszyscy zasiedli z powrotem do stołu. Jajecznica z selerem znikała z talerzów w zastraszającym tempie. Wkrótce, pani Blażenka sprzątnęła ze stołu, nie zwracają uwagi na protesty kompanii domagającej się dokładki.
- Pani Blażeno...- zagadnęła Jutta. - A skąd w ogóle taki pomysł? Dodawać seler do jajek? Nie dziwne troszkę?
- Ależ to idealny dodatek. Idealny... by moc móc wzmóc - posłała Reynevanowi spojrzenie aksamitne, jak alpejskie szarotki. - Prawda, drogi Reinmarze? - uśmiechnęła się słodko.
Reynevan poczuł, że krew bije mu na policzki. Spuścił głowę.
- Słucham? - głos Jutty był zimny, niczym styczniowy poranek.
Szarlej jak zwykle próbował ratować sytuację.
- Jak się pracuje tyle co nasz Reinmar, panienko Jutto, trzeba mieć dużo siły - rzucił swobodnym tonem, szczerząc do dziewczyny zęby. Nikoletta nie wydawała się być do końca przekonana, ale zanim zdążyła coś powiedzieć, do domu wpadł Urban Horn, trzymając się za ramię. Chyba był ranny, ale wyraz jego twarzy, ku zdziwieniu ogółu, był raczej rozbawiony.
- Nie ma jej tu! - powiedziały jednocześnie pani Blażena i Jutta, zapewne w poczuciu kobiecej solidarności. Zapach rozmarynu cały czas unosił się w powietrzu.
-Nie ma? A dokąd to poszła?- spytał uśmiechający się głupio Horn.
-A co ty jej zrobiłeś Horn? Była wściekła- w głosie Szarleja można było wyczuć nutę rozbawienia- Życzyła sobie by ci przekazać abyś nie wchodził jej w drogę.
-Nic jej nie zrobiłem- powiedział z wyrzutem Urban Horn- Ona już taka jest...
-Oczywiście jak zwykle. Co się stało z twoją ręką?- zainteresował się Reinmar.
- Ee.. Nic takiego - mruknął Horn (wciąż z głupią miną).
- Nie bredź, widzę, że jesteś ranny - obruszył się Reinmar. - Czyżby trafiła cię z tej diabelskiej broni?
- Nieee... To chyba jakieś ich żydowskie czary - machnął ręką Urban.
- On chyba dostał w głowę - szapnęła Jutta do Reinmara. - Nie zachowuje się normalnie.
- Widzę. Ale zaraz się tym zajmę - odszepnął Reynevan. - Ej, Horn! Pokaż no się! Rixa nie uderzyła cię w głowę przypadkiem?
- Nie.
- A o zaklęciach jakichś wspominałeś?
- No, coś tam wymamrotała pod nosem... Jakieś dziwne wyrazy...
Reynevan westchnął ciężko.
- Kobiety... Od razu gwałt, awantura, krzyki i ... - ucichł pod wiele mówiącym spojrzeniem Jutty. - Hm, trzeba ją będzie przywołać, bo obawiam się, że muszę dokładnie dowiedzieć się co zrobiła Hornowi... I co Horn zrobił jej, bo to też ciekawe, hehe... Myślę, że to się będzie dało łatwo wyleczyć, mam na myśli ramię Urbana, ale z tą głową... Rixa bywa niezrównoważona *zastanawia się nad swoim nocnym koszmarem**otrząsa się z zamyślenia*
-Jutta? Czy Ty mnie w ogóle słuchasz? Jutta! *a Jutty w pokoju nie było*...
Reynevan szybko i trochę niedbale opatrzył ramię Horna, który wciąż głupio się uśmiechał. Reynevan odwrócił głowę, żeby porównać ten kretyński uśmiech z facjatą Samsona. Szybko stwierdził, że olbrzym przy Hornie wygląda na filozofa.
- Horn, spójrz na mnie. Spójrz mi w oczy.
Urban spojrzał. Reynevanowi udało się zachować powagę.
- Jeśli teraz liczysz, że ci powiem, że cię kocham to się przeliczyłeś. Pedałem nie jestem - powiedział dziwnym głosem. Zupełnie niehornowym.
Toledo nie wiedział, czy śmiać się, czy płakać. Spojrzał bezradnie na Samsona.
- Samsonie, jako istota nie z tej Ziemi, powiedz mi, czy... - Reinmar zawiesił głos.
- Prosty czar - Samson też ledwo powstrzymywał się od śmiechu. - Da się odczynić.
Dotknął głowy Horna i wyszeptał kilka słów w nieznanym Reynevanowi języku. Coś błysnęło i ofiarę żydowskich czarów odrzuciło z impetem na ścianę. Samsona też odrzuciło, tylko w drugą stronę. Pani Blażena i Marketa krzyknęły.
- Co wy... - syknął Horn. - Moja głowa... Skąd ja się tu wziąłem? Co się głupio śmiejesz? Co się stało? - zerknął podejrzliwe na Reinmara duszącego się ze śmiechu. Tym razem nie było wątpliwości, że wszystko wróciło do normy. Z kolei coś nie tak było z Samsonem, który uderzył mocno w ścianę. Na szczęście Reinmar, jako lekarz i magik, umiał sobie poradzić. Potem Reynevan wyszedł na podwórze poszukać Jutty, która gdzieś przepadła.
Ujrzał ją wracającą łąką. Niosła naręcze ziół, zdaje się, mięty i tataraku.
- Jutto! - zawołał. - Czemu tak zniknęłaś? I po co ci te rośliny?
Oczy Jutty zabłysnęły niebezpiecznie. Reynevan widział już ten błysk. Błysk pożądania.
Zarzuciła mu ręce na szyję. Zapach mięty i tataraku upajał. Upajał go też sam widok jej najukochańszej twarzy.
- Nie wiesz, Reynevan? Nie pamiętasz...? - Uśmiechnęła się tajemniczo. - Aby moc móc wzmóc, mój miły. Móc wzmóc.
Chwilę później Reinmar zrzucił płaszcz na trawę. Tatarak i mięta leżały dookoła, rozrzucone bezładnie. Pocałował usta Jutty. Po chwili wyjął z jej włosów maleńki listek mięty.
- Moc móc wzmóc - uśmiechnął się. - Nie wiedziałem, że potrafisz czarować, Jutto.
Tymczasem, 50 mil dalej, Rixa Cartafila de Fonseca odreagowywała swoją złość, niszcząc, co się pojawiło na jej drodze i groźnie pomrukując pod nosem, co jakiś czas rzucając głośne przeklaństwa pod adresem Horna.
W domu pani Blażeny Samson kurował się dodatkową porcją jajecznicy z selerem. Urban, w paskudnym humorze, nie zwracał uwagi na Szarleja, który próbował dowiedzieć się, co się przydarzyło. W końcu wybuchnął:
- Daj mi spokój! Nie chcę o tym mówić! To nie moja wina, że tej żydówce ubzdurało się, że dziwnie na nią...eee, zerkam. Człowiek nie może nawet spojrzeć na babę, a od razu go od zboczeńców wyzywają i magią, psiakrew, grożą... Przestań że, z łaski swojej, się tak uśmiechać, Szarleju! -Horn aż poczerwieniał i poderwał się z krzesła.
- Oj, bez nerwów. Nie ma co się stresować. - zarechotał demeryt. - Ja doskonale rozumiem, hehe.
Horn otworzył usta i najwyraźniej chciał coś powiedzieć. Rozmyślił się jednak, rzucił Szarlejowi spojrzenie pełne pogardy i oburzenia, po czym wyszedł, trzaskając drzwiami.
- Oj, Szarleju. - rzekł z wyrzutem Samson. - I coś narobił? Przyjaciela nam przepędziłeś.
- Przepędziłem?! To moja wina? - zmrużył swe butelkowe oczy Szarlej. - Nie poznaję go ostatnio... Co go ugryzło?
Samson wzruszył ramionami, podniósł wzrok.
- Widać, że nie tylko Reinmar ma problemy, hmm, feminini generis.
W tym samym czasie Reynevan i Jutta spędzali romantycznie czas na mostku, przerzuconym przez niedużą rzeczkę.
- Reinmarze - zaczęła Jutta, wystawiając twarz na promienie słońca. - Cóż to miałeś dzisiaj za sen? Wydała mi się bardzo dziwną twoja reakcja na mój widok.
- Wiesz, Nikoletto, nie chcę o tym mówić, gdyż sen ten nie należał do najprzyjemniejszych. Był wręcz najkoszmarniejszym ze snów, jaki dotychczas miałem. Widziałem w nim, jak... ty...- nie dokończył, głos uwiązł mu w gardle.
- Umarłam? - dopowiedziała śmiało Jutta. - też mi się śniła twoja śmierć. W klasztorze, zanim mnie jeszcze uwolniłeś.
- Co za ulga, że wszystko dobrze się skończyło- zaśmiał się beztrosko Reynevan, przytulając tę jedyną, tę kochaną istotę, za którą jeździł długo, długo po Śląsku, by uwolnić ją z łap Łukasza Bożyczko.
Romantyczną scenę nieoczekiwanie przerwała, wchodząc na mostek, Agnes de Apolda.
- No, proszę. Rzeczywiście ładna z was para... Oj, córuś, gust to ty masz. Zapewne po mnie. - Uśmiechnęła się swoim wystudiowanym uśmiechem Zielona Dama.
Reynevan i Jutta aż podskoczyli. I zamarli. Bez zrozumienia wpatrując się w kobietę.
- Dlaczego się tak we mnie wpatrujecie? Cóż się stało? Wiem, że jestem okazem urody, ale odezwijcie się chociaż!
- Co tu robisz?! Skąd się tu wzięłaś?! - Jutta pierwsza otrząsnęła się ze zdumienia. - Jeśli sądzisz, że zabierzesz mnie stąd i rozdzielisz z Reinmarem to się grubo mylisz! - Podniosła głos.
- Jak odzywasz się do matki? - zmrużyła oczy, w identycznym niemal kolorze, jak i oczy córki. - Szukałam cię, nie wiedziałam co się z tobą wyprawia, gdzie cię ten cały Bożyczko wywiózł, cała rodzina się zamartwiała, a kiedy już się spotykamy, tak mnie witasz?
- Wybacz matko. - spuściła oczy Jutta i opanowała się na chwilę. - Ale ostrzegam cię. - hardo uniosła głowę i mocno ścisnęła ramię Reynevana. - Nie pozwolę, żebyś...
- Nas rozdzieliła. - dokończył Reinmar.
- Ach tak? Drogie dzieci... To nie jest miejsce i czas na takie rozmowy. Hmm, później to omówimy... Teraz zaś... Jutto. Odejdź. Ja muszę z twoim Alkasynem... podyskutować. - Przygryzła wargę i uśmiechnęła się lekko.
- To ja chętnie posłucham. - oświadczyła Nikoletta.
- Tak? - Podeszła bliżej i dotknęła policzka Reinmara, zaglądając mu w oczy. - Dobrze ci radzę... Odejdź...
Jutta wywarczała coś przez zęby.
- Coś powiedziała? Żebym się nie ważyła go tykać? - zachichotała Agnes.
I wtedy zaczęła się kłótnia.
-A tak! Tak właśnie powiedziałam! I radzę Ci się do teg...
-No co?! Co mi radzisz?! Nie zapominaj z kim rozmawiasz!!!
-Co..? Co Ty mu robisz, co?! Na moich oczach się do niego lepisz?! Kobieto, ile ty masz lat?
-Nie podoba Ci się coś, ty, ty, ty...?!
-Noooo?! No kto ja?!?!?!
-Dość tego! Jutta, odejdź, bo powiemy coś, czego potem będziemy żałować... O nie, nie, nie, kochaneczku, ty zostajesz!
I Jutta odeszła, klnąc na czym świat stoi, wyzywając matkę i narzekając na to, że rodzicielka w ogóle ją znalazła... A tymczasem kawałek dalej za mostkiem Agnes 'rozmawiała' z Reinmarem. A właściwie opieprzała go...
-PRZECIEŻ CI MÓWIŁAM!!! MIAŁEŚ Ją ZOSTAWIĆ W SPOKOJU, TAK?!?!?! GDYBY NIE TY, NIGDY BY JEJ BOŻYCZKO NIE ZŁAPAŁ!!! NIE WAŻ MI SIĘ JEJ WIĘCEJ TKNĄĆ, TO MOJA CÓRKA I NIE POZWOLĘ JEJ SKRZYWDZIĆ!!! Co nie oznacza, że nie pozwolę skrzywdzić siebie...
Agnes uwodzicielsko oblizała wargi, a Reynevan sam przed sobą nie chciał się przyznać do tego, że wie o co jej chodzi. Z tym, że matka Jutty nie czekała na jego ruch. Rzuciła się na niego, zaciągnęła w krzaczki i popchnęła na ziemię.
Rozległ się krzyk. Cała okolica zadrżała ze zgrozy.
Jutta przyczaiła się w pobliżu i wcale nie miała zamiaru opuszczać Reynevana w potrzebie. "Stara wariatka. - pomyślała. - Poprzewracało się jej pod sufitem na starość... Mojego własnego narzeczonego..." - Rozmyślania przerwał krzyk. Reynevana.
- Jasna cholera... - wyszeptała Jutta. - Co ona mu robi?! Reinmarze! - krzyknęła. - Nie obawiaj się! Uratuję cię... - wbiegła w chaszcze, starając się ignorować kaleczące ją badyle, kłącza i kolce.
Reinmar zmagał się z napastnikiem.
Którym była Agnes.
Do walki dołączyły ochoczo noże. Reynevan skonstatował, że właśnie odcięty został jego pasek.
A wtedy wpadła Jutta. Przewróciła Agnes. A Reynevan powziął decyzję.
I było tak, że Reinmar z Bielawy, medyk, wyjął zza rozciętych spodni amulet, który dostał od Joszta Duna, zwanego Telesmą, czarodzieja z Pragi. Ten schowany NAJGŁĘBIEJ, jeden jedyny, mały i niepozorny, ten, który nie miał być użyty nigdy, bo mógł być wykorzystany tylko w sytuacji absolutnie i ekstremalnie ostatecznej.
I było tak, że Reinmar wpadł pomiędzy kotłujące się i złączone ze sobą dwa kształty o identycznie jasnych włosach. I takich samych, błękitnych oczach.
I było tak, że podniósł niepozorny amulet, trochę brudny i przyłożył do piersi szamoczącej się, Zielonej Damy. I było tak, że wyszeptał zaklęcie:
Eia! Magna Mater! Hasisyjnina! Aaal-hur! El feurdż! El feurdż Agnesus Apoldus! Iove! Hacuska-tustu! Horn! Horn? - Sam się zdziwił, widząc biegnącego ku nim mężczyznę.
- Reynevan! Co tu się wyprawia?! - Zdołał krzyknąć, nim na ziemię nie powaliła go Agnes. Reinmar usłyszał coś jak szept "mon amour".
- Reynevan! Zabierz ode mnie tę wariatkę! Co ona, chce mnie zgwałcić czy jak?
Reinmar zwrócił jednak swe oczy ku łagodnym, błękitnym oczom Jutty. Która westchnęła z ulgą, a potem uśmiechnęła się i odprężyła.
A potem zemdlała.
Reinmar zaklął paskudnie. Agnes obrzucona zaklęciem miłosnym, szeptająca swojemu nowemu obiektowi westchnień słowa Adeli "mon amour". Gwałcony Horn. Mdlejąca Nikola.
I co teraz? - pomyślał gorączkowo Reynevan. Co ja mam zrobić? O Boże... Nie to zaklęcie. Co ja zrobiłem...
Bez namysłu uklęknął przy Jutcie. Puls w porządku, serce bije, oczy otwarte... A jednak nie reaguje.
- Jutta! - Reynevan potrząsnął jej ramionami. - Obudź się! Co z tobą? Jutto!
- Och, mon amour, nie, nie rób tego... proszę... - głos Agnes de Apolda był dziwnie melodyjny i dźwięczny. Sytuacja była na tyle tragiczna, że Horn postanowił użyć siły. Strząsnął z siebie ręce kobiety i silnie popchnął ją na pień rosłego dębu. Zielona Dama uderzyła głową o wystający konar i straciła przytomność.
Urban Horn, dysząc ciężko, starając się poprawić na sobie potarganą koszulę i zapinając pasek, zbliżył się do Reynevana. Który nadal, i wciąż bezskutecznie usiłował ocucić nieprzytomną Nikolettę.
- Co z nią? - zapytał, pochylając się nad klęczącym Reynevanem.
- Nie wiem! NIE WIEM! Nie reaguje na żaden z amuletów. - odrzekł Reinmar przerażonym głosem. - Trzeba ją stąd zabrać... Może Samson pomoże... A co... Co z tobą? Żyjesz?
- Kto to był, do jasnej cholery?! Co TO było? - wywarczał wściekle Horn.
- Matka Jutty. O psiakrew, ona się budzi! Szybko! Trzeba ją zabrać do domku.
- A co z tą... mamusią..?- spytał niepewnie Horn.
- Jeśli chcesz możesz ją zabrać, ja się jej nie tykam - odparł pospiesznie Reinmar podnosząc budzącą się Nikole.
- Ach...mogę? To może ją zostawimy? - spytał z nadzieją w głosie Urban - No dobra... w końcu to matka Jutty...
Wyszli z pomiędzy krzaków, Reynevan niosący Judytę i Horn wlokący Agnes. Nie uszli dalako gdy natkneli się na przywiedzionych krzykami Szarleja i Samsona.
- Co się stało i kto to u licha jest? - zapytał Szarlej przypatrując się Agnes.
- To jest mamuśka ukochanej Reinmara - odpowiedział z przekąsem Horn. - Próbowała nas... eee... zgwałcić.
- Ehm.. Ehm... Czy ja się nie przesłyszałem? - zakrztusił się ze śmiechu Szarlej. - A co z Juttą?
- Nie wiem... - szepnął zdezorientowany Reynevan. - Może efekt uboczny mojego zaklęcia czy co...
W tej chwili ocknęła się Zielona Dama.
- Och, mon amour, boski chłopcze, jak się nazywasz? - Spytała Horna, trzepiąc kokieteryjnie rzęsami.
Horn zarumienił się i zawstydził, po czym odpowiedział:
- Ach, co za dzień dzisiaj... Pierwsze obłąkana żydówka do mnie strzela, teraz napalona mamuśka chce mnie zgwałcić... - i tak mrucząc pod nosem, zaczął się oddalać. Agnes pobiegła za nim, a reszta skierowała się w stronę domu.
Reynevan przeniósł Juttę na łóżko.
- Samsonie, pomóż, błagam... - jęknął.
- Reinmarze. - westchnął Samson. - Obawiam się, że powinieneś szukać pomocy u kogoś innego.
- Ale... Chyba że... Mógłbym w zasadzie odszukać pewne osoby... Pewne kobiety... - przerwał mu głośny jęk Jutty.
Która podniosła się na posłaniu, przetarła i otworzyła szeroko oczy, ze zdumieniem rozglądając się dokoła.
- Co? A cóż ja tu robię? - w jej głosie brzmiało bezgraniczne zdumienie. - A wy? Kim wy jesteście ? - wyszeptała - Dlaczego tutaj leżę?
- Jutto! Przecież zemdlałaś. Nie pamiętasz? Przecież to my! Nie poznajesz? To ja ! Twój Reynevan! A to Samson! I Szarlej! - pochylił się i próbował ją objąć, ale Jutta wyrwała się z uścisku, odskoczyła. W oczach miała przerażenie, zdziwienie i odrazę.
- Zostaw mnie, kimkolwiek jesteś! Nie dotykaj mnie! Bo tak oberwiesz, że cię matka własna nie pozna! Obmacywać mnie będzie?! Co ja jestem? Dziewka karczemna?! - wrzasnęła, zrobiła obrażoną minę i demonstracyjnie odwróciła się bokiem.
Reynevan chwycił się za głowę i jęknął głucho.
- Jasna cholera - zmrużył oczy Szarlej - Co jej jest? W głowę ją ktoś uderzył, czy jak?
- Spokojnie. - westchnął Samson. - Na pewno jest jakieś wyjście. Reynevan...
- Tak! Właśnie. Jadę. Jadę... hmm, poszukać kogoś kto na pewno mi pomoże...
- Jedziemy z tobą. - przerwali mu przyjaciele. - Samego cię nie zostawimy. Bo zaraz znowu wpadniesz w jakieś tarapaty. Pozostawianie cię bez opieki może skończyć się źle. Ty chyba nigdy nie zmądrzejesz... - uśmiechnął się lekko Szarlej.
- Ha ha ha, strasznie śmieszne. - odburknął Reynevan. - W takim razie nie ma co zwlekać... Tylko co z nią? - wskazał na Juttę. - Jeśli jej gdzieś nie zamkniemy to...
- Zamykać mnie? Ani mi się waż! - obruszyła się Nikoletta. - Bo zbiję...
- Boże, jaka ona agresywna się zrobiła... - przewrócił oczami Szarlej.
- Agresywna? - wywarczała. - A chcesz na własnej skórze poczuć co to złość i agresja?
- Spokojnie, panienko. - westchnął Reynevan. - Nie skrzywdzimy cię, w żaden sposób czci nie uchybimy...
Po czym, zostawiając nową, zmienioną Juttę pod opieką Blażeny i Markety, wyszli na podwórze i osiodłali konie. Wyruszyli.
- Nie bądź taki przygnębiony, Reinmarze - pocieszył Samson. - poczekaj, a zobaczysz, że wszystko będzie dobrze.
- Mhm... - mruknął biedny Reynevan.
Właśnie przejeżdżali koło niewielkiego gaju. Nagle usłyszeli krzyki.
- Daj mi spokój! Odejdź stąąąd!!!
- Ach, mon amour... Zejdź!
Ujrzeli komiczną sytuację: na drzewie siedział skulony Urban Horn, a pod drzewem podskakiwała jak mała dziewczynka Agnes de Apolda. Szarlej wybuchnął niepohamowanym śmiechem. Horn zorientował się że tam stoją i zawołał:
- Czemu się śmiejecie! Dupki żołędne! To wcale nie jest śmieszne!
- Dobrze skoro tu nas nie chcesz to sobie pójdziemy - powiedział Szarlej choć chciał aby zabrzmiało to wyniośle ledwo tłumił śmiech - Chodź Reinmarze musimy pomóc twojej Juttcie.
Już odwracali się by odejść kiedy usłyszeli dobiegający z drzewa wrzask:
NIE!! Nie zostawiajcie mnie z nią! Pomóżcie! Nie!! Nie podchodź! Apage diabli pomiocie! Apage!
Obrócili się i zobaczyli. Zobaczyli Agnes wdrapującą się na drzewo z obłędem w oczach i przerażonego Horna. Popatrzyli na siebie znacząco i mimo że Szarlej ledwo utrzymywał się na nogach z powodu tłumionych ataków śmiechu ruszyli na ratunek...
Szarlej chwycił Agnes za nogę i zaczął ściągać na dół, ale Zielona Dama już trzymała Horna w kostce i, w wyniku tego, po długich szarpaninach: Horn spadł na Agnes, Agnes na Szarleja, Szarlej na Samsona, a Samson na Reinmara. Po chwili wszyscy zbierali się z ziemi, oprócz pani de Apolda, która usiłowała przytulić się do Urbana.
-Ach, mon amour, proszę, no chodź... - szepnęła zalotnie.
- Reinmarze - rzekł Szarlej - uczyń jakieś swoje abrakadabra, bo coś mi się widzi, że ta pani od Horna się nie odczepi.
Reinmar gorączkowo zaczął zastanawiać się nad jakimś przydatnym czarem.
- Hax, pax, max... - mruknął.
- O nie - Szarlejowi zrzedła mina - nie, Reynevanie, tylko nie to!!! - wrzasnął. - Nie hax, pax, max!
- No dobrze - powiedział Reynevan, definitywnie wyprowadzony z równowagi. - Nie to nie.
I tradycyjnym, niezawodnym sposobem grzmotnął napaloną mężatkę w potylicę. Wystarczająco mocno, żeby straciła przytomność i miękko osunęła się na ziemię. Horn westchnął z ulgą i wygrzebał się spod przygniatających go przyjaciół.
- Dzięki, Reynevan - zerknął na nieprzytomną kobietę. - Niebrzydka w sumie, ale stara. No i...
- Tak, tak - odgadł jego myśli Szarlej. - Życzę powodzenia w poszukiwaniach panny Rixy. A teraz na koń, przyjaciele. Jedziemy szukać ratunku dla twojej ukochanej. Jak za starych dobrych czasów... - westchnął, uśmiechając się do wspomnień.
- Reynevan? - mruknął jeszcze Horn, wskazując Agnes. - Co z nią?
Reynevan pochylił się i wymruczał nad nią kilka słów.
- Nie powinna nic pamiętać, kiedy sie obudzi. Najlepiej będzie, jak...
- Nie! Nie ma mowy. Nie będę jej niósł do domu. Niech sobie tu zostanie - powiedział stanowczo Urban Horn.
Szarlej parsknął, Reynevan wzruszył ramionami, a Samson pokręcił głową.
Po chwili cała trójka zniknęła za najbliższym zakrętem, a stuk kopyt ucichł w oddali.
Nie jechali szybko, nie zajeżdżali koni, a mimo to posuwali się w dość szybkim tempie. Zwolnili na skraju lasu, który wyłonił się zza pagórka.
- Reinmarze - odezwał się Szarlej. - Możesz mi powiedzieć, dokąd tak w ogóle zmierzamy? A właściwie - do kogo?
- Ach, zobaczysz. Niespodzianka. Powiem tylko tyle, że do starych znajomych.
Nagle, od strony lasku ozwały się głosy. Dziwne głosy. Głosy hipnotyzujące. Przyciągające ucho.
- A to co znowu? - Reynevan zeskoczył z konia, a dwaj przyjaciele podażyli za jego przykładem. - Zostańcie. A ja sprawdzę.
Reinmar ruszył w stronę gęstwiny drzew.
- Ej! Gdzie idziesz? To może być jakaś pułapka. - krzyknął Samson.
Ale Reynevan nie słuchał. Miał gdzieś pułapki. Wątpił zresztą, by ktokolwiek był w stanie zastawić pułapkę, z której nie potrafiłby się wydostać. O nie. Z pewnością nie. Poza tym, pewien był, że osoby, których poszukiwał, muszą przebywać w tych okolicach...
Odsunął gałęzie i torując sobie drogę przez chaszcze, zagłębiał się w las. Głosy przyjaciół oddalały się.
Dziwne dwięki ucichły. Reynevan przystanął. I wtedy ktoś na niego spadł. Poczuł uderzenie i upadł. Ktoś ewidentnie musiał być kobietą. Młodą raczej. Dziewczynką zaledwie. Osłupiały Reinmar spróbował się podnieść, ale poczuł ciężar. Nagle zdał sobie sprawę z tego, kto na nim leży. Zdał sobie sprawę, kiedy ujrzał nad sobą jej twarz o wyszczerzonych zębach.
Blada, lisia twarz o niezdrowej cerze. Jasne włosy. Mocno podkrażone wodniste oczy i nieodłączny wianek z werbeny i koniczyny.
Reynevan jęknął głucho i spróbował zrzucić z siebie młodą czarownicę. Ale ta chwyciła go mocno...
- Złaź ze mnie, złaaaź!!! - wrzasnął z przerażeniem.
- Nie, nie zejdę... - szepnęła wiedźma.
- Ale...
- Nie wrzeszcz, paniczyku - szeptała dalej jadowicie. - Bo ja wiem, po co tu żeś przyjechał. Najpierw ty mi dasz przysługę, potem dopiero my ci pomożemy. Oczywiście, nikt nie musi o twojej przysłudze wiedzieć. - zachichotała.
- Co chcesz??? - spytał szybko.
- A zgadniiij...
- O, nieee! Ty wiedźmo, wynoś się, nieeee! Takie przysługi to idź sobie gdzie indziej znajdź! - krzyknął, po czym podjął paniczne próby uwolnienia. Udało mu się. Prędko podniósł się i zaczął uciekać, a Eliszka za nim, tuż-tuż.
Wybiegł z lasu. Ujrzał Samsona i Szarleja.
- Ratujcież, druhowie!!! - wrzasnął. - Weźcie ode mnie tę obłąkaną wieeeedźmę!
-Popatrz, Samsonie- powiedział szczerze ubawiony Szarlej. - Czyżby następny, dnia dzisiejszego, problem feminini generis?
- Tak, ale tym razem mamy do czynienia z czarownicą. -odpowiedział Samson. - Musimy mu pomóc.
Tymczasem Eliszka wypowiedziała zaklęcie, które spętało biednemu Reinmarowi nogi. Upadł...
Młoda czarownica już miała na niego spaść kiedy odepchnął ją Samson.
- Dzięki - wysapał Reinmar usiłując podnieść się z ziemi.
- Samsonie, druhu, ona wygląda niebezpiecznie. Lepiej coś z nią zrób... - poprosił Szarlej.
Eliszka podniosła się powoli i z nową energią rzuciła się na Reynevana, nim jego przyjaciele zdążyli zareagować, zwaliła go z nóg.
- Pomóżcie!!! -wrzasnął przerażony Reinmar.
Samson i Szarlej usiłowali zedrzeć Eliszkę z Reynevana, gdy z pomiędzy drzew wyłoniły się dwie sylwetki.
- No, no, kogo my tu mamy - powiedziała uśmiechając się Ruda - Jagna odłóż tą butelkę, bo zaraz się przewrócisz!
Eliszka poddała się i spuściła głowę wbijając wodniste oczy w ziemię.
- Ach... ci młodzi... Eliszka, dlaczego ty się tak na niego uparłaś? W czym on lepszy od innych? Zresztą jeśli pamiętasz, na sabacie był już zajęty i mniemam że nadal jest, prawda? - spytała ruda czarownica chichocząc.
- Owszem. - odrzekł zimno Reynevan otrzepując rękawy kubraka. - Oczy ci wydrapie. - popatrzył z wyrzutem na Eliszkę. Która znów była tylko szarą i szczuplutką dzieweczką o wodnistych oczach.
Jagna zarechotała i sięgnęła po butelkę.
- Powiedziałam! Ile dzisiaj wypiłaś? - krzyknęła Ruda, odwracając się w jej stronę.
Eliszka zaś, korzystając z nieuwagi starszej czarownicy, podniosła wzrok i rzuciła Reynevanowi spojrzenie. Spojrzenie ogniste i pełne pożądania.
Reynevan westchnął i podniósł wzrok ku niebu. Wiedział, że dziewczyna tak łatwo się od niego nie odczepi.
- Nieważne... Wracając do sedna... Ty, Toledo - Ruda zwróciła na Reinmara swoje zielone oczy. - przybyłeś tu w jakiejś sprawie, tak? Jakiej?
- Rzecz - odchrząknął Reynevan - dotyczy także, że się tak wyrażę, feminini generis. Pamiętacie może tę jasnowłosą z którą byłem na Grochowej Górze?
- Tę... Tę od Żwirka, tak? - Spytała, bęknąwszy Jagna.
- Nie. Tą od Apoldów.
- Aaaaa. Na ławie! Kojarzę, kojarzę. Rzecz, jak się domyślam, chodzi o nią? Co jej jest?
- Skleroza. To znaczy, wygląda na to, że zapomniała o wszystkim, co się wydarzyło. Zapomniała nawet mnie i mojej wielkiej miłości do niej - jęknął Reinmar. Ruda wytarła oczy kawałkiem kiecki, Jagna wysmarkała się. Wiadomość ucieszyła tylko Eliszkę. Reynevan wolał nie spoglądać w jej oczy, które uporczywie go śledziły. W oczy, w których pojawiły się dwa złociste diabełki. Wydawało się, że zaraz fikną kozła. Nie fiknęły. Oczy błyszczały.
- Ach. Nieudane zaklęcie, co? - uśmiechnęła się Ruda ze zrozumieniem. - To żaden problem. Taka amnezja jest wyleczalna. Zaraz ci wszystko wyjaśnię i wyleczysz swoją szlachetną joiozę.
- A co z zapłatą? - spytała słodko Eliszka.
Ruda zganiła ją wzrokiem.
- Jaka zapłata? To Toledo. Jeden z nas. Chodź za mną, konfratrze. Niech twoi przyjaciele zaczekają... A wy siostry co tak stoicie? Jagna! Ile razy mam powtarzać? Eliszka... Idziemy. Nie, NIE OBOK NIEGO! Za mną! Pójdźmy!
Reynevan i czarownice zniknęli w gąszczu i ruszyli przez chaszcze. Reinmar miał wrażenie, że zieleń lasu jest jakaś nierealna, że śni i kolory mienią mu się w oczach. Nie wiedział, dokąd zmierza. Ślepo podążał za wiedźmami. Kręciło mu się w głowie i byłby upadł, gdyby nie usłużna i pomocna Eliszka, która podtrzymała biednego Reinmara. Gdyby w tej chwili spojrzał w jej oczy, zobaczyłby nie dwa, lecz co najmniej setkę diabełków, wywijaących koziołki w bardzo znaczący sposób. Tak znaczący, że Reynevan umykałby, wzbijając tumany kurzu.
Czarownica szarpnęła nim z zadziwiającą siłą. Zatkałą mu usta ręką. I cichutko, niemal bezszelestnie pociągnęła go w najbliższe krzaki. Strach myśleć, co by się wydarzyło, gdyby nie natychmiastowa interwencja rudej.
- Eliszka!!! Ile razy mam ci powtarzać... - nie skończyła, bo w krzakach (tych, do których Eliszka chciała wciągnąć Reynevana, ale to całkowity przypadek) coś groźnie zaszeleściło i wyłonił się z nich... Birkart Grellenort. Z wyrazem złośliwej satysfakcji na twarzy.
Reynevan poczuł, że robi mu się słabo. O dziwo, nie ze strachu. O nie. Nie bał się. Był wściekły. Jego reakcja była natychmiastowa.
Rzucił się na Pomurnika i przygniótł go do ziemi. Birkart nie zdążył nawet zareagować, kiedy Reinmar z całej siły przyłożył mu pięścią w twarz.
- Ty skurw*synu! Ja wiem, że to był tylko sen... Ale to co jej zrobiłeś...Zamorduję... - wysyczał przez zaciśnięte zęby.
Pomurnik sprawiał wrażenie uległego. Wydawało się, że nie odpowie na atak. Ale, jak można się po nim spodziewać, były to tylko pozory. Coś błysnęło, Reynevan poleciał do tyłu i z siłą rąbnął o drzewo. Usiłował się podnieść, ale w głowie tak mu wirowało, że upadł z powrotem. Grellenort wyciągnął rękę w jego stronę, a z jego ust padały niezrozumiałe słowa.
- המאה העשרים. עבודתו השפיעה על מגוון רחב של שדות... - przerwała mu interwencja wiedźm. Jagna zatoczyła się nagle i potrąciła Pomurnika, rozpraszając jego uwagę. To wystarczyło. Reynevan podniósł się i z dziką wściekłością rzucił się na Birkarta. Niestety kręciło mu się w głowie, więc chybił i upadł dwa metry dalej. Ruda i Eliszka już zajmowały się Birkartem. Przygwoździły go do ziemi, a ruda wykrzyczała paraliżujące zaklęcie.
- Ty dziw... - zaczął i zamarł bez ruchu.
Reynevan przyglądał się oszołomiony. Nie sądził, że Pomurnika tak łatwo podejść. Dziękował w duchu zamiłowaniu Jagny do napojów wyskokowych. Jedna sekunda wystarczyła, żeby Grellenort dokończył zaklęcie. Reynevan wiedział, co by się stało. Ale wolał o tym nie myśleć.
Skrępowany i wpół przytomny Grellenort ledwie się poruszał. Chciał walczyć, ale tracił siły. W końcu zaś, zwinął się i usnął.
- Uff. - Rudowłosa wiedźma otarła czoło. - Teraz powinien być spokój. Przynajmniej na jakiś czas. Musim go stąd zabrać... Chyba, że masz jakieś inne plany. - zerknęła na Reynevana.
Eliszka oblizała wargi.
- Właściwie to on brzydki nie jest...
- Chcesz się doigrać? Chcesz mnie zdenerwować? - młoda czarownica skuliła się pod złym spojrzeniem zielonych oczu Rudej.
- Hehe, a możem go zabrać ? - zachichotała zataczająca się Jagna. - Może jaki pożytek będzie... Nieczęsto nas tacy... smakowici mężczyźni odwiedzają, ha?
Ruda wyszczerzyła zęby.
- A wiecie co? To nie jest wcale zły pomysł... Toledo, nie masz nic przeciwko temu, jeśli zapożyczymy go sobie? Na czas jakiś? A potem oddamy...
- A może i nie. -Jagna pociągnęła z butelki, beknęła i zarechotała.
Reynevan uśmiechnął się złośliwie.
- Niee, absolutnie nie mam nic przeciwko. Mam nadzieję, że należycie o niego zadbacie?
- Ależ oczywiście. - odrzekła mrużąc oczy Eliszka, której najwyraźniej poprawił się humor. - Tak należycie, że go później nie poznasz.
- W takim razie załatwione. - ucieszyła się Ruda. - Zabierzemy go, ale wpierw... - spojrzała Reinmarowi w oczy. - Wpierw obiecana pomoc, Toledo.
Ruda wiedźma podała mu jakąś malutką buteleczkę. Reynevan odkorkował zawartość i powąchał. I powstrzymał odruchy wymiotne.
- Skleroza jest ohydna - stwierdził.
- To odzyskanie pamięci, Toledo. Trzy razy dziennie. Najlepiej do mocnej, ziołowej herbaty, żeby twoja wybranka nic nie poczuła.
- Dzięki Ci za pomoc. Odwiedzę was jeszcze kiedyś.
- Liczymy na to. - Powiedziała Jagna.
- Chwila jeszcze... Eliszka! - Reynevan odwrócił się do niej. Dziewczyna spojrzała na niego wodnistymi oczami. - Powodzenia! Zaopiekuj się nim bardzo dobrze. Liczę na Ciebie - uśmiechnął się, po czym ruszył wraz z Samsonem i Szarlejem w drogę powrotną.
|
|