Milva
Córka Piasta
Dołączył: 02 Paź 2006
Posty: 1153
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: z szafy
|
|
Pierwsze promienie wschodzącego słońca przedarły się przez zasłonki. Blondyn, leżący na wysokim łóżku, przymrużył oczy. Usłyszał ją prędzej, niż zobaczył. Wyglądała jak bogini, oświetlona jasnymi promieniami. Jak wspaniała, najśliczniejsza...
- Elencza? To ty? Co ty tu robisz? Gdzie jest Ju... – urwał, widząc postać wchodzącą do pokoju.
- Ciii - przerwała mu bogini. - Jestem tu, kochanie. Jestem przy tobie. Już zawsze będę.
- Ju... Jutta? Ty żyjesz?
- Owszem - bogini odrzuciła z ramienia długi jasny warkocz, w jej głosie zabrzmiało zdziwienie. - Znowu bredzisz, Reynevan. Czemu niby mam nie żyć?
To był sen. To był tylko sen... - tłukło się w głowie Reynevana. Już chciał odpowiedzieć, gdy drzwi ponownie się otworzyły i ukazała się w nich głowa Samsona.- Pani Blażena woła do siebie. Jajecznica z selerem gotowa.
Reynevan, wciąż oszołomiony po koszmarnym śnie, ruszył za Juttą. W kuchni, przy stole, siedziała Marketa i Samson, a pani Blażena nakrywała do stołu.
- Coś blado wyglądasz, Reinmarze- zatroskała się Blażena. - Dobrze spałeś?
- Tak, wszystko w porządku...- odparł roztargniony Reynevan, siadając naprzeciw swojej Nikoletty, która wbiła w niego wzrok, patrząc z uwielbieniem.
Podczas gdy wdowa po Pospichalu nakładała im jajecznicy, Reynevan odnalazł rękę Jutty i ścisnął ją mocno. Nikola odwzajemniła uścisk, spoglądając w jego szczęśliwe oczy.
Tą iskrzącą od romantyzmu chwilę przerwała, wpadając z roztargnieniem, Rixa Cartafila de Fonesca.
- Gdzie on jest?! Gdzie ten pieprzony idiota?! - wrzasnęła i rozejrzawszy się po izbie, wybiegła, trzaskając drzwiami, zza których jeszcze przez chwilę dolatywały przekleństwa i złorzeczenia.
- Już sobie poszła? - zapytał niespokojnie Szarlej, wychylając się spod nakrytego długim obrusem stołu.
- Nie sądzę- powiedział Samson, otrząsając się z szoku po hałaśliwym przejściu Rixy. - Kogo ona szukała?
- Kto to wie - mruknął Reinmar, otrzepując się z kurzu, który opadł na niego przy trzaśnięciu drzwi. - Nie ma wśród nas raczej żadnego pieprzonego idioty.
- Ja podejrzewam, że wiem, o kogo jej chodzi - uśmiechnął się Szarlej. - Sądzę, że szukała Horna...
- Horna? - zainteresował się Reynevan. - Czy...
Przerwał mu donośny huk. Wszyscy aż podskoczyli, a Nikoletta zakrztusiła się jajecznicą.
- Jezusie Maryjo! - przeraziła się Blażena. - Cóż to było?
- Zaaabijęę! Zabiję cię!!! - z podwórza rozległ się wrzask Rixy, czyjeś wycie i ponowny wystrzał z rucznicy.
Towarzystwo zerwało się z krzeseł i wybiegło na zewnątrz. Nikoletta natomiast zaczęła się dusić...
Sytuację uratowała pani Blażenka, klepiąc dobroczynnie po plecach rzeczoną Jutteńkę.
- Hooooorn! Psia mać, wracaj tu! - Drzwi otworzyły się, uderzając Samsona w... W głowę ^^ Olbrzym chwycił wpół oszalałą Rixę.
Ta szamotała się przez chwilę, ale olbrzym miał mocny uścisk, więc dała za wygraną. Uspokoiła się, odgarnęła włosy z czoła i popatrzyła na siedzących przy stole.
- O co znowu poszło?- spytała pani Blażena uśmiechając się.
Rixa parsknęła wściekle. I jakby lekko się zarumieniła.
- Sami go zapytajcie! - fuknęła. - Ja nie mam zamiaru! A zresztą! To nie wasza sprawa! Odczepcie się wszyscy ode mnie! Dlaczego niby miałabym wam opowiadać, co?!
- Uspokój się! - Uniósł ręce Reynevan. - Pacjencja, droga Rixo! Pacjencja!
- A my się i tak domyślamy, o co poszło. - zachichotała Jutta.
- Co? Domyślacie...A odczepcie się ode mnie wszyscy! - Zielone oczy Rixy błysnęły złowrogo. - Wychodzę! A gdyby ten... ten palant się pojawił to powiedzcie mu, żeby nie wchodził mi w drogę. - Odrzekła, wymruczała coś cicho pod nosem, po czym zniknęła. Dosłownie rozpłynęła się w powietrzu. Pozostał tylko nikły zapach rozmarynu.
Szarlej uśmiechnąl się kącikiem ust.
- No, no. Wydaje mi się, że nasza Rixa...
- ...dostała okresu - dokończył spokojnie Reynevan. - Gdyby nie znikła, mógłbym jej coś na to dać...
Wszyscy zasiedli z powrotem do stołu. Jajecznica z selerem znikała z talerzów w zastraszającym tempie. Wkrótce, pani Blażenka sprzątnęła ze stołu, nie zwracają uwagi na protesty kompanii domagającej się dokładki.
- Pani Blażeno...- zagadnęła Jutta. - A skąd w ogóle taki pomysł? Dodawać seler do jajek? Nie dziwne troszkę?
- Ależ to idealny dodatek. Idealny... by moc móc wzmóc - posłała Reynevanowi spojrzenie aksamitne, jak alpejskie szarotki. - Prawda, drogi Reinmarze? - uśmiechnęła się słodko.
Reynevan poczuł, że krew bije mu na policzki. Spuścił głowę.
- Słucham? - głos Jutty był zimny, niczym styczniowy poranek.
Szarlej jak zwykle próbował ratować sytuację.
- Jak się pracuje tyle co nasz Reinmar, panienko Jutto, trzeba mieć dużo siły - rzucił swobodnym tonem, szczerząc do dziewczyny zęby. Nikoletta nie wydawała się być do końca przekonana, ale zanim zdążyła coś powiedzieć, do domu wpadł Urban Horn, trzymając się za ramię. Chyba był ranny, ale wyraz jego twarzy, ku zdziwieniu ogółu, był raczej rozbawiony.
- Nie ma jej tu! - powiedziały jednocześnie pani Blażena i Jutta, zapewne w poczuciu kobiecej solidarności. Zapach rozmarynu cały czas unosił się w powietrzu.
-Nie ma? A dokąd to poszła?- spytał uśmiechający się głupio Horn.
-A co ty jej zrobiłeś Horn? Była wściekła- w głosie Szarleja można było wyczuć nutę rozbawienia- Życzyła sobie by ci przekazać abyś nie wchodził jej w drogę.
-Nic jej nie zrobiłem- powiedział z wyrzutem Urban Horn- Ona już taka jest...
-Oczywiście jak zwykle. Co się stało z twoją ręką?- zainteresował się Reinmar.
- Ee.. Nic takiego - mruknął Horn (wciąż z głupią miną).
- Nie bredź, widzę, że jesteś ranny - obruszył się Reinmar. - Czyżby trafiła cię z tej diabelskiej broni?
- Nieee... To chyba jakieś ich żydowskie czary - machnął ręką Urban.
- On chyba dostał w głowę - szapnęła Jutta do Reinmara. - Nie zachowuje się normalnie.
- Widzę. Ale zaraz się tym zajmę - odszepnął Reynevan. - Ej, Horn! Pokaż no się! Rixa nie uderzyła cię w głowę przypadkiem?
- Nie.
- A o zaklęciach jakichś wspominałeś?
- No, coś tam wymamrotała pod nosem... Jakieś dziwne wyrazy...
Reynevan westchnął ciężko.
- Kobiety... Od razu gwałt, awantura, krzyki i ... - ucichł pod wiele mówiącym spojrzeniem Jutty. - Hm, trzeba ją będzie przywołać, bo obawiam się, że muszę dokładnie dowiedzieć się co zrobiła Hornowi... I co Horn zrobił jej, bo to też ciekawe, hehe... Myślę, że to się będzie dało łatwo wyleczyć, mam na myśli ramię Urbana, ale z tą głową... Rixa bywa niezrównoważona *zastanawia się nad swoim nocnym koszmarem**otrząsa się z zamyślenia*
-Jutta? Czy Ty mnie w ogóle słuchasz? Jutta! *a Jutty w pokoju nie było*...
Reynevan szybko i trochę niedbale opatrzył ramię Horna, który wciąż głupio się uśmiechał. Reynevan odwrócił głowę, żeby porównać ten kretyński uśmiech z facjatą Samsona. Szybko stwierdził, że olbrzym przy Hornie wygląda na filozofa.
- Horn, spójrz na mnie. Spójrz mi w oczy.
Urban spojrzał. Reynevanowi udało się zachować powagę.
- Jeśli teraz liczysz, że ci powiem, że cię kocham to się przeliczyłeś. Pedałem nie jestem - powiedział dziwnym głosem. Zupełnie niehornowym.
Toledo nie wiedział, czy śmiać się, czy płakać. Spojrzał bezradnie na Samsona.
- Samsonie, jako istota nie z tej Ziemi, powiedz mi, czy... - Reinmar zawiesił głos.
- Prosty czar - Samson też ledwo powstrzymywał się od śmiechu. - Da się odczynić.
Dotknął głowy Horna i wyszeptał kilka słów w nieznanym Reynevanowi języku. Coś błysnęło i ofiarę żydowskich czarów odrzuciło z impetem na ścianę. Samsona też odrzuciło, tylko w drugą stronę. Pani Blażena i Marketa krzyknęły.
- Co wy... - syknął Horn. - Moja głowa... Skąd ja się tu wziąłem? Co się głupio śmiejesz? Co się stało? - zerknął podejrzliwe na Reinmara duszącego się ze śmiechu. Tym razem nie było wątpliwości, że wszystko wróciło do normy. Z kolei coś nie tak było z Samsonem, który uderzył mocno w ścianę. Na szczęście Reinmar, jako lekarz i magik, umiał sobie poradzić. Potem Reynevan wyszedł na podwórze poszukać Jutty, która gdzieś przepadła.
Ujrzał ją wracającą łąką. Niosła naręcze ziół, zdaje się, mięty i tataraku.
- Jutto! - zawołał. - Czemu tak zniknęłaś? I po co ci te rośliny?
Oczy Jutty zabłysnęły niebezpiecznie. Reynevan widział już ten błysk. Błysk pożądania.
Zarzuciła mu ręce na szyję. Zapach mięty i tataraku upajał. Upajał go też sam widok jej najukochańszej twarzy.
- Nie wiesz, Reynevan? Nie pamiętasz...? - Uśmiechnęła się tajemniczo. - Aby moc móc wzmóc, mój miły. Móc wzmóc.
Chwilę później Reinmar zrzucił płaszcz na trawę. Tatarak i mięta leżały dookoła, rozrzucone bezładnie. Pocałował usta Jutty. Po chwili wyjął z jej włosów maleńki listek mięty.
- Moc móc wzmóc - uśmiechnął się. - Nie wiedziałem, że potrafisz czarować, Jutto.
Tymczasem, 50 mil dalej, Rixa Cartafila de Fonseca odreagowywała swoją złość, niszcząc, co się pojawiło na jej drodze i groźnie pomrukując pod nosem, co jakiś czas rzucając głośne przeklaństwa pod adresem Horna.
W domu pani Blażeny Samson kurował się dodatkową porcją jajecznicy z selerem. Urban, w paskudnym humorze, nie zwracał uwagi na Szarleja, który próbował dowiedzieć się, co się przydarzyło. W końcu wybuchnął:
- Daj mi spokój! Nie chcę o tym mówić! To nie moja wina, że tej żydówce ubzdurało się, że dziwnie na nią...eee, zerkam. Człowiek nie może nawet spojrzeć na babę, a od razu go od zboczeńców wyzywają i magią, psiakrew, grożą... Przestań że, z łaski swojej, się tak uśmiechać, Szarleju! -Horn aż poczerwieniał i poderwał się z krzesła.
- Oj, bez nerwów. Nie ma co się stresować. - zarechotał demeryt. - Ja doskonale rozumiem, hehe.
Horn otworzył usta i najwyraźniej chciał coś powiedzieć. Rozmyślił się jednak, rzucił Szarlejowi spojrzenie pełne pogardy i oburzenia, po czym wyszedł, trzaskając drzwiami.
- Oj, Szarleju. - rzekł z wyrzutem Samson. - I coś narobił? Przyjaciela nam przepędziłeś.
- Przepędziłem?! To moja wina? - zmrużył swe butelkowe oczy Szarlej. - Nie poznaję go ostatnio... Co go ugryzło?
Samson wzruszył ramionami, podniósł wzrok.
- Widać, że nie tylko Reinmar ma problemy, hmm, feminini generis.
W tym samym czasie Reynevan i Jutta spędzali romantycznie czas na mostku, przerzuconym przez niedużą rzeczkę.
- Reinmarze - zaczęła Jutta, wystawiając twarz na promienie słońca. - Cóż to miałeś dzisiaj za sen? Wydała mi się bardzo dziwną twoja reakcja na mój widok.
- Wiesz, Nikoletto, nie chcę o tym mówić, gdyż sen ten nie należał do najprzyjemniejszych. Był wręcz najkoszmarniejszym ze snów, jaki dotychczas miałem. Widziałem w nim, jak... ty...- nie dokończył, głos uwiązł mu w gardle.
- Umarłam? - dopowiedziała śmiało Jutta. - też mi się śniła twoja śmierć. W klasztorze, zanim mnie jeszcze uwolniłeś.
- Co za ulga, że wszystko dobrze się skończyło- zaśmiał się beztrosko Reynevan, przytulając tę jedyną, tę kochaną istotę, za którą jeździł długo, długo po Śląsku, by uwolnić ją z łap Łukasza Bożyczko.
Romantyczną scenę nieoczekiwanie przerwała, wchodząc na mostek, Agnes de Apolda.
- No, proszę. Rzeczywiście ładna z was para... Oj, córuś, gust to ty masz. Zapewne po mnie. - Uśmiechnęła się swoim wystudiowanym uśmiechem Zielona Dama.
Reynevan i Jutta aż podskoczyli. I zamarli. Bez zrozumienia wpatrując się w kobietę.
- Dlaczego się tak we mnie wpatrujecie? Cóż się stało? Wiem, że jestem okazem urody, ale odezwijcie się chociaż!
- Co tu robisz?! Skąd się tu wzięłaś?! - Jutta pierwsza otrząsnęła się ze zdumienia. - Jeśli sądzisz, że zabierzesz mnie stąd i rozdzielisz z Reinmarem to się grubo mylisz! - Podniosła głos.
- Jak odzywasz się do matki? - zmrużyła oczy, w identycznym niemal kolorze, jak i oczy córki. - Szukałam cię, nie wiedziałam co się z tobą wyprawia, gdzie cię ten cały Bożyczko wywiózł, cała rodzina się zamartwiała, a kiedy już się spotykamy, tak mnie witasz?
- Wybacz matko. - spuściła oczy Jutta i opanowała się na chwilę. - Ale ostrzegam cię. - hardo uniosła głowę i mocno ścisnęła ramię Reynevana. - Nie pozwolę, żebyś...
- Nas rozdzieliła. - dokończył Reinmar.
- Ach tak? Drogie dzieci... To nie jest miejsce i czas na takie rozmowy. Hmm, później to omówimy... Teraz zaś... Jutto. Odejdź. Ja muszę z twoim Alkasynem... podyskutować. - Przygryzła wargę i uśmiechnęła się lekko.
- To ja chętnie posłucham. - oświadczyła Nikoletta.
- Tak? - Podeszła bliżej i dotknęła policzka Reinmara, zaglądając mu w oczy. - Dobrze ci radzę... Odejdź...
Jutta wywarczała coś przez zęby.
- Coś powiedziała? Żebym się nie ważyła go tykać? - zachichotała Agnes.
I wtedy zaczęła się kłótnia.
-A tak! Tak właśnie powiedziałam! I radzę Ci się do teg...
-No co?! Co mi radzisz?! Nie zapominaj z kim rozmawiasz!!!
-Co..? Co Ty mu robisz, co?! Na moich oczach się do niego lepisz?! Kobieto, ile ty masz lat?
-Nie podoba Ci się coś, ty, ty, ty...?!
-Noooo?! No kto ja?!?!?!
-Dość tego! Jutta, odejdź, bo powiemy coś, czego potem będziemy żałować... O nie, nie, nie, kochaneczku, ty zostajesz!
I Jutta odeszła, klnąc na czym świat stoi, wyzywając matkę i narzekając na to, że rodzicielka w ogóle ją znalazła... A tymczasem kawałek dalej za mostkiem Agnes 'rozmawiała' z Reinmarem. A właściwie opieprzała go...
-PRZECIEŻ CI MÓWIŁAM!!! MIAŁEŚ Ją ZOSTAWIĆ W SPOKOJU, TAK?!?!?! GDYBY NIE TY, NIGDY BY JEJ BOŻYCZKO NIE ZŁAPAŁ!!! NIE WAŻ MI SIĘ JEJ WIĘCEJ TKNĄĆ, TO MOJA CÓRKA I NIE POZWOLĘ JEJ SKRZYWDZIĆ!!! Co nie oznacza, że nie pozwolę skrzywdzić siebie...
Agnes uwodzicielsko oblizała wargi, a Reynevan sam przed sobą nie chciał się przyznać do tego, że wie o co jej chodzi. Z tym, że matka Jutty nie czekała na jego ruch. Rzuciła się na niego, zaciągnęła w krzaczki i popchnęła na ziemię.
Rozległ się krzyk. Cała okolica zadrżała ze zgrozy.
Jutta przyczaiła się w pobliżu i wcale nie miała zamiaru opuszczać Reynevana w potrzebie. "Stara wariatka. - pomyślała. - Poprzewracało się jej pod sufitem na starość... Mojego własnego narzeczonego..." - Rozmyślania przerwał krzyk. Reynevana.
- Jasna cholera... - wyszeptała Jutta. - Co ona mu robi?! Reinmarze! - krzyknęła. - Nie obawiaj się! Uratuję cię... - wbiegła w chaszcze, starając się ignorować kaleczące ją badyle, kłącza i kolce.
Reinmar zmagał się z napastnikiem.
Którym była Agnes.
Do walki dołączyły ochoczo noże. Reynevan skonstatował, że właśnie odcięty został jego pasek.
A wtedy wpadła Jutta. Przewróciła Agnes. A Reynevan powziął decyzję.
I było tak, że Reinmar z Bielawy, medyk, wyjął zza rozciętych spodni amulet, który dostał od Joszta Duna, zwanego Telesmą, czarodzieja z Pragi. Ten schowany NAJGŁĘBIEJ, jeden jedyny, mały i niepozorny, ten, który nie miał być użyty nigdy, bo mógł być wykorzystany tylko w sytuacji absolutnie i ekstremalnie ostatecznej.
I było tak, że Reinmar wpadł pomiędzy kotłujące się i złączone ze sobą dwa kształty o identycznie jasnych włosach. I takich samych, błękitnych oczach.
I było tak, że podniósł niepozorny amulet, trochę brudny i przyłożył do piersi szamoczącej się, Zielonej Damy. I było tak, że wyszeptał zaklęcie:
Eia! Magna Mater! Hasisyjnina! Aaal-hur! El feurdż! El feurdż Agnesus Apoldus! Iove! Hacuska-tustu! Horn! Horn? - Sam się zdziwił, widząc biegnącego ku nim mężczyznę.
- Reynevan! Co tu się wyprawia?! - Zdołał krzyknąć, nim na ziemię nie powaliła go Agnes. Reinmar usłyszał coś jak szept "mon amour".
- Reynevan! Zabierz ode mnie tę wariatkę! Co ona, chce mnie zgwałcić czy jak?
Reinmar zwrócił jednak swe oczy ku łagodnym, błękitnym oczom Jutty. Która westchnęła z ulgą, a potem uśmiechnęła się i odprężyła.
A potem zemdlała.
Reinmar zaklął paskudnie. Agnes obrzucona zaklęciem miłosnym, szeptająca swojemu nowemu obiektowi westchnień słowa Adeli "mon amour". Gwałcony Horn. Mdlejąca Nikola.
I co teraz? - pomyślał gorączkowo Reynevan. Co ja mam zrobić? O Boże... Nie to zaklęcie. Co ja zrobiłem...
Bez namysłu uklęknął przy Jutcie. Puls w porządku, serce bije, oczy otwarte... A jednak nie reaguje.
- Jutta! - Reynevan potrząsnął jej ramionami. - Obudź się! Co z tobą? Jutto!
- Och, mon amour, nie, nie rób tego... proszę... - głos Agnes de Apolda był dziwnie melodyjny i dźwięczny. Sytuacja była na tyle tragiczna, że Horn postanowił użyć siły. Strząsnął z siebie ręce kobiety i silnie popchnął ją na pień rosłego dębu. Zielona Dama uderzyła głową o wystający konar i straciła przytomność.
Urban Horn, dysząc ciężko, starając się poprawić na sobie potarganą koszulę i zapinając pasek, zbliżył się do Reynevana. Który nadal, i wciąż bezskutecznie usiłował ocucić nieprzytomną Nikolettę.
- Co z nią? - zapytał, pochylając się nad klęczącym Reynevanem.
- Nie wiem! NIE WIEM! Nie reaguje na żaden z amuletów. - odrzekł Reinmar przerażonym głosem. - Trzeba ją stąd zabrać... Może Samson pomoże... A co... Co z tobą? Żyjesz?
- Kto to był, do jasnej cholery?! Co TO było? - wywarczał wściekle Horn.
- Matka Jutty. O psiakrew, ona się budzi! Szybko! Trzeba ją...
----
O Bożeeee... * dławi się pierogami z mięsem *
Nie zdzierżęęę :lol: ... :rotfl:
|
|