Milva
Córka Piasta
Dołączył: 02 Paź 2006
Posty: 1153
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: z szafy
|
|
Szarlej i Horn zarechotali zgodnym chórem, a Reynevan zakrztusił się własnym oddechem i wybałuszył oczy na Agnes, która wyglądała na całkiem z siebie zadowoloną.
- No co, Reinmarze, nie cieszysz się? - parsknął Szarlej.
- Ani trochę - burknął Reynevan i już chciał odwrócić się na pięcie i odejść, ale ktoś chwycił go za rękaw. Bożyczko.
- Pomalutku, drogi Reinmarze - polski agent uśmiechnął się złośliwie. - Albo w ciągu dwóch tygodni znajdziesz mi Weronikę, albo twoja Jutta dowie się o tym, że masz dziecko z jej matką. Nie sądzę, żeby była tym zachwycona, ale chętnie popatrzę na jej reakcję.
To powiedziawszy, Bożyczko oddalił się kilka kroków, i szepcząc niezrozumiałe słowa, zniknął z cichym pyknięciem.
Tymczasem Agnes wyszeptała:
- Reinmarze... To moja wina. Zapomniałam o zielsku. Zresztą, nie przypuszczałam, że...
Reynevan nie słuchał jej słów. Bał się wrócić do Jutty. Agnes zniszczyła jego życie. Jego i Jutty. Nawet, jeśli odnajdzie Weronikę, to przecież Agnes będzie musiała urodzić. Chyba, że... Poroni?
- Reinmar, ja się martwię o ciebie. Horn, widzisz ten jego uśmieszek?
- Wypisz wymaluj, diabelski uśmieszek. Ba, diabelski plan zapewne. Dalej, Reynevan, zdradź nam co wymyśliłeś. - Dodał Horn.
Bielawa spojrzał na nich, po czym zaczął się histerycznie śmiać.
- Noż psia mać! Przecież to jest śmieszne! Żałosne!!! Coś nie gra. Nie wierzę. Pomyślcie logicznie: to jest niemożliwe. Nawet jeżeli do czegoś by doszło, to, z perspektywy czasu, nie możemy nic wiedzieć! Ty Agnes nie możesz! A nawet jeżeli, jeżeli rzeczywiście jesteś w ciąży, to przecież nie ze mną! Do jasnej cholery! - Śmiech Reynevana przerodził się we wściekłość. - Nie ze mną! Jeżeli to wtedy, kiedy cię opętało... - I wtedy właśnie Bielau doznał olśnienia! - Opętało cię! A ja myślałem, że jesteś za silna dla Adeli! To wszystko wyjaśnia.
-Adelo! - zwrócił się do Agnes. - Czy możesz mi powiedzieć, o co ci chodzi?! Przestaje mnie bawić ta sytuacja. Najpierw mówisz, żebym swojej córce nadał twoje imię, potem próbujesz wskórać coś, ale nie wiem co, opętując matkę mojej ukochanej! Ty... Poczekaj... Czy tobie przypadkiem nie chodzi o to, żeby rozdzielić mnie i Juttę?!
- Właśnie o to!!! - krzyknęła Adela ustami Zielonej Damy - Gdyby nie ona nie zostawiłbyś mnie!!!
- Cooooooooo??!?!? Przecież to ty mnie zostawiłaś, dla tego księciunia na Ziębicach!!!
- Teraz to już nie ważne. Masz dziecko z matką Jutty.
- Chwila, to nie jest prawda!
- Otóż jest. Pogódź się z tym i nadaj jej moje imięęęęęęęęęęęę... - Powiedziała i uleciała z ciała Agnes. Ta miękko opadła na ziemię i straciła przytomność.
- Nie. - Reynevan tupnął nogą. - Ja w to nie-wie-rzę! Nie mam żadnego dziecka! A już na pewno nie z nią! Adela chce mnie pogrążyć, dokuczyć, zemścić się, opowiada niestworzone rzeczy! Poza tym... Już ja się sam dowiem prawdy.
Uklęknął przy Agnes, chcąc ją zbudzić, ale ta wzdrygnęła się lekko i odsunęła od siebie jego ręce. Usiadła i rozejrzała się dokoła.
- Chcę do domu. - powiedziała, o dziwo, trzeźwo i całkiem przytomnie.
- Ja też chcę - oświadczył Reynevan, pomagając jej wstać. - Ale wpierw musimy coś sobie wyjaśnić.
Agnes zamrugała, poprawiła fryzurę i sobolowy szal, który spowijał jej szyję. Spojrzała mu prosto w oczy.
- Tak?
- To nie jest moje dziecko. To nie może być moje dziecko. - Reynevan wcale nie spuścił wzroku i nie uląkł się jej szafirowo-turkusowego wzroku. Miał wprawę.
- Ach tak?
- Ach tak.
- Tak sądzisz?
- Owszem. Usiłowałaś, ha, wielokrotnie usiłowałaś zaciągnąć mnie w krzaczki i ... hmm, nie tylko, może i nawet ci się udało, ale do niczego poważnego nie doszło!
Szarlej westchnął i wzniósł oczy ku niebu. Horn miał wyjątkowo zdegustowaną minę. A potem krzyknął ze strachu, bo pojawiła się przed nim... Rixa! Powodem szoku Urbana, była fryzura dziewczyny. Na ramiona opadały jej płomiennorude pukle. Horn krzyknął jeszcze raz. I się zaczęło.
- No i czego mordę drzesz?! Pierwszy raz w życiu mnie widzisz?
- Nie drę mordy! Ale wyglądasz tak jakoś...
- Jak?! Jak, do cholery jasnej?! Nie podoba się coś?!
- Noż psia mać! Wszystko w porządku! Wyglądasz inaczej!
- Noooooooo... I ta... - Urwała w pół słowa, gdyż zobaczyła Reynevana i Agnes, którzy, cóż, zachowywali się w dość niedwuznaczny sposób.
- Tyyyyyy!!! Nie wmawiaj mi, że to moje dziecko! Ja cię nigdy nie chędożyłem!
- Chędożyłeś! I to nie raz!
- COOOOOOOOOOOOOOOO??!?!??!!? - krzyknął Reynevan - Co ty mi wmawiasz?!
- Tak, właśnie tak! Nie pamiętasz?!
- Nie! Bo i nie mam czego pamiętać! A zresztą, możemy sprawdzić!
- COOOOOOOOOOOOOOOO?!?!???!?! - tym razem wrzasnęła Agnes - Niby jak chcesz to zrobić? I co właściwie będziesz sprawdzał?
- Czy to naprawdę jest moje dziecko. I czy w ogóle jesteś w ciąży...
Reynevan zaczął grzebać w torbie w poszukiwaniu medykamentów, których zamierzał użyć do sporządzenia, hm, testu ciążowego. Tymczasem Rixa próbowała dowiedzieć się o co chodzi.
- Szarleju. Ponieważ jesteś najrozsądniejszy w tym towarzystwie, chciałabym spytać: co tu się do cholery wprawia?! Reinmar kłóci się ze swoją przyszłą teściową, ta mu wmawia jakieś niezrozumiałe dla mnie rzeczy, jakieś dzieci, jakieś ciąże... Rany Boskie! Panie, ratuj!
- Rixo ma droga, nie denerwuj się. Otóż, widzisz, nasz Reinmar ma problemy z ustaleniem ojcostwa...
- Że co? - zmrużyła oczy Rixa.
Szarlej wyjaśnił jej w czym rzecz. Dziewczyna westchnęła ciężko, zaplotła ręce na piersi i pokręciła głową, patrząc na Reynevana. Agnes wciąż stała tuż przy nim, ale demonstracyjnie odwróciła się tyłem, a mina wyrażała, a przynajmniej miała wyrażać, święte oburzenie.
Ledwie chwilkę zajęło Reynevanowi sporządzenie medykamentu. Uniósł się z klęczek, stanął naprzeciw Agnes i wskazał jej malutką fiolkę z ciemnoniebieskiego szkła.
- Wypij - jego głos był nadzwyczaj zimny. - Wypij to. Bardzo cię proszę, pani. Na dobre ci wyjdzie. Naprawdę. Niejednokrotnie dowodziłaś, że śmiało możesz iść w komparację z Zielonym Rycerzem. Udowodnij więc raz jeszcze. Postąp tak, jak postąpił by on. Wypij i nie przedłużaj więcej tej żałosnej sceny.
Agnes uniosła wzrok. Przygryzła wargi, a potem wzięła od Reynevana flakonik z lekiem. I szybko wychyliła niebieską buteleczkę. Reinmar skłonił głowę w podziękowaniu.
Specyfik podziałał natychmiastowo. Upadła na kolana. Wypuściła lekarstwo z dłoni. Pobladła. I zaczęła kaszleć.
- Coś ty jej podał?! - warknął Horn. - Co ty chcesz...
- Spokojnie! Nic jej nie będzie! - Reynevan uniósł dłonie w uspokajającym geście. - Wiem co robię! A zaraz wszystkiego się dowiemy. Ona sama mi opowie...
Uklęknął przed nią, oparł dłonie na kolanach i czekał, aż minie atak kaszlu. Agnes podniosła głowę, a oczy miała szkliste i nieobecne.
- Skup się. - szepnął Reynevan. - I spójrz na mnie.
- Powiedz. Przyznaj. - kontynuował, wymawiając słowa spokojnie i dobitnie, jakby tłumaczył dziecku. - Że to nie jest moje dziecko. Chociaż głową kiwnij.
Kobieta, wydawało się, lekko się zawahała. I kiwnęła.
Reinmar westchnął z ulgą. Rixa przyłożyła dłoń do czoła.
- Reynevan, po co się tak męczysz? - uśmiechnął się Horn samymi kącikami ust. - Wystarczyło porządnie ją ...
- Daj spokój - przerwał mu Szarlej, mrużąc oczy. - Niech się to jak najszybciej wyjaśni. Ja chcę do już do domu. Głodny jestem, jak cholera. Zjadłbym jajecznicy z selerem...
Reynevan zaś starał się nie reagować na komentarze przyjaciół.
- Teraz wyjaśnij mi, czyje jest to dziecko. - spojrzał w czy Zielonej Damie.
- Winę... winę... ponosi... Róg jeleni. - wyszeptała nieswoim głosem. I zemdlała.
- Róg jeleni? - zmarszczył brwi Szarlej. - Chodzi o Bibersteina?
- Najwyraźniej. - Reynevan uśmiechnął się nieznacznie. - No, cóż. Ale to już jest sprawa pana Jana...
- Skąd wiesz, że Jana? - zdziwił się Horn.
- A, to nieważne. Może i nawet Ulryka. Ale zostawmy im tą sprawę. To nie należy do nas.
- Nie do nas, owszem. Ale pomyśl, Reinmarze, jak się panowie na Stolzu ucieszą z tej nowiny! - Zarechotał Szarlej.
- Będą zachwyceni! - Teraz rechotali już razem.
Dalsza część rozmowy odbywała się przy siodłaniu koni. Rixa w międzyczasie cuciła Agnes, jednak bezskutecznie. Gdy wszystko było gotowe do drogi, wzięła ją na swoje siodło. I tak, cała kompania ruszyła w drogę do domu.
***
Podróż przebiegła bez żadnych strasznych przygód. No, w pewnym momencie spotkali dziada proszalnego, ale to był mało znaczący epizod. Gdy wrócili do domu, Szarlej otworzył drzwi kopniakiem.
- Bleżeno! Blażenko, kochanie, zrób nam jajecznicy z selerem, bośmy głodni! Proszę... - Wszyscy zdziwieni byli tonem głosu demeryta, gdyż ów nie zwykł prosić, a rozkazywać.
- O, szykuje się coś. I to niekoniecznie przyjemnego... - Rixa mruknęła sama do siebie, lecz Reynevan stał na tyle blisko, że dosłyszał. I zachował to dla siebie. Teraz myślał tylko o tym, żeby przywitać się z Juttą.
- Pani Blażeno, gdzie jest Jutta? Bo jakoś jej nie widać i nie słychać...
- Powinna być na górze, ale sprawdź sam...
Reinmar nieco się zaniepokoił. Zwykle kiedy wracał, Nikola schodziła na dół, aby go przywitać. Czuł, że coś jest nie tak. Podszedł pod drzwi jej pokoju i nacisnął klamkę. To co zobaczył zaparło mu dech w piersi, albowiem jego oczom najpierw pokazał się pusty pokój. Dopiero potem spostrzegł Juttę. Stała przy oknie.
- Jutto, umiłowana! - powiedział. - Czemu nie zeszłaś na dół? Jutto...?
Jutta nie poruszyła się, nie odwróciła nawet. Dosłyszał tylko jakby... cichy szloch?
- Jutto, co się stało? - Podszedł do okna, do płaczącej dziewczyny. - Jesteś chora? Ktoś ci zrobił coś złego? Powiedz...!
- Nic się nie stało, Reinmarze... - zapewniła cichym szeptem. - Naprawdę... - dodała, widząc, że nie uwierzył.
- Więc czemu płaczesz?
- No... Nie ważne, Reynevan. Cieszę się, że wróciłeś. - usiłowała sprawiać wrażenie uspokojonej. Wyraźnie coś ukrywała, chcąc usilnie zmienić temat. - Odnalazłeś grób Adeli? Co z moją matką?
- Tak, z Adelą wszystko załatwiłem. Ale, Jutto, twoja matka... jest w ciąży.
Jutta pobladła i uchwyciła się parapetu.
- Z kim??!
- Z Bibersteinem, nie wiem, którym. - Jutcie wyraźnie ulżyło. - Nawet sobie nie wyobrażasz, co się działo. Weź się w garść, Nikoletto, i zejdźmy na dół. Pani Blażena szykuje jajecznicę z selerem. Przy jedzeniu wszystko opowiemy.
Jutta odwróciła się i wyszła za Reinmarem z pokoju.
Kiedy zeszli z ostatniego stopnia poczuli miły zapach jajecznicy z selerem i usłyszeli strzępy ożywionej konwersacji odbywającej się przy zastawionym już stole. Reynevan, głodny, jakby nie patrzeć, szybko dołączył do przyjaciół. Nikoletta natomiast... Ona usiadła w kącie. Sama. Jej zachowanie nie umknęło uwadze zebranych, ale każdy zostawił ocenę dla siebie. Tyle tylko, że po zaspokojeniu pierwszego głodu Bielau zaczął się jeszcze bardziej martwić. Podszedł do Jutty.
- Kochanie moje, powiedz w końcu, co się stało! - Zaczął czule i objął ją najdelikatniej jak potrafił. - Przecież wiesz, że mnie możesz wszys...
- Wiem, kochany, wiem. I dlatego... Dlatego... Powiem ci...
- No już... Wyrzuć to z siebie. Zrobi ci się lepiej! - Reynevan wbrew pozorom nie nalegał. Bardzo chciał jej pomóc. Bardzo.
- No dobrze... - Jutta cały czas cichutko pochlipywała. - Reinmarze... Ja jestem w ciąży! - Teraz już płakała.
Bielawa spojrzał na nią zaskoczony. Tego się nie spodziewał! Przecież zielsko, czary... Jak to się mogło...?! No tak! Przecież zielsko, jeśli znieczula, to nie chroni... Tylko... Skąd Jutta wie o dziecku już teraz?!
Tysiące myśli kłębiło mu się w głowie. A Nikola czekała na jego reakcję.
- Kochanie! To cudownie... Tylko...
- Wiedziałam! U ciebie zawsze jest tylko! - Krzyknęła i pobiegła na górę.
Reynevan westchnął. Ale nie poszedł za nią. Wrócił do stołu, odsunął sobie krzesło i usiadł ciężko. Oparł głowę o blat.
- Co ci, Reinmarze? - zmarszczył czoło Szarlej.
- Baby. - mruknął niewyraźnie Reynevan.
Blażena uśmiechnęła się lekko, pogłaskała go po głowie.
- Och, nie martw się, mój drogi, będzie dobrze. - powiedziała łagodnie.
- Wątpię. - Reynevan zdecydował się wstać. A potem wyjść.
Kompania była wyraźnie zaskoczona. Horn zastygł z łyżką pomiędzy ustami a miską. Na twarzy Rixy malowało się coś na kształt zażenowania. Szarlej wpatrywał się w drzwi z wciąż zmarszczonym czołem. Samson kręcił głową. Wzrok Markety tkwił w jakimś nieokreślonym punkcie.
- Ten typ tak ma - mruknął Horn z pełnymi ustami. - On przecież tak zawsze...
- Oj, czekajcie chwilkę. Zaraz wracam. - Blażena wytarła ręce w fartuszek i zniknęła na schodach.
***
Jutta uspokoiła się już nieco, a teraz siedziała z podkulonymi kolanami i z zaczerwienionymi oczami patrzyła w okno. Usłyszała pukanie, a zaraz potem drzwi otworzyły się i weszła pani Pospichalova.
- Jutto droga, cóż się stało? - zapytała z troską.
- Pani Blażeno! J... - Jutta rozpłakała się znowu i oparła głowę na piersi kobiety. - Ja jestem... Boże...
- No, powiedz kochanie, powiedz...
- Bo, widzi pani, ja jestem w ciążyyyyyy!!! - to wyznanie pociągnęło za sobą kolejny wybuch płaczu.
- Jutteńko, nie płacz! Przecież to wspaniale!
- Nie, pani Blażeno. To znaczy, tak, ale Reynevan zno... Znowu...
- Co kochaneczko?
- Bo cokolwiek się nie dzieje, on zawsze ma jakieś 'ale', albo 'tylko'. Tak strasznie mnie to martwi. Dlatego, że ja go tak strasznie kocham. I mam wątpliwości co do jego uczuć. Teraz był na grobie Adeli. No i...
- I co? - odważyła się spytać Pospichalova, dotychczas słuchając spokojnie wywodu Nikoletty - Co się dzieje?
- Moja matka... Zachowuje się, jakby ją coś opętało. I widzę jak patrzy na Reinmara. Boję się!
Pani Blażena siedziała koło Jutty i głaskała ją po głowie. Wiedziała, że dziewczynie przejdzie. Że zawsze tak jest, gdy kobieta dowiaduje się o dziecku. Ale też się bała. Bo widziała Agnes w akcji...
- Pani Blażeno... Dziękuję pani... Ale moglibyśmy zostać chwilę sami? - Całą scenę przerwał Reynevan, pojawiając się zupełnie niespodziewanie, wyrastając jakby spod ziemi.
-Ach! - Blażena aż podskoczyła, ale Jutta nie wyglądała na zaskoczoną. Minę miała zmieszaną i spuściła wzrok. - Ależ oczywiście... Oczywiście, już sobie idę.
Kiedy wdowa po Pospichalu ich opuściła, Reynevan westchnął, uśmiechnął się i pokręcił głową.
- Oj, Jutto..
- Co ? No co? - uniosła się. - Nie rób durnowatych min! I nie patrz tak na mnie, bo mi się płakać chce! Powiedziałam! Czy ty mnie słuchasz? Reynevan, mówię do ciebie! Reeeinmaar! - Reynevan nie chciał słuchać. Wzrok miał aż zanadto wymowny. A Jutta mimowolnie się uśmiechnęła i pociągnęła nosem. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, zamrugał oczami, przechylił głowę.
- No. Od razu lepiej. Skończyłaś już? - usiadł obok niej.
Skwapliwie pokiwała głową i pozwoliła, żeby Reynevan ją przytulił.
- A... Wtedy, co chciałeś powiedzieć? Wtedy, kiedy ci przerwałam...? - zapytała cicho.
- Nie ważne. Teraz to już nie ma znaczenia.
- Ale pooowiedz...!
- Nie.
- No prooooszę!
- Nie!
- Reinmar!
- Nie-e! - droczył się z nią. Wyraźnie się droczył. Ona już wiedziała. I miała swój plan!
- Reynevan - powiedziała tuląc się do niego - No powiedz... - Po każdym słowie składała na jego szyi jeden pocałunek. - Powiesz mi?
Reinmar już nie mógł się oprzeć. W takim stanie powiedziałby wszystko. I powiedział.
- No dobrze... To był dla mnie szok. Bo Adela powiedziała, że będę miał córkę. Potem opętała twoją matkę i usiłowała mi wmówić, że to moje dziecko. Ale się nie dałem. I na koniec ta wiadomość o twojej ciąży. To za dużo jak na jednego mnie. Ale nie mówmy już o tym! - Nie mówili. Zajęli się czymś o wiele bardziej przyjemnym. Co z tego, że Jutta nosiła pod sercem dziecko. Wcale im to nie przeszkadzało. Wcale, a wcale!
***
W tym samym czasie, na dole reszta kończyła obiad. Pani Blażena krzątała się sprzątając resztki, Rixa rozmawiała z Hornem, będąc w wyjątkowo dobrym nastroju, Szarlej włóczył wzrokiem za wdową, a Samson i Marketa patrzyli sobie w oczy. Sielanka. Niestety, wszystko co szczęśliwe, mija jak chwilka jaka ulotna. Ten miły obrazek przerwał bowiem krzyk. Potworny. Krzyk przerażenia. Wszyscy zamarli. Samson oderwał spojrzenie od oczu Markety, Blażena upuściła na ziemię miskę, a ta z hukiem rozbiła się na drobne kawałki. Rixa oblała Horna piwem, Horn zadławił się dojadaną polewką, tylko Szarlej zachował właściwy sobie spokój.
Drzwi otworzyły się z hukiem i wpadła panna Weronika. Włosy miała potargane, sukienkę pobrudzoną i pomiętą, wyglądało na to, że ktoś chciał ją obedrzeć z odzienia. Dysząc ciężko, oparła się o ścianę, ale nie była w stanie wykrztusić słowa. Kompania gapiła się na nią z otwartymi ustami, również nie wydając żadnych dźwięków.
Znów huknęły drzwi, otworzone kopniakiem. I wszedł Łukasz Bożyczko. Spojrzenie miał wygłodniałe, rozpalone i złe. Weronika pisnęła. Samson wstał. A nowy przybysz zbladł i cofnął się o krok.
- Weroniko - po dłuższej chwili odezwał się Samson - czy możesz powiedzieć nam, co robi tutaj ten człowiek? - Weronika nie mogła. Schowała się za Waligórą i płakała cichutko.
- Bożyczko, ty skur*ysynu! Coś ty jej zrobił?! - Rixa nie wytrzymała. - Jak ja cię kiedyś dorwę...!
- Zamknij się, Żydówko! Weroniko, powiedz im...
- Co ja mam im powiedzieć?! - zapiszczała dziewczyna - Żeś się chciał do mnie dobrać? Krzywdę mi zrobić?! Tak?! To mam im powiedzieć?!
- Nie, nie to. To, że przecież mnie kochasz, że jesteśmy razem i przyszliśmy prosić o błogosławieństwo!
- COOOOOOOOOOOOOOOOOOO?!??!??! - Cała comitiva krzyknęła jednocześnie. - Bożyczko, o czym ty mówisz?!
- No tak. Dokładnie tak. Kocham Weronikę, Weronika kocha mnie i chcemy się pobrać.
- Aha. - Wtrącił się Szarlej. - Aha. Rozumiem. Nie! Nie rozumiem! Skoro jesteście razem i tak bardzo się kochacie, dlaczego ona wpada do domu cała spłakana i zachowuje się, jakby ktoś właśnie próbował ją zgwałcić? A ty, wybacz, płoniesz tak, że zaraz chałupę spalisz? Noo? - I wtedy właśnie otworzyły się drzwi. A stanął w nich nie kto inny, tylko... MIKOŁAJ KUZNAŃCZYK!
Na twarzy Weroniki pojawiło się coś na kształt rozanielenia. Przestała płakać, wyskoczyła zza pleców Samsona i zarzuciła ramiona na szyję duchownego.
- Och, miły Mikołaju! Uratuj mnie przed tym bezwstydnym potworem!
Kuzańczyk, wciąż zdyszany, z zarumienioną twarzą, odsunął od siebie Weronikę i rozłożył dłonie.
- Bracie! - zwrócił się łagodnie do polskiego agenta.- Cóżże czynisz? Postępując niegodnie wobec niewiasty, popełniasz grzech. A ja cię od tego grzechu odwiodę, albowiem, kto bliźniego od grzechu chroni, ten dobrze czyni. Odpuść sobie, odstąp od tej panny...
- Odstąp? Odstąp?! Ale ona mnie kocha!
Szarlej wzniósł oczy ku powale.
- Jakbym gdzieś to już słyszał...
Samson popatrzył na niego znacząco.
Kuzańczyk natomiast, najwyraźniej zdziwiony, obrócił się w stronę Weroniki.
- Moja droga. O czym on mówi?
- Kłamie, Mikołajku. - uśmiechnęła się nieśmiało dziewczyna. - Jest zazdrosny. Owszem, narzucał się, natrętnie i długo, ale niczego nie wskórał...
|
|