Adela Ziębicka
Młodszy adept magii
Dołączył: 13 Paź 2006
Posty: 424
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: z własnego świata, bardzo wygodnie orbitującego wokół środka mej głowy
|
|
***
Wyruszył wczesnym rankiem. Na nic zdała się cała taktyka i wszystkie plany Jutty. Reynevan nie słuchał ani jej błagań, ani obietnic, pozostawał głuchy na jej prośby, nie próbował jej nawet uspokajać, kiedy straciła cierpliwość. W końcu dała za wygraną.
- Bardzo dobrze. Jedź sobie! - rzekła zimno. - Jedź! Nie będę ci przeszkadzać! I może jak wrócisz stęskniony, to przestaniesz mnie tak traktować.
- Jak traktować? O co znowu chodzi? Nie rozumiesz, że naprawdę muszę to załatwić?
- Dobrze już, dobrze. Jedź sobie. Ale wracaj szybko.- Jutta pociągnęła nosem i zrobiła minę, w swoim mniemaniu, skruszoną.
Po długim, wzruszającym i łzawym pożegnaniu, wyjechali. Dwóch jeźdźców. Horn i Reynevan.
- Czyli kierujemy się do Ziębic? Na Śląsk? - zapytał Horn, kiedy znaleźli się już z rzeczką i kierowali się w stronę gościńca.
- Myślę, że tak... - odparł Reynevan, zamyślony. - Chyba tam spoczywa jej ciało...
- Masz zamiar wywołwać duchy? - Zakpił Horn. - Na nekromatę mi bynajmniej nie wyglądasz.
- I bardzo dobrze. Pozory mylą. Myślę tylko... Najlepiej byłoby mieć jakiś przedmiot, który do niej należał...
Nagle usłyszeli dudnienie kopyt o gościniec. Jakiś jeździec zbliżał się ku nim. Reinmara ucieszył jego widok.
- Szarlej? Nie zostajesz z panią Blażenką?
- Nie. Samson się zajmie dziewczętami. A my... mamy to razem załatwić. To przez Juttę tu jestem, Reynevanie. Wypłakała się Blażenie, że tak bardzo się boi, że ci się coś stanie. Albo że ci coś głupiego wpadnie do głowy. - Szarlej wyszczerzył zęby. - czyli jak za starych, dobrych-niedobrych czasów... A więc Blażena powiedziała, żebym jechał z wami i ciebie, Reinmarze, pilnował i z oka nie spuszczał.
Reinmar burknął coś pod nosem. Niewątpliwie coś o naturze kobiecej.
- Oj, nie mrucz, Reynevan. Nie lubisz mojego towarzystwa?
- Nie, to nie to...
- To co?
- Nic.
- Podziwiam, panowie, waszą jakże inteligentną konwersację - wtrącił się Horn, robiąc niewinną minkę.
Zamilkli.
Kiedy słońce zaszło, a oni znaleźli ustronny kącik, gdzie mogli zatrzymać się na noc, mieli już za sobą zadziwiająco dużo drogi.
- Jak mniemam - odezwał się Reynevan dorzucając drew do ogniska, które rozpalili pod rozłożystym dębem. - połowę drogi już przebyliśmy?
- Zapewne. - kiwnął głową Szarlej. - Jak się zdaje, powinniśmy być już w okolicach Kłodzka...
- Czyli jutro staniemy w Ziębicach.
- Z pewnością.
***
O świcie wyruszyli w dalszą podróż. Wędrówka nie obfitowała w szczególne wydarzenia, wyłączając drobny incydent z proszalnym dziadem. Włóczęga ów, klasyczny przedstawiciel lokalnego folkloru, z starych łapciach, w kubraku z kocich futer na grzbiecie i długą siwą brodą, udzieliwszy podróżnym wskazówki, co do dalszej drogi, uczepił się ich, jak lep psiego ogona. Nie pomogło mu nawet wciśnięcie mu kilku drobniaków.
- Niech was wspomaga święta Petronela, święty Wacław...
- Słuchajże, dziadku! - warknął Horn, mrużąc oczy. - Czego od nas chcesz? Nie mamy nic, co moglibyśmy dać! Pieniążków się łaknie, co? Strawy? Reinmarze, daj że mu kawałek chleba, to się odczepi.
- ... i święty Wit, święta Kinga, święty Dionizy i Eufrozyna...
Wyliczankę przerwała - zupełnie niespodziewanie - kobieta o jasnych włosach i błękitnych oczach. Reynevan nie wierzył własnym oczom. Spojrzał szybko na Horna, który już poderwał konia do galopu.
- Uciekamy, panowie! Agnes-attack! - Krzyknął.
Konie ruszyły gościńcem w szaleńczym galopie. A za nimi biegł, zostając daleko w tyle, proszalny dziad, wciąż wykrzykujący imiona świętych. Na przód wysunęła sie natomiast Agnes de Apolda, krzycząca wyznania dozgonnej miłosci do Urbana Horna. Z tego wszystkiego uciekinierzy pomylili drogi...
- ...i tam, na świętego Jerzego, patrona mego, rabują, gwałcą i palą! Ejżeeee! Panowie, nie tamtędy wam droga!
- Zawracamy! W tej chwili zawracamy! - krzyknął Szarlej, wstrzymując konia.
- Zwariowałeś? - Horn był bardzo blady. - I wpaść w łapy... tej... tej...
- Tej kobiecie. - dokończył Reynevan. - Chryste, to tylko kobieta. Może nam coś zrobić? Jesteśmy od niej silniejsi.
- Ooj, nie byłbym tego taki pewien - pokręcił głową Szarlej. - Śpieszmy się, bo nadciąga.
W rzeczy samej. Zielona Dama, potykając się i upadając co czas jakiś, wytrwale parła naprzód.
- Och, mon amour... Czemu uciekasz? Uciekasz przede mną? ***
Wyruszył wczesnym rankiem. Na nic zdała się cała taktyka i wszystkie plany Jutty. Reynevan nie słuchał ani jej błagań, ani obietnic, pozostawał głuchy na jej prośby, nie próbował jej nawet uspokajać, kiedy straciła cierpliwość. W końcu dała za wygraną.
- Bardzo dobrze. Jedź sobie! - rzekła zimno. - Jedź! Nie będę ci przeszkadzać! I może jak wrócisz stęskniony, to przestaniesz mnie tak traktować.
- Jak traktować? O co znowu chodzi? Nie rozumiesz, że naprawdę muszę to załatwić?
- Dobrze już, dobrze. Jedź sobie. Ale wracaj szybko.- Jutta pociągnęła nosem i zrobiła minę, w swoim mniemaniu, skruszoną.
Po długim, wzruszającym i łzawym pożegnaniu, wyjechali. Dwóch jeźdźców. Horn i Reynevan.
- Czyli kierujemy się do Ziębic? Na Śląsk? - zapytał Horn, kiedy znaleźli się już z rzeczką i kierowali się w stronę gościńca.
- Myślę, że tak... - odparł Reynevan, zamyślony. - Chyba tam spoczywa jej ciało...
- Masz zamiar wywołwać duchy? - Zakpił Horn. - Na nekromatę mi bynajmniej nie wyglądasz.
- I bardzo dobrze. Pozory mylą. Myślę tylko... Najlepiej byłoby mieć jakiś przedmiot, który do niej należał...
Nagle usłyszeli dudnienie kopyt o gościniec. Jakiś jeździec zbliżał się ku nim. Reinmara ucieszył jego widok.
- Szarlej? Nie zostajesz z panią Blażenką?
- Nie. Samson się zajmie dziewczętami. A my... mamy to razem załatwić. To przez Juttę tu jestem, Reynevanie. Wypłakała się Blażenie, że tak bardzo się boi, że ci się coś stanie. Albo że ci coś głupiego wpadnie do głowy. - Szarlej wyszczerzył zęby. - czyli jak za starych, dobrych-niedobrych czasów... A więc Blażena powiedziała, żebym jechał z wami i ciebie, Reinmarze, pilnował i z oka nie spuszczał.
Reinmar burknął coś pod nosem. Niewątpliwie coś o naturze kobiecej.
- Oj, nie mrucz, Reynevan. Nie lubisz mojego towarzystwa?
- Nie, to nie to...
- To co?
- Nic.
- Podziwiam, panowie, waszą jakże inteligentną konwersację - wtrącił się Horn, robiąc niewinną minkę.
Zamilkli.
Kiedy słońce zaszło, a oni znaleźli ustronny kącik, gdzie mogli zatrzymać się na noc, mieli już za sobą zadziwiająco dużo drogi.
- Jak mniemam - odezwał się Reynevan dorzucając drew do ogniska, które rozpalili pod rozłożystym dębem. - połowę drogi już przebyliśmy?
- Zapewne. - kiwnął głową Szarlej. - Jak się zdaje, powinniśmy być już w okolicach Kłodzka...
- Czyli jutro staniemy w Ziębicach.
- Z pewnością.
***
O świcie wyruszyli w dalszą podróż. Wędrówka nie obfitowała w szczególne wydarzenia, wyłączając drobny incydent z proszalnym dziadem. Włóczęga ów, klasyczny przedstawiciel lokalnego folkloru, z starych łapciach, w kubraku z kocich futer na grzbiecie i długą siwą brodą, udzieliwszy podróżnym wskazówki, co do dalszej drogi, uczepił się ich, jak lep psiego ogona. Nie pomogło mu nawet wciśnięcie mu kilku drobniaków.
- Niech was wspomaga święta Petronela, święty Wacław...
- Słuchajże, dziadku! - warknął Horn, mrużąc oczy. - Czego od nas chcesz? Nie mamy nic, co moglibyśmy dać! Pieniążków się łaknie, co? Strawy? Reinmarze, daj że mu kawałek chleba, to się odczepi.
- ... i święty Wit, święta Kinga, święty Dionizy i Eufrozyna...
Wyliczankę przerwała - zupełnie neispodziewanie - kobieta o jasnych włosach i błękitnych oczach. Reynevan nie wierzył własnym oczom. Spojrzał szybko na Horna, który już poderwał konia do galopu.
- Uciekamy, panowie! Agnes-attack! - Krzyknął.
Konie ruszyły gościńcem w szaleńczym galopie. A za nimi biegł, zostajac daleko w tyle, proszalny dziad, wciąż wykrzykujący imiona świętych. Na przód wysunęła sie natomiast Agnes de Apolda, krzycząca wyznania dozgonnej miłosci do Urbana Horna. Z tego wszystkiego uciekinierzy pomylili drogi...
- ...i tam, na świętego Jerzego, patrona mego, rabują, gwałcą i palą! Ejżeeee! Panowie, nie tamtędy wam droga!***
Wyruszył wczesnym rankiem. Na nic zdała się cała taktyka i wszystkie plany Jutty. Reynevan nie słuchał ani jej błagań, ani obietnic, pozostawał głuchy na jej prośby, nie próbował jej nawet uspokajać, kiedy straciła cierpliwość. W końcu dała za wygraną.
- Bardzo dobrze. Jedź sobie! - rzekła zimno. - Jedź! Nie będę ci przeszkadzać! I może jak wrócisz stęskniony, to przestaniesz mnie tak traktować.
- Jak traktować? O co znowu chodzi? Nie rozumiesz, że naprawdę muszę to załatwić?
- Dobrze już, dobrze. Jedź sobie. Ale wracaj szybko.- Jutta pociągnęła nosem i zrobiła minę, w swoim mniemaniu, skruszoną.
Po długim, wzruszającym i łzawym pożegnaniu, wyjechali. Dwóch jeźdźców. Horn i Reynevan.
- Czyli kierujemy się do Ziębic? Na Śląsk? - zapytał Horn, kiedy znaleźli się już z rzeczką i kierowali się w stronę gościńca.
- Myślę, że tak... - odparł Reynevan, zamyślony. - Chyba tam spoczywa jej ciało...
- Masz zamiar wywołwać duchy? - Zakpił Horn. - Na nekromatę mi bynajmniej nie wyglądasz.
- I bardzo dobrze. Pozory mylą. Myślę tylko... Najlepiej byłoby mieć jakiś przedmiot, który do niej należał...
Nagle usłyszeli dudnienie kopyt o gościniec. Jakiś jeździec zbliżał się ku nim. Reinmara ucieszył jego widok.
- Szarlej? Nie zostajesz z panią Blażenką?
- Nie. Samson się zajmie dziewczętami. A my... mamy to razem załatwić. To przez Juttę tu jestem, Reynevanie. Wypłakała się Blażenie, że tak bardzo się boi, że ci się coś stanie. Albo że ci coś głupiego wpadnie do głowy. - Szarlej wyszczerzył zęby. - czyli jak za starych, dobrych-niedobrych czasów... A więc Blażena powiedziała, żebym jechał z wami i ciebie, Reinmarze, pilnował i z oka nie spuszczał.
Reinmar burknął coś pod nosem. Niewątpliwie coś o naturze kobiecej.
- Oj, nie mrucz, Reynevan. Nie lubisz mojego towarzystwa?
- Nie, to nie to...
- To co?
- Nic.
- Podziwiam, panowie, waszą jakże inteligentną konwersację - wtrącił się Horn, robiąc niewinną minkę.
Zamilkli.
Kiedy słońce zaszło, a oni znaleźli ustronny kącik, gdzie mogli zatrzymać się na noc, mieli już za sobą zadziwiająco dużo drogi.
- Jak mniemam - odezwał się Reynevan dorzucając drew do ogniska, które rozpalili pod rozłożystym dębem. - połowę drogi już przebyliśmy?
- Zapewne. - kiwnął głową Szarlej. - Jak się zdaje, powinniśmy być już w okolicach Kłodzka...
- Czyli jutro staniemy w Ziębicach.
- Z pewnością.
***
O świcie wyruszyli w dalszą podróż. Wędrówka nie obfitowała w szczególne wydarzenia, wyłączając drobny incydent z proszalnym dziadem. Włóczęga ów, klasyczny przedstawiciel lokalnego folkloru, z starych łapciach, w kubraku z kocich futer na grzbiecie i długą siwą brodą, udzieliwszy podróżnym wskazówki, co do dalszej drogi, uczepił się ich, jak lep psiego ogona. Nie pomogło mu nawet wciśnięcie mu kilku drobniaków.
- Niech was wspomaga święta Petronela, święty Wacław...
- Słuchajże, dziadku! - warknął Horn, mrużąc oczy. - Czego od nas chcesz? Nie mamy nic, co moglibyśmy dać! Pieniążków się łaknie, co? Strawy? Reinmarze, daj że mu kawałek chleba, to się odczepi.
- ... i święty Wit, święta Kinga, święty Dionizy i Eufrozyna...
Wyliczankę przerwała - zupełnie neispodziewanie - kobieta o jasnych włosach i błękitnych oczach. Reynevan nie wierzył własnym oczom. Spojrzał szybko na Horna, który już poderwał konia do galopu.
- Uciekamy, panowie! Agnes-attack! - Krzyknął.
Konie ruszyły gościńcem w szaleńczym galopie. A za nimi biegł, zostajac daleko w tyle, proszalny dziad, wciąż wykrzykujący imiona świętych. Na przód wysunęła sie natomiast Agnes de Apolda, krzycząca wyznania dozgonnej miłosci do Urbana Horna. Z tego wszystkiego uciekinierzy pomylili drogi...
- ...i tam, na świętego Jerzego, patrona mego, rabują, gwałcą i palą! Ejżeeee! Panowie, nie tamtędy wam droga!
- Zawracamy! - krzyknął Szarlej, wstrzymując konia. - Szybko! Musimy zawrócić i szybko stąd uciekać.
- Nie przesadzajcie - podniósł głos Reynevan. - To tylko kobieta! Jest nas trzech! A patrzcie na nią! Zmęczona, zdyszana, cóż nam może zrobić?
- Może. - Horn był bardzo blady. - Bardzo wiele może.
- Tak, Horn ma rację - kiwnął głową Szarlej. - Zawracajmy szybko i wiejmy, bo ja nie chcę mieć z tym... z tym czymś do czynienia.
- Coście się tacy strachliwi zrobili? - zmarszczył brwi Reynevan. - Doprawdy, jak bezbronne dzieweczki.
- My tu gadu-gadu, a ona się przybliża... - zadrżał Horn.
W rzeczy samej, Zielona Dama wytrwale biegła w ich stronę. Była potargana, brudna i wyraźnie zmordowana, ale nie chciała dać za wygraną.
- Och, mon amour! Dokąd uciekasz, najdroższy? - wyciągnęła ramiona w stronę Horna, który kulił się w kulbace i odwracał wzrok. - Przede mną uciekasz? Przede mną?! Głupiś! Nie wiesz, jakie rozkosze czekają cię w mych ramionach. Och, ukochany!
Zawrócili konie i pognali jej naprzeciw. Dziad proszalny zatrzymał się zdezorientowany. Obryzgało go błoto spod kopyt wierzchowców. Począł wymachiwać drewnianą lagą. Nagle uderzył nią w głowę Agnes. Zielona Dama wykrzyknęła "ooochhh" i zemdlała w ramiona proszalnego dziada.
- Wolę takich paniczyków, jakem owi konni byli - zamemłał dziad - ale dziewieczki też nie przepuszczę, hej! - Uśmiechnął się, ukazując bezzębną jamę gębową.
Reinmar wstrzymał konia.
- Nie możemy pozwolić mu, żeby zgwałcił matkę Jutty! - Powiedział twardo. - Ja nie pozwolę!
- Nie? - Mruknął niepewnie Horn.
- Reinmarze, musimy uciekać. Skoro ona chce wszystkich gwałcić, niech i ją ktoś zgwałci i rachunek zostanie wyrównany. To życie, mój drogi. Ha, zobaczysz, co ona jeszcze zrobi temu dziadydze... - Dodał Szarlej.
- Czy wy nic nie rozumiecie?! Ona jest pod czarem! Nie możemy jej tak zostawić...
- Tak? - zdziwił się Szarlej. - A dlaczego nie? Jeśliś taki mądry, to sam bierz ją na siodło. A dla pewności to lepiej jeszcze raz rąbnij ją w łeb...
Reynevan wyburczał coś o moralności i godnym traktowaniu dam. Zawrócił jednak. Pochylił się nad dziadem, który zajęty był wyłącznie rozwiązywaniem sznurówek sukni Agnes i nie zwracał uwagi na stojącego nad nim jeźdźca. Reynevan odchrząknął znacząco.
- Czegoż chcecie, panku? - dziad uśmiechnął się obleśnie, odsłaniając trzy pozostałe, sczerniałe zęby.
- Jej chcemy. - Reinmar wskazał na matkę Jutty.
- A mnie ją zostawcie. Dobrze jej ze mną będzie, hehe! Niechaj was wspomaga...
- Was też. - medyk pochylił się, chwycił kobietę wpół i wyciągnął ją z ramion żebraka.
- Eeeeej! - na twarzy dziadka pojawił się brzydki grymas. - Panoszku! Ejżeee! Dawajcie jom! - oburącz uchwycił się strzemiona.
Reynevan stracił cierpliwość. Odtrącił włóczęgę i mocno kopnął. Poprawił jeszcze pięścią.
- Auuuu!!! - dziad poleciał do tyłu, fiknął kozła, nakrył się nogami, dziurawe łapcie wyleciały z nóg, opisując w powietrzu malownicze trajektorie.
- Wiejemy! - krzyknął Reynevan, usadzając nieprzytomną Agnes na łęku siodła.
- Awhmmm... - mruknął Reinmar, budząc się i zastanawiając się, gdzież, u licha, jest? Leżał w niewygodnej pozycji pod jakimś drzewem.
Powoli wracała mu świadomość. Co się też wczoraj stało...?? Ach, tak... Do bardzo późna jechali. Nagle w świadomości Reynevana zamajaczyła dość nieprzyjemna scena, która wczorajszego dnia miała miejsce.
*
-Co? Co tu się...?? - zapytała Agnes, budząc się z omdlenia. Horn zaczął zbierać się do galopu. Jednak nic nie wskazywało na to, by kobieta zdawała sobie z czegoś sprawę. A jednak.
- O, panicz Reinmar. - zamruczała. - a cóż tu się stało?
- Nic ciekawego - uciął, tonem nie wskazującym chęci do dalszej konwersacji.
*
Ech. Reinmar warknął na samo wspomnienie. Zaklęcie straciło swoją moc.
Przypomniał sobie, że ciemną nocą, zmęczeni do cna, padli pod jakimś drzewem i natychmiast zasnęli...
A teraz Reynevan postanowił się przejść, bo wszyscy jeszcze mocno spali. Wyszedł na wzgórze i zobaczył...
Ziębice.
|
|