Almare
Awanturnik

Dołączył: 30 Paź 2006
Posty: 370
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Zamek Królewski na Wawelu
|
|
- CO? Jak to?! Weroniko, dlaczego tak mówisz?! - Bożyczko był wyraźnie zrozpaczony. - Czemu nie chcesz powiedzieć im, jak było naprawdę?!
Ale Weronika nie odpowiedziała. Uwiesiła się na szyi Mikołaja i nic jej nie obchodziło.
- Hej, co tu się dzieje?! - Do izby wszedł Reynavan, a za nim Jutta. - Drzecie się tak, że na górz... - Bielawa zobaczył Łukasza. I rzucił się na niego z impetem. - Bożyczko, ty chamie chędożony! Ja ci nogi z rzyci powyrywam! Śmiesz wchodzić do domu, w którym mieszkam?! Spie*rzaj! Spie*dalaj, ale już! Bo cię za te twoje kłaki wytargam za drzwi!
- Weroniko, powiedz mu, proszę!
- Wer...? Hm...? Co...? Weron...? Weroniko? Co on od ciebie chce?!
- Nic, nic, on ma jakieś urojenia. - Dziewczyna oderwała się od Kuzańczyka - wydaje mu się, że z nim byłam. Głupek.
- Weronikoooooooooooo!!!
Niestety, ostatnich liter Weronika nie mogła słyszeć. Reinmar dotrzymał słowa. Wytargał natręta za włosy. Wyciągnął go za próg, walnął w mordę i zamknął drzwi. A potem wrócił do izby.
- Dobrze. Tego skurw*syna już nie ma. Czy teraz ktoś zechce mi wyjaśnić, o co chodziło? Jutto, co ci się dzieje?
Dziewczyna leżała na ziemi. Jej twarz była biała jak ściana, a ręce zimne. Reinmar już to wiedział, bo koło niej klęczał. Wtedy Nikoletta otworzyła oczy i powiedziała:
- Nniic... Zakręciło mi się w głowie... Witaj, Weroniko. - z pomocą Reynevana podniosła się z ziemi.
- Dobrze się czujesz? Jutto! - domagał się odpowiedzi Reinmar.
- Oj, Reynevan! Naprawdę.
- Może powinnaś się położyć?
- No daj spokój, Reinmarze.
- Ale ja się o ciebie boję!
- To dobrze! Ale nie przesadzaj.
- Nie przesadzam. To poważna sprawa.
- Reinmarze! - zirytowała się Jutta. - przecież wiesz, że ja nie jestem chora!
- No... Wiem. - przyznał cicho Reinmar.
- Jeśli pozwolisz, to porozmawiam teraz z moją przyjaciółką?
- Oczywiście. - odparł Reynevan, zaniepokojony tonem jej głosu. Jutta i Weronika udały się na górę. Tymczasem wszyscy spojrzeli na Mikołaja, który szeroko otwartymi oczyma wpatrywał się w Samsona. Wskazał go palcem.
- Coo...To... Kto...to jest? Kim jesteś? - wykrztusił wreszcie.
- Ego sum, qui sum. - odparł spokojnie waligóra.
Kuzańczyk padł na kolana.
- Oto Ja posyłam anioła przed tobą, aby cię strzegł w czasie twojej drogi...- szeptał z błyszczącymi oczami.
- Haha! - rozpromienił się Szarlej. - Rozszyfrował cię! A więc nie Żyd Wieczny Tułacz! Nie Dybuk! Rixo, myliłaś się! Anioł!
Samson westchnął. Mikołaj Kuzańczyk mamrotał coś pod nosem, na jego twarzy malowało się natchnienie i błogostan. Spojrzenie błyszczących oczu wciąż utkwione miał w olbrzymie.
Reinmar odchrząknął.
- Poznaj naszego druha, Samsona Miodka - powiedział, przerywając pełne napięcia milczenie. - Ja jestem Reinmar z Bielawy. To nasza gospodyni - pani Blażena, Marketa, Szarlej, Rixa Cartafila de Fonseca i Urban Horn.
- Mógłbyś przestać się na mnie tak patrzeć? - spytał uprzejmie Samson. - Czuję się skrępowany.
Mikołaj Kuznańczyk uspokoił się i zaczął wypytywać Samsona, korzystając z tego, że ma do czynienia z tak niecodzienną postacią. Wkrótce pogrążyli się w dyskusji. Mieszkańcy dworku, stali i tymczasowi, rozeszli się. Reinmar chciał sprawdzić, co robi Jutta, ale uznał, że znowu się na niego wkurzy. Poszedł więc na spacer.
Tymczasem pani Blażena poszła sprawdzić, jak się miewa Agnes. Zielona Dama była bardzo rozkojarzona, chichotała i szczerzyła zęby, mówiąc dziwne rzeczy. Oczy błyszczały jej z radości i , nie wiadomo czemu, chciała wyskoczyć przez okno. Blażena nie zdążyła nikogo zawołać po pomoc, zanim Agnes wykonała swoje plany. Wylądowała pod nogami Szarleja, który rozprawiał się z Bożyczką.
- O, kogo ja widzę - zakpił demeryt. - Latające mamusie?
- Nic się jej nie stało? - z okna wyjrzała gospodyni. - Przecież jest w ciąży...
- Wygląda całkiem zdrowo - stwierdził Szarlej. - Tylko jakoś dziwnie rechocze... Ej! Ona się ze mnie śmieje! - zdenerwował się.
W tej chwili Agnes podniosła i roześmiała się, po czym, na oczach osłupionego Szarleja, Blażeny i diakona, stanęła na rękach, fiknęła kozła, rozchichotała się jeszcze bardziej, dla wygody uniosła suknię, zerwała z głowy siateczkę osłaniającą włosy i biegiem puściła się w stronę łąki.
- Fajnie. - kiwnął głową Szarlej. - Dom wariatów. Po prostu dom wariatów.
Bożyczko chciał skorzystać z nieuwagi demeryta i także dać nogę. Ale dostał pięścią w nos i stopą pod kolano. Upadł na stertę siana i stracił przytomność.
Szarlej wzruszył ramionami i odwrócił się by odejść.
- Pambiczku kochany! Co to?! - przestraszyła się pani Blażena, wskazując palcem w stronę łąki.
W dali, wśród wysokich traw widać było czyjąś sylwetkę. Z pewnością była to Zielona Dama. Nie śmiała się już. Krzyczała, a w krzyku tym było wyłącznie przerażenie.
Ktoś ją gonił. Jeździec na czarnym koniu. Na pięknej, karej klaczy.
- Rany boskie! - wrzasnęła pani Blażena histerycznie. - Diabeł! Szatan! Apage! Pambiczku, uchowaj!
- Reinmar! Urban! Samson! Bierzcie konie! Trza ją ratować, chociażby nie wiem, jaką cholerą była! - krzyknął Szarlej na towarzyszy i sam pobiegł, a Bożyczko upadł, wyślizgnąwszy się z jego żelaznego chwytu.
Wkrótce w czwórkę ruszyli na ratunek Agnes, która, nie wiadomo jak, jeszcze wytrzymywała, podczas gdy jeździec gonił ją dookoła i coś krzyczał.
- Poczekajcie! - powiedział Samson. - Posłuchajmy, co on krzyczy!
Posłuchali.
- Proszę pani!!! - usłyszeli miły, delikatny głosik. - Niech pani poczekaaaa! Ja chcę się tylko dowiedzieć, co to za czas i miejsce!
- Czy ja dobrze słyszę? - zdziwił się Urban Horn.
Nagle dziwny przybysz dostrzegł ekipę ratunkową i ruszył w ich kierunku. Agnes upadła, ale nikt się nią teraz nie przejmował. Leżała na wznak, udając omdlałą. Ale zauważywszy, że nie zwrócono na nią uwagi, wstała, otrzepała suknię, zaplotła ramiona na piersi, hardo uniosła głowę i z obrażoną miną ruszyła w stronę lasu.
Czarna klacz przeszła w kłusa i przybliżyła się. Szarlej wyciągnął z cholewy nóż, Samson podwinął rękawy. Bożyczko, który właśnie odzyskał przytomność, zerknął tylko na jeźdźca, który właśnie zeskakiwał z siodła, po czym jęknął rozdzierająco i zemdlał. Minę Horna można było określić jako osłupiałą, Reynevan westchnął głośno i pokręcił głową.
Dziwny przybysz był bowiem dziewczyną. Góra kilkunastoletnią, o popielato-szarych włosach, ustrojonej w beret z czaplim piórkiem, męskie bryczesy, haftowany kubraczek i rękawiczki do jazdy konnej. Na policzku widniała blizna. Bardzo paskudna blizna, po głębokiej ranie siecznej, mechanicznie zdiagnozował Reynevan. A oczy... Oczy dziewczyna miała niezwykłe. W kolorze szmaragdów. Reinmar westchnął jeszcze głośniej. Były piękne.
Amazonka uśmiechnęła się nieśmiało, dygnęła.
- Squaess'me, ess've... Eeee, znaczy się... Ja tylko chciałam się dowiedzieć, co to za miejsce i co to za czas... Gdzie tym razem trafiłam?
Kompania gapiła się na nią z opadniętymi żuchwami. Szarlej jako pierwszy odzyskał mowę. Ukłonił się dziewczynie głęboko, podszedł do pięknej karej klaczy i pogłaskał ją po chrapach.
- Piękny koń, naprawdę piękny. I rączy - pokiwał z uznaniem głową. - Ale cóż waćpanna tutaj robi? Skąd się tu wzięła? Zabłądziła może?
- Zabieraj łapy od mojej klaczy - odparła ze złością dziewczyna. - Co to za miejsce i czas, pytam?
- Czas na pewno najlepszy na zawieranie nowych znajomości - wyszczerzył zęby Szarlej.
- Już ja najlepiej wiem, z kim zawierać znajomości! - syknęła mrużąc oczy. A potem, szybko i prawie niezauważalnie ściągnęła z kulbaki miecz, przytroczony do siodła. Zręcznie chwyciła go w obie dłonie i wywinęła młynka.
- Panna z mieczem? A umiesz się nim, dzieweczko, posługiwać? - w głosie demeryta wyraźnie wyczuwało się drwinę.
Rzeczywiście, tajemnicza amazonka, mimo groźnej miny, wyglądała dość komicznie. Ale pozory mogły mylić, a Szarlej doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
- Pax, pax! Spokojnie, bez nerwów! - uspokajająco uniósł dłonie, ale kpiący uśmieszek nadal nie znikał mu z warg.
- Po co tyle agresji? - zbliżył się Reynevan. - Wyjaw nam chociaż swe imię...
Panna zawahała się lekko, jej zielone oczy błysnęły spod zawadiacko przekrzywionego berecika.
- Ciri... Cirilla. Księżniczka Cirilla! - dumnie uniosła głowę.
Horn parsknął. Szarlej uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Niech zgadnę. Przybywasz z zaświatów, mówisz wszystkimi językami ludzi i aniołów...
- Szarleju! - w głosie Samsona wyczuwało się wyrzut.
- To jest bardzo możliwe - rzekł głośno Reynevan. - Mamy tu do czynienia z podróżą międzysferową, jak naucza Alanus ab Insulis...
- Skończ! - warknął demeryt. - Czyżby jej książęca mość, szlachetna Cirilla z Zaświatów trafiła tutaj skutkiem wypadku? Czyichś głupich żartów...? A może podróżuje między światami, ot tak, dla rozrywki?
Dziewczyna zawahała się, a potem zmarszczyła zadarty nosek.
- Tak, właśnie.
- Uhum. Sądzę zatem, że dobrzy by było, gdybyś raczyła powiedzieć nam o sobie coś więcej. Nie jakiś tam życiorys, ale tak w kilku zda... - nie dokończył. Amazonka odwróciła konia i pognała w stronę stajni. W pewnym momencie zatrzymała klacz, odwróciła się w siodle i, dość bezczelnie, powiedziała:
- Opowiem, owszem, ale przy misce strawy. I tylko tak.
***
W pół godziny później, wszyscy siedzieli już w dużej kuchni domku w Rapotinie, a pani Blażena krzątała się podając coraz to nowe porcje jajecznicy z selerem. Nawiasem mówiąc, gość bardzo chwalił tę niezwykłą potrawę.
- Jak już mówiłam, jestem księżniczka Cirilla z Cintry. Moi rodzice zginęli podczas sztormu, a babkę zabito podczas rzezi Cintry. Stamtąd... Z tego piekła wyciągnął mnie pewien wiedźmin. Wychował i wyszkolił na wiedźminkę. O wydarzeniach, które nastąpiły potem nie chcę mówić...
- Ależ nie mów, jeśli nie chcesz. O twojej przeszłości wiem już wystarczająco dużo. Interesuje mnie wszakże jeszcze, dlaczego tu przybyłaś. Jakie to podróże odbywasz?
- O tym też nie bardzo chcę mówić. - dziewczyna była wyraźnie zestresowana. Na szczęście, a może nieszczęście, nie musiała odpowiadać Szarlejowi, gdyż uwagę wszystkich zwrócił głośny huk dochodzący z podwórka.
- Co się dzieje?!
- O co chodzi?! - w kuchni rozległy się gorączkowe szepty. Reinmar pierwszy odzyskał zimną krew i wybiegł na zewnątrz sprawdzić, co się stało. Zobaczył tam coś, co nie bardzo mu się spodobało. Nie zdążył nawet przyjrzeć się bardziej, ponieważ nagle zamigotało i huknęło. I wszystko zrobiło się różowe. Błysnęły rozjarzone oczy. Reynevan poczuł potworny ból w czaszce, zacisnął powieki, obiema rękami chwycił się za głowę. Usłyszał tylko jakieś niezrozumiałe krzyki. A potem zemdlał.
Z domu wybiegł Szarlej, za nim Cirilla, Horn i Samson. A za nimi Blażena, ale Rixa, która akurat, dziwnym trafem, znalazła się w pobliżu, wypchnęła ją z powrotem do izby i zamknęła drzwi.
Róż ustał. Szarlej zbladł widząc nieprzytomnego Reinmara rozciągniętego na wycieraczce. Ten zaś wyglądał jak uśmiechnięty, wesoły aniołek, a na jego twarzy malował się błogostan i bezgraniczne szczęście.
- A jemu co się stało? - zdziwiła się Rixa. - Minę ma, jakby...
- Hej, hej, wybaczcie, to nie w niego celowałem. - odezwał się jakiś czysty, głęboki głos.
Przyjaciele podnieśli wzrok.
Pod drzewem stał, opierając się o nie plecami, człowiek w srebrzystoszarej pelerynie. Żydówka westchnęła i zamrugała. Dziwny przybysz miał bowiem rysy szlachetne i piękne. Był wyjątkowo przystojny.
Przypatrywał im się, zmrużywszy oczy.
- Przepraszam, że niepokoję. Ale obawiam się, że przebywa u was w gościnie... Pewna młoda dziewczyna. Dziewczyna, która jest mi pilnie potrzebna. Poszukuję jej.
- Ach, tak? - warknął Szarlej. - A do czego, szanownemu panu, tak pilnie potrzebna? - zapytał z przekąsem.
- Do czego, to już moja sprawa. - tu wskazał palcem na dziewczynę. - Pójdziesz ze mną!
- Księżniczko - demeryt zwrócił się do niej oficjalnie - czy znasz może tego mężczyznę? A jeśli znasz, co cię z nim łączy?
- Y.... Uhm... No... Zatem... - jąkała się Cirilla, nie mogąc ułożyć sensownego zdania. Ze strachu. Paraliżującego strachu. - jakby to...
- Ach, rozumiem. Pan wybaczy, ale księżniczka nie wydaje się być zachwyconą pańskim widokiem, proszę zatem, by racz...
Nie dane mu było dokończyć. Reynevan zaczął się trząść. I majaczyć. Trwało to dość długo. W momencie najbardziej nieoczekiwanym, Bielawa znieruchomiał. Na jego ramionach zaczęły się tworzyć wybrzuszenia. Aż w końcu, pośród chmury różowego pyłu, na ziemi leżał nie jeden Reinmar, a trzech. Trzech identycznych Reinmarów z Bielawy.
Z początku wszyscy zaczęli się śmiać, myśląc, że to tylko sztuczka mająca na celu przerwanie niemiłej konwersacji. Ale kiedy każdy z panów von Bielau wstał i zaczął żyć całkiem osobno, dotarło do ludzi co stało się naprawdę. Najgorsze jednak było to, że dwa osobniki zaczęły się trząść. I majaczyć. Na ich ramionach zaczęły się tworzyć wybrzuszenia. Aż w końcu, pośród chmury różowego pyłu... No właśnie. I się zaczęło...
|
|