Milva
Córka Piasta
Dołączył: 02 Paź 2006
Posty: 1153
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: z szafy
|
|
Lecimy dalej.
"Zerwała się nagle, doskoczyła do okna.
- Hej, ty! - wrzasnęła. - Tak, ty! Łajzo jedna! Kulfonie zołzowaty! Kutasie krzywy! Jeszcze raz uderzysz konia, a każę cię nim po majdanie włóczyć!"
Dzierżka rozwala xD .
"(...) Zaklinam cię najokropniejszym z imion : imieniem przemożnego i straszliwego Semaphora!
Semaphor nie poskutkował lepiej niż Phul i Shmul. Nie dało się tego ukryć. Szarlej też to widział.
- Jobsa hopsa, afia, alma! - zakrzyczał dziko. - Melach, Berot, Not, Berib et vos omnes! Hemen etan! Hemen etan! Hau! Hau! Hau!
Zwariował, pomyślał Reynevan. A nas zaraz zaczną bić. Zaraz połapią się, że to wszystko bezsens i parodia, przecież aż tacy głupi być nie mogą. Zaraz skończy się to wszystko strasznym biciem.
Szarlej, spocony już jak cholera i zdrowo zachrypnięty, przyciągnął jego wzrok i mrugnął z aż nadto czytelną prośbą o wsparcie, prośbę poparł dość gwałtownym, choć ukradkowym gestem.
Reynevan wzniósł oczy ku sklepieniu. Wszystko, pomyślał, starając się przypomnieć sobie stare księgi i rozmowy z zaprzyjaźnionymi czarownikami, wszystko jest lepsze od "hau-hau-hau!"
- Hax, pax, max! - zawył, wymachując rękami. - Albeor super aberer! Aie Saraye! Aie Saraye! Albedo, rubedo, nigredo!
Szarlej, oddychając ciężko, spojrzeniem wyraził mu wdzięczność, gestem nakazał kontynuować. Reynevan nabrał powietrza w płuca.
- Thumor, rubor, caloe, dolor! Per ipsum et cum ipso, et in ipso! Et cum spiritu tuo! Melach, Malach, Molach!
Zaraz będą nas bić, pomyślał gorączkowo, a może nawet i kopać. Zaraz, za małą, za tycią chwilę. Nie ma rady. Trzeba iść na całość. Na arabski.
Stój przy mnie Averoesie. Ratuj, Avicenno.
- Kullu-al-szaitanu-al-radżim! - wrzasnął. - Fa-anasahum Tarisz! Quasura al-Zoba! Al- Ahmar, Baraquan al-Abayad! Al-szaitan! Khar-al-Sus! Al ouar! Mochefi al relil! El feurdż! El feurdż!"
* brakuje jej emotki umierającej ze śmiechu * Zgon. Po prostu zgon xDDD .
"- Bravo - rzekł Samson Miodek. - Bravo, bravissimo. Rzeczywiście robi wrażenie.
Nie tylko Gutenberg, ale i Schottel oraz Unger otwarli usta. Jasny było, że mniej zdziwiłoby ich, gdyby odezwał się kot, podwórkowa statua świętego Łukasza albo malowany Sebastian z wielkim fiutem."
"- Wo...- zachłysnął się Reynevan. - Woreczek?
- Woreczek.
- Cóżeś to nagle posiniał, Reinmarze? - udał troskę Szarlej. - Cóżeś to, niezdrów może? Wszak zawsześ twierdził, że wielka miłość żąda poświęceń. Mówi się wybrance: wolę cię niźli królestwo, niźli sceptr, niźli zdrowie, niźli długi wiek i życie... A woreczek? Woreczek to drobiazg."
:P Szarlej parafrazuje słowa Ketlinga z "Pana Wołodyjowskiego". To o tej miłości. Kolejne nawiązanie do Sienkiewicza :).
"... i ty paniczu von Hagenau. Nawiasem, czyście jaki potomek tego sławnego poety?
- Nie."
"Hagenau, hmm... Potomek jaki tego sławnego poety?
- Nie.
- Aha..."
:lol:
"- (...) Jak się wam odwdzięczę?
- Pomyślimy o tym - obiecał Szarlej. - Na razie zaś... Zsiądź z konia.
Reynevan usłuchał. Wiedział, czego się spodziewać. Nie pomylił się.
- Reynevanie z Bielawy - powiedział Szarlej głosem dostojnym i uroczystym. - Powtarzaj za mną: Jestem durniem!
- Jestem durniem...
- Głośniej!
- Jestem durniem! - dowiadywały się zamieszkujące okolicę, a budzące się właśnie stworzenia boże: myszy badylarki, ropuchy, kumaki, chomiki, kuropatwy, trznadle i kukułki. ba, nawet muchołówki żałobne, krzyżodzioby świerkowe i salamandry plamiste.
- Jestem durniem - powtarzał za Szarlejem Reynevan. - Durniem patentowanym, idiotą i błaznem godnym zamknięcia w Narrenturmie! Cokolwiek wymyślę, okazuje się szczytem głupoty, cokolwiek uczynię, szczyty te przekracza. Solennie przyrzekam, że się poprawię.
- Szczęściem dla mnie - toczyła się po mokrych łąkach poranna litania. - szczęściem całkiem niezasłużonym, mam przyjaciół, którzy nie zwykli zostawiać w biedzie. Mam przyjaciół, na których zawsze mogę liczyć. Albowiem przyjaźń...
Słońce wzniosło się wyżej i złotym blaskiem zalało pola.
- Przyjaźń to rzecz piękna i wielka!"
Święta prawda. A, no i świetna charakterystyka Reynevana :wink: .
"- Przyjemny kraj - ocenił Samson Miodek. - Pracowita, dostatnia dziedzina [ o Ziębicach ].
- I praworządna - Szarlej wskazał na szubienice, uginające się pod ciężarem wisielców. Obok, ku radości wron, kilkanaście trupów gniło na palach, bielały też kości na kołach.
- Prawdziwie! - zarechotał demeryt. - Widać, że prawo tu prawo znaczy, a sprawiedliwość sprawiedliwość.
- Gdzie sprawiedliwość?
- Tu, o.
- Ach.
- Stąd też - gderał dalej Szarlej - bierze się dostatek, jakże słusznie przez ciebie, Samsonie, zauważony. Zaiste, takie miejscowości godzi się odwiedzać w celach sensowniejszych niźli ten, co nam przyświeca. Dla przykładu, by oszwabić, wykiwać i w butlę nabić któregoś z dobrze sytuowanych mieszkańców tej dziedziny, co nie byłoby trudne, jako że dobrobyt masami wręcz rodzi kpów, frajerów, naiwniaków i durniów."
Niee... :lol: . Ja nie mogę. Szarlej na prezydenta xDD .
"- Potomek może - rysy bobrowego kolektora złagodniały odrobinę - tego słynnego poety?
- Nie."
"- To znaczy - Szarlej spojrzał na niego z lekkim pobłażaniem - dokładnie to, co myślicie. Zakładając, że myślicie.
- Że pieniądze zagrabiono?
- Brawo.
Buko milczał czas jakiś, cały ten czas coraz to bardziej czerwieniejąc.
- Ku*wa! - wrzasnął wreszcie. - Boże! Widzisz i nie grzmisz? DO czego to doszło! Upadły, ku*wa, obyczaje, zginęła cnota, umarła poczciwość! Wszystko, wszystko, zagrabią, zrabują, ukradną! Złodziej na złodzieju i złodziejem pogania! Łobuzy! Szelmy! Łajdaki!
- Łotry, na kocioł świętej Cecylii, łotry! - zawtórował mu Kuno Wittram. - Chryste, że też nie spuścisz na nich plagi jakiej!
- Świętości, sku*wysyny, ani uszanują! - ryknął Paszko Rymbaba. - Toć dudki, co je wiózł kolektor, na cel zbożny były!"
"Ninie moja to narzeczona, wkrótce małożna, rzecz załatwiona! Ha, ha, alem zrymował, kurde, jak jaki poeta! [ Paszko ] "
xDD
|
|