Milva
Córka Piasta
Dołączył: 02 Paź 2006
Posty: 1153
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: z szafy
|
|
Inkwizytor zsiadł z motoru, zaparkował na samiusieńkim środku podwórza, majestatycznym krokiem podszedł do drzwi i... I wcale nie zapukał. Cofnął rękę, przysunął, znowu cofnął, znowu przysunął, jak dziecko, które nie wie, czy może wejść do pokoju rodziców. Wszystkie te poczynania obserwowano z okna. A właściwie z okien. Tłocząc się, przepychając, szturchając, wyzywając. Przezwiska właśnie zaczynały brzmieć tak, jak brzmiały podczas niedawnej kłótni, na szczęście przybysz zdecydował się nieśmiało zastukać w drzwi. Rzucono się natychmiast, aby jak najszybciej otworzyć. Rzecz jasna, pierwszy był Reinmar, jako kompan Grzegorza ze studiów. Bielawa zastanawiał się tylko, dlaczego Hejncze, zawsze tak śmiały i odważny, nagle stał się swoim przeciwieństwem. Odpowiedź na to pytanie była banalnie prosta: Inkwizytor zwyczajnie czegoś się przestraszył.
- Dlaczego nie puka? Czemu nie otwiera drzwi? - Horn dopchał się do okna, popychając Biedrzycha, który rozpłakał się, upadł na Agnes i byłby ją przewrócił, gdyby nie silne ramię Samsona.
Reynevan nie zastanawiał się długo, pobiegł do sieni i otworzył dominikaninowi. Ten zaś przestąpił próg, ale zdawał się nie zauważać Bielawy, niewidzącym wzrokiem wciąż wpatrywał się w dębowe drzwi.
- Róż. Różowa. Maź. To jest. Różowe. Różowe. Na czerep biskupa Konrada, to się lepi. Różowe. Lepi. Się - powtarzał nieprzytomnie.
- Jaka maź? Gdzie? To jest drewno, Grzesiu - zdziwił się Reynevan, stukając w twardy dąb.
- Różowe. Różowe. Różoweeee...Eee...
- Oho, następna ofiara nieudanego zaklęcia - westchnął Samson Miodek, który właśnie pojawił się obok. - Cóż. Trzeba poczekać, aż minie.
Ku przerażeniu Hejnczego, olbrzym chwycił go za ramiona i zaciągnął do kuchni. Reynevan oglądnął drzwi raz jeszcze, w poszukiwaniu wyimaginowanej różowej substancji, ale nie odkrywszy niczego podejrzanego, wzruszył ramionami i powrócił do reszty kompanii.
***
Kiedy wszyscy ponownie zasiedli za stołem, Grzegorz zaczął dziwnie się zachowywać. Najpierw szczeknął, potem upadł na klęczki, znowu szczeknął, zaczął węszyć, potem wydawać z siebie dziwne pomruki, a na końcu, ku zaskoczeniu towarzystwa, nastroszył się, zwinął w kłębek i poturlał w kąt pomieszczenia.
Przez chwilę panowała cisza, wszyscy w milczeniu patrzyli na inkwizytora. Rixa odezwała się jako pierwsza.
- Chyba mamy jeża.
- Polimorf? - zaciekawił się Reynevan
- Zawsze chciałam mieć jeżyka - ucieszyła się Jutta. - Bardzo miłe zwierzątka.
- Grześ Hejncze jest jeżem, ahahaha! -Horn o mało nie udławił się piwem.
Jedynie pani Blażena wyglądała na zatroskaną.
- Może dam mu mleczka? - przypatrywała się białemu kształtowi, zwiniętemu pod ścianą. - Albo jabłko?
- Jeszcze nam tu, cholera, Grellenorta brakuje.
- Przestań! - zatrząsł się Reynevan. - Ja go więcej na oczy nie chcę oglądać. A jeśli już, to martwego!
- Właśnie. - Jutta zrobiła się dziwnie blada.
Wdowa po Pospichalu podała dominikaninowi-jeżowi spodeczek z mlekiem i odstąpiła o dwa kroki. Po chwili, inquisitor a Sede Apostolica specialiter deputatus na diecezję wrocławską, uniósł głowę, powęszył, zbliżył się i zaczął wylizywać mleko.
- No, mówię. Jeżyk, jak nic - parsknęła Rixa.
- Wiedziałem, że mu ta duchowa sukienka zaszkodzi - mruknął Reinmar, odwracając wzrok od dominikanina.
- Sukienka? Sukienka?! - uniósł się Biedrzych. - Jaka sukienka?! Gdzie ty na mnie sukienkę widzisz?! I w ogóle do d*py z sukienk... - nie dokończył, Agnes posadziła go z powrotem na krześle, przytuliła i zaczęła gładzić po włoskach, powtarzając uspokajające "Ciii, ciii".
Pani Blażena natomiast, wykorzystując jakby fakt, że Jutta wyszła na chwilkę do spiżarni, usiadła obok Reinmara i wlepiła w niego spojrzenie aksamitne jak alpejskie szarotki.
- Reinmarze... Pamiętasz...
- Pani Blażeno, błagam... - wzrok Reynevana był aż zanadto wymowny.
- Pamiętasz...
- Pani Blażeno!
- Pamiętasz naszą pierwszą noc? - uśmiechnęła się od wspomnień.
Reynevan zrobił się biały jak kreda. Wszyscy zbledli widząc Juttę, która akurat weszła do izby. A potem szybko wyszła. Trzaskając drzwiami. Potem usłyszeli skrzypienie schodów. I kolejne trzaśnięcie.
Panowała kompletna cisza. Przerywało ją tylko brzęczenie muchy. Nawet inkwizytor przestał siorbać swoje mleko.
W końcu, Reynevan wstał, zasunął po sobie krzesło i wyszedł. Innymi drzwiami.
Przez dłuższą chwilę nikt się nie odzywał. Tylko Grzegorz powrocił do picia mleka i wydawał zachwycone pomruki, a Biedrzych bawił się z Elenczą.
- Przeeejdzie im - stwierdził w końcu z pełnym przekonaniem Horn.
- A wiecie - dodał po chwili - Wiecie, że dostaliśmy zamówienie na dwie tony różowych królików?
Wszystkim opadły szczęki.
- A od kogo? - zdziwił się Szarlej.
- Eee, od niejakiej Elenczy von Stietencron.
- Elencza, kici-kici! - roześmiał się Biedrzych.
- Cicho, syneczku - uciszyla go Agnes.
- Syneczku? - parsknęla Rixa.
- No, wiecie - zarumienila się Zielona Dama - Muszę trenować, hihi.
- A wracając do tej Elenczy... - wtrącił się Szarlej. - To kim ona właściwie jest?
- Zdaje się, że Reinmar ją zna.
- Oj, pewnie zna. - uśmiechnęła się Rixa złośliwie.
***
W tym samym czasie, wiele, wiele mil od Rapotina, Elencza von Stietencron tarzała się nago wśród różowych, pluszowych króliczków...
***
Reynevan był zły. Miał ochotę udusić Blażenę, Juttę, a potem siebie.
Wyszedł na zewnątrz. Na podwórzu stał motocykl Grzegorza Hejncze. Podszedl, obejrzał, kręcąc głową i rozmyślając nad postępem techniki. Ach, żeby medycyna się tak szybko rozwijala...
Zauważył jakiś pakunek przytroczony do pojazdu. Zdjął go i rozwinął. Okazało się, że to jakieś czasopisma. Pierwsze, z lakierowaną okładką, grube, ponad dwustustronicowe. Reynevan przyglądnął się stronie tytułowej i uśmiechnął się. Gazeta nosiła tytuł, tajemniczy dla Reinmara, "Playboy". Pod nagłówkiem widniało zdjęcie jakiejś mocno roznegliżowanej kobiety. Bardzo ładnej blondynki, jak stwierdził Reynevan.
- Hm, lubię blondynki - mruknął. Przewrócil strony, które, jak się okazalo, kryły jeszcze ciekawsze okazy mocno rozebranych, lub w ogóle nie ubranych pań. - Taaak, to obejrzymy sobie później...A ciekawe, jak to u Grzegorza się znalazlo. Pewnie komuś skonfiskował, haha.
Spojrzał na kolejne czasopismo - " Tygodnik Medyczny".
- Ooo - ucieszył się - To może być jeszcze ciekawsze. Na pierwszej stronie znajdowała się reklama. Duża, kolorowa i zachęcająca.
" GŁODNY? NIE WIESZ, JAK ZASPOKOIĆ PRAGNIENIE?
SIĘGNIJ PO GUMĘ DO ŻUCIA "NICOLETTE" !!!
NIGDY NIE TRACI SMAKU, SPRÓBUJ, A NIE POŻAŁUJESZ!
Przed użyciem przeczytaj ulotkę bądź skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą"
Pod spodem był formularz zamówienia. 1 paczka, 2 paczki, 10, 20, 100...
Reynevan zmrużył oczy i wyrwał formularz. A potem wrócił do domu.
***
-Jutteńko! - krzyczała pod drzwiami pani Blażena Pospichalova. - Jutto! Chcę z tobą porozmawiać!
Cisza.
- Jutta!
Zero reakcji.
Już po raz chyba setny Blażena odchodziła od drzwi pokoju Jutty, nie otrzymawszy odpowiedzi. Jutta zamknęła się na klucz i nie pozwalała nikomu wejść. Czasem tylko można było usłyszeć ciche pochlipywanie. Blażena czuła się winna i przeklinała swoje nieprzemyślane słowa. A teraz Jutta się na nią obraziła, a Reinmar zniknął i na pewno jest zły. Blażena zdecydowała, że będzie go unikać.
Minął dzień i nic się nie zmieniło. Reinmar dalej patrzył na nią wilkiem, a Jutta tylko pozwoliła sobie podać pod drzwiami jajecznicę z selerem.
Podczas śniadania panowała pełna napięcia cisza. Czasem przerywało ją tylko fukanie Grzesia i sepleniący Biedrzych, albo Agnes niańcząca swojego "syneczka".
Nagle usłyszeli warkot motoru i po chwili w drzwiach ukazał się jaskrawo ubrany Paszko Rymbaba.
- Paszko! - zdumiał się Reinmar. - Co ty tu robisz?
- Ano, zmieniłem fach - wzruszył ramionami. - Mam przesyłkę ekspresową dla Reinmara z Bielawy.
I zniknął, zostawiając na podłodze stertę ogromnych pudeł. Tylko dźwięk motocykla oznajmił, że Paszko odjechał. Reinmar wstał, prędko zabrał wszystkie pudełka i się ulotnił. Już nie wrócił na śniadanie.
***
Reszta towarzystwa w spokoju raczyła się bułeczkami, twarożkiem, szczypiorkiem, wątrobianką i ogóreczkami. Jajecznicy, o dziwo!, nie było dziś w menu. Blażenia wyglądała na bardzo zmartwioną, nic prawie nie zjadła, podczas śniadania wzdychała często, zerkała w stronę drzwi.
- Jasna cholera - nie wytrzymał Szarlej - Przestańże już. Za późno, nic nie poradzisz. W końcu im to minie.
Wdowa nie odpowiedziała, westchnęła po raz kolejny, oparła dłonie o czoło. Marketa wstała, usiadła obok i przytuliła ją.
- Baby - Szarlej pokiwał głową.
- Ciekawi mnie - zagadnął Samson - co takiego Reynevan ma w tych paczkach...
- A kto go tam wie - wzruszył ramionami Horn. - Może coś związanego z tym jego czarnoksięstwem. Albo... Bo ja wiem? Od Prokopa może jakaś przesyłka?
- A gdzie - Agnes przerwała karmienie Biedrzycha owsianką. - Gdzie on tak w ogóle poszedł?
***
Reynevan siedział na ganku i otworzywszy jedną z paczek, czytał ulotkę.
Bzdury, pomyślał. Jestem lekarzem, wiem jakie to ma zastosowanie i skład. Na pierwszym opakowaniu widniał napis "Nicolette - guma do żucia o smaku miętowo-tatarakowym - Odświeża i zaspokaja".
Reinmar uśmiechnął się, powąchał listek gumy i westchnął ciężko.
Cóż, stwierdził, niech ona nie myśli, że padnę do jej stóp, by błagać o wybaczenie.
***
Po trzeciej paczce zaczęło robić mu się słabo.
- No, jasne. Skutki uboczne... Pójdę się położyć.
Poszedł. I wziął ze sobą kilka paczek. Tym razem "wersję ostrą - cynamonowo-wrotyczowo-pieprzową".
Nie przeczytał ulotki. Nie dowiedział się, że "często spożywanie gumy "Nicolette" może uzależnić".
***
Po paru kolejnych dniach, zaczęli się martwić.
Reynevan znikał coraz częściej i na coraz dłużej. A kiedy się zjawiał, sprawiał wrażenie dziwnie rozkojarzonego, nieprzytomnego, nie odzywał się prawie wcale.
- Coś mi się wydaje - marszczył czoło Szarlej, przypatrując się Reinmarowi sennie kiwającemu się na krześle - że trzeba będzie poważnie porozmawiać z Juttą. Coś z nim nie tak...
***
Rixa weszła właśnie na pięterko, aby zanieść Jutcie obiad, kiedy usłyszała jakieś dziwne odgłosy. Postawiła tacę na ziemi i wetknęła głowę w szczelinę uchylonych drzwi. Jęknęła cicho i weszła do izdebki.
Reynevan wyglądał źle. Bardzo źle. Leżał, był blady jak papier, nieprzytomnym wzrokiem wpatrywał się w sufit i mamrotał coś pod nosem . Na posadzce walały się puste, papierowe opakowania.
Żydówka nie czekała, zbiegła na dół. W kuchni nie było nikogo prócz Blażeny, która sprzątała ze stołu i Markety, która wyszywała coś, siedząc na zydelku pod ścianą. Nawet inkwizytor Hejncze gdzieś zniknął. Pewnie udał się na poszukiwania jakiejś atrakcyjnej jeżowej panny.
- Co się stało, moja droga? - przestraszyła się wdowa po Pospichalu, widząc pobladłe lica Rixy.
- Reynevan... Coś z nim nie tak, chodź szybko!
***
- Och, Pambiczku - załamała ręce Blażena - To wszystko przeze mnie! Co ja narobiłam!
- Przestańże! I popatrz - Rixa podniosła jedno z opakować po "Nicolette". - Cóż to takiego? Ugasi pragnienie... Nicolette? Że co? Mięta? Tatarak? O co chodzi?
Wdowa przełknęła łzy.
- No, Jutta to Nikoletta... Rozumiesz? On ją tak... chlip... nazywa...
- Na brodę proroka Eliasza - warknęła Rixa - I co my teraz mamy zrobić? Gdzie są wszyscy? Gdzie Samson? Może wiedziałby jak postąpić...
- Pojechali do Szumperka, jakieś służbowe sprawy załatwić... Chlip, Biedrzych miał jakieś posłanie od Prokopa... Nie wiem, kiedy wrócą...
Zielonooka dziewczyna usiadła obok Reynevana i chwyciła się za głowę.
- Co robić?
|
|